Witajcie! Drugą część opowiadania dedykuję Eirenie (za „Boską Hipiskę”, która rozłożyła mnie na łopatki ) i wszystkim, z którymi można przyjemnie porozmawiać na chacie. Miłego czytania.
Przebudziłem się jakoś w środku nocy. Co dziwne, po niedawnym oberwaniu chmury nie było ani śladu. Panowała głęboka, nieskazitelna cisza. Spojrzałem spod przymrużonych powiek w stronę łóżka, na którym powinna leżeć Annabeth. Właśnie, POWINNA. Mechanicznie zwlokłem się z posłania, mamrotając przy tym stosowne przekleństwa. Nastawiłem się już, że tej nocy się nie wyśpię, jednak gdy tylko uchyliłem drzwi, czekało mnie miłe zaskoczenie.
Moja przyjaciółka siedziała z podciągniętymi pod brodę kolanami na stopniu. Jej włosy połyskiwały lekko w świetle księżyca. Deska pod moją stopą zaskrzypiała niemiłosiernie.
– O, hej – powiedziała, gdy tylko spostrzegła moją obecność. – Myślałam, że jeszcze śpisz i nie chciałam cię budzić – mógłbym przysiądź, że na jej twarzy malowało się zakłopotanie.
– I tak nie mogłem spać – skłamałem, przysiadając się koło niej. – Wszystko w porządku?
– Tak, ale… Nie mówmy teraz o tym, proszę.
– Jasne – postanowiłem z tym nieco zaczekać. Może faktycznie to nienajlepszy czas na takie rozmowy. Milczeliśmy przez chwilę.
– Piękna noc – odezwała się córka Ateny. – Dawno nie widziałam takiej pełni.
– Racja, ani chmurki – spojrzałem w niego. Gwiazdy były widoczne jak nigdy. Może to dlatego, że w pobliżu nie ma żadnych miast, latarni ani nic podobnego. Zająłem się rozpoznawaniem gwiazdozbiorów.
W powietrzu było coś magicznego. Nie potrafię tego nazwać, ale mógłbym tam siedzieć bez końca. Czas jakby zwolnił, przyjemny wietrzyk muskał nasze ciała. Było cudownie.
– Powinnam już iść – odezwała się znów.
– Wiesz – odparłem nieśmiało. – Jeśli chcesz, możesz zostać. Poza tym, mogłabyś obudzić rodzeństwo i wtedy…
– Czasami potrafisz być naprawdę słodki – pocałowała mnie w czoło a ja poczułem, że się rumienię. – Chciałabym, ale nie mogę. Do zobaczenia jutro! – rzuciła ściszonym głosem, znikając z pola widzenia.
Siedziałem tam jeszcze przez jakiś czas, rozmyślając. „Chciałabym, ale nie mogę”… Chyba mogę to uznać za komplement. Czasami zastanawiałem się, co właściwie jest między mną i Annabeth. Znamy się szmat czasu, tyle razem przeszliśmy, uratowaliśmy Olimp, mamy kilka cudownych wspomnień… A ja nic z tym nie robię. Poszedłem spać, twardo postanawiając, że w najbliższym czasie muszę coś zmienić.
***
Dzień zaczął się zwyczajnie. Pierwsze śniadanie, potem lekcja szermierki i zajęcia z łucznictwa. Dziewczyny z domku Afrodyty robiły makijaż córkom Demeter, grupa od Hefajstosa szlifowała ostrza, Clarisse jak zwykle wdała się w bójkę, o dzieci Hermesa wycinały kawały potomkom Hekate, którzy zamieniali liry herosów Apollina w dorsze. Innymi słowy standardowe, kumpelskie relacje.
Nieco ciekawiej zaczęło się robić, gdy w Obozie zjawił się Dionizos. Wpadł akurat w sam środek kłótni satyrów, którzy obrzucali się wymyślnymi obelgami typu: „Ty gnijąca kupo liści, niech cię orzech trzaśnie!”. Może teraz nie wydaje się to śmieszne, ale gdybyście widzieli tuzin kozłonogów, okładających się gałęziami to gwarantuję, że składalibyście się ze śmiechu. Skakali na siebie, uderzali skąpymi różkami niczym jelenie, becząc przy tym wniebogłosy i wyzywając od spróchniałych dębów po zgniłe porosty, oraz wszystko pośrodku.
Gdy tylko spojrzeli w oczy boga odruchowo zaczęli trząść udźcami i przysiadać na zadach, jak warujące pieski. A potem zagrali debiutancki koncert, pt. „Wrzeszczący satyr ucieka przed winoroślą”. Wstęp oczywiście wolny. Gwarantuję wam, że takich dźwięków w radiu nie usłyszycie…
(Ps. Mina Kaliny była bezcenna. Ps2. Nie wiedziałem, że Grover potrafi tak szybko galopować.)
Szedłem właśnie w stronę boiska do siatkówki, gdy zaczepiła mnie jakaś dziewczynka. Miała może z jedenaście lat, ciemne włosy opadające na ramiona i brązowe oczy. Nosiła suknię w kwiaty, a przez biodra przewiązany miała sznur kwiatów. Córka Demeter, pomyślałem.
– Ty jesteś Percy Jackson? – zapytała dźwięcznym głosikiem.
– Tak. A ty…?
– Olivia Beckhand z domku Demeter. Chejron kazał ci przekazać, że razem z Annabeth Chase macie się stawić na plaży za pół godziny – wyrecytowała błyskawicznie.
– Dzięki. A od kiedy jesteś w Obozie? Bo cię nie kojarzę… – wiem, mało taktowne. Niestety mam problem z dobieraniem odpowiednich słów.
– Jestem… Jestem od niedawna. – odwróciła wzrok i wbiła go w ziemię. – Muszę już iść – zniknęła, nim zdążyłem coś powiedzieć. Jakby rozpłynęła się w powietrzu. Dosłownie.
Z braku innych pomysłów skierowałem się do domku Ateny, gdzie powinienem zastać moją przyjaciółkę. Jednak czułem, że coś jest nie tak. Chejron nigdy nie wysługiwał się posłańcami, szczególnie, gdy chodziło o poważną sprawę. Do tego dziewczyna zawahała się przy odpowiedzi na proste pytanie – jeszcze niedawno nie zwróciłbym na to uwagi, ale towarzystwo Annabeth zmuszało mój mózg to gimnastyki.
Dotarłem na miejsce, jednak zastałem dwójkę jej rodzeństwa – Carola i Nathana. Czy wspomniałem już, że reszta potomstwa Ateny mnie nie znosi? Fakt, bogini mądrości nie jest zbyt bliska mojemu tacie, a oni nie opuścili żadnej okazji, żeby mi to przypomnieć.
– Jest Annabeth? – wysiliłem się na spokojny i naturalny ton.
– Nie – odrzucił krótko Nathan, nie odrywając się od swoich notatek, które przeglądał w skupieniu.
– Ma ciekawsze rzeczy do zrobienia niż włóczenie się z bezmózgim Glonojadem – wysyczał Carol, robiąc przy tym gniewną minę. Zacisnął palce na ołówku, jakby chciał nie nim zadźgać.
Carol do teraz jest zły o bitwę o sztandar sprzed kilku tygodni. Stał wtedy na straży drużyny przeciwnej. Ściąłem go strumieniem z płynącej rzeki, przez co wpadł do niewielkiego stawu. Ale skąd miałem wiedzieć, że nie umiał pływać? Tak czy inaczej, od tamtego czasu nosi się z zamiarem zamordowania mnie.
– Nie wiecie, gdzie mogę ją znaleźć? – postanowiłem nie wdawać się w kłótnie.
– Posłuchaj Glonie – podszedł do mnie. – Nie wiem, dlaczego Annabeth w ogóle się z tobą zadaje. Jest zbyt inteligentna na takiego tępaka. Więc radzę ci trzymać się od niej z dala. A jeżeli dowiem się, że zrobiłeś jej COKOLWIEK…
– Carol! – poznałem jej głos. W samą porą. – Czy mógłbyś choć raz nie zachowywać się jak skończony dureń?! Chodź, Percy – chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła.
Odeszliśmy kawałek, zatrzymując się w cieniu potężnego klonu.
– Strasznie cię przepraszam, Percy. Nie wiem, dlaczego tak się zachowują.
– Może po prostu się o ciebie martwią? – zasugerowałem. Nie miałem do nich żalu. Znaczy jasne, denerwowało mnie ich zachowanie, ale domyślałem się, co czują.
– Tak, może – odgarnęła włosy z twarzy, jak zawsze, gdy się denerwuje. – Słuchaj, musimy iść na plażę. Chejron tam na nas czeka.
– I powiedziała ci to jedenastoletnia córka Demeter, której nigdy dotychczas nie widziałaś, prawda?
– Skąd wiesz?
– Bo spotkałem ją zanim tutaj przyszedłem. Zachowywała się dziwnie.
– I nie odpowiedziała, kiedy zapytałam, czy długo jest na Obozie – nie mogłem uwierzyć, że myślimy aż tak podobnie.
– Tak czy inaczej, musimy to sprawdzić, nie?
– Chyba nie mamy wyjścia.
Ruszyliśmy w stronę plaży.
[wielki uśmiech] Nie wiedziałam, ze można rzępolić na dorszach…
Czekam z niecierpliwością na CD
Dziękuję za dedykację Opowiadanie jest niezłe. Dawno nie było żadnego Percabeth, ale na szczęście piszesz ty i mam nadzieję, że Niewidzialna wreszcie wyśle swoje opowiadanie
a moje opowiadanie tu po co żebym wstydu sobie narobiła 😀
zresztą czytałaś już 😀
Ciekawe. Znowu pojawia się wątek miłosny Percy’ego i Annabeth, ale nie zapominasz o tym, że akcja to podstawa. 😀 Nie mogę się doczekać następnej części. 😀
Zgadzam się z poprzedniczkami. Mnie się BARDZO podoba.
TO JEST ZARĄBISTE 😀
nie bd jęczeć ze krótkie bo moje były jeszcze krótsze 😀
czekam baaardzo niecierpliwie na CD 😀
Dorsze + satyrowie + ich wyzwiska + koncert + narracja Percy’ego = 😀
RZĘPOLENIE NA DORSZACH… NO, NO, NO… CZEGOŚ TAKIEGO NIE WYMYŚLIŁABYM NAWET JA… GENIALNA CHIONE [ACH TA WRODZONA SKROMNOŚĆ].
POWIEM JEDNO: PISZ SZYBKO CD, BO POSKIEKAM!!!!!!!!!!! 😀
OPO JEST THE BEST!!!!!!!!! 😉