Wiem, że krótkie ale totalnie nie mam czasu więc wole wysłać takie szybciej niż potem dłuższe ale gorsze. Potem będą dłuższe (jeśli w ogóle będą).
Dla Oli, której nigdy nie pokaże tego co napisałam (Wiesz, że cię kocham ale jesteś ode mnie milion razy lepsza i to wstyd).
Przepraszam za nędzne rymy w wiadomości, to nie dla mnie.
Puste Ściany
Grunge’owa muzyka rozbrzmiewała po spelunie usadowionej na rogu ulicy o nieznanej nazwie. Wysoki chłopak o kruczo czarnych włosach sięgających do trzech czwartych szyi rozsunął tęczową kotarę i wszedł do nieziemsko małego pomieszczenia. Westchnął cicho gdy zobaczył osobę której szukał od miesiąca. Gruby satyr z łysiejącą głową, czerwonymi policzkami i owłosionym torsem rozkraczył się na czerwonym, aksamitnym fotelu zachłannie pijąc Nightraina. Wokoło chodziły skąpo ubrane nimfy i usługiwały mu oraz paru innym kozłonogom. Wśród nich było też kilku centaurów. Wszyscy spici do granic możliwości nie odpowiedzieliby pewnie jak się nazywają. Caleb nie zważając na ostrzegające spojrzenia strażników-cyklopów podszedł do satyra i złapał go za szyje. Bez problemu podniósł go tak, że jego chude nóżki zwisały nad ziemią. Gdy pulchna twarz przybrała nienaturalnie purpurowy kolor, chłopak poluźnił ucisk i spojrzał się satyrowi prosto w oczy. Kręcone włoski kozła (a właściwie ich pozostałości) zajęły małe płomyczki, które jak na razie nie sprawiały bólu.
-Ty, twoi koledzy, ta przegniła knajpa… Za trzy sekundy będzie można zbierać po was tylko popioły. Powiedz gdzie ją przechowuje a zastanowię się czy na pewno chce mi się to robić – wycedził heros.
Oczy satyra pokryła szklista warstwa łez. Po czole zaczęły cieknąć mu krople potu.
– J-ja nie… – wyszeptał i nie dokończył, bo chłopak uśmiechnął się do niego drwiąco co napełniło kozła nową dawką strachu. – N-n-nie mówiła m-m-i, kazała dać panu tylko wiadomość. Muszę tylko wy…- Caleb wypuścił go z rąk bez zapowiedzi, co spowodowało upadek grubego cielska na posadzkę. Po chwil zwłoki wstał i z kieszeni wyjął mały, do połowy zapisany zwitek papieru.
Błędy popełniłeś ognisty,
Nie zbaczaj z drogi którą szedłeś ty,
Wspomnienia bolesne wrócą w mig lecz smak wygranej jest lepszy niż łzy
Pomoc przyjmij, nie wahaj się
Inaczej spotka cię jedynie śmierć
Kartka stanęła w ogniu a na ziemi został po niej jedynie popiół. Heros odwrócił się na pięcie, popchnął na boki strażników i otworzył drzwi. Ogarnęła go przeszywająca złość. Nie jest taki jak matka. Nie wypełniła swojego obowiązku, on wypełni. Chociaż to. Odziedziczył po niej jedynie talent władania ogniem i kolor włosów, oczu… Poza tym wszystko ich różniło. Jedna decyzja zniszczyła całe jego życie. Wiedział, że musiał za to zapłacić tak samo jak za to, że się urodził. Może kiedyś był taki jak matka. Smak bólu zmienił jednak jego nastawienie do świata i ludzi, o charakterze nie wspominając.
– Żegnam – Powiedział beznamiętnym tonem i niezauważalnie pstryknął palcami.
Wszystko stanęło w płomieniach.
* * *
Od tygodnia chodził ulicami opuszczonego miasteczka. Nie wiedział dokąd ma iść. Z pieniędzmi też był problem. Z ociąganiem przeszedł przez spróchniały, niski płotek i usiadł pod starym drzewem. Momentalnie ogarnęło go przerażenie, złość, smutek… Po jego policzku spłynęła łza. Otarł ją z zawstydzeniem i podkulił nogi. Nie mógł wyprzeć z pamięci tego momentu w którym opuścił swoich dwóch pięcio-letnich przyszywanych braci i o rok młodszej od niego najlepszej przyjaciółki. Obiecał, że wróci. Obiecał, że znajdzie pomoc. Wszyscy byli ciężko ranni, nie przeżyliby. Wmawiał to sobie każdego ranka, każdej nocy, w każdym momencie. Powinien cierpieć. Wiedział o tym. Nie próbował o nich walczyć, po prostu uciekł. Widział ich przerażone twarze pełne bólu i ufności. Nieme okrzyki wzywające o pomoc. I jeszcze to… Rok temu dostał wiadomość, że jego przyjaciółka żyje. Ktoś teraz igra z nim, prowadzi drogami których nikt inny nigdy jeszcze nie przeszedł… Nie może się od tego odciąć, czy zacząć życie od nowa wiedząc, że gdzieś tam może być Lyss. Musiał robić to co każe mu ta osoba. Chociaż raz ma szanse postąpić prawidłowo, nawet jeśli ona nie żyje.
* * *
Obudziło go głośne westchnięcie. Naprzeciwko niego stała dziewczyna o nieziemsko długich nogach przybranych w glany i czarne zakolanówki, koszulce Rolling’ Stones’ów włożoną do szortów i czarną ramoneską. Czekoladowe włosy miała zaczesane na jedno ramię. Posłała mu drwiący uśmieszek i zbliżyła się.
– Hejka. Mam ci podobno pomóc w poszukiwaniach ukochanej – wyszczerzyła się.
Chłopak przygotowany na wszystko, wyjął z kieszeni sztylet. Zdenerwowało go również określenie ‘ukochana’. Z Lyss nic prócz przyjaźni go nie łączyło. Nieznana jakby czytając mu w myślach skoczyła na chłopaka i bez problemu go obezwładniła.
– Nadal chcesz się tak zabawiać? – cofnęła się kilka kroków w tył. Widocznie uśmiechu nie dało zdjąć z jej twarzy.
Caleb odzyskując zmysły wstał, sam wyszczerzył zęby i podniósł rękę nad którą zajaśniał płomień.
– Jeśli tylko ty tego chcesz…
Powtórzenie nieziemski poza tym błędów brak. Opowiadanie świetne chcę cd jak najprędzej się da , Chionediangelo.
Jak to fajnie napisane. Też bym tak chciała pięknie pisać opowiadania
Świetne opowiadanie
CD!!! DAWAJ CD!!! Opo jest THE BEST!!! 😀
Wielkie dzięki no błędów się znajdzie trochę bo późno było i nie miałam siły sprawdzać.
Oprócz braku kilku przecinków nie zauważyłam NIC, jest czyściutko… Jak obiecałaś opowiadanie jest idealnym przedłużeniem prologu… Nie zawiodłaś mnie, jest wspaniale, a ja jestem po prostu zachwycona… Mhroczne, tajemnicze, pełne smutku. Idealne na mój dzisiejszy nastrój 😀
Ty to pisałaś na szybko?! Podziwiam! Ja nie umiem napisać niczego porządnego w kilka tygodni, a Ty sobie to po prostu piszesz! Focha strzelam i talent kradnę! 😀 Świetne! I już lubię nową bohaterkę
Hahaha, dziekuje Wam. Reyno, nawet nie wiesz jak sie ciesze a interpunkcja to moj problem najwiekszy zawsze. Boginko nie masz czego krasc, a i tak u Ciebie pole ‚talent’ jest chyba zapelnione (znajac zycie zaraz ukaze sie Twoje dzielo ktore pokaze, ze sie myle)
Bardzo fajnie się zapowiada. mma nadzieję, że niedugo dowiemy sie czegoś więcej o Calebie i nowej bohaterce.