Tę część „Córki Ateny” dedykuję Myksie. Mam nadzieję, że wszystkim się spodoba. No i jeszcze jeden mam problem: wyrzuty sumienia, że przestałam pisać „Chione – prawdziwą historię”. Trzecia część, niedokończona oczywiście, kłuje mnie w oczy, gdy tylko spojrzę na pulpit. Tak samo z „Ostatnią kroplą krwi wylaną o północy”. Chwilowo je zawieszam. Spodziewajcie się kontynuacji, gdy skończę z Córką Ateny. To znaczy, skończę II serię Córki Ateny, a nie całe opko. Nie potrafiłabym go nie pisać. Zbyt zżyłam się z główną bohaterką.
Chione
Stoisz tu, z najlżejszej pracy wyłączony mózg,
Ani cienia wątpliwości, myśli ani słów.
Zero wzruszeń, zero akcji,
Dziwnie nieobecny wzrok,
Ciągle czekasz w sami aukcji,
Aż „sprzedane!” krzyknie ktoś!
Ewa Farna – Kto więcej da?
Dlaczego ja znów zemdlałam?! Nie dość sobie wstydu robiłam w tej szmacie, zwanej sukienką, żeby teraz jeszcze rozpłaszczyć się bez zmysłów, na podłodze?! Jak ja mam dosyć siebie! A zacznijmy od tego, że przyjechała po mnie karetka. Jakaś piszcząca ze strachu kretynka ją wezwała. Wyobrażacie to sobie? Ja w szpitalu. Oczywiście to, że zemdlałam i mam taką dziwaczną krew (oczywiście zdążyli mi ją pobrać, jak byłam nieprzytomna), zwalili na pół promila alkoholu, w czerwonej cieczy, płynącej przez moje ciało. Nie wiem skąd doktorzy wzięli tę hipotezę. Może z księżyca. A może herosi już po prostu mają taką krew?
Teraz leżałam w sali szpitalnej, czując się jak zwierzę w klatce. Oczywiście zdążyli mnie już przywiązać do łóżka, bo zaraz po przebudzeniu rzuciłam się na lekarza.
Eris cały czas dawała mi poprzez słuchawkę dokładne instrukcje, co mam robić i czego nie mam robić. Myślicie, że je wykonywałam? Jesteście w błędzie. Najzwyczajniej w świecie ją olewałam.
Mówiła do mnie uspakajająco. Twierdziła, że już jedzie do mnie z Chrisem. Że za chwilę będą. Christian gdy zemdlałam, został odepchnięty przez lekarzy. Nie mógł się do mnie dostać.
Teraz leżałam dzięki niemu w szpitalu. Bo mnie stamtąd nie zabrał. Mógł użyć magii.
Nagle usłyszałam huk, który momentalnie mnie ogłuszył. Okno wyleciało z ramy, roztrzaskując się w drobny mak. Weszli, przez nie, jakby nigdy nic, syn Hekate i bogini niezgody. Rose zaszczekała na powitanie. Chłopak miał ją cały czas przy sobie. Odetchnęłam z ulgą. Wcześniej nie miałam pojęcia, co się z nią stało, po tym jak straciłam przytomność.
– Dzień dobry, ślicznotko. Jak się masz? Mocno ci przywalili, gdy rzuciłaś się na tego biednego lekarza? – Spytała Eris, z drwiącym uśmieszkiem.
– Zasłużył sobie. Chciał mi zbadać ciśnienie. – Wycedziłam.
– Od kiedy to morduje się ludzi, za próbę zmierzenia ciśnienia, nadąsanej córusi Ateny?
– Zamknij się. – Syknęłam.
Christian bez słowa wyjął nóż i rozciął sznur, którym ochrona przywiązała mnie do łóżka. Nie wytrzymałam. Mocno go przytuliłam. Objął mnie i pogłaskał po włosach.
– Spokojnie Ewa. Nic ci nie grozi. Jestem tutaj. Przy mnie nic ci się nie stanie.
– Wiem – mruknęłam.
Mimo, że już czułam się bezpiecznie, bałam się go puścić. Panna od wszelakich waśni, posłała mi krzywy uśmiech.
– Skończcie już te amory. Denerwujecie mnie. To że zamierzacie zostać parą mało mnie obchodzi.
Odskoczyłam od chłopaka jak oparzona. Nie miałam przy sobie lusterka, ale byłam pewna, że moja twarz przybrała kolor papryczki chilli.
– Jak śmiesz…
– Daruj sobie. Nie chcę słuchać jak się tłumaczysz.
Otworzyłam usta, ale nie przyszło mi do głowy, nic sensownego do powiedzenia, więc je zamknęłam.
– Przestań ją cały czas prowokować do kłótni! Nie masz lepszych rzeczy do robienia? – Zaczął mnie bronić Christian.
– Chris. Zamknij się na chwilę, okej? Ty też, Eris. Myślę. – Naprawdę myślałam. A mimo, że jestem córką Ateny, niezbyt często mi się to zdarza.
– Gdzie jest Carter? – Spytałam.
– Zostawił ci swój numer. Musiał już iść. Poprosił, żebyś zadzwoniła.
Podał mi lekko zgniecioną kartkę, zapisaną tak dobrze mi znanym pismem. Bogini niezgody przytargała tu na szczęście mój plecak. Miałam w nim komórkę.
Włączyłam aparat i zobaczyłam nową wiadomość. Ciekawa zawartości, otworzyłam ją.
Był to SMS od jakiegoś nieznanego numeru. Brzmiał tak:
„Droga Ewo!
Strzeż się. Wiem gdzie jesteś. Śledzę cię cały czas. Nie uciekniesz przede mną. Jestem wszędzie. Ostatnia kropla do czary wpada, co zagładę Atenie ma przynieść. Ta kropla to ty. Twój brat jest bezpieczny. W ogóle nie umie walczyć, dlatego nie mam zamiaru wyrywać mu serca. Przynajmniej na razie.
PS. Arachne jest złakniona zemsty. Możesz zostać przywódczynią, bezwolników. Jesteś ostatnia, najważniejsza i najpotężniejsza. Pani pająków ma to na uwadze.”
Przełknęłam głośno ślinę. Po chwili zdałam sobie sprawę, że od dłuższego momentu gapię się w ekran. Szybko odwróciłam wzrok i już miałam zamiar wykasować wiadomość i zadzwonić do brata, kiedy napotkałam spojrzenie Christiana. On wiedział, że coś jest nie tak. Poznał to po moim wyrazie twarzy.
Podszedł do mnie i zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, gwałtownie wyrwał mi komórkę z dłoni.
Usiłowałam mu ją odebrać, ale wolną ręką, mnie powstrzymał. W miarę jak czytał, robił się coraz bardziej zdenerwowany.
W końcu skończył. Patrzył na mnie jak na skarb, który może w każdej chwili stracić, jednak boi się go chociażby ruszyć z miejsca, żeby nic mu się nie stało.
Eris siedziała w kącie sali szpitalnej i wertowała zbiór wierszy Wisławy Szymborskiej. (Skąd ona je wzięła? Z boskiej biblioteki?). Zdawała się niczego nie zauważyć. Na szczęście.
Rose od 5 minut usiłowała wleźć mi na kolana. Zrzucałam ją za każdym razem. Teraz usadziłam ją w miejscu gdzie wcześniej usiłowała się wspiąć i podrapałam za uszami.
– Ewa. Może już chodźmy, co? – Zaproponował Chris. A potem dodał, już nieco ciszej – Nie powiem nikomu. –
Skinęłam głową.
*********
Staliśmy pod szpitalem. Nie mieliśmy żadnego tropu Suzanny. Nic. Więc co do cholery jasnej mam zrobić? Pójść do kina? Na zakupy? Te myśli wydały mi się tak szalone, że się zaśmiałam. Jednak po momencie już byłam poważna, jak moja matka. Musiałam wywalić kogoś z ekipy (że tak to nazwę). Kogoś wrednego, kto mnie nie znosił, zresztą ze wzajemnością. Chyba już się domyśliliście, kto to jest.
– Eris – postarałam nie powiedzieć tego głosem przepełnionym czystą nienawiścią, ale chyba mi nie wyszło – wypadasz z drużyny. Wprosiłaś się tu. Teraz zostajesz wyproszona.
– Jasne. Mnie nie będzie. Co nie znaczy, że nie będę się wami opiekowała. Mogę to równie dobrze robić na odległość. – Nie wyglądała na złą. Raczej na uradowaną. Zamieniła się w srebrną mgiełkę, która pomknęła przez ulice Nowego Jorku.
– Szybko się jej pozbyłaś. – Stwierdził syn Hekate.
Posłałam mu nieprzychylne spojrzenie. Nie zraził się.
Podszedł do mnie. Nie miałam zielonego pojęcia, o co mu chodzi. Ostatnio był taki trochę drewniany (jak to określił ktoś z komentujących), ale… No właśnie. Ale…co?
Zanim zdążyłam zrobić cokolwiek, pocałował mnie. Nie żartuję. Na serio to zrobił.
Poczułam się dziwnie. Miałam wielu chłopaków, ale żaden mi nie odpowiadał. Każdy miał jakieś wady.
Ale po chwili pomyślałam, że to przyjemne i odwzajemniłam pocałunek.
Oderwałam się jednak od niego po chwili. Pomyślmy logicznie (chociaż przez moment). Jest środek misji, z której najprawdopodobniej, nie wrócę. Stoimy w martwym punkcie. Zero wskazówek. Zero akcji. Zero wszystkiego. Nie będę mu teraz robiła nadziei na związek, jeśli już jutro mogę być zimnym trupem. Złamałabym mu tylko serce. Christian odsunął się zakłopotany. Nagle bardzo zainteresował się swoimi trampkami. Nie dziwię mu się. Też chętnie zaczepiłabym na czymś wzrok.
– Okej. To dzwonię po środek transportu. – Pisnęłam (a rzadko mi się to zdarza).
Wyjęłam komórkę i wykręciłam numer Annabeth. Zaraz zobaczycie, dlaczego akurat jej numer. W słuchawce usłyszałam trzask i ciche przekleństwo – znak, że wyrwałam ją ze snu.
– Hej, siostruś. Czego wydzwaniasz o piątej nad ranem? Spać mi ostatnio nie dajesz. – Powiedziała tak zaspanym głosem, że mi się jej żal zrobiło.
Biedna.
– Obudź Percy’ego. Niech przyśle tu Szarlotkę i Mrocznego. – Poprosiłam.
– Co?
– Plis. Zrób to.
– Niech ci będzie. Pegazy dotrą do ciebie, w przeciągu pół godziny. Podaj tylko lokalizację.
Spojrzałam na tabliczkę.
– Nanaveria Street 67 (taka ulica NIE istnieje).
– To poczekaj moment. – Annabeth wyłączyła się.
Wepchnęłam komórkę do kieszeni.
– Chcesz pegazy? One mnie nie znoszą. Ostatnio Szarlotka mnie ugryzła. – Chris odzyskał zdolność mówienia.
Skinęłam głową. Moje gardło domagało się odpoczynku. Więc ja sobie nic nie będę mówiła, przez najbliższe dwie minuty. Usiadłam na bruku i włożyłam do uszu słuchawki, z mojego poobijanego telefonu. Do moich uszu popłynęła rockowa piosenka Demi Lovato – „All night long”.
Przymknęłam oczy, z zadowoleniem wsłuchując się w każdy wers. Żadna przyjemność nie równa się z słuchaniem głosów Demi Lovato i Ewy Farnej. Po prostu żadna (czytacie właśnie skutki tego, że dziś zakupiłam płytę Demi Lovato, „Unbroken”).
Nagle coś trąciło mnie wilgotnym nosem. Podniosłam oczy do góry i napotkałam koński wzrok Szarlotki.
Aha. Nadleciał środek podniebnej komunikacji miejskiej. Na szczęście w powietrzu nigdy nie ma korków.
Obudziłam mojego niskopodłogowca, rozwalonego n chodniku, po czym wepchnęłam do plecaka (no co? Było tam DUŻO miejsca. Poza tym jego morda, mogła swobodnie wyglądać na świat, jeśli tego chciała).
Wspięłam się na pegaza i spojrzałam na Chrisa. On już siedział na Mrocznym. Wierzchowiec widocznie go nie znosił. Wierzgał i prychał, jakby mówił: „Zdejmij ze mnie tego świrusa! Cuchnie Hekate! Jak ja nie znoszę Hekate! Jest jak igła w dobrym sianie! Fuj!”
Sorry, stary. Co ja mogę zrobić, że Christian był tak głupi, by być dzieciakiem bogini magii?
Wzbiliśmy się ponad drapacze chmur. Szepnęłam Szarlotce co ucha polecenie:
– Lecimy do najbliższej piekarni. Przekaż Mrocznemu.
Syn Hekate usadowiony już na swoim pegazie, nic nie mówił. Jemu rzadko się to zdarza, więc byłam trochę zaniepokojona. Postanowiłam więc wejść na niepewny teren i zacząć rozmowę.
– Jak tam u ciebie? – Spojrzał na mnie jak na wariatkę. Chyba zresztą nią byłam.
– Spoko.
– Aha. No to… – Przeszukałam w pamięci listę pytań, które kiedykolwiek chciałam mu zadać – masz może rodzeństwo?
– Tak. Siostrę. Ma na imię Caitlyn. – Brawa dla Ewy. Nie skisiła tego pytania!
– Ile ma lat?
– W tym momencie? 12.
– Jaki ma kolor włosów? – Czy ja już kompletnie upadłam na głowę?
– Taki jak ty. Tak samo intensywny. A oczy ma koloru szmaragdów.
– Jasne. – Zakończyłam nasz powalająco ciekawy dialog, żeby żadna głupota, siedząca w mojej głowie, nie ujrzała już światła dziennego.
Wylądowaliśmy przy piekarni starej Bernatowej. Gdy byłam w Nowym Jorku, to zawsze kupowałam u niej pączki.
– Piekarnia? Ewa, dobrze się czujesz? Po co idziemy do piekarni? – Najzwyczajniej w świecie go zignorowałam.
Zsiadłam z mojego „konia” i pchnęłam drzwi sklepu. Pachniało tu słodkimi ciasteczkami. Ten zapach kojarzył mi się z dzieciństwem. Wciągnęłam powietrze w nozdrza.
– Witaj, Ewuniu! Skarbie nie było cię tutaj przez niemal rok! Jak tak można? – Stara Bernatowa przepchnęła swoje obfite ciało, między deskami lady, i omal nie połamała mi żeber. Takiego uścisku, jaki miała nie powstydziłby się sam Minotaur.
– Dzień dobry. – Wydyszałam.
– To Christian. – Wskazałam na chłopaka, który właśnie wszedł do sklepu.
– Witaj i ty, kochany! Widzę, że Ewa wreszcie ma chłopaka! Po tym jak przyprowadziła tu Catona, wątpiłam czy – jeżeli wybiera takich kretynów, to kiedykolwiek jeszcze zazna szczęśliwej miłości.
– Proszę pani! My nie jesteśmy parą! A poza tym, Cato był tylko przyjacielem! – Obruszyłam się. Jak może wygadywać takie głupoty? Cato był moim dawnym kolegą ze szkoły.
– Opowiadasz. Ale niech ci będzie.
Syn Hekate stał z szeroko otwartą buzią, jakby go coś zdziwiło.
– Po co żeście przyszli?
– My? Kupić pączki. Dla koni. – Wymsknęło mi się.
Stara Bernatowa nie wyglądała na zdziwioną. Zniknęła na moment w pomieszczeniu roboczym i wyniosła stamtąd pudło. Mówiąc pudło, nie mam na myśli 60-centymetrowego puzderka, tylko olbrzymi big box – oczywiście wypełniony pączkami.
– Na koszt firmy, jeśli ze mną moment pogadacie.
Skinęłam głową. Christian, najwyraźniej nie chciał przebywać w tym sklepie, ani sekundy dłużej niż było potrzebne, ale niechętnie opadł na krzesło.
– Musimy? – Spytał.
– Tak – odparłam.
– No to czego pani sobie życzy? – Spytałam.
I nagle zatkało mnie. Naprzeciwko mnie nie było już pulchnej staruszki. Czy ja mam zwidy czy przede mną siedzi bogini łowów? Po jej rudych włosach tańczyły złote promienie słońca. Oczy miała w srebrnym kolorze, zupełnie jak dwa małe księżyce. Była ubrana w białą grecką tunikę, z roślinnymi motywami. Na ramiona, żeby chłód jej nie paraliżował, zarzuciła dżinsową kurtkę. Na nogi włożyła sandały. Przez ramię przewiesiła kołczan, pełen strzał, a o stół oparła łuk.
Była piękna. Dlaczego ja tak nie wyglądam?
– Ewo. Ten jamnik to dar ode mnie. – Wskazała na mój plecak.
Sam się otworzył i wypadła z niego w zabójczym tempie moja Rose, rzucając się Artemidzie na kolana.
Wytrzeszczyłam oczy. Do nikogo tak się nie kleiła.
Bogini drapała ją pieszczotliwe za uchem. Moje myśli przerwała przemowa jej wysokości:
– Ona znajdzie Suzannę. Musi tylko mieć trop. A tropem jest to. – Wyciągnęła do mnie rękę z kawałkiem płótna. – To jest bluzka tej niewdzięcznicy. Chyba już wiesz jak użyć swojego psa? Była szkolona w moich szeregach.
– Okej – wyjąkałam.
Później całe lata wyrzucałam sobie, że nie powiedziałam czegoś bardziej inteligentniejszego.
– Czyli mamy dać psu, do powąchania tę szmatę, a on odnajdzie złą córkę Hekate? – Zapytał z powątpiewaniem syn bogini magii.
– A macie inne wyjście? – Na jej ustach plątał się blady uśmiech.
Mam nadzieję, że to wystrzałowo nudne opo, spodobało się, choć jednej osobie.
Pozdrawiam
Chione
To było… to było… BOSKIE!
Styl (♥), opisy, wartka akcja, humor – to, z czego składają się Twoje opowiadania. Każde jest nieziemskie, bez żadnego wyjątku. A to – to cudo, które przed chwilą przeczytałam – zdecydowanie jest tego dowodem. I nawet muszę Ci powiedzieć, że jesteś jedną z moich ulubionych pisarek na blogu. ^^
Chione, Apollo dał Ci wielki dar, nie zmarnuj go!
Nie zmarnuję, bądź tego pewna 😀 😉 :).
Czekałam na to opowiadanie z niecierpliwością i nie zawiodłam się! To wspaniałe opowiadanie jest pełne zaskakujących zwrotów akcji, humoru i genialnych opisów! Czytam twoje opowiadania z wielką przyjemnością Nie mogę się doczekać CD! 😉
Nie za dużo pochwał?
W końcu!!! Kocham to opowiadanie!!! Pisz szybko CD!!! 😀
Piszę, piszę, ale pomysłu nie mam :(. Wasza Chione cierpi na chwilowy brak weny pisarskiej :(.
Biedna Chione! Masz mi tu pisać CD, z weną, albo bez niej! (TAK, JEST TO MOŻLIWE! Zostałam brutalnie zmuszona do skończenia 4 rozdziału „Końca”, mimo kompletnego braku weny! I wyszedł!) Jesteś naprawdę świetną pisarką. Piszesz z humorem, bohaterowie nie są, jak to w poprzednim komentarzu ślicznie określiłam Christiana, drewniani, akcja jest wartka, ale mimo to nie brakuje opisów. Gdy zobaczyłam tytuł na mojej twarzy zagościł uśmiech. Masz naprawdę wielki talent i nie marnujesz go! Naprawdę Cię podziwiam i chciałabym pisać z taką radością jak Ty. Bo widać to Nawet w martwym tekście.
Dzięki, za ten pokrzepiający koment. Może to właśnie on wyleczy mnie z braku weny :D.
No mam nadzieję! 😀
JA TEŻ MAM TAKĄ NADZIEJĘ 😀 ;).
Boskie opeczko,no po prostu chcę CD now.
CD NIEBAWEM :D.
Kocham, kocham, kocham! Nparawde masz talent!
OD DAWNA O TYM WIEM 😉 :D.