Cześć, mamo
Śniłem. Stałem w sporym pomieszczeniu. Przypominał jakąś salę pałacową, czy coś w tym rodzaju. Omal nie poślizgnąłem się na śliskiej powierzchni. Wszystko wokół był zrobione z idealnie wyszlifowanego szarego kamienia. Nie byłem pewny, jaki to dokładnie był kamień, podejrzewam, że jakiś rzadki i drogi. Przypominał trochę marmur. Pomieszczenie nie miało okien, ale nie było w nim duszno. Spojrzałem w górę. Sklepienie znajdowało się bardzo wysoko, jak w kościele. Było podparte na wysokich kolumnach. Wszędzie znajdowały się bogate ornamenty, wszystkie wykonane z tego samego kamienia. Wokół panowała cisza. Nikogo nie było widać, ale ja po prostu czułem czyjąś obecność. Podszedłem do jednej ze ścian. Spostrzegłem, że jest ona pokryta płaskorzeźbami. Chwilę później zauważyłem, że przedstawiają one jakąś historię. Na jednej widać było trzy kobiety, które kłóciły się o coś. Na następnym widniały te same postacie, ale w obecności jakiegoś młodego mężczyzny, sądząc po ubraniu pasterza. Nie pamiętam wszystkich płaskorzeźb zbyt dobrze. Wiem, że kilka scen później był ten słynny koń trojański. Byłem nieco zmieszany. Nadal nikt się nie odzywał, więc to ja postanowiłem nawiązać jakąś konwersację. Zazwyczaj za tym nie przepadałem, ale musiałem dowiedzieć się czegoś o… czymkolwiek.
– Halo! – krzyknąłem.
Cisza.
– Wiem, że ktoś tu jest! – i na to odpowiedziało mi tylko echo. – Jeśli mnie tu sprowadziłeś, to czemu się nie odzywasz? – nadal nikt mi nie odpowiedział. Poszedłem dalej. Dochodziłem do końca sali rozglądając się. Ewidentnie czułem, że ktoś tu jest. To było dziwne uczucie. Jakbym czuł coś potężnego, a nie zwykłego człowieka. Na końcu pomieszczenia stał wielki, bogato zdobiony tron. Mówiąc wielki mam na myśli ogromny. Spokojnie mógłby na nim siedzieć ośmiometrowy gigant. Ciarki mnie przeszły. Rozejrzałem się wokół. Przez moment obawiałem się nawet, czy aby nie zostanę tutaj na zawsze. A może tak wygląda śmierć? Albo śpiączka?
Już niedługo poznasz swoje przeznaczenie, nasz plan, Kyle. – Rozbrzmiał tajemniczy, kobiecy głos w mojej głowie, aż podskoczyłem. Wtedy coś przyszło mi do głowy.
– Mama? – spytałem drżącym głosem.
Obudziłem się w małym pokoju. Było tam właściwie tylko małe łóżko, zajęte w tej chwili przeze mnie oraz mała szafka. Pomieszczenie to dawno nie było remontowane, ani sprzątane. Ściany były pokryte odchodzącą od ściany tapetą w ohydnym kolorze. Był intensywny i lekko przypominał khaki. Kojarzył się z bagnem. Stare łóżko trzeszczało pod moim ciężarem, chociaż w cale tak dużo nie ważę. Zakaszlałem od nadmiaru kurzu w pomieszczeniu. Zastanawiałem się, która może być godzina. Podejrzewałem, że jest pora obiadowa. Po kilku minutach otworzyły się drzwi do pokoju i stanął w nich Mathew, syn Asklepiosa.
– Wszystko w porządku? – spytał niepewnie. Jego zielone oczy zdawały się mówić „wszystko będzie dobrze”, jak u lekarzy. Usiadł na łóżku wyciągając jakieś tabletki. – Jeśli boli cię głowa, albo coś, to wiesz, mam tabletki z nektaru…
– Wszytko w porządku – odpowiedziałem uspakajająco. – Mathew… Czy to wszystko to naprawdę prawda? – spytałem. Nie wiedziałem, co o tym myśleć. A jeśli ja zwariowałem? Nie chcę spędzić resztę życia na walce z potworami, podczas gdy okaże się, że jestem tylko jakimś wariantem.
– Tak, Kyle. Wiem, że trudno ci to zrozumieć, ale to prawda. Wszyscy przez to przechodziliśmy – odpowiedział spokojnym tonem.
– I nie mam schizofrenii? – dopytałem.
– Kyle, ty jesteś herosem. Nie sądzę, żebyś miał schizofrenię. Jak dotąd tylko jeden heros ją miał. John Nash, syn Ateny. Może o nim słyszałeś, nakręcono o nim film biograficzny. Jesteś głodny? – nie mogłem zaprzeczyć. Burczało mi w brzuchu. Wstałem szybko, przez co zakręciło mi się w głowie. Uspokoiłem medyka, że nic mi nie jest.
– Obiad zacznie się za dziesięć minut, chodźmy – i tak zrobiliśmy.
Pawilon jadalny jest dość duży i dobrze oświetlony. Na całej jego powierzchni porozmieszczane są duże, drewniane stoły. Do każdego stołu przeczepiona jest zdobiona, metalowa tabliczka z numerem domku. W przeciwieństwie do domków, nie było czegoś takiego jak „honorowe stoły”. Nikt nie postawił stołu dla Hery, czy Artemidy, bo po co? Mathew usiadł przy stole Asklepiosa, z dwójką rodzeństwa. Sharon natomiast jadła pizzę ze swoją jedyną siostrą. Percy jadł bez entuzjazmu siedząc samotnie przy swoim stoliku. Annabeth nawet nie patrzyła w jego kierunku, ale nie rozmawiała też ze swoim rodzeństwem. Dzieci bogini mądrości pokazywały sobie jakieś plany i żywo dyskutowały na różne tematy. PanDa siedział przy głównym stole wyraźnie trzymając się z dala od Chejrona. Chejron również nie okazywał zainteresowania dyrektorem. Mike próbował ich jakoś pogodzić skacząc obok nich i coś im mówiąc, ale Dionizos tylko pogroził mu zmianą w żywopłot.
Stałem jak głupi przy jakimś filarze zastanawiając się, kiedy ktoś mi wreszcie powie, gdzie mogę usiąść, żeby nikt się nie czepiał. Nie sądziłem, żeby każdy z domków zechciał przyjąć mnie z radością. Myliłem się. Jakiś chłopak, na oko piętnastoletni, siedzący przy stoliku niedaleko mnie, szepnął do mnie.
– Nieokreślony? – przytaknąłem. – Chodź do nas, domek Hermesa zawsze ma obowiązek przyjmować nieokreślonych. Jutro pewnie będziesz już siedział przy domku własnego rodzica. – O nie. Super, to był chyba najliczniejszy z domków, a ja musiałem jeść przy stole, przy który ledwo się mieścili. Podszedłem do nich. Natychmiast zrobiono mi trochę miejsca.
– Jestem Travis – przedstawił się dzieciak Hermesa. Spostrzegłem, że obok niego siedzi niemal identyczny chłopak. Mimo to zapewniali mnie, że nie są bliźniakami.
– Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale jesteśmy z Connorem po prostu bardzo podobnymi braćmi.
Szczerze mówiąc nie obchodziło mnie to ani trochę, więc nie sprzeczałem się dalej. Dzieci Hermesa są takie, jak się obawiałem. Ciągle żartują, krzyczą, śmieją się. A przed wszystkim są bardzo głośno. Chciałem szybko zjeść obiad i iść stąd.
– Najpierw – powiedział Connor – wrzucamy do ogniska trochę jedzenia jako ofiarę dla bogów. Rodzaj podziękowania i modlitwy.
– Czemu miałbym składać bogom jakąkolwiek ofiarę? Co oni dla mnie zrobili, hm? Nigdy dotąd nie paliłem w ognisku jedzenia i teraz też nie zamierzam. Jestem tylko półbogiem, czemu to ja miałbym im coś dawać? Jeśli są tacy potężni, to nie potrzebują naszych ofiar, a mogliby nam pomóc – zaprotestowałem. Zdaje się, że powiedziałem to nieco zbyt głośno, bo rozmowy w pawilonie ucichły. Chejron, wstał i odchrząknął.
– Kyle, bogowie się rozgniewają. To naprawdę jest symboliczna oznaka szacunku wobec…
– No i bardzo dobrze, bo ja ich nie szanuję. Nie znam ich i szczerze mówiąc niezbyt mnie interesuje ich idealny świat. Nie, dziękuję – upierałem się przy swoim. Centaur, bo wywnioskowałem, że właśnie tym mitycznym stworem był Chejron, dał za wygraną. Nie podobało mu się to, ale nie kłócił się, wiedział, że mnie nie przekona do zmiany zdania. W oddali zagrzmiał piorun. Connor i Travis Hoodowie pokręcili głowami. Wszyscy wstali od stołu i wrzucili w ogień część swojego obiadu. Ja przez ten czas wykorzystałem, że siedzę sam przy stole i szybko zjadłem swoją porcję pizzy. Gdy Hoodowie wrócili, ja już kończyłem. Wstałem od stołu. Przy wyjściu zatrzymał mnie Chejron.
– Pan wie, kto jest moją matką, prawda? – spytałem.
– Mam pewne obawy – odparł.
– Obawy?
– Kiedyś w moim domu odbywało się pewne wesele… – cokolwiek chciał jeszcze powiedzieć, zrezygnował. Po obiedzie wszyscy się rozeszli do swoich domków. Ja byłem wypoczęty po śnie, a poza tym nie przydzielono mi jeszcze domku, więc niezbyt wiedziałem, co powinienem zrobić.
– Kyle – odezwał się Mike podchodząc do mnie – za kwadrans jest trening, to pomyślałem, że może chcesz rozpocząć szkolenie i…
– Ta, jasne, czemu nie – odpowiedziałem próbując przypomnieć sobie, gdzie znajduje się arena. Na szczęście nie musiałem zbyt dużo sobie przypominać, gdyż Mike postanowił mnie odprowadzić. Rozgadał się po drodze o tym, czym się zajmuje.
– Odnajdywanie herosów to nie jedyne nasze zajęcie – mówił. – Dwa lata temu jeden z satyrów, Grover Underwood odnalazł zaginionego boga dzikiej przyrody, Pana. Pan umarł, bo dzika przyroda zaczęła wymierać. Teraz my, satyrowie musimy wypełnić jego ostatnią wolę; abyśmy wszyscy pielęgnowali dziką przyrodę i dbali, aby całkiem nie wymarła – powiedział dumnie. Wyciągnął z kieszeni jakąś kartkę i podał mi ją. – To ulotka namawiająca do nie śmiecenia i kilka wskazówek mówiących o tym, jak należy dbać o przyrodę – wziąłem ulotkę i wepchnąłem ją sobie do kieszeni. – Sam ją zrobiłem. Jestem artystą, robię ekologiczne plakaty, maluję i zachęcam ludzi do dbania o naturę poprzez sztukę, wiesz? – Ranyyy! Jak ja nienawidzę, kiedy ktoś stawia na końcu zdania „wiesz?”. Taaa, jasne, wiem! Przepowiadam przyszłość, czytam ci w myślach! Myślałem, że zaraz uduszę tą denerwującą kozę, kiedy doszliśmy do areny.
– To tutaj – oznajmił promiennie tym swoim wkurzającym, optymistycznym tonem. Pomachał mi i oddalił się. Wszedłem przez bramę główną.
Arena nie była tak duża, jak podejrzewałem, ale wystarczająca do treningu. Sam placyk na środku był owalny, pokryty żwirem. Dookoła były schodki wykonane z białego kamienia służące jako trybuny. Okrąg przerwany był bogato zdobioną bramą wejściową, w której właśnie stałem. Wszystko to wyglądało jak grecka lub rzymska budowla, ale wydawała się o wiele nowsza. Kamień się nie kruszył, wszystko było wyraźne i niezniszczone. Czułem się jak na planie filmu o gladiatorach.
Nie było tam wszystkich osiemdziesięciu obozowiczów, zapewne byli podzieleni na jakieś grupy. Na środku żwirowego placu grupa około dwudziestu herosów ustawiła się w kręgu. W środku stał Chejron tłumacząc coś z mieczem w ręku słuchaczom. W pewnym momencie przerwał – zobaczył mnie.
– Zapraszamy, panie Riddle. Dobrze, że zjawił się pan na tym treningu, dla początkujących. – Herosi zrobili mu miejsce, a centaur pokłusował w moją stronę. Dwójka dzieci Hermesa przywlokła za nim wielki, drewniany kufer. Gdy nim kołysali, słychać było w środku brzęk metalu. Domyśliłem się, że była w nim broń. Bracia otworzyli skrzynię.
W środku była masa mieczy, sztyletów, łuków, tarcz, włóczni i innego, śmiercionośnego orężu.
– Wybierz sobie coś. Byle dobrze ci się tym walczyło. Większość to przekuta na nowo broń. Dzieci Hefajstosa świetnie się spisały. – Chejron przyglądał się uważnie.
Pogrzebałem chwilę w skrzyni. Podczas, gdy szukałem czegoś odpowiedniego, stary centaur kazał reszcie ćwiczyć pojedynki. Moją uwagę przykuło małe, metalowe kółko. Miało średnicę kilkunastu centymetrów. Spiralne linie łączyły się w samym środku. Czułem się jakbym trzymał jakąś miniaturową minę Jamesa Bonda, czy innego idealnego, wszechmogącego pajaca z telewizji. Z tyłu wyczułem lekko wystający punkt. Wcisnąłem go mocno.
– A! – przerażony odrzuciłem przyrząd. Zaczął się rozkręcać i powiększać. Już po kilku sekundach leżała na ziemi idealnie wykonana, okrągła tarcza. Była wypukła, a po jej drugiej stronie znajdował się uchwyt. Podniosłem ją. Była zadziwiająco lekka i wygodna. Uznałem, że gdyby znów zaatakował mnie Lajstrygon, chciałbym ją mieć pod ręką. Czułem się bezpiecznie. Pomimo lekkości tarczy, zdawała się ona być bardzo wytrzymała. Mam już coś do obrony, teraz pora znaleźć coś, czym mogę zaatakować.
Poszukiwania były długie i męczące, ponieważ większość broni była w niesamowity sposób pomniejszona, jak moja nowa tarcza. Znalazłem wiele mieczy i łuków. Kiedyś na jakiejś wycieczce szkolnej miałem strzelanie z łuku i nie szło mi najlepiej. Nie miałem też cierpliwości do ciągłego naciągania strzały, celowania, puszczania, sięgania za plecy… To nie dla mnie. Co do miecza, to miałem mieszane uczucia. Nie chcę być zbyt blisko przeciwnika, ale nie chciałbym też strzelać do niego z dystansu.
Wreszcie znalazłem. Mały przedmiot przypominający zakrętkę od termosu na herbatę. Był jednak o wiele cięższy. Płaskorzeźby zdobiące przedmiot przedstawiały sceny z Wojny Trojańskiej. Nie wiem do końca czemu, ale gdy była mowa o tym wydarzeniu, zawsze wydawało mi się, jakbym tam był. Jakby to były moje pierwsze urodziny, albo coś wcześniejszego… Twarze żołnierzy walczących pod Troją męczyły mnie w snach. Może dlatego sięgnąłem po ten przedmiot. Ostrożnie nacisnąłem głowę Achillesa, która miała inny kolor niż cała broń. Wskazywało to na fakt, że jest ona przyciskiem. Tuba rozwinęła się jak luneta. Już po chwili trzymałem włócznię, całą zrobioną z niebiańskiego spiżu. Nie było szans, aby przeciwnik złamał jej drzewiec, ponieważ w tym przypadku drzewiec także był ze spiżu. Pokazałem Chejronowi wybraną przez siebie broń. Centaur przytaknął i oznajmił, że od teraz będzie ona moja.
– Percy! – zawołał. Jakiś obozowicz wyjaśnił mi, że walka z najlepszym zawsze jest pierwszym testem dla nowicjuszy. Percy oczywiście nie był z początkującej grupy, pojawił się tam jako nauczyciel. Syn Posejdona trzymał w ręku swój potężny miecz – Orkan. Po wyrazie jego twarzy można było odgadnąć, że nadal nie pogodził się z Annabeth. Odgarnąłem grzywkę ciemnych włosów na bok, aby nie przeszkadzały mi podczas walki. Herosi zrobili sobie przerwę w treningu, żeby poobserwować jak nowy obrywa. Wpatrywałem się w oczy Percy’ego. Był zły. Nie na mnie, na Annabeth i być może także na siebie. Chciał wyładować na kimś złość, więc uznałem, że dostanę niezły łomot. Pierwszy raz trzymałem w ręku włócznię. Syn Posejdona wykonał podstawowe cięcie od boku. Odparowałem je tarczą. Było tak silne, że omal bym się nie przewrócił. Postarałem się jednak nie zaliczyć gleby i zrobiłem krok w tył, dla utrzymania równowagi. Nie miałem szans go pokonać. To był jego piąty rok na Obozie. Ciężkie treningi, misje, setki zabitych potworów. Jeśli nie mogę go załatwić fizycznie, postanowiłem zrobić to psychicznie. Był już zdenerwowany po kłótni z Annabeth. Jeśli uda mi się go jeszcze troszkę wkurzyć.
– Co tam, Percy? Annabeth nadal się do ciebie nie odzywa? – przeciwnika najwyraźniej zaskoczyło to pytanie. „Dalej, atakuj, wyładuj swój gniew” – pomyślałem.
– Nie twój interes – odpowiedział.
– Czyżbyś bał się z nią pogodzić? A może zwyczajnie to zaplanowałeś? Tą kłótnię, żeby się jej pozbyć? – Naciskałem dalej. „Zabij mnie, na co czekasz? Wyładuj swój gniew na bezbronnym dzieciaku” – tym razem stało się dokładnie tak, jak myślałem. Co prawda nie zabił mnie, ale zaatakował. Wiecie jak to jest, kiedy ktoś maksymalnie wkurzony atakuje? Nie myśli. Kieruje całą moc swojego ataku w jedno miejsce, całym ciałem. Ten, Który Wstrząsa Ziemią Junior wycelował miecz w moje lewe ramię. Wykonał potężne pchnięcie. Obróciłem się tylko, a Percy poleciał do przodu potykając się. Gdybym był lepiej wyszkolony, wykorzystałbym tą sytuację lepiej. Chciałem wykonać pchnięcie włócznią w plecy, ale on odparował mój cios z nadludzką szybkością i podniósł się na równe nogi. Zachwiałem się. Percy zasadził mi potężnego kopa w brzuch. Jęknąłem i przewróciłem się na plecy dysząc ciężko. Syn Posejdona stał nade mną mierząc we mnie mieczem, po czym opuścił go i odszedł. Leżałem na ziemi jeszcze dobre pięć minut, zanim postanowiłem wstać. Chejron patrzył na mnie uważnie swoim chłodnym spojrzeniem. Miałem dziwne wrażenie, że nie spodobał mu się sposób, w jaki sprowokowałem Percy’ego do ataku.
Ćwiczyłem różne szyki bojowe takie jak falanga z resztą herosów. Nie szło mi jakoś wybitnie, ale nienajgorzej. Chejron okazał się być dobrym nauczycielem.
Kilka godzin później, jakiś czas po zjedzeniu kolacji, nadeszła pora na wieczorne ognisko. Nie lubię takich rzeczy. Te całe śpiewy, zgrywanie radosnej grupy. Nie, dziękuję, nie należę do żadnej grupy. Stary centaur ogłosił kilka mniej lub bardziej istotnych rzeczy. Powitał mnie oficjalnie w Obozie i dość niechętnie oznajmił, że spodziewa się, że zostanę uznany jeszcze dziś, podczas ogniska. Później ustalono następny termin bitwy o sztandar, cokolwiek to jest. W każdym razie miało się to odbyć za cztery dni. Następne ogłoszenie. Katie Gardner, grupowa od Demeter wystąpiła do przodu. Zaczęła swój nudny wykład na temat pól truskawek i różnego rodzaju prośby o nie pozwalanie pegazom deptać grządki, domaganie się dofinansowania od dyrekcji na potrzeby hodowli i inne tego typu sprawy. Po piętnastu minutach myślałem, że zejdę tam i ją uduszę, kiedy coś się wydarzyło. Gardner mówiła właśnie o tym, jak rodzaj gleby wpływa na smak i wielkość truskawek, kiedy popatrzyła na mnie zdumiona. Nie, nie na mnie. Patrzyła na coś nad moją głową.
– Jakiego bóstwa to jest symbol? – spytała zaciekawiona. Wszystkie oczy zwróciły się ku mnie, czego nienawidzę. Spojrzałem w górę. Okręcał się nade mną symbol przedstawiający złote jabłko, symbol Eris, bogini niezgody.
______________________
Wiem, że to nadal jest „jazda po schemacie”, ale już wkrótce to się zmieni. Mam pewien plan. Za jakieś dwa rozdziały zacznie się coś dziać, nie zniechęcajcie się. xD
Nie zamierzamy się zniechęcać. Nawet (jak na mój gust) za duża czcionka i ogromne ilości powtórzeń nie odwiodą mnie od dalszego czytania.
Świetne 😀 Czekam na CD
Masz taki styl pisania, że gdybyś napisał spis ludności Zadupia na Wygwizdowie Małym to byłaby to bardzo interesująca lektura. Uwielbiam Eris. A Kyle przypomina we wrednocie moją bohaterkę Eirene (czyli też można by rzec, że mnie samą). Ten, Który Wstrząsa Ziemią Junior- to mnie rozpierdzieliło na atomy 😀 Czekam na ciąg dalszy, bo zapowiada się bardzo ciekawe opowiadanie.
Dzięki wielkie, za komentarze. Jeśli chodzi o powtórzenia, to od tej części postanowiłem się nimi nie przejmować i pisać, póki mam wenę, a potem przeczytać sobie wszystko na głos i to popoprawiać. Dobry pomysł, co? No właśnie nie, bo oczywiście zapomniałem tego zrobić. Mogłem się tego spodziewać. Przy następnych rozdziałach spróbuję wprowadzić ten plan w życie. xD
A co do czcionki, to pisałem w wordzie piętnastką i wydawała się być w porządku. Przesłałem Admince i przekonałem się, że na blogu wygląda to trochę gorzej. Postanowiłem już jednak trzymać się tego co zacząłem. No i wydaje mi się, że mniejsza czcionka mniej męczy.
Myślę, że 13 by ci wystarczyła. Ja „Boską Hipiskę” piszę właśnie 13 i wszystko jest okej
Czasem przekręcasz litery w krótkich wyrazach (zamiast „mi”, napisałeś „mu”) co trochę zbija z tropu. Fabuła jest w miarę przewidywalna, jeżeli chodzi o pochodzenie główne bohatera, to domyśliłam się tego po pierwszej części. Ale mimo to w opowiadaniu jest coś, co zachęca do czytania. Może to twój styl pisania, nie wiem, ale czekam na cd. 😀
(Jeszcze raz mi skończysz w takim momencie, a ZABIJĘ! Albo zrobię z Cb bohatera „KOŃCA” i tam zabiję śmiercią męczeńską!)
DLACZEGO TAKIE KRÓTKIE??????? TO OPKO = COŚ NIEWYOBRAŻALNIE FAJNEGO :).