Sorki, że tak długo to trwało, ale miałam dużo nauki. No cóż, mam nadzieję, że wam się spodoba ta część. Jest trochę nietypowa, bo pisana w 1 i 3 os., ale raczej się połapiecie. 😉
Oh, jak rozkosznie- przemknęło mi przez myśl. Czułam wszechogarniającą mnie radość i słodycz. Tańczyłam po niemal białym kobiercu z puchu, z uśmiechem dziecka na twarzy przebijałam palcem pojawiające się znikąd bańki mydlane i zaśmiewałam się w głos. Przeciągając się fruwałam w powietrzu… byłam taka lekka… Mogłabym tak przeżyć całe życie… A właściwie co to życie?- spytałam samą siebie nagle zaintrygowana i moje spojrzenie padło na pewną taflę, ni to przezroczystą, ni to materialną i wtem… zobaczyłam w niej siebie! przynajmniej tak sądzę… dziewczyna w… no…w tej rzeczy… (zaraz, jak to się nazywa, kiedyś chyba wiedziałam… a może nie?…) miała duże, błękitne oczy z niewinnym wyrazem, które wyzierały z drobnej twarzy okolonej czarnymi puklami włosów. Całe ciało było chłodne i blade, nieskażone niczym innym, nawet ubraniem…Czy powinnam się wstydzić?- zaniepokoiłam się, ale po chwili moje usta wykrzywił uśmiech i stwierdziłam, że właściwie dlaczego… ?Znów zanurzyłam się w tym świecie obłoków nie troszcząc się o nic więcej, jednak cały czas towarzyszyło mi takie dziwne wspomnienie; jakaś obca, zapłakana, ruda dziewczyna i klęczący chłopak- blondyn. Zmarszczyłam czoło. Przecież ja tu jestem od zawsze! Mimo to od tej pory ciągle towarzyszył mi w sercu cierń, który czasami je rozrywał, przez ból próbując mi coś przypomnieć…, ale co?…
***
-Czy na pewno dobrze idziemy?- rozległ się nieśmiały szept Jessici przerywając nienaturalną ciszę. Will tylko kiwnął głową nie będąc wstanie wypowiedzieć słowa. Szli już od wielu godzin, cały czas stromo schodząc w dół. Ściany i podłoże było na przemian oślizgłe albo tak suche, że aż pękały skały, a spod stóp sypał się pył zatykając nozdrza i wywołując potok łez z podrażnionych oczu. Do tej pory poruszali się ciasnym korytarzem słysząc jedynie własne oddechy, co było z jednej strony przerażające, lecz po pewnym czasie wiele by dali za tamtą ciszę… Nagle Will przestał wyczuwać pod palcami szorstki materiał i poczuł pustkę. Wąski snop latarki nie pokazywał nic. Wyglądało na to, że dookoła była tylko równina pogrążona we mgle. Na dodatek mgła była również pod ich stopami. Ścieżka urwała się. Z oddali napływały odgłosy zwykłego miasta; młot u kowala, dzwon w kościele… wtem Will zdał sobie sprawę, że nie słyszy żadnego gwaru ludzkich głosów. Mimowolnie po plecach przebiegły mu ciarki. Jeden rzut oka na swoją towarzyszkę upewnił go, że to nie tylko jego omamy słuchowe. Przełknął z wysiłkiem ślinę i bezradnie rozejrzał się dookoła. Nagle zgasła ich jedyna latarka…
***
Jessica zdusiła okrzyk i przysunęła się bliżej. Czuł jej przyspieszony oddech na skórze mając jednocześnie przerażająco skrystalizowaną świadomość, że to już koniec. Tu nie było mowy o przystosowaniu wzroku do mroku, tu mrok przystosowywał ich według swego widzi mi się. Jednak na tle całkowitej czerni srebrna mgła stała się bardziej wyraźna formując się w znajome kształty… Will szeroko otworzył oczy patrząc oniemiały na kolumny dymu przybierające postać niedawno słyszanych dzwonów na wieży. Obok kątem oka zauważył stragan, w którym przekupka zachwalała warzywa… zupełnie bez słowa. Usta były zaciśnięte w wąską linię, a oczy…szklane oczy… patrzyły niemo prosto przed siebie. Stali w samym środku widmowego miasta, zapowiedzi do dalszych niesamowicie atrakcyjnych przygód. Jednak ważniejsza była ścieżka, która lawendowym szlakiem prowadziła w gęsty jak smoła mrok.
***
Siedziałam sobie wygodnie bawiąc się z jakimś uroczym zwierzątkiem i zastanawiałam się co to za stworzenie. Pies? chyba istnieje coś takiego? Pa-puga? Coś takiego też chyba było… westchnęłam zirytowana. Nic nie pamiętam!
***
Noc zdawała się być tu oddzielnym tworem, który nie był jedynie częścią cyklu doby, ale bestią z własną wolą. Pochłaniała rzucane na żer kąski niemal od niechcenia bawiąc się jeszcze nimi przed powolną śmiercią. Tak przynajmniej czuł się Will ruszając w nieznane. Nawet po wielu godzinach nie był wstanie dostrzec wyciągniętej przed siebie dłoni. Mógł tylko bezsilnie podążać jasną smugą i liczyć na cud z nadzieją w sercu… ha! Gdyby jeszcze miał nadzieję!
***
Ból mnie przytłaczał. To już nie było delikatne kłucie w sercu, lecz ból rozrywający wnętrzności i skręcający w pół. Po twarzy płynęły mi łzy bezsilności. Cała beztroska zniknęła. Teraz widziałam potwory czyhające na mnie zza każdego rogu. Ociekające krwią długie zęby i szpony…Lecz co to oznacza?! Zadawałam sobie pytanie. Głowa mi płonęła żywym ogniem, dłonie stawały się na wpół przezroczyste, krew z nich kapała na łakomą, spękaną ziemię, by w nią wsiąkać…
***
Niebo (choć czy można to tak nazwać?) się trochę rozjaśniło, lecz widok, który ta krztyna szarości ( a nie czerni) ujawniła, nie dawał nadziei. Ciągnące się w nieskończoną dal płaskie pole było usłane trupami. Z niektórych pozostały już tylko kości rozsypujące się w proch, inne były całkiem świeże; w mundurach poplamionych lśniącą jeszcze krwią. Z nieba padał deszcz. Ciężkie krople rozbijały się o ziemię i natychmiast w nią wsiąkały… tak jakby podłoże było chłonną gąbką lub spragnionym człowiekiem. Will podniósł twarz w górę i otworzył spękane usta. Po chwili na języku poczuł kilka kropel. Jednak ich smak… Gwałtownie opuścił głowę i polecił zdławionym szeptem;
-Nie pij tego deszczu, staraj się unikać jego kropel.- wyciągnął dłoń przed siebie i czekał, aż pojawiły się na niej ciemne plamy.- Spójrz.- powiedział podtykając jej rękę pod nos. Po chwili na jej twarzy odmalowało się obrzydzenie i przerażenie.
-To krew…- szepnęła zamykając oczy – Nie ma co tu tak stać, chodźmy stąd szybko, proszę – powiedziała błagalnie. Mimo wyczerpania nagle przebyło im sił. Niemal biegiem ruszyli przez tą okrutną pustynię wzdrygając się przy najlżejszym pacnięciu w ramię czy w głowę. Biegiem mijali kolejne metry. Biegiem usiłowali zatrzymać strach…
***
Czułam się jakbym była duchem. Duchem bez ciała i osobowości. Jednak duchy nie cierpią, a ja byłam niewolnicą cierpienia. Pragnęłam krzyczeć, ale nie mogłam. Pragnęłam zedrzeć z siebie skórę wraz z tym całym bólem, ale nie mogłam. Wtem przede mną uformowała się postać zwiewnej kobiety, ulotnej niczym myśl, której włosy powiewały na nieistniejącym wietrze, a oczy mieniły się tysiącem kolorów. Dotknęła mnie… nie,… mojej duszy i pociągnęła mnie ze sobą. Spojrzałam w dół. To, co pozostało z mojej cielesnej powłoki, upadło ze stukotem na ziemię. Ze zdumieniem zerknęłam na moją towarzyszkę, lecz ta się tylko uśmiechała i patrzyła na mnie. Nie rozumiałam zupełnie, o co chodzi. Mimo wszystko czułam już spokój, jakbym trafiła po długiej wędrówce do domu, do matki. Ale coś mnie onieśmielało; nie mogłam wypowiedzieć słowa.
– Witaj, Rozalie.- odezwała się głosem twardym jak skała, głosem wiecznym, lecz jednocześnie głosem barwy kwiatów. – Wiem, czego szukacie.- napotkała moje zdumione spojrzenie.- Och, wiem, że teraz nic nie pamiętasz, ale Twoim przeznaczeniem jest wyjść stąd i kontynuować misję. Po prostu słuchaj. Gaja wam opowiedziała swoją wersję zdarzeń, lecz pominęła kilka szczegółów, ot, zanik pamięci- kobieta uśmiechnęła się kpiarsko.-Chodzi o to, że zgrywała niezwykle miłą boginię, która bardzo chce pomóc herosom, a w rzeczywistości kryła swojego kochanka.- i znów ten na poły ironiczny uśmiech.- Nie twierdzę, że to źle, sama bym tak zrobiła, ale tu chodzi o coś więcej. Musicie zrozumieć, że waszym zadaniem jest powstrzymanie Bezimiennego, jak sam się tytułuje, a nie unicestwienie go. Musi istnieć równowaga. Po co byłoby dobro, gdyby nie miało, z czym walczyć? Rozleniwiłoby się, maleńka. Powracając do sedna; Gaja stworzyła ten świat, a Bezimienny swój, choć nie wiem czy to można nazwać światem, jednak pozostawili sobie bramę, by móc się spotykać. Po jakimś czasie okazało się, że Gaja jest zbyt słaba, by utrzymać ten układ w równowadze. Bezimienny sobie wchodził i wychodził, a ona nie oponowała, gdy robił z Ziemią, co mu się żywnie podobało. W pewnym momencie poczuła jednak chyba częściowy strach i dała przepowiednię, lecz i tak zrzuciła całą robotę, w tym domyślanie się, na herosów… Och, znów się rozwodzę… chodzi o to, żeby zamknąć wrota między światami. – umilkła i zaczęła się mi przyglądać. Zniknął rozbawiony wyraz. Poczułam się trochę niespokojna, a cisza się przedłużała. Jednocześnie ze zdziwieniem stwierdziłam, że wszystko rozumiem…znam słowa…lecz nadal nie wiem, kim jestem…Po jakimś czasie nieśmiało przerwałam milczenie;
-To chyba nic trudnego, prawda?
– Rzecz gustu.- powiedziała, a w jej oczach zatańczyły płomyki ironii. Przełknęłam ślinę, lecz wiedziałam, że już nie mogę się wycofać.
-To drzwi, tak?
-Międzywymiarowe, nie takie, jak sobie wyobrażasz.
-Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?!- wykrzyknęłam. Uniosła brwi. Oj, teraz chyba przesadziłam…- pomyślałam struchlała. Jednak ona spokojnie odparła;
-Brama musi zostać zapieczętowana przez herosa, inaczej przepowiednia dotyczyłaby Bogów. To po pierwsze. Po drugie potrzebujecie kamienia z Tartaru i Olimpu. A także z tamtego świata.
-Po co?
-Ziemia podstawą. Na ziemi światy powstawały, na ziemi zawiązywano portale, przez ziemię muszą się teraz rozpaść.- znów zapadła krępująca cisza. I tak to wszystko brzmiało dla mnie abstrakcyjnie, a ona jeszcze mówiła to z taką powagą i nonszalancją, jakby to była prawda oczywista.
– Muszę już iść. Wiele spraw na mnie czeka. – Powiedziała w końcu i ostatni raz przeszyła mnie spojrzeniem.- Jeszcze jedno; nie zawiedź mnie.
– Poczekaj- zawołałam, gdy już odzyskałam władzę nad moim ciałem. Miałam tyle pytań… – Powiedz mi, chociaż kim jesteś!
– Możesz mnie znać pod imieniem Chaosu…- odparła cicho rozpływając się we mgle, z której powstała.
***
Wreszcie przed nimi zamajaczyła się ciemna wstęga rzeki. Styks. Rzeka umarłych. Od jej nurtu odbijała się zgarbiona, choć mimo to nadal wysoka, postać w postrzępionej szacie. Will już hardo podnosił głowę, by dumnym głosem oznajmić wszem i wobec swoją obecność, gdy poczuł na ramieniu drobną dłoń Jessici. Odwrócił się ku niej i spojrzał w jej bladą twarz.
-Może zachowujmy się bardziej dyskretnie. –szepnęła- Masz drobne?
-Kilka dziesięciocentówek.
-Może wystarczy, daj mi je.- Pełen wiary już wysupływał z kieszeni monety, gdy nagle poczuł na sobie lodowate spojrzenie. Włoski na karku zjeżyły mu się, gdy powoli obracał głowę. W ich stronę spoglądały dwie czarne studnie bez dna. W ich głębi czaiły się tysiące lat, gotowe pokazać się od najgorszej strony.
-ŚMIERDZICIE TAMTYM ŚWIATEM.- odezwała się przenikliwym, zimnym głosem czarna postać.- NIE JESTEŚCIE MARTWI. – zapadła chwila ciszy.-JESZCZE.- dodał jakby po namyśle.
-Dzięki za przypomnienie.- mruknął pod nosem Will, przeklinając swoją głupotę. Trzeba być idiotą myśląc, że uda się przechytrzyć sługusa śmierci! Głośno jednak powiedział :
-Zapłacimy podwójnie.
–NIE OSZUKASZ ŚMIERCI, CHŁOCZE.
-Poczwórnie. Za każde z nas.- zapadła chwila ciszy. Will czuł jak po plecach spływają mu strużki potu, lecz nadal wytrzymywał spojrzenie.
-Nie próbuję cię oszukać- odparł w końcu.- To tylko powiedzmy… nasza umowa.
–UMOWA?
–Mamy sprawę do Hadesa, która dotyczy również jego, więc lepiej nas przepuść, bo może nie być zadowolony.- Will zagrał swoją ostatnią kartą. Charon przechylił głowę i po chwili wolno wyciągnął śliską, pokrytą liszajami dłoń.
***
Strzeliste, poszarpane wieże, ziejące czernią wrota przypominające otwartą paszczę, strażnicy klekoczący kośćmi przy najlżejszym ruchu i wyszczerzone straszne uśmiechy. Ze wszystkich stron napływały obrazy rodem z najgorszych koszmarów. Z chichotem nadlatywała zawiść szepcząc słowa, które niczym trucizna wsiąkały w serce. Puste oczy odwracały strach i trwoga. Z kąta lśniły łzy bólu. Nie poddawaj się, nie daj się. Wmawiał sobie Will kierując wzrok tylko ku bramie. Wreszcie dotarli do wejścia. Jednak i tu nie było gdzie szukać nadziei. W wejściu leżał sobie pies. Nie taki zwykły domowy york, ale olbrzymie bydlę z trzema głowami. Cerber. Wszystkie pary przekrwionych ślepi patrzyły prosto na nich.
***
-Jak ty to zrobiłaś?!- wykrztusił ze ściśniętej krtani Will. Nadal jego oczy były szeroko wpatrzone ze zdumieniem w Jessicę. Ta z kolei niby obojętnie wzruszyła ramionami, ale z figlarnym uśmiechem odwróciła się ku niemu i rzuciła;
-A wiesz, jak byłam mała też w domu miałam pieska.- Tego już było za wiele. Oboje wybuchnęli histerycznym, niepohamowanym śmiechem, z którym wyszła część tego przytłaczającego ciężaru zwątpienia. Już nie było im takie straszne to ponure zamczysko. W ich sercach zaczął się świt, w samym centrum mroku wokół. Po chwili dotarli do kolejnej bramy. Tym razem prowadzącej prosto do sali tronowej. Ku ich niepomiernemu zdumieniu wrota otworzyły się same. Żadnych potworów. Żadnej straży. Pułapka? To możliwe. Spojrzeli po sobie i niemal jednocześnie szepnęli:
-Dla Rozalie.- Przekroczyli próg i znaleźli się w mdło oświetlonej przestronnej pieczarze. Na samym środku znajdował się wyciosany z kamienia potężny tron, na którym siedział poważny mężczyzna opierając majestatycznie dłoń na czarnym hełmie. U jego stóp siedziała drobna kobieta o delikatnej, niemalże kwiatowej, urodzie. Persefona – Domyślił się Will. Już otwierał usta, by wyjaśnić cel tej, być może niespodziewanej, wizyty, gdy Hades uciszył go niecierpliwym skinieniem ręki.
-Głupi nie jestem, chcecie dziewczyny- powiedział szorstko targając krótką brodę i marszcząc czoło. Spojrzał na Jessice- Sądziłaś, że z powodu tego, że jest moją córką wypuszczę ją bez problemów. Jednak jest też martwa. Nie powinienem przywracać jej życia.- No tak…jakże mogłoby być inaczej.- pomyślał z rozpaczą Will.- Ale otrzymałem pewne instrukcje. Ktoś się za wami wstawił.- Oboje podnieśli ze zdumieniem wzrok.- Moja córka nie umarła do końca, ponieważ jest we władzy czegoś potężniejszego od śmierci.- Powiedział jakby coś mu stanęło w gardle. Pewnie nie było mu z tym faktem łatwo. Tymczasem w głowie Willa grały fanfary i śpiewały anioły…, ba, cały chór! Pan piekieł obrócił głowę i krzyknął coś po starogrecku do stojącej kawałek za nim harpii. Ta ze skrzywionym wyrazem twarzy (zresztą one chyba zawsze tak mają) otworzyła rzeźbione drzwi, z których trysnęło oślepiające światło. Will mimo bólu nie zamykał oczu tylko cały czas wpatrywał się w szczelinę z dziką nadzieją w sercu. Po chwili na tle bieli ukazał się ciemniejszy kształt, który lewitował w powietrzu… kształt dziwnie podobny do zwiniętego w kłębek ludzkiego ciała… Po chwili ciało łagodnie legło na ziemi. Chłopak na trzęsących się nogach podbiegł tam i obrócił ku sobie. W oczach stanęły mu łzy. Patrzył na tak bardzo oczekiwaną twarz. Ciemne rzęsy zamrugały i powieki uniosły się ukazując błękitne, niewinne oczy…
***
Czułam się jakbym budziła się ze snu. Nagle zamiast przytulnych jasnych chmur widziałam czarne ściany i dwie nieznane twarze, które patrzyły się na mnie tak, jakby się stęskniły, ja tymczasem ich w ogóle nie rozpoznawałam.
-Witaj, Rozalie.- odezwał się ze ściśniętym gardłem ten chłopak. Nie powiem…całkiem przystojny, ale kto to do cholery jest? Nie lubię pozostawać w niewiedzy. Już otwierałam usta, by wyrazić swoje niezadowolenie, gdy on pochylił się i przycisnął wargi do moich warg. I wtem w moją głowę uderzyły niczym obuchem. Misja. Twarze przyjaciół. Will. Otworzyłam szeroko oczy i spojrzałam jeszcze raz w twarz chłopaka, który mnie całował. Serce zabiło mi szybciej. Objęłam go za szyję i przytuliłam głowę do jego piersi. Spojrzałam w bok i ujrzałam świdrujące, niebieskie oczy. Jessica. Rozpłakałam się ze szczęścia wyrzucając z siebie urywane zdania czując jednocześnie kołyszące mnie, silne ramiona. Razem damy radę…
bardzo fajne opowiadanie
Super 😀
WRESZCIE! Dla mnie za krótkie, ale się tym nie przejmuj (dla mnie KAŻDE jest za krótkie). PISZ DALEJ! NIE KAŻ NAM CZEKAĆ!!!
To jest… To jest… To jest COŚ. Genialne opisy… Cudowna akcja… Nietypowe przedstawienie Chaosu… Gratuluję. I nic więcej nie wyduszę.