Zatęchły hotel na przedmieściach powitała nas z otwartymi ramionami…
-Szukacie guza?- warknął strażnik przy drzwiach- Wynocha!
…no tak z na pół otwartymi …
-Witam- przywitałam się przyjaźnie.- Ja i moi przyjaciele chcieliśmy tu przenocować- glina po złej stronie mocy zmierzył mnie nieprzychylnym spojrzeniem.
-Zajęte.- burknął. Już mu chciałam odpowiedzieć, że nie pukamy do WC-tu, tylko chcemy przekimać się w niemal opuszczonym hotelu, sądząc po wygasłych oknach, ale w porę ugryzłam się w język. Zamiast tego uśmiechnęłam się najmilej jak mogłam. Swoją drogą, dlaczego ja muszę to załatwiać?! Ach te retoryczne pytania…
– Koleś, czytaj z moich warg; jestem zmęczona, nie jadłam nic od rana, leciałam samolotem, czyli czymś, czego nie znoszę, a na dokładkę mam kłopoty z rodzinką. Więc radzę jeszcze po przyjacielsku; nie denerwuj mnie, bo nie chcesz wiedzieć jak wyglądam wkurzona.- Przez chwilę miał taki wyraz twarzy jakbym mu wymierzyła policzek, ale jeszcze to do niego nie dotarło. W końcu chyba załapał aluzję, bo skinął głową ostrzegając;
– Ale tylko jeden pokój. -I zniknął w otworze drzwiowym (oczywiście bez drzwi, no, bo jakżeby inaczej…) Niewiele myśląc podążyłam za nim.
Bojąc się choćby usiąść na zakurzonym, i prawdopodobnie zapchlonym, łóżku stałam przy oknie podziwiając malowniczą stertę metalowych baraków.
-„Kochana rodzinka” mogłaby się na nas szarpnąć, prawda?- powiedział Will rzucając mi rozbawione spojrzenie. Uśmiechnęłam się do niego patrząc jak zrzuca torbę na swoje posłanie wzbijając tuman pyłu.
-Ekhe, ekhe…to jakby na potwierdzenie moich słów- wykrztusił między jednym, a drugim napadem kaszlu. Spojrzałam na cichutką Jess. Od chwili, gdy tylko tu weszliśmy usiadła na pierwszym miejscu, które jej się napatoczyła i ślęcząc nad mapą mruczała coś tam do siebie targając włosy dłońmi i myśląc nad czymś intensywnie. Z doświadczenia wiedziałam, że przerywanie w takim momencie nie wróży najlepiej zacieśnianiu więzi, ale z drugiej strony wyglądała na zagubioną, więc wielce elegancko i delikatnie zasugerowałam, że mogłaby zdradzić, co ją trapi;
– Co to?- Spytałam zabierając jej mapę sprzed nosa. Spiorunowała mnie wzrokiem, lecz właściwie nie mogła nic zrobić. Po bitwie na spojrzenia, którą wygrałam ( akurat w tym nie miałam sobie równych…) westchnęła zrezygnowana i wyjaśniła:
-Jak zapewne się zorientowałaś Australia jest duża i życia nam by nie starczyło, żeby ją całą obejść i znaleźć Gaję, więc próbuję rozgryźć, gdzie ona mogłaby się znajdować. Jakieś sugestie? Oświeć mnie, jeśli takową znajdziesz…- prychnęła na koniec i odebrała mi swoją własność. Coś mi gdzieś tam świtało, ale gdzie? Miałam wrażenie, że znam rozwiązanie tego problemu. Wtem mój wzrok spoczął na narzucie przykrywającej łóżka. Ciemnoskórzy aborygeni na tle czerwonego masywu Ayers Rock- ich świętej góry. No i już wiedziałam gdzie świta, ba! nawet wiedziałam, gdzie parzy!
– Przecież to jasne!- Wykrzyknęłam zdumiona prostotą wyjaśnienia.- Uluru… nie bez powodu czczą tą górę!- Jessica patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami zdumiona jak ja, a jednocześnie uradowana. Will, praktyczny umysł, już nie był taki zachwycony;
-Chodzi wam o Ayers Rock? Wiecie jak tam jest daleko?
-Tak. Jakieś 2000 km
-Rzeczywiście, pikuś- zadrwił.
-Zamiast się kłócić, posłuchaj mnie. – przerwała Jess- Mimo zabiegów Aborygenów ten monolit nadal jest obiektem turystycznym, więc jakieś połączenia muszą być… o proszę, 300 km od Uluru, w Alice Springs, jest lotnisko, a od niego pewnie latają jakieś awionetki.
-Coś mam złe przeczucia- powiedział cicho patrząc na mnie z troską (?!?!).
-Oj, już nie kracz. Mamy jakiś ślad! – mówiła podekscytowana Jessica. Mnie z kolei nie dawał spokoju jego wzrok. Pal sześć zaskoczenie, jakie na mnie zrobił, ale jeśli miał rację i coś się stanie? Taak… jutrzejsza wycieczka zapowiadała się cudownie…
***
I znowu znalazłam się w tym piekielnym blaszanym pudełku!…wszystkie moje postanowienia legły w gruzach…I jak tu sobie coś obiecywać! Gdy wysiedliśmy owionęło nas gorące powietrze zmieszane z zapachem benzyny i smaru. Tłumek ciekawskich turystów wysypał się za nami, by po chwili zacząć się kłócić z krępym mężczyzną o cenę przewozu na docelowe miejsce. Nagle Will chwycił mnie za ramię i pociągnął za stertę metalowych baniaków. Kątem oka ujrzałam już tam skuloną Jess.
-O co chodzi?- spytałam z lekka poirytowana.
-Spójrz na tego faceta.- Spojrzałam. Coś mnie oświeciło? Raczej nie, chyba, że chodziło o łysinkę na czubku głowy i wydatny nos, co mi się nie wydawało groźne.
-Patrz ponad to, co widzisz.- usłyszałam w moim prawym uchu. Tekst jak z science-fiction…, Ale posłusznie spróbowałam. Nagle zaczerpnęłam głęboki oddech. Na moich oczach podniosła się jakby mleczna „zasłona” czy jak to nazwać i okazało się, że obiekt naszego zainteresowania jest no…oględnie mówiąc, nie do końca ludzki. Chyba, że po wizycie u doktora Frankensteina, który doprawił dodatkową parę rąk, tors pożyczył od porytego łuską smoka, a twarz…coś mi się w brzuchu przekręciło… nasz doktorek uświetnił ją dwoma rzędami zębów krokodyla. Na dodatek straszne oczy, w których żarzył się ogień, wydawały się czegoś szukać…i miałam niejasne wrażenie, że tym czymś jesteśmy my.
-No dobra, już nie zgłaszam zastrzeżeń.- Szepnęłam drżącym głosem. Will poprowadził nas za kolejnymi beczkami i kawałkiem hangaru, aż wyszliśmy na niewielki parking na tyłach, gdzie stały tylko dwa nieźle zniszczone motory. Już zaczynałam podejrzewać, co nasz kolega zamierza zrobić…
-Czyś ty zwariował?- Spytałam go zniesmaczona.
-Masz jakieś inne rozwiązanie? Może chcesz zginąć rozszarpana przez kły tego potwora?- Wzdrygnęłam się, ale dumnie odparłam;
-Nie będę złodziejką.
-Może jak przeżyjemy to nawet wyświadczymy komuś przysługę. Spójrz, one są już kradzione- pokazał na odkręconą rejestrację i na wpół zużyte butelki po sprayu.- Jak się nam uda i wrócimy w jednym kawałku, to możemy je oddać na komisariat. Zadowolona?
-Nie bardzo…
-Nie ma co gadać. Jeden jest dwu, drugi jednoosobowy, akurat. Pojedziecie na tym pierwszym, a ja…
-Nigdy nie prowadziłam motoru.- Przerwałam mu.
-A ja nie dam rady takiemu bydlakowi.- Zastrzegła się Jess.- Mogę tego mniejszego…
– No to co tyle gadasz! –wykrzyknął roztrzęsiony, doprawdy nie wiem dlaczego… -Wsiadaj i odpalaj! –Dokończył i zabrał się do tego „bydlaka”, jak to poetycko ujęła nasza przyjaciółka.- Rose, wskakuj za mnie. – Posłusznie wykonałam prośbę i objęłam go w pasie modląc się o przeżycie (Och!, znów ta moja nieostrożność!) Już po chwili pośród ryku ruszyliśmy w step, by wiatr rozwiewał włosy, a piasek dostawał się do oczu i ust. Schroniłam się trochę za plecami Willa, ale niewiele pomogło. Najgorsza była świadomość, że tak będziemy jechać może godzinami… Nagle za nami rozległ się ryk, zgoła inny od tego motorowego. Spojrzałam w tamtą stronę i serce we mnie zamarło. Nowy kolega z lotniska przesuwał się, bo inaczej tego nazwać nie można, w naszą stronę w takim tempie, że my zdawaliśmy się tkwić w miejscu. W wydłużonym pysku raziła oślepiającą jasnością kula ognia, która wyrażała jak dla mnie trochę za dużą chęć na wydostanie się stamtąd.. Szarpnęłam Willa za ramię i powiadomiłam go o towarzystwie. Rzecz dziwna, spiął się i zaczął kluczyć między skałami próbując zmylić nasz ogon. Kula ognia rozbiła się z głośnym sykiem tuż obok nas…czułam jej gorąco na swojej łydce. Zaczęłam szukać jakiejś opcji, by ujść stąd z życiem, ale w głowie miałam pustkę, która nie wróżyła nam zbyt dobrze. Kolejne płomienie o włos liznęły moją bluzkę zostawiając kilka tlących się iskier. Szybko je strząsnęłam starając się nie krzyczeć i zaciskając zęby trzymając się motoru tylko nogami (co było dla mnie wyczynem jak na tak szaleńczą jazdę) sięgnęłam do tyłu i wyciągnęłam łuk i strzały. Naciągnęłam cięciwę i modląc się do Apolla (coś za dużo ostatnio się modlę…cóż, tym razem sytuacja tego wymagała…) wypuściłam strzałę …chybiła… Czując paniczny strach w gardle i mgłę zasnuwającą mi oczy trzęsącymi się dłońmi jeszcze raz wyjęłam strzałę z kołczanu. Tym razem trafiła … Z głuchym jękiem potwór zaczął rozsypywać się w czarny proch (czyż nie powinien być złoty?- przemknęło mi przez myśl). Jednak czas nie stanął, nadal płynął w zastraszającym tempie. Serca też nie przestały bić, wręcz przeciwnie; waliły nam jak młotem. Mimo woli musiałam skupić się na trzymaniu Willa, by nie spaść i nie zginąć marną śmiercią z rozwalonym kręgosłupem. Pomijając kilka krótkich postoi, na których rzucali mi zaniepokojone spojrzenia, jechaliśmy niemal cały czas, lecz z powodu górskiego łańcucha nasza prędkość musiała spaść, więc gdy słońce już zachodziło my dopiero wyjeżdżaliśmy na otwartą przestrzeń. Po jakimś czasie zaległa już ciemna, australijska noc. Ja na odległość dwóch metrów nic nie widziałam, więc cały czas miałam serce w gardle i dziwiłam się z każdą chwilą, że jeszcze żyjemy. W końcu zacisnęłam powieki, żeby wierzyć, że wszystko jest w jak najlepszym porządku (ha, ha). Jakimś cudem musiałam chyba usnąć, bo jak znów otworzyłam oczy to już zwalnialiśmy przed olbrzymim masywem Ayers Rock. Zesztywniała zwlokłam się z motoru czując jak uginają się pode mną nogi. Do wschodu leżąc kawałek od monolitu odpoczywaliśmy na zmianę czekając na to, co miało nadejść…
Wreszcie pierwsze promienie słońca rozbłysły nad nami wydobywając z góry piękne czerwone barwy. Poderwaliśmy się z ziemi w milczeniu podziwiając ten spektakl kolorów. Nagle Jessica złapała mnie za rękę i wyszeptała:
-Spójrzcie! Tam po środku, na dole…- Nie musiała pokazywać. W tym miejscu jawiła się, trochę niczym fatamorgana, wysoka na jakieś trzy metry, brama, z której wydobywało się, no jakby… pulsujące światło? Rozejrzałam się szybko dookoła, lecz żaden ze śmiertelników wydawał się tego nie rejestrować. Ze ściśniętym sercem, cali spięci i na wstrzymanym wdechu, powoli do niej podeszliśmy. Z każdą chwilą coraz mocniej czułam jakby mnie przyciągała, wzywała… strach zniknął… Jak w transie wyzwoliłam się z uścisku Jessici i nie zważając na ich zduszone protesty przekroczyłam próg bramy…
Ciepły blask oświetlał ściany wąskiego korytarza. Mimowolnie przypomniał mi się mój sen. Jednak nie było to to samo miejsce…nozdrza wypełniał mi zapach gleby po deszczu lub świeżo skoszonej trawy, a nie odór śmierci. No i na pocieszenie z żadnego kąta nie szczerzył się do mnie szkielet…Odetchnęłam głęboko dla dodania sobie pewności i ruszyłam powoli przed siebie. Korytarz nieznacznie, ale cały czas, schodził w dół. Chyba po godzinie straciłam rachubę przebytego dystansu i tylko zastanawiałam się jak stąd się wydostaniemy. Wreszcie korytarz się skończył i znaleźliśmy się na …rozległej polanie pod gołym niebem. Mimo iż przede mną nic nie wskazywało na niezwykłość miejsca w powietrzu czuć było prastarą magię. Zamknęłam oczy i znów poczułam to uczucie przyciągania. Już wiedziałam dokąd iść… Czując jak pod stopami trawa zmienia się w trzeszczący chrust szłam dalej. Wtem otworzyłam oczy ujrzeliśmy dostojną matronę o włosach koloru słońca upiętych w koronę z warkoczy odzianą w lśniąco białą szatę na wzór greckich. W pełnej godności pozie siedziała na okazałym tronie z darów natury, który jednak przyćmiłby swą urodą wszystkie inne krzesła najzamożniejszych królów w historii. Nie trzeba było żadnych plakietek, by wiedzieć, że widzimy przed Gaję. Bijący od niej majestat kazał nam uklęknąć, a nasza mowa wydała mi się nagle szorstka i wulgarna.
-Wstańcie.- odezwała się pełnym dostojeństwa głosem, a jednocześnie brzmiącym jak śpiew słowika. Will, jako syn Zeusa drgnął i przywitał się:
– Witaj, o Pani. Jesteśmy…
– Wiem, kim jesteście i po co przybyliście- przerwała nagle i wstała. Na polanie nie powiał nawet listek, gdy Gaja w najzupełniejszej ciszy zaczęła przechadzać się wzdłuż i wszerz.
– Życiu planety, a więc mnie, tym samym ludziom i bogom, zagraża coś, czego nie można określić. Nawet mnie jest trudno.- urwała na chwilę najwidoczniej myśląc jakby tu przekazać nam, głupiutkim ludzikom, wiedzę o czymś potężniejszym od niej samej.- Oficjalna wersja jest taka, że przede mną nie było nic. Wyłoniłam się z Chaosu i tak po prostu stworzyłam świat. Ale każdy wam powie, że nie istniej coś takiego jak „nic”. Może być pustka, próżnia, ale zawsze COŚ jest. Tak było i tym razem. Wtedy wszechświat zamieszkiwały dwie ścierające się ze sobą moce, które na waszą potrzebę nazwiemy dla uproszczenia dobrem i złem, choć realnie taki podział nie istnieje… W rezultacie jedna z nich, ta „dobra” stworzyła mnie i w wyniku tego powstała Ziemia. Jednak ta druga połówka nie zniknęła…Tak samo jak nie istnieje „nic”, tak samo żadne zjawisko nie może rozpłynąć się w powietrzu. Zło sączyło się w umysły słabych ludzi lub niepewnej wiary i doprowadzało do katastrof. Nawet teraz to robi. Właśnie w tej chwili ktoś uznaje, że będzie mu lżej, gdy kogoś brutalnie zamorduje, czy wysadzi budynek w powietrze. To drobne rzeczy.- Drobniutkie…na przykład World Trade Center dziesięć lat temu…tylko kilka tysięcy ofiar- pomyślałam nagle czując złość.-Ale ja słabnę. Z każdą chwilą. A ludzie są coraz częściej niepewni, więc ulegają. Ostrzegałam, próbowałam chronić…Lincoln i niewolnictwo, Jan Paweł II, Ghandi… manifesty o ochronie środowiska i terroryzmie…przejściowe zainteresowanie. Pułapka medialna łatwych rozwiązań zwyciężyła.- Gaja mówiła teraz rozgoryczona.- Społeczeństwo jest coraz bardziej roszczeniowe i chciwe. Przepowiednia powstała w starożytności, by jak najszybciej zgasić niebezpieczeństwo, ale nie! Wszystko na ostatnią chwilę; przychodzicie kilka miesięcy przed 2012 i prosicie o pomoc!- skruszeni wpatrywaliśmy się czubki swoich butów czując się jak na reprymendzie w przedszkolu, ale niestety tym razem chodziło o coś poważniejszego niż rozlanie mleka czy zabłocenie korytarza. Wtedy padły słowa, które sprawiły, że nadzieja w nas umarła.- Nie wiem jak pokonać Bezimiennego. Nie wiem, czy to w ogóle możliwe. Tu nie chodzi o rozwalenie Ziemi w drobny mak, tylko o władzę i pokazanie kto jest lepszy, a może coś jeszcze…Możliwe, że wasza rasa nie umiejąc przejrzeć na oczy, będzie radowała się z nowych porządków…kto wie? Jedno jest pewne. W nowym świecie nie będzie miejsca ani dla mnie, ani dla Bogów…ani dla herosów…
Lubię lubię lubię to i to bardzo mocno! Jestem na tak ! Daje łapkę w górę jesli chodzi o ciąg dalszy <3
Nic, tylko czytać. ^^ Ot co. 😉 😀
Bardzo fajne opko, Rozalie 😀 ;).
Dorwałam jedną literówkę i jeden niewłaściwy związek wyrazowy… Ale czyta się ŚWIETNIE, tekst jak marzenie, ZAISTY!
Twoje opowiadania są NAPRAWDĘ super!
Cudowne!!! Kocham to!!! <3
Mega wciągający i interesujący temat! Świetne!