Tą część dedykuję Arachne i Pallas Atenie, za wytrwałość przy czytaniu mojego opowiadania ☺ dzięki!
Szłam ulicami Nowego Yorku. Znajomymi, a jednocześnie obcymi i odpychającymi. Szarość i pustka. Dookoła nie było żadnego skrawka zieleni, ani koloru. Wszystko pokrywała mgła bezimienności i obojętności. Takie same budynki, równe, proste ścieżki i nijakość. Ulice wyludnione…tylko błękitny poblask monitorów w domach i firmach. Nagle znalazłam się w zupełnie innym, lecz równie szarym, miejscu. Wiatr wściekle rzucał tumanami piasku wdzierając się przez wybite szyby w zakamarki opuszczonych domków znajdujących się nad stojącą w miejscu, smolistą mazią sięgającą horyzontu. Serce płakało z rozpaczy, jednak rozum nadal nie wiedział gdzie jest. Płonący stos. Ale żadnego ciepłego poblasku. Szare płomienie lizały stertę materiałów, których nie sposób rozpoznać. Podeszłam bliżej. Chrzęst pod moją stopą. Błysk koloru. Spod popiołu i szkła wyglądała fotografia, a na niej utrwalone na zawsze uśmiechy. Chejrona, Willa i Jessici. Zrozumiałam. Jestem w obozie. Obozie, który umarł. Naraz w stosie coś drgnęło i potoczyło się ku mnie. Tkanina opadła. Wykrzywiona w bólu twarz. Twarz wesołego niegdyś Travisa z domku Hermesa. Szeroko otwarte usta zamilkły na wieki w niemym krzyku o pomoc, która nigdy nie nadeszła. Szklane oczy nadal wyrażały przerażenie. Zabrakło mi tchu.
-Nie, nie…- wydobywało się z moich zbielałych warg. Owionął mnie podmuch lodowatego wiatru szepcząc zdradliwie „To twoja wina… Ty ich zabiłaś…a teraz zapłać za to!”
***
Dysząc ciężko gwałtownie otworzyłam oczy czując łzy na policzkach. Nadal widziałam ból i strach odbijający się w szklanych oczach Travisa i czułam zaciskającą się na mojej szyi pętlę. Rozejrzałam się dookoła, by zorientować się w sytuacji. Oparci o skałę mogliśmy sprawiać wrażenie turystów odpoczywających w cieniu, lecz przypadkowy obserwator nie mógł widzieć cierpienia na naszych twarzach i słyszeć szlochu oraz niespokojnych oddechów. Skuliłam się i objęłam ramionami przeklinając, po raz setny, wszystkich bogów i to, że wysługują się swoimi dziećmi. Po chwili usłyszałam jak z cichym jękiem moi przyjaciele przebudzają się z tego koszmaru. Poczułam jak Will obejmuje mnie po przyjacielsku ramieniem zadając nieme pytanie, które zawisło gdzieś w powietrzu; „ I co teraz?”
-Sprawa wygląda beznadziejnie.- Zaczął mówić zachrypniętym głosem.- Jeszcze niedawno mieliśmy jakąś wizję, cel, a teraz?… Spróbuj zniszczyć to, co nie istnieje.- Dokończył drwiąco tym razem, chyba po raz pierwszy, nie kierując drwiny do mnie. Widać perspektywa śmierci jednoczy.
-Nie mniej jednak powinniśmy się ruszyć. Tu jesteśmy zbyt narażeni- Odezwała się Jessica, ale jakoś bez przekonania. Mimo wszystko przyznaliśmy jej rację i chwiejnie podnieśliśmy się z ziemi. Bez zaangażowania podążyliśmy w stronę naszych motorów. Wydawało mi się, że każdy promień słońca nas spala, każde ziarnko piasku chce nas zabić, wszyscy ludzie patrzą na nas podejrzliwie… To już paranoja…Nagle powietrze przeszył przenikliwy krzyk mrożący krew w żyłach. Coś, co początkowo wzięłam za ptaka, zbliżało się ku nam w zastraszającym tempie i rosło z każdą chwilą, tak, że niedługo mogłam rozpoznać chudy szkielet, mocny ogon, błoniaste, olbrzymie skrzydła i długie na dwadzieścia centymetrów szpony. Czułam jak moje nogi zaczynają ciążyć i nie pozwalają mi się ruszyć z miejsca. Jak spetryfikowana patrzyłam tylko na zbliżające się przeznaczenie. Coś mi mówiło, że z tego nie wyjdę żywa. Z otępienia wyrwało mnie szarpnięcie za ramię i wtedy, widząc przerażone spojrzenie Willa, rzuciłam się do biegu czując oddech śmierci na karku. Nagle jej szpony mnie dosięgły. Moje plecy pokryła siatka ciepłych strumieni, a ból sprawiał, że odchodziłam od zmysłów. Oczy mi zaszły czerwoną mgłą. Poczułam jak zaczynam tracić siły, a życie ulatuje ze mnie jak mgła, która nie miała prawa zostać we mnie dłużej…
***
Will, mimo, że cały czas miał Rozalie na oku, spóźnił się. Spóźnił się o te kilka centymetrów między plecami dziewczyny, a szponami, które teraz zmoczone w ciepłej krwi zbliżały się ku sercu ofiary. Rose ostatkiem sił wyciągnęła rękę przed siebie w geście desperacji błagającym o pomoc. Jednak już po chwili ta nić porozumienia została przerwana, jej oczy zasnuła mgła, a ciało zwisło bezwładnie w szponach potwora. Z rozpaczą Will dobiegł ostatnie kilka metrów dzielących go od motoru i chwycił rękojeść miecza. Bez namysłu zawrócił i natarł na skrzydlatą bestię, która już chciała zadać ostateczny cios. Gdy poczuła posokę wypływająca z rany na udzie z wściekłym sykiem odwróciła się od ofiary z zamiarem starcia na pył tego śmiałka. Will zadawał kolejne ciosy odciągając potwora jak najdalej i stając między potworem a dziewczyną, lecz nie mógł uspokoić umysłu. Jego serce waliło mocno ze strachu i wściekłości. Nie daj ponieść się emocjom…- dudnił głos w jego głowie. Ale jak tu ochłonąć, jak kawałek dalej oddaje swojego ducha droga mu, już nie ma co ukrywać, osoba! Potwór wiedział, co robi, widać miał wprawę… wprawę w zabijaniu i wygrywaniu…
Jednak nie stał jeszcze przed synem Zeusa- szepnął Willowi do ucha jakiś dumny i wyniosły głos.- Nie przed takim synem Zeusa.- I nagle chłopak wiedział co robić. Wyciągnął dłonie ku niebu wzywając jego siłę. Ręce zaczęły się skrzyć błękitnymi iskrami, a powietrzu unosił się zapach ni to burzy ni to spalenizny. Will skierował moc w stronę potwora, który próbował wzbić się w górę. Jednak na nic mu to przyszło… Niebieskie promienie rozlały się po jego ciele odbierając władzę w kończynach. Krzyk bólu niósł się po pustyni, ale Willowi nie było żal. Patrzył beznamiętnie jak bestia nagle rozpada się na czarny pył i w jednej sekundzie wszystko umilkło.
– Ona żyje!- usłyszał za sobą drżący głos Jessici. Podbiegł do niej szybko i chwycił białą rękę Rozalie. Puls bił bardzo słabo i nierówno, a ciało było chłodne,… bardzo chłodne.
-Słabnie- wyszeptał zaciskając powieki
-Chcesz powiedzieć; umiera?!- wykrzyknęła histerycznie Jess.
– Nie, tylko sobie śpi i odpoczywa! A ta krew to tylko…- tu mu się głos załamał, gdy spojrzał na ściekającą na piasek ciemnoczerwoną ciecz.
-Ty to przewidziałeś… wiedziałeś… nie myśleliśmy
– Nie pomagasz!- Odparł może trochę ostrzej niż zamierzał jednocześnie wściekając się na siebie, że zlekceważył swoje prorocze, jak widać, sny i nie kazał zostać Rose pod jakimkolwiek pretekstem w jakimkolwiek innym miejscu, najlepiej jak najdalej stąd
-Ale skąd to coś się wzięło? Co to było? Nie znam takiego potwora…
-Wyobraź sobie, że chwilowo nie to mnie najbardziej obchodzi!- Nagle Rozalie otworzyła oczy, w których czaił się strach. Złapała Willa za dłoń i ściskając ją mocno powiedziała cichym głosem, ale z mocą;
– Obiecaj mi, że dotrwasz do końca misji i ocalisz ten idiotyczny świat.
– Zrobimy to razem- odparł ze ściśniętym gardłem zdając sobie jednocześnie sprawę z kruchości dłoni, którą trzymał. Rose uśmiechnęła się smutno, lecz po chwili jej ciałem wstrząsnął kaszel i z ust poleciała krew.
– Sam w to nie wierzysz… – kontynuowała ledwo słyszalnym szeptem.- I tak, cud, że w ogóle mogę coś powiedzieć.- teraz już mógł czytać tylko z ruchu warg.- Rozwiąż tą zagadkę i rozp**rdol te potwory w moim imieniu… – I znowu ostry kaszel. Will walcząc ze łzami pochylił się ku niej i przyłożył wargi do jej czoła, które teraz wydawało się lodowate. Nagle w ciszy rozległ się zduszony dziewczęcy szloch i słowa, symbolizujące więcej niż ich dosłowna treść;
– Ona odeszła.
***
Z odrętwienia wyrwał go siarczysty policzek. Otępiały spojrzał w górę i zobaczył Jessicę, która stała nad nim patrząc z rozpaczą w oczach.
-Ocknij się, siedzenie jej nie pomoże.
-Jest martwa, NIC jej nie pomoże.- powiedział beznamiętnym głosem.
-Ale…
-Martwa! Jak ten kamień, jak serca bogów, jak…
– Posłuchaj!- przerwała mu.- Ona jest córką Hadesa, trafiła teraz do swojego ojczulka, więc może ostatecznie się łaskawie zgodzi uchylić bramę śmierci i duszyczka wyjdzie sobie na wolność. Minęło już kilka godzin, Mgła dłużej nie ukryje trup… ciała przed śmiertelnikami. Musimy się zmywać. Poza tym zawsze warto spróbować. – Will spojrzał w stronę Rozalie, a raczej jej cielesnej powłoki. Jeśli tylko by się dało ją uratować… Chwiejnie podniósł się z ziemi i ukląkł przy niej wyciągając spod koszulki złoty medalion. Jak za każdym razem pociągnął kciukiem po delikatnych jak pajęczyna wyżłobieniach i otworzył klapkę. Ciemny kamień zalśnił na powitanie.
***
-Gdzie jesteśmy?- zapytała sennie Jess budząc się w kabinie helikoptera. Gdy rozejrzała się po wnętrzu od razu usiadła nienaturalnie prosto, a jej oczy miotały błyskawice.- Dałeś mi jakieś środki nasenne i zaciągnąłeś do samolotu?!
-To helikopter.- Powiedział znużony Will
-Nie ważne, to LATA!
-Tak jest najszybciej.- Odparł mimochodem muskając medalion przez cienki materiał.
-Ale musisz ze mną rozmawiać.- Ostrzegła
-O czym?
-O czymkolwiek, bo zaraz zwymiotuję! – krzyknęła histerycznie szukając w myślach jakiegoś tematu – Nooo, co ty zrobiłeś z Rozalie? Dlaczego nagle zniknęła?
-To nie najlepszy czas…- spojrzał na jej minę- no dobra, nie będę wyjaśniał ci zawiłości koncentracji ciemnego światła i czasoprzestrzeni, ale w skrócie jej ciało jest teraz tutaj- powiedział wyciągając złoty łańcuszek
-Okeyy- powiedziała powoli jakby zastanawiając się nad tym, gdzie tu może być jakiś spray pieprzowy czy choćby łom.
-Nie zwariowałem. To od mojego ojca, dawno, dawno temu…- wyraz jej twarzy trochę drgnął, ale nadal chyba zastanawiała się nad wsadzeniem go do pokoju bez klamek. Od dalszych wyjaśnień uwolnił go głos pilota;
-Za chwilę będziemy lądować na Syberii. – Will spojrzał w dół na nieprzyjazny kraj przesuwający się poniżej. O tej porze roku jeszcze nie spowijał wszystkiego biały puch i dookoła toczyło się życie, choć nie tak ożywione jak w innych partiach kraju. Pomimo ciemności nocy zdołał wypatrzyć wierzchołki sosen w tajdze i lśniącą taflę jeziora. Było tak paradoksalnie spokojnie, jakby świat kpił z tragedii. Wtem Will uświadomił sobie, że każdego dnia wydarza się coś, co dla innych jest powodem żałoby i smutku. A wszystko waży się gdzieś tu niedaleko, za pewną zgoła nie pozorną skałą…
***
Ciemność otuliła ich niczym kokonem. Początkowo przyjazna, jednak z każdym krokiem w kierunku bramy do podziemi ciemność zdawała się mieć oczy, uszy i palce, które zagłębiały się w zakamarki duszy i wyciągały cały strach, niepewność i ból. W końcu skończyło się. Drogę zagrodziła wysoka, czarna skała. Will niemal słyszał krzyki skazanych na potępienie i śmiechy z Elizjum. Tak blisko, a tak daleko…
-Nie wygląda to zachęcająco…- Zauważyła Jess pocierając dłońmi ramiona.
-Tak powinno być, ale martwi mnie jedno. Nie ma potworów.
-To chyba dobrze, co nie?- Zadrżała wspominając ich ostatnie spotkanie z takowym osobnikiem.
-Nie dziwi Cię, że nikt nie pilnuje bram Piekieł?
-Niewiele osób lubi tu zaglądać.
-Ale czasem tacy się zdarzają. Po drugie ktoś może chcieć wyjść.
-I tak się cieszę, że nie ma strażników.
-Nie bądź taka łatwowierna.- Zapadła chwila ciszy, w której rozbrzmiały cykady. Ironia…
-I co teraz? Jak się tutaj teraz dostaniemy? – Spytała Jessica ściskając swój miecz tak, że aż bielały knykcie.
-Patrz …- Powiedział Will wyjmując sztylet i rozcinając sobie skórę na dłoni. Krew. Znowu. To chyba jakieś fatum. Chłopak odwrócił szybko wzrok i przyłożył rękę do chropowatej skały szukając właściwego miejsca. Po chwili spod jego dłoni wystrzeliła siatka małych strumyczków. Które wypełniły drobne nacięcia w skale ukazując zarys drzwi. Will czuł jak słabnie. Gdy tylko obwód się domknął padł na kolana czując niemoc w lewej dłoni. Wiedział, że tak się stanie, ale w takiej sytuacji nawet roczne przygotowania zdałyby się na nic.
-Nic Ci nie jest?- Spytała przerażona Jessica podbiegając do niego.
-Nie, to tylko chwilowe- odparł, by ją pocieszyć. Niestety twarz zaprzeczała jego słowom. Zacisnął zęby i podniósł się czując jak mu ciąży głowa- sukinsyny chcą po prostu wyczerpać siły interesantów, właściwie to najlepiej zabić.- mruknął pod nosem.- Wchodzimy?- spytał udając beztroskę.
-Mamy inne wyjście?- westchnęła ciężko.
-Tak, możemy udać, że nic się nie stało, wrócić do domku i popijać herbatkę przez całe życie mając wyrzuty sumienia. Co ty na to?
-Kiepski żart.- Odparła ponuro. Will kiwnął głową, po czym oderwał rękaw swojej koszuli i zabandażował nią dłoń. Rana się zmieniła. Teraz widniało tam znamię, znamię w kształcie„x”, z którego płynęła nie czerwona, lecz czarna krew. Widząc, że Jessica patrzy uśmiechnął się blado i powiedział;
-Teraz złóżmy wizytę tej szanownej osobie, która mnie tak naznaczyła.- Zarzucił na ramię plecak i spojrzał prosto w ciemną paszczę nieznanego. Schowani, czy nie, szukam!- zanucił pod nosem i zrobił pierwszy krok w stronę ciemności.
Pierwsza!!!!!
Opko super. Wali w oczy brak akapitów w niektórych miejscach, ale to nie przeszkadza, aż tak bardzo w czytaniu ;). Mi się bardzo twoje opo podoba, Rozalie :D.
Co mam zrobić za dedykację tak wspaniałęgo opowiadania?! Roz, jesteś mistrzynią! 😀 Uczucia, opisy… to wszystko łączy się w jedną, spójną całość, tworząc NIEZIEMSKIE opo. Nie to co u mnie… -.- No ja BŁAGAM o CD!!! 😀
Świetne opowiadanie! Kocham je 😀
Na opisanie tego opowiadania
nigdzie nie znalazłam odpowiedniego przymiotnika… 😉 Dziewczyno jak ty to robisz, że tak swietnie piszesz???!!! 😀 Chciałam wysłać swoje ” dzieło ” lecz po przeczytaniu TEGO <3 porzuciłam ten pomysł! Rozalie, ty jesteś MISTRZU!!!!!
Uwielbiam twój styl pisania. Nie zwracałam nawet uwagi na błędy 😀 Czekam na cd. 😀
Reyno, nie zniechęcaj się prszę, nie to miałam na myśli pisząc to opowiadanie 😉 Cieszę się, że wam się podoba…
Eee… Wow. I tylko tyle wyduszę!