Od Autorki: Przeraża mnie poziom błędów jakie robię. Może akurat ich nie zobaczycie, bo większość poprawiłam. Moje opowiadania są strasznie nudne… ;p
Z dedykacją dla… Herosów, którzy przetrwają w trakcie czytania… ;D
– Jej się nie da znaleźć! Jest zatopiona. – zezłościłam się. – Głupia misja….
– Bez sensu. Co mamy niby robić? – westchnęła Annabeth.
Powtórzyłam sobie w głowie przepowiednie…
Pięciu odważnych podejmie wyzwanie,
by świat uratować przed marnym śpiewaniem.
Ostatnie dziecię króla walczyć będzie mężnie,
lecz uratować ukochanej dane mu nie będzie.
Wyruszą na poszukiwania miasta zatopionego,
i zabiją syna Echidny ostatniego….
– Nie żeby coś, ale w przepowiedni nie ma mowy o tym, ze my mamy znaleźć tą Atlantydę…. – stwierdziłam.
Reszta zaczęła sobie to uświadamiać.
– Racja. Ale jest coś bardziej niepokojącego. – powiedział Percy. – „…lecz uratować ukochanej dane mu nie będzie…”
Dziecko króla… To mógł być i Erick i Percy, a może nawet Jake. Erick był synem Hadesa, czyli króla podziemi, a Percy synem króla mórz. A Jake…
– Kto jest twoim boskim rodzicem? – spytałam chłopaka.
– Nie wiem. – skłamał.
– JAKE! MASZ MI TU POWIEDZIEĆ PRAWDĘ! NATYCHMIAST! – wydarłam się i popatrzyłam mu w oczy.
Chłopak spuścił głowę i nie był w stanie nic odpowiedzieć. Westchnęłam z rezygnacją.
– Zajmijmy się inną rzeczą. Jakie dziecko ostatnio spłodziła Echidna? – Erick spojrzał na Annabeth.
– A skąd mam to wiedzieć?! – Annabeth się lekko zirytowała.
– LUDZIE! Musimy odpocząć, bo zaraz się tu pozabijamy! – jęknęłam i odeszłam kawałek dalej, aby się położyć.
Po chwile reszta tez się gdzieś rozeszła. Zamknęłam oczy i próbowałam nie zasnąć. Myślałam o tym, że coraz trudniej nam się dogadać. A wszystko dzięki mnie! Bo zaczęłam wrzeszczeć… Westchnęłam.
Szelest liści… To tylko wiatr…
Trzask łamanej gałęzi blisko mnie…
Zerwałam się na równe nogi i napięłam łuk, który nagle znalazł się w mojej ręce. Kilka metrów przede mną stał Jake z rękami uniesionymi do góry. Opuściłam łuk,
– Bogowie! Nie strasz ludzi… – powiedziałam z naganą.
– Sorki. Nie chciałem cię przestraszyć. – uśmiechnął się.
– To ja przepraszam… Wkurzyłam się trochę.
Nie odpowiedział. Staliśmy patrząc się na ziemie. Trwała krepująca cisza.
– Chciałaś wiedzieć kim jest mój boski rodzic. – odezwał się w końcu. – Jest on bogiem, który niedawno zmarł.
– Przykro mi.
– Niepotrzebnie. Nawet go nie znałem.
– Ale on cię uznał. – popatrzyłam na niego.
– No tak, ale zrobił to tuż przed śmiercią. – stwierdził.
Nie zadawałam pytania kim był jego ojciec, bo mógł nie chcieć mi powiedzieć.
– Jesteś ciekawa, prawda? – spojrzał mi w oczy.
– No… Może troszeczkę? – przygryzłam wargi.
– Moim ojcem jest Pan. – oświadczył.
Zastygłam. Jak Pan mógł mieć syna? Działał przecież w ukryciu. A w dodatku… był satyrem. Nie mogłam nic wykrztusić, a on nie miał już nic do powiedzenia. Zza krzaków wyszedł Percy.
– Jak tam? Już możemy normalnie gadać?
Obydwoje kiwnęliśmy głowa. Poszliśmy za Percy’m przez las. Znalazł jakąś łąkę na której byli już Annabeth i Erick.
– Wiecie co? – Annabeth od razu podskoczyła na nasz widok. – Gadałam z Chejronem. Podobno Echidna przyznała bogom, że spłodziła ostatnio syna, który według niej zawładnie światem.
– Wiadomo kto to? – zaciekawiłam się.
– Niestety nie. Coś przerwało połączenie z obozem.
Utkwiłam wzrok w ziemi głęboko się zastanawiając nad przepowiednią… Uśmiechnęłam się złowieszczo.
– Boję się o czym ona w tej chwili myśli. – szepnął Jake.
– Mam pomysł… Chyba… – zawahałam się.
– Twój uśmiech mówi, że to plan chorego psychicznie mordercy, ale mów… – syn Pana uśmiechnął się dodając mi otuchy.
– Otóż drugi wers mówi o marnym śpiewaniu, czyż nie? Jest to dziecko Echidny, więc coś niemożliwie okropnego… To powinno nam od razu przyjść do głowy… – pozostawiłam im czas do namysłu. – Jakieś pomysły?
– Nie… – zastanowiła się Annabeth, a reszta pokręciła przecząco głowami.
– Ludzie, na prawdę? No wysilcie te swoje mózgownice… Mamy XXI wiek, więc kto zasługuje na miano czegoś tak ohydnego i o morderczym głosie?
Jednak oni nadal nie wiedzieli.
– Dobra powiem wam… JUSTIN BIEBER!!!!!!!!!!! – wrzasnęłam.
Annabeth pobladła, ale chłopacy wybuchli śmiechem.
– Ty mówisz na serio? Takie coś ma się nazywać potworem? – Erick nie mógł przestać się śmiać.
– Nie oceniaj przeciwnika, nie znając jego możliwości. Bardzo chętnie zaryzykuje ta niepewność czy o niego chodzi. Zmiotę go z powierzchni ziemi i nie obchodzi mnie czy zamkną mnie w Azkabanie, Bastylii czy jeszcze czymś gorszym. Będę dumna, że ja, Christina Maria Teresa Elvira Morgana Bell, zabiłam kogoś tak znienawidzonego przez społeczeństwo. – uniosłam głowę do góry.
– To po co była ta cała wyprawa w poszukiwaniu Atlantydy? Może jednak… – Annabeth nie była przekonana.
– Nie mam zamiaru pływać w tym morzu. Nie wiadomo co tam jest. To jak? Wracamy? – spytałam.
– Może jeszcze nie… Robi się późno, a nie chcę póki co wracać na pokład „Pandory”… – jęknął Percy i dotknął swojej głowy.
– Ja bardzo chętnie z nią popłynę… Lubię ją. – stwierdziłam.
– Pewnie zwłaszcza dlatego, że wbiła ci sztylet w bok? – zirytował się Erick.
Skrzyżowałam ręce na piersi i spojrzałam na niego ze złością. Oni nie rozumieli… Pandora była kimś wyjątkowym. Lubiłam ją jak osobę, którą znałam od dziecka.
– Możemy zanocować na tej wyspie. – stwierdziłam. – Wszyscy za?
Moi towarzysze byli zmęczeni więc od razu się zgodzili. Każdy znalazł sobie osobno miejsce. Musieliśmy od siebie odpocząć. Bałam się, że wszystko pójdzie na marne. Niechętnie usiadłam na ziemi i oparłam plecami o drzewo. Powoli zaczęłam zamykać oczy. Niesamowita cisza mnie usypiała. A ktoś musiał czuwać… Nagle zobaczyłam przed twarzą dłoń, która szybko zakryła moje usta. Druga ręka przytrzymywała mnie do drzewa. Zaczęłam się wyrywać.
– Uspokój się, Christie! To ja, Jake. – szepnął mi na ucho chłopak.
Przestałam się szamotać, a on mnie puścił.
– Chcesz zginąć?! – syknęłam.
– Ciszej… Obudzisz resztę.
– I co z tego?
Wzruszył ramionami. Chwile siedzieliśmy naprzeciwko siebie, ale żadne z nas nie wiedziało jak zacząć rozmowę.
– Przejdziemy się? – spytał w końcu syn Pana.
– Spoko. – wstałam i ruszyłam w kierunku lasu.
Szliśmy starając nie wpaść na żadne drzewo w tych egipskich ciemnościach. Długo nie chcieliśmy zakłócać ciszy.
– Zmieniłaś się. – wyznał. – Od końca wakacji coś się w tobie zmieniło.
– To było wtedy, gdy ty i Percy dowiedzieliście się o moim życiu trochę więcej. No i jeszcze przez uznanie mnie jako córki Apolla. – westchnęłam z niechęcią.
– Bardzo go nienawidzisz?
– Jak najbardziej. – prychnęłam. – A twoja rodzina?
Jake chwilę się zastanawiał czy mi o niej opowiedzieć.
– Matka była archeologiem. Znała wszystkie mitologię jak własna kieszeń. Każdy szczegół. Umiała odnaleźć symbole we wszystkim. Była maniaczką. Możesz sobie wyobrazić jej reakcję gdy poznała Pana. – przewrócił oczami. – Nie mam pojęcia jak go odnalazła. Gdy mnie uznał Chejron kazał mi zamieszkać w Wielkim Domu. Po kilku dniach przyszła wiadomość, że Pan umarł. – chłopak odetchnął głęboko. Był smutny.
Przypomniał mi się ten dzień. Dzień nazywany przeze mnie „końcem dzieciństwa”. Tego tragicznego dnia mama poszła coś załatwić razem ze swoim chłopakiem. Zostawiła mnie w u swojej koleżanki. Oglądałam kreskówki. Usłyszałam huk. Po dłuższej chwili drugi. Nie wiedziałam co się stało. Zaczęłam się bawić pilotem. Trafiłam na jakieś wiadomości i zobaczyłam te dwie budowle pod którymi byłyśmy rano z mamą. Reporterka mówiła coś ze smutkiem gdy budynek się zawalił. Poczułam ucisk w sercu, ale jeszcze nie byłam pewna co to znaczy. Pobiegłam do koleżanki mamy i zaczęłam płakać. Ona też oglądała wiadomości na mniejszym telewizorze w kuchni. Była blada. Jej oczy zaczynały się szklić. Patrzyła na mnie ze współczuciem i przytuliła. Chłopak mamy wrócił w nocy, gdy spałam i zabrał zwoje rzeczy. Nie chciał się mną zajmować… Dom dziecka pamiętam tylko jako płacz i bójki z chłopakami. A potem… Ta zła kobieta. Jej pies nienawidził mnie prawie tak jak ona. Kilka razy mnie pogryzł. A ona kilka razy mnie uderzyła. Ciągle wrzeszczała…
Rozpłakałam się. Coś we mnie pękło. Jake chyba domyślił się o co chodzi. Objął mnie i przycisnął mocno do siebie jakby chciał mnie uchronić przed wszystkim dookoła. Mamrotałam coś. Ujął moją twarz w swoje dłonie i odgarnął mi włosy z oczu. Otarł łzy. Uśmiechnął się niepewnie. Pocałował. Nadal płakałam, ale mniej. Ten pocałunek dodał mi otuchy i lekko uszczęśliwił. Trwał 7 sekund. Gdy się odsunęłam upięłam włosy w wysoki koński ogon i potarłam oczy. Uśmiechnęłam się delikatnie. Poszliśmy dalej, aż doszliśmy do plaży. Do pomostu przywiązany był „Statek Wiatrów”. Wstrzymałam oddech i przypomniałam sobie co mówiła o nim Pandora.
– Jake… To są bezlitośni piraci. Musimy uciekać. – szepnęłam do niego.
Popatrzył na mnie z przerażeniem. Ja też okropnie się bałam. Odwróciłam się i usłyszałam jakiś szelest w krzakach.
– Christie… Chyba nas już zauważyli… – Jake pokazał na dwóch piratów idących w nasza stronę.
– Bogowie… Uciekamy. – chwyciłam go za rękę i zaczęłam biec na druga stronę plaży.
Kilku mężczyzn wyskoczyło z krzaków i zaczęło za nami biec.
„Jesteśmy od nich młodsi, silniejsi, mniej się zmęczymy… – wmawiałam sobie – Uciekniemy.”
Przed nami wyrosło pięciu piratów. Otoczyli nas. Dochodziło ich coraz więcej. Było ich chyba z dwudziestu. Mieli broń.
– Masz swój miecz? – spytałam cicho Jake’a.
– Tak. A ty łuk?
Kiwnęłam głową. Mój łuk zawsze się pojawiał gdy tego chciałam. W jednej chwili zaciskałam palce na napiętej cięciwie. Trafiłam w najbliższego pirata. Jake zaczął walczyć z kilkoma. Moje strzały były zbyt powolne. Czarno-brody mężczyzna odebrał mi łuk i w mgnieniu oka związał mi nadgarstki. Zaczęłam się wyrywać, ale pirat miał żelazny uścisk. Po chwili złapali również Jake’a.
– Co dwójka herosów robi na wyspie Timor? Na pewno są z wami jeszcze inni półbogowie. – Czarno-brody miał głęboki głos.
– Nie ma z nami nikogo. – warknęłam.
– Jak tu trafiliście? „Pandora” czy „Prom Odyseusza”?
– nPrzylecieliśmy na moim smoku, który jednak uciekł i zostaliśmy sami. – syknęłam.
Pirat zauważył wiszący na mojej szyi gwizdek, który dostałam od Pandory.
– Czyli przypłynęliście ze złem stworzonym przez bogów. Jak się nazywacie?
Nie odezwałam się. Jake również milczał.
– Mówcie bo przestrzelę wam łby! – krzyknął zły i wyjął z kieszeni pistolet.
– Jestem Jake. – syn Pana popatrzył z przerażeniem na pistolet i na mnie.
Pirat przyłożył mu lufę do głowy.
– A ty? – Czarno-brody roześmiał się.
– Christina.
Piraci zawlekli nas na pokład swojego „Statku Wiatrów”. Ich kapitan kazała nas przywiązać do żagli.
– Świetnie… – mruknęłam. – Po prostu świetnie.
Super!!! W końcu nastąpił CD! Pisz szybko kolejną część!!!
Pojawiła się nadprogramowa literka („n”), ale poza tym… Jest tu coś? Bo ja więcej błędów nie widzę. Treść definitywnie ZAISTA, więc spróbuj powiedzieć choć jedno złe słowo, a… UDUSZĘ!
Znowu popieram Arachne.
Rewelacyjne opo. Z niecierpliwością czekam na cd.
Ci piraci jak dla mnie trochę za szybko się znaleźli przy nich… Ale i tak jest świetne. Poza tym nic więcej nie znalazłam ^^ I Pan mnie zaskoczył. Pozytywnie oczywiście
Rewelacja :).
Mega fajne!!! czekam na cd. Superowy pomysł na ojca Jake’a.