~LENA~
To była pracowita noc. Dziewczyna, która do niej trafiła była tak pokierszowana, ze kiedy zobaczyła ją po raz pierwszy nogi się pod nią ugięły. A niejedno w życiu widziała. Potwory, które ją zaatakowały musiały być jadowite. Nie zdołała zidentyfikować czym były. Nigdy nie widziała takiej trucizny. Zdawała sobie sprawę z tego, ze wiele potworów powraca na ziemię po setkach lat nieobecności.
Usiadła ciężko na sofie. Nie była ani na obiedzie, ani na kolacji. Zbliżała się już pora śniadania, ale wiedziała, że chyba nie da rady ruszyć się z miejsca. Marzyła tylko o tym, by wyciągnąć się w wannie pełnej ciepłej wody. Nie miała jednak na tyle silnej woli, by zwlec się z sofy i ruszyć do łazienki.
Spojrzała na otwarte drzwi frontowe, przez które przesączały się nikłe promienie wschodzącego słońca. Tydzień temu do obozu przybyli Grecy. Jako dziecko Apolla, jedynego boga greckiego, który nie zmienił się za bardzo pod wpływem Rzymian, nie miała nic przeciwko Helladzie. Cieszyło ją to, że nie słyszała alarmu, a do jej domku nie przyniesiono więcej rannych. Oznaczało to, że nastąpiło porozumienie. Wiedziała, że na razie było kruche i niepewne, ale lepsze to, niż nic.
Nagle drzwi w które się od dłuższej chwili wpatrywała otworzyły się szerzej.
Do pomieszczenia wpadła potężna dziewczyna, prowadząc pod ramię lekko zamroczonego chłopaka. Z rozciętej wargi i policzka ciekła mu krew. Chyba kręcone, czarne włosy pozlepiane były smarem, a jego ubranie wyglądało jak wytarzane w wulkanicznym pyle.
Ogromna blondynka posadziła go brutalnie na jednym z łóżek. Chłopak rozejrzał się nieprzytomnie po pomieszczeniu.
– Ostatni raz robisz mi kawały, kiedy śpię – warknęła dziewczyna.
Przy niej Lena czuła się mała i krucha.
– Ja… – zaczęła, po czym głęboko odetchnęła i wyciągnęła rękę w kierunku olbrzymki. – Lena, tutejszy mechanik.
– Clarisse. Dowodzę domkiem Aresa.
W oczach chłopaka siedzącego na łóżku błysnęła iskierka zrozumienia.
– Ja też jestem mechanikiem. Admirałem mechanikiem.
Clarisse całkowicie zignorowała chłopaka, który najwyraźniej mocno od niej oberwał.
– Mechanikiem? Myślałam, że to szpital.
Lena wzruszyła ramionami.
– Rzymianie traktują lekceważąco sztukę lekarską, dlatego obwołałam się mechanikiem. A to – wskazała ręką pomieszczenie – to nie szpital, tylko Okręgowa Stacja Kontroli Pojazdów.
Kucnęła naprzeciwko chłopaka, który spojrzał na nią z nieprzytomnym uśmiechem.
– Przyszedłeś na przegląd, czy wiesz co ci dolega?
– Jestem Leo.
Lena uśmiechnęła się szeroko. Niezłego wariata jej tu przyprowadzono.
– Miło cię poznać Leo. No już, zaraz dostaniesz trochę ambrozji.
Odwróciła się i zobaczyła, że Clarisse stoi już przy drzwiach.
– Zajmij się nim, nie chcę, żeby znowu suszyli mi głowę – rzekła na odchodnym.
Lena odwróciła się i sięgnęła po buteleczkę z ambrozją.
– Wiesz, kto jest twoim boskim rodzicem?
Leo zamyślił się.
– Nie lubię Star Treka.
Dziewczyna westchnęła i nalała na łyżeczkę dawkę ambrozji.
– To już jakaś poszlaka. No, otwieraj gębę.
Kiedy tylko połknął ambrozję, rozcięcia na jego twarzy zniknęły. Na policzki wstąpiły rumieńce, ale nadal wydawał się lekko oszołomiony. Lena usiadła obok niego i zaświeciła mu małą latarką w oczy.
– Boli cię głowa? Masz mdłości? Pamiętasz co się stało?
Natłok słów musiał wywołać u chłopaka niezły mętlik w głowie, bo oparł się ciężko o drewnianą ścianę.
– Nie, nie i … Chyba tak. Clarisse… Smar… Aua – skwitował z lekkim grymasem na twarzy.
Dziewczyna zaśmiała się i wstała. Chyba zbyt szybko, bo nagle zakręciło jej się w głowie i poczuła, jak bardzo była zmęczona. Podtrzymała się ramienia chłopaka, który spojrzał na nią z niepokojem. Tylko tego brakowało. Nie dość, że ostatnio nie wyrabiała się z pracą, to jeszcze jej pacjent był chyba w lepszym stanie, niż ona.
– Nic ci nie jest?
Usiadła ciężko obok niego. Chwyciła flaszkę ambrozji i upiła z niej łyk napoju. W gardle poczuła pieczenie, ale w głowie przestało jej się kręcić i poczuła się o wiele pewniej.
– Nie, spoko. Więc… czyim jesteś dzieckiem?
Leo patrzył na nią czujnie, ale chyba postanowił uwierzyć jej na słowo.
– Hefajstosa. Wiesz, latający, gadający, chodzący metal i takie tam.
Lena usłyszała gong, wzywający na apel. Wstała i ucieszyła się, że pewnie trzyma się na nogach.
– Dobra, dowcipnisiu. Czas na nas.
Czekała ich dosyć długa droga, podczas której chłopak cały czas nawijał. Lena myślała, że nikt nie pobije jej w gadulstwie. Myliła się.
Kiedy szli na plac dziewczyna usilnie starała się nie zasnąć. Gadała, chyba od rzeczy, popijając zabraną z lodówki szpitalnej coca – colę.
– To mówiłeś, że czyim jesteś dzieckiem? – zapytała, podając chłopakowi otwartą puszkę napoju.
Leo spróbował odgarnąć włosy z czoła zamaszystym ruchem głowy. Bez powodzenia. Lepkie od smaru kosmyki przykleiły się do jego skóry, a on nie miał zamiaru z nimi walczyć.
– Hefajstosa, Wulkana… nie wiem, czy jesteś Grekiem czy Rzymianinem, więc…
– I tym, i tym.
Chłopak zatrzymał się wpół kroku i spojrzał na nią nierozumiejącym wzrokiem.
– Jestem córką Apolla. To równy gość, ale przez niego czuję się trochę… zagubiona. On nigdy nie opowiedział się po konkretnej stronie, zawsze był po części Rzymianinem, a po części Grekiem. Jeżeli w… odpowiednim momencie… jest bardziej Grekiem niż Rzymianinem, to trafiamy do greckiego obozu i odwrotnie.
Leo pokiwał głową.
– Masz dziwne imię. Bardzo ładne, ale dziwne. Nie jesteś stąd, prawda?
Lena uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na zaciekawioną mnę chłopaka.
– Nie, nie jestem. Pochodzę z Polski, moja rodzina wyjechała z kraju dwa lata przed moim urodzeniem. Kiedy miałam pięć lat trafiłam tutaj. To mój ostatni rok w Obozie Jupiter. We wrześniu, w dzień moich urodzin, zamierzam wyprowadzić się do miasta i zacząć prawdziwe studia lekarskie.
– Macie tu chyba mało dzieci Apolla – stwierdził chłopak, zgniatając jednocześnie pustą puszkę po coca – coli.
– Dlaczego tak myślisz?
– W szpitalu nie było nikogo oprócz ciebie, a musiałaś siedzieć tam dosyć długo. Bez urazy, ale wyglądasz jak wyjęta z… pralki.
Lena westchnęła i upiła łyk coli.
– To trochę skomplikowane. Widzisz… starożytni Rzymianie cenili lekarzy, tworzyli nawet specjalne jednostki, które leczyły ich armie. Sztuka lekarska przechodziła wtedy przez szereg zawirowań. Najpierw lekarzami byli głównie greccy niewolnicy, dzieci Apolla i Eskulapa. Dlatego tak a nimi nie przepadano. Potem zaczęto uważać medycynę jako sztukę przydatną i pożyteczną. Lekarze zarabiali wtedy niezłą kasę. Nic więc dziwnego, że z biegiem czasu pojawiło się mnóstwo szarlatanów, którzy podszywali się pod uczonych i naciągali ludzi.
Leo przerwał jej monolog gestem dłoni i zaśmiał się głośno.
– Spokojnie. Potrafię cię zrozumieć, bo też zwykle sporo gadam. Co to wszystko ma wspólnego z tobą?
Dziewczyna zerknęła tęsknie na pustą puszkę po napoju. Wciąż kleiły jej się powieki, mimo, że wręcz czuła, jak kofeina pulsuje jej w żyłach.
– W Rzymie liczy się reputacja i szacunek. Kiedy tego nie masz, trudno ci cokolwiek osiągnąć. Wszystkie dzieci Apolla, a jest nas sporo, mają przerąbane na starcie. Rzadko jest tak, że dobrze posługujemy się mieczem. Naszą bronią jest łuk, dobrze trafiamy do celu. Żaden heros nie poświęci się sztuce lekarskiej, kiedy ledwo wyrabia strzelając z łuku.
– A ty?
– Ja jestem szczególnie złym przyadkiem. Trafiłam od razu do piątej kohorty, już wtedy okrytej złą sławą. poza tym, od małego chciałam być lekarzem.
– Skąd takie zamiłowania u pięcioletniej dziewczynki?
Nie zdążyła mu odpowiedzieć, bo drogę zastąpił im Oktawian.
Lena nienawidziła swojego przyrodniego brata. Wysoki blondyn budził w niej obrzydzenie.
– Powinieneś już stać ze swoimi.
Leo całkowicie zignorował obecność augura. Podał jej jednak rękę i uśmiechnął się ciepło.
– Miło było cię poznać. Już nie mogę się doczekać, aż następnym razem oberwę.
Lena uśmiechnęła się i stanęła w swoim rzędzie, patrząc się w jego plecy. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ok, to teraz krótka notka – prosto do was, prosto ode mnie.
Jestem szczęśliwa, że mogę tu powrócić po tak długiej nieobecności. Podziękujcie za to naszemu systemowi oświaty, który zmusza mnie do pisania egzaminów. Przez to mam ochotę choć przez chwilę zająć się czymś innym jak geografia (pięta moja achillesowa :D). To dzięki temu macie ten rozdział.
Tak, tytuł nawiązuje do piosenki zespołu Green Day – nie dlatego, że ma znowu tak wiele wspólnego z opowiadaniem, ale od dawna jestem zakochana w tym kawałku 😀
To przechodzę do sedna. Chciałam was wszystkich serdecznie pozdrowić i powiedzieć, że okropnie za wami tęskniłam.
lonely.smile ;******
PIERWSZA! Bardzo oryginalny temat.Bardzo mi się podoba.
Ja też uwielbiam wake me up when september ends!
A tak w ogóle super opko.
Superowe opko czekam na następne części, bo ta jest po prostu świetna. Błędów nie znalazłam żadnych co daje ci u mnie duży plus. Uwielbiam twój styl, jest po prostu genialny.
Pozdrawiam,
Annabeth1999.
PS
Mogłabyś skomciać mój wierszyk, pliss? Jak tak to świetnie i z góry dziękuję.
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!GE-NIA-LNE!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
😀 😀 😉
Green Day jest świetny 😀 Ten kawałek też. A to opko jeszcze lepsze! Nie wiem jak można tak cudownie pisać podczas egzaminów. I naprawdę życzę szczęścia i duuuuuuuuuuuużo weny, żebyśmy mogli się cieszyć Twymi dziełami! Temat opowiadania jest oryginalny, styl jak dawniej świetny, a ten tekst po prostu… piękny. Czekam na CD!
Świetne i wiedz że ją również nienawidzę gegry opko pisz !!!!szbciutko
1. Lubię „Wake me up when september ends”
2. Też nieznoszę gery >,
I punkt 3 mi się chyba nie dodał>,<
3. Opowiadanie genialne i czekam z niecierpliwością na CD:)