Dedykuję wszystkim tym którzy też piszą swoje pierwsze opo i również nie znają się na tym jeszcze ani trochę .Wybaczcie za błędy (radzę ich nawet nie szukać , bo i tak się znajdą wszędzie)
Wybaczcie za błędy (nawet nie szukajcie są zapewne wszędzie), ale pisałam późno, a korekta w gmail dokuments, doprowadza mnie czasami do szału. Dedykuję wszystkim nowym i tym którzy też robią notorycznie błędy.
Wstałam, zbudzona natrętnym światłem wdzierającym się natrętnie w oczy. Noce bez koszmarów są świetne, bo wtedy mam szansę się wyspać. Rozejrzałam się po namiocie, co zrobiłam dopiero teraz, bo wczoraj byłam zbyt zmęczona przez ten labirynt. Nienawidzę czegoś takiego, ale to była ostateczność. Wstałam i zaczęłam penetrować teren. Namiot był duży, osiem osób zmieściłoby się tu bez problemów, dach był w kształcie półkola i zrobiony z czegoś co nie było ani plastikiem, ani szkłem, mimo że na pewno było odporne i przezroczyste, ale wyglądało na miękkie jak bawełna.Namiot miał około 2,5 metra wysokości. Była tu normalna kuchnia czyli blat, mikrofalówka, palniki, a nawet lodówka, piekarnik i zlew z bieżącą wodą. Oczywiście jeszcze stół i krzesła w zestawie (drewniane). Szafki były pełne porcelanowych zastaw i przypraw. Nie wiem czy jest jakiś bóg kuchni, ale jeśli jest to myślę, że maczał w tym palce. W namiocie były też inne cuda czyli kufry z ubraniami w nogach łóżek, szafa – apteczka, lampy, laptopy (zakładam że od Dedala), drewniana podłoga, no i gwóźdź programu czyli łazienka. To była willa, a nie namiot. W każdym razie Jas już wstała
– Co chcesz na śniadanie?
Uwielbiam latać! Wiatr we włosach, prędkość, wysokość to produkuje giga dawki adrenaliny. No i jeszcze strach przed upadkiem. Jas nie najlepiej to znosi, jak na mój gust robimy zbyt często przerwy, ale ona ma na ten temat zupełnie inne zdanie. Teraz na przykład byliśmy po trzecim już postoju a było około czternastej. Czyli czas na obiad. A więc godzinny postój, piętnasta, kolejne postoje po pół godziny łącznie 2 godziny, czyli jeszcze lecieć będziemy cztery godziny, łącznie sześć godzin lotu dziennie = strasznie długa podróż do san francisco.
No ale obiad wypadało już zjeść, bo kto lubi latać z pustym brzuchem?
-Czas na obiad.- zanurkowałam w kierunku najbliższej polany.
Był to spory błąd, ponieważ była kolejna obsuwa z takiego otóż powodu: patrzyłam tylko na naszą polanę, ale nie zwróciłam uwagi na inne dwadzieścia. W każdym razie wylądowałyśmy i gdy byłyśmy mniej więcej w połowie obiadu, na polanę beztrosko wkroczył sobie drakon, oczywiście czerwony, plujący jadem i ogniem, no i oczywiście od razu się na nas rzucił. Odskoczyłam, stałam z tyłu potwora i musiałam się nieźle wysilić żeby nie dostać jego ogonem, co było trudne bo nim wciąż machał. Nagle odwrócił się i zioną ogniem. Znów odskoczyłam i zdarłam z siebie osmalona kurtkę, czułam że włosy mi się dymią. Posłałam w niego z dziesięć strzał, niektóre wbiły się w pancerz, a niektóre po prostu się odbiły, ale dragon nic najwyraźniej nie poczuł bo dalej osmalał całą polanę. Myślicie sobie ot taka tam sielanka, trochę ognia. A więc to nie było trochę ognia, tylko ogień + kwas + dym + ogon + łuski czyli praktyczna maszyna do zabijania, ale tak to ja mam, rzadko mnie coś atakuje, a jak atakuje to jest to hardkorowy koszmar. Uniknęłam ogona i głowy, cięłam bestię mieczem iskry sypały się na wszystkie strony, nabijałam ją strzałami, gorąco było ledwo do wytrzymania, las wokół mnie płoną, tląca się trawa ograniczała widzenie, oczy łzawiły, dym wdzierał się do płuc powodując kaszel, Jas w ogóle nie widziałam, prawie płonęłam. Ona tak jakby zniknęła, gdy ją wreszcie zobaczyłam, wszystko przysłaniała żądza mordu. Leżała jęcząc, miała rozciętą nogę i złamana rękę, pewnie pobijane żebra, leżała na skale, patrzyła na mnie, jej ubranie co prawda nie dymiło, ale skała była cała czerwona od jej krwi. Poczułam w ustach metaliczny smak. Broniłam się od potwora sama, już około 10 minut on atakował mnie, bo z Jas już prawie skończył. W ciało wstąpiła nowa siła, w mózgu zamiast napisu Nie zabić się i zabić bestię, pojawił się napis zabić za wszelką cenę. Jas była jedyną mi drogą osobą na tym świecie, nikt nie może jej krzywdzić. Przez jakiś czas nie byłam w stanie powiedzieć co właściwie robię. Wiem że jak już się ocknęłam z tego transu dragona nie było, ogień zniknął, a ja cała osmalona spadałam na ziemię. W jednej sekundzie wszystko wróciło, wiedziała że wskoczyłam na smoka i rozwaliłam mu czaszkę, przebijając miecz przez jedyny słaby punkt, przez okropne wężowe oczy. Teraz musiałam zająć się Jas. Skała, na której leżała była czerwona, krew która ją pokrywała wyschła w żarze. Jasmin była ledwo przytomna, krwi prawie nie miała w ciele, była już prawie trupem. Bez zastanowienia podbiegłam do niej i wylałam na ranę butelkę nektaru. Było to niesamowicie ryzykowne, ale konieczne, przy takich obrażeniach powinna być przeprowadzona transfuzja, ja mogłam ją co najwyżej polać nektarem. Zadygotała i straciła przytomność, dobra wiadomość: serce biło, co prawda jak szalone, a nektar pobudził cały układ krążeniowy, teraz jej organizm produkował krew i rozprowadzał ją w niesamowitym tempie, bałam się o nią, taki zabieg był niebezpieczny. Rana zasklepiła się, kość była nadal złamana i na szczęście nic się z nią nie działo, bo musiałabym ją łamać na nowo a to trudne, bolesne i trudne. Ekspresowo rozbiłam namiot. Najostrożniej jak umiałam, podniosłam ją i zaniosłam do środka. Musiałam opatrzyć rany, poparzenie, stłuczenia, złamania i siniaki (które były prawie wszędzie). Muszę przyznać Jas trzymała się dobrze mimo stanu w którym była, ale teraz nic nie było wiadome, wszystko zależało od czasu. A on mi nigdy nie sprzyja.
– Jak się czujesz?
– Jakby mnie potraktowano miotaczem ognia, a później przejechano traktorem.- uśmiechnęła się krzywo. Nogę miała w usztywnieniu (całą), parę plastrów i bandaży. Leżała nieprzytomna od dwóch dni. Była blada i miała olbrzymie wory pod oczami. Podałam jej kubek z kakaem. Potrzebowała cukru i tłuszczy, a nic nie jest lepsze niż czekolada w dowolnej postaci.
Popatrzyła na swoją nogę i jęknęła.
– Złamałaś piszczel tuż przy kolanie, musisz co najmniej tydzień poleżeć tak na ambrozji, wtedy się raczej zagoi i zrośnie.
– Czuję się jak na ostrym dyżurze.
– Ostry dyżur to ja miałam, wypiłam tyle kofeiny, że teraz jeszcze mnie nosi.- Jas obracała swój kubek w palcach i patrzyła się na kolana.
– Nie powinnam była z Tobą jechać .tylko ci przeszkadzam.
– Co? Nieprawda. Jesteś mi potrzebna, jesteś moją siostrą, jedynym śmiertelnikiem, za którego wszystko. Moja babcia i mój dziadek umarli gdy mama była jeszcze mała, oni to przewidzieli, swoją śmierć. Poprosili Artemidę żeby zajęła się mamą, jak córką, ale też żeby pozwoliła dokonać jej wyboru pomiędzy łowczynią a zwykłym herosem, to była córka Artemidy jakby sztucznie odziedziczyła po niej cechy i umiejętności. Mama zakochała się w Apollu. Ja przyszłam na świat. Gdy miałam siedem lat zaatakował nas sfinks. Moja mama umarła.Od tamtej pory byłam sama. A teraz mam ciebie. Ciebie nie mogę stracić.- Łzy mimowolnie ciekły mi z oczu i kapały na poduszkę. Jas objęła mnie ramieniem.
– Jest dobrze.To najważniejsze.
tydzień później …
– Boli?- Jas poruszała nogą.
– Nie boli, chyba się zrosło. – Jasmin wyglądała już normalnie, nie miała opatrunków, blizn… wszystko wróciło do normy. Znów mogłyśmy lecieć.
– Za godzinę ruszymy dalej.
– Tak właściwie to gdzie my lecimy?
– Do san francisco.-
– Przecież nie możemy tam jechać! To złe miejsce!
– Może i złe, ale docelowe. Lecimy tam, bez gadania, zostało mało lotu, około 3 dni.Tam musimy pojechać. Ja tam mieszkałam.- Nagle na podwórku rozległ się trzepot i wrzask. Potem momentalnie wszystko ucichło. Wyjęłyśmy łuki i poszłyśmy w stronę dźwięku, czyli na polanę obok. Stanęłyśmy i czekałyśmy w milczeniu. Na polanie były dwie osoby. Które o dziwo leżały na ziemi. Z nieba zleciały dwa pegazy prawie ich tratując. Nie zauważyli naszej obecności. Podnosili się powoli z trawy, jeden robił to jedną ręką, bo druga była złamana, mimo że nie każdy mógł to zobaczyć, ja byłam na takie rzeczy ostatnio wyczulona. Ten drugi wstał, skrzywił się i podszedł do towarzysza.
-Brawo. Mówiłem, że te konie dziwnie się zachowują! Ale nie pan wszystko wiedzący, musiał lecieć tędy!
– to nie moja wina! – ten drugi trochę ochłonął, gdy się wydarł.
– Ważne, że za nic nie wejdę na tę latającą bestię! Musimy iść na piechotę, wstawaj.- pierwszy podniósł rękę i obejrzał ją, po czym pokazał drugiemu.
– Złamana, pięknie!- wydarł się drugi – I zakładam, że nie umiesz jej naprawić!
– Nastawić.
– Wszystko jedno! Ważnie, że to może być poważne i znając ciebie, nie przejdziesz nawet kilometra!
– Ważne żeby teraz to nastawić. Ani ja ani ty nie umiemy tego zrobić.
– Ja umiem.- odezwałam się wychodząc z krzaków na polanę. Jas chwyciła mnie za rękaw, mimo że wiedziała, że i tak nic nie zrobi, więc również wyszła z krzaków. Musiałyśmy wyglądać trochę groźnie, bo Ja miałam napięty łuk, a Jas spory oburęczny miecz. Chłopcy zrobili wielkie oczy. Ten pierwszy, był wysokim blondynem, lekko wysportowanym miał kręcone włosy, przycięte dość krótko i szare oczy.To musiał być dzieciak Ateny. Drugi był jego przeciwieństwem. Ciemne proste włosy sięgały do brody. Był lekko wyższy i więcej mięśni. Dla niektórych problem mogły oczy. Koloru ziaren kawy, gdy w nie patrzyłeś, wiedziałaś, że nie masz szans, że on zgniecie cię jak robaka. Synalek mojego “pra” brata, Aresa. W trakcie drogi, którą pokonywałam coś błysnęło w trawie, jakiś złoty przedmiot. Schyliłam się, żeby go wziąć. To było coś jak moneta. Było w niej coś niepokojącego. Przyciągała mnie jak magnes. W transie sięgnęłam po krążek, gdy moje palce były milimetr od przedmiotu. Usłyszałam krzyk: Nie! Później moja skóra, dotknęła monety.Polana w milisekundę znikła. Spadałam w otchłań, tonęłam ale oddychałam, woda była jednocześnie sucha, mokra, wrząca i lodowata. Wokół mnie wirował czarny pył, może brokat, może ziemia? Wszystko do tego mogło pasować. Spadałam w zwolnionym tempie, na dno, albo może wypływałam? Nie wiem. Wiedziałam tylko, że ten stan, nie wziął się z niczego. WSZYSTKO ma swoją przyczynę.
PS
wszystkie skargi i zażalenia proszę standardowo kierować do mojej chorej wyobraźni
Super, tylko literówki i gdzieś zamiast przecinka była kropka. Akcja gna i wszystko jest chaotycznie spisane. Pisz CD 😉
Haha, dzięki za zbiorową dedykację (bo ja do takich osób w tej chwili właśnie należę :D). Opo superowe! Podoba mi się Twój styl. Czekam na CD! 😀
Świetne opko 😀 Ciekawe, miło się czyta i pomysł oryginalny, ale:
– LITERÓWKI! (jakieś 2 chyba znalazłam 😛 , więc brawo 😀 )
– WIELKIE LITERY! (San Francisco)
– Powtórzenia! (Rana zasklepiła się, kość była nadal złamana i na szczęście nic się z nią nie działo, bo musiałabym ją łamać na nowo a to trudne, bolesne i trudne.)
– Najpierw pytanie o śniadanie, a zaraz potem o obiad -.- nielogiczne, więc myślę, że zjadłaś ***, czy coś w tym stylu
– coś jeszcze miałam… Ach! Ta ostatnia część jest trochę… Nielogiczna. I zabałaganiona.
No, ale czekam na CD 😀
pisane na szybko i przy najwyraźniej zbyt dużej dawce Viva la vida ocoldplay :PPP ,więc sama sie nie dziwie , ze chaotycznie
Bardzo fajne :D. Tylko dlaczego nie dałaś żadnych akapitów w tym jednym miejscu, ja się pytam? No i dwie literówki, ale chrzanić to! Opo bardzo mi się podoba ;).
miłe do czytania czekam na cd
Super 😉 Cdn, pojawi sie SZYBKO, prawda ??? 😉
o dc sie postaram a co do akapitów ,to byłam wręcz pewna że są
Mam wrażenie 5 część już była…