Od autorki: Wiem, że mogły pojawić się tu błędy, ale naprawdę się staram. Wiem również, że jeżdżę po schemacie na całego, ale nie wiem jak dojść do punktu kulminacyjnego życia bohaterki. Myślałam, że mi się uda, ale najwyraźniej nic z tego nie wyszło. 😉
ROZDZIAŁ II. Czyli co działo się potem.
Może teraz trochę o sobie opowiem.
Nazywam się Karolina Michajska. Niedługo skończę 12 lat. Moje włosy są długie i jasnobrązowe, wiecznie nieogarnięte i skołtunione. Oczy są bardzo ciekawym okazem, gdyż wszyscy twierdzą, że mam niebieskie, a ja upieram się przy zielonych. Przez to ich kolor jest wielką zagadką. Jestem wysoka i chuda, dzięki czemu wypracowałam sobie tytuł „patyczka”. Moja skóra jest dziwnie żółta i zimna, co się zazwyczaj nie zmienia, jednak czasem robi się różowa i gorąca.
Co do mojego życia: zaczęło się zwyczajnie. Urodziłam się około 12 lat przed akcją tu opisaną (zaczyna się 29 lutego 2000 roku). Moi rodzice wychowywali mnie na grzeczną i miłą dziewczynkę.
Kiedy byłam młodsza, czyli miałam około siedmiu lat, kilkoro chłopców ze wsi usiłowało mnie na swój sposób podrywać. Wszyscy twierdzili, że jestem piękna. Dziewczyny się ze mną nie przyjaźniły bo zazdrościły mi urody. W czwartej kasie podstawówki postanowiłam to zmienić. Zaczęłam się buntować przeciwko całemu światu, nie akceptowałam swojego życia i kłóciłam się ze wszystkimi, oprócz moich dwóch koleżanek – Igi i Ireny. One starały się mnie uspokajać, a w ich obecności nie potrafiłam się nie śmiać. To była jedyna grupa w której czułam się akceptowana. Mój brat – Damian – nie pogodził się z posiadaniem młodszej siostry. Zawsze mu zawadzałam, co odbijało się na naszych stosunkach – jego również nie oszczędzałam w kłótniach.
W okresie buntu wykreowałam w sobie szczególne cechy. Nauczyłam się skradać niemal bezszelestnie, krzyczeć niewiarygodnie głośno i rozpoznawalnie, jak również moim ulubionym sposobem chodzenia był nietypowy kłus (czy jakoś tak, nigdy nie orientowałam się zbytnio w tych rodzajach chodów koni). Moje oczy stały się ogromne i wszystko zauważały. Patrzyłam na wszystko tylko dwoma rodzajami spojrzeń: Przestraszonymi, Wielkimi, Dzikimi Oczami lub Współczującym, Smutnym Wzrokiem. Stałam się dzika, nieobliczalna i dziwna. Teraz wszystkie dziewczyny przez zwykły strach się ze mną kolegowały. Po szkole chodziły plotki, że kłócę się z nauczycielami i biję z uczniami, a jednego gimnazjalistę pogryzłam. Niektórzy uważają, że to prawda, ale jeśli ktoś mnie zna to przekonuje się, że to tylko taka dzika powłoka ochronna. W głębi siebie robiłam się coraz bardziej nieśmiała i zamknięta w sobie, zaczynałam bać się absolutnie wszystkiego. Iga uważała, że zachowuje się jak zwierzę. Osobiście wyczuwałam, że rozwijał się we mnie dziki instynkt, który kazał mi działać cały czas i to szybko. Nie mogłam z niczym zwlekać na później, wszystko musiało być dzisiaj.
Wracając do historii: kiedy wychodziłam ze szkoły, mój wujek już siedział za kierownicą swojego auta i nerwowo bębnił palcami w kierownicę. Zastanawiałam się jak on prowadzi samochód skoro ma kopyta, ale to wydawało mi się akurat nieistotne. Wsiadłam na miejsce pasażera.
-Gdzie jedziemy? – zapytałam.
-Do twojego domu. Musisz się spakować. – wujek mówił tak jakby było to oczywiste, przy okazji manewrując autem.
-Spakować się? – byłam zaskoczona. – Jedziemy gdzieś? Gdzie?
-Na obóz. Obóz Herosów. I proszę cię, nie zaczynaj znowu z tym, że bogowie nie istnieją, bo ja nie umiem tego wyjaśnić.
-No tak. To oczywiste, przecież każdy normalny nastolatek trafi na jakiś głupi obóz herosów, a jego rodzicem jest bóg grecki…
-Nie każdy nastolatek. Jesteś wyjątkowa.
-Ale ja niczym nie różnię się od innych uczniów naszej szkoły. Ostatnimi czasy, zaczęłam się zachowywać jak rówieśnicy, a ty mi tu pleciesz, że jestem półbogiem?!
Mój wujek milczał. Do mojego domu nie było daleko, więc szybko się zbliżaliśmy do celu. W końcu to on przełamał ciszę.
-A tak w ogóle to mów mi po imieniu. Adam. Nie znoszę kiedy herosi mówią do mnie inaczej.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam go znów zdenerwować. Coś innego zaprzątało moje myśli. Mój tata miał wolne i siedział w domu. Wyobraziłam sobie jak wujek, oj, przepraszam – Adam, wchodzi do mojego mieszkania bez spodni, a mojemu tacie oczy na wierzch wychodzą. Mi wszystko spadło na ziemię (oczy, szczęka, wszystko inne), a mam bujną wyobraźnię więc mogłam to zrzucić na nią. Ale tata? Jego mina będzie bezcenna.
Kiedy o tym myślałam Adam właśnie wjechał na moje podwórko.
-Spakuj swoje najważniejsze rzeczy i sportowe ciuchy. Za kilka minut widzimy się przed domem. – rzucił krótko i bezceremonialnie wypchnął mnie z auta. – Powiedz swojemu ojcu, że już czas. – dodał na odchodne, po czym zaczął manewrować do wyjazdu.
Rzuciłam się pędem w stronę domu. Pociągnęłam za klamkę drzwi wejściowych. Zamknięte. Pewnie tata gdzieś pojechał. Nerwowo zaczęłam szperać po kieszeniach. Mam. Drżącymi rękoma włożyłam klucz do zamka i przekręciłam dwa razy. Drzwi się otworzyły, a mój pies – Saba – wybiegł na podwórko.
-Saba! – krzyknęłam nagląco. – Saba, chodź tu! SABA! DO KOSZA!
Rudzielec podszedł do mnie i spojrzał tymi swoimi smutnymi oczkami. Przysiadł przed drzwiami i nie dał się zaciągnąć do środka. Machnęłam ręką, szybko zdjęłam buty i zrzuciłam kurtkę, po czym wpadłam do mieszkania. Mój drugi pies – Pysia – szybko do mnie doskoczył i poprowadził do drzwi prowadzących na taras. Otworzyłam je i mała wypadła na zewnątrz. Na kanapie w salonie zobaczyłam jakąś śpiącą postać. Mój tata.
-Tato. – Cicho odezwałam się podchodząc do niego – Tata, obudź się – Potrząsnęłam nim delikatnie. Otworzył oczy.
-Co? – Zapytał najwyraźniej jeszcze nie kontaktując. – Co? Karolina? Ty nie powinnaś być w szkole?
-Powinnam – opowiedziałam – ale jest sprawa.
Patrzył na mnie wyczekująco.
-Słucham?
-Pamiętasz wujka Adama? Chrześniaka dziadka? – to było niemądre pytanie, ale jak już wspominałam wcześniej, często nie myślę nad słowami.
-Pamiętam, co mam nie pamiętać.
-No więc on… Powiedział, że już czas. Nie wiem na co, ale…
-Czas na prawdę? O twoim pochodzeniu? – zdziwił mnie tym jak łatwo się tego domyślił i skąd w ogóle wiedział, ale to nie było w tamtej chwili istotne.
-Chciał mnie zabrać na jakiś obóz. – Krótko streściłam mu całą sprawę, od potwornego nauczyciela wu-efu, do dziwnego zachowania Saby.
-Taaak, no więc… Sprawa jest taka, że Saba jest psem od twojej matki… Od twojej prawdziwej matki…
No, i… No więc…
Najwyraźniej nie wiedział jak wziąć się za wytłumaczenie, więc rzuciłam krótko
-Jestem córką jakiejś bogini?
-Tak i to nie byle jakiej bogini. Pamiętasz…
W tej chwili na zewnątrz rozległ się dźwięk klaksonu samochodowego. Pocałowałam tatę i rzuciłam się biegiem na piętro. Złapałam jakiś większy plecak turystyczny i wrzuciłam do niego kilka koszulek i spodenek oraz bieliznę. Po drodze zaszłam do łazienki i zgarnęłam szczoteczkę do zębów, pastę, grzebień, szczotkę do włosów, spinkę i kilka gumek. Zastanowiłam się nad pakunkiem i dorzuciłam jeszcze kilka cieplejszych strojów, pieniądze oraz książkę. Zarzuciłam bagaż na plecy i zbiegłam po schodach. Na dole złapał mnie jeszcze tata.
-Trzymaj. – podał mi jakąś małą, czerwoną torebeczkę w której była psia smycz, karma, podwójna miska i szampon dla Cocer Spanieli angielskich. – Te zapasy są niewyczerpywalne. Mam je od twojej matki.
-Kim ona jest? – zapytałam, a na zewnątrz znów dał się usłyszeć klakson, uzupełniony tym razem psim szczekaniem.
-Ja… – zawahał się. – Nie mogę ci nic powiedzieć skarbie. – pogładził mnie po policzku. – Twoja matka musi cię sama uznać. Idź już, bo Adam będzie się złościł.
Uścisnęłam go i pocałowałam.
-Już się złości. – Z tymi słowy wybiegłam z mieszkania, w przedpokoju narzuciłam kurtkę i buty, po czym wyleciałam przed dom. Adam siedział w samochodzie bębniąc palcami w kierownicę. Chyba to lubił. Na tylnym siedzeniu auta siedziała Saba, której oczy były radosne jak nigdy. Usiadłam na przednim siedzeniu.
-No nareszcie, błyskawicznie to zrobiłaś – powitał mnie sarkastycznie. – Siedzę tu prawie godzinę!
-Przepraszam, rozmawiałam chwilę z tatą.
Nic nie odpowiedział. Ruszył przed siebie, w stronę miasta. Saba cały czas radośnie szczekała, co było u niej jakąś nowością, bo zawsze była psiakiem smętnym i uniżanym w prawach domownika. Zdecydowałam się zapytać o to wujka.
-Hej, hm… Adam, dlaczego Saba jest taka wesoła? Przecież jedyna Saba jaką znam to smutny, głupiutki, rudy, rasowy kundelek.
-Hm… jakby ci to wytłumaczyć. Saba jest nieśmiertelna…
-Co?! – przerwałam mu – Przecież ma już jakieś 8 lat i zbliża się do zgonu!
-Tak uważa twoja śmiertelna matka, twój brat, twoja babcia, twoja siostra cioteczna, twój brat cioteczny, twój wujek, twoja ciocia…
-Dobra, przejdź do sedna sprawy.
-Chodzi o to, że na umysły wszystkich śmiertelników z jakimi miałaś do czynienia, została rzucona Mgła i widzieli Sabę, jako zwyczajnego psa. Tymczasem, twoja nieśmiertelna matka, stworzyła ją z połączenia Owczarka niemieckiego, Cocer Spaniela angielskiego i piekielnego ogara. Stworzyła i wytresowała Sabę do jednej rzeczy – chronić ciebie i to za cenę własnego życia.
Spojrzałam na psa. Saba właśnie obszczekiwała drzewo. Pomyślałam sobie o tym jak bardzo moja matka musiała mnie kochać, jeśli stworzyła dla mnie obrońcę. Przez osiem lat nie doceniałam tego pieska, a przecież ona od początku istniała tylko dla mnie. Co prawda to Pysię otrzymałam od rodziców na komunię, jako własnego psa, ale Saba była moja od kiedy tylko istniała.
-Ile Saba ma lat?
-Ona urodziła się tego samego dnia co ty, więc sobie policz.
-Ale gdzie przebywała, przez te 3 lata zanim się poznałyśmy?
Zapadła cisza, nie licząc szczekania Saby. Adam bardzo intensywnie myślał, zapewne nad moim pytaniem, ale kto go tam wie.
-Hm… – zaczął niepewnie. – Twoja matka… no, ona troszeczkę Sabę tresowała. Zanim nauczyła się odpowiedniego zachowania, minęło sporo czasu. Ale teraz jest bardzo inteligentnym psem.
Spojrzałam na Sabę. Przypomniałam sobie, ile razy tata ją dusił i klepał „po przyjacielsku” w grzbiet, a ona chciała więcej, jak głupia. Przypomniałam sobie, ile razy na nią krzyczałam za to, że odważyła się wejść do mojego pokoju, tylko wejść, a co dopiero jak zaczęła podejrzanie zbliżać się do mojego kosza na śmieci.
Z rozmyślań wyrwało mnie dziwne łaskotanie w udo. Zerknęłam na kieszeń moich ukochanych jeansów. Breloczki wiszące na moim telefonie podejrzanie drgały. Wyciągnęłam komórkę z kieszeni. Połączenie od Igi. Zerknęłam na Adama, który całą uwagę skupiał na drodze. Odebrałam.
-Halo?
-Karolina? – Iga miała podenerwowany głos, tak jakby coś ją przestraszyło. – Dlaczego cię nie było na lekcjach? Gdzie ty w ogóle jesteś? Byłam u ciebie w domu i twój tata powiedział, że nie będzie cię przez długi czas.
-Spokojnie, nie musisz tak szybko mówić. – Nienawidziłam jak wyrzucała z siebie słowa z prędkością Ferrari. – Musiałam wyjechać, nie wiem gdzie, nie wiem kiedy wrócę, ale…
W tej chwili coś przerwało połączenie. Spojrzałam na moją dłoń. Była pusta. Tymczasem z kieszeni Adama zwisały dwa kolorowe breloczki.
-Dlaczego zabrałeś mi komórkę?! – wybuchłam, ale on uciszył mnie gestem ręki.
-Tatuś nie nauczył, że herosi nie mogą korzystać z tego diabelstwa? – To pytanie wypowiedział takim tonem, jakby przemawiał do dwulatka.
-Znowu zaczynasz?! Herosi! Bogowie greccy! Piekielne ogary! Mam tego dość! Oddaj mi telefon! Gdzie my do jasnej cholery jedziemy?! – Ze złości przestawałam panować nad własnymi słowami.
-Jedziemy na lotnisko. Lecimy do Nowego Yorku. Szczęśliwa? – Czy wspominałam już wcześniej, ze nienawidzę jak mówi takim bardzo dziecinnym tonem?
-Ale… Ja nie mam paszportu! Ja nigdy w życiu nie leciałam samolotem! – W tej chwili na moich kolanach wylądował jakiś bloczek. Po bliższych oględzinach, okazał się moimi dokumentami szkolnymi. Było tam jednak coś jeszcze. Starszy dokument, coś co wyglądało jak… No przecież! 6 lat temu wyjeżdżaliśmy z rodzicami do Czech! A to oznacza, że to musiał być mój paszport.
-No, to kwestię paszportu rozwiązaliśmy. A co do latania to… kiedyś musi być ten pierwszy raz, no nie?
W tym momencie usłyszałam pierwsze takty najważniejszej w moim życiu piosenki… No dobra, nie oszukujmy się, każda piosenka o spaniu jest dla mnie ważna, ale kiedy słuchałam tej konkretnej…
Adam wyglądał na zszokowanego. Sięgnął do kieszeni. Spojrzał na wyświetlacz, zrobił wielkie oczy i podał mi komórkę. Chwyciłam ją z całych sił. Spojrzałam na ekran. Mama. O kurczę, co ja jej powiem. Zrezygnowana nacisnęłam zieloną słuchawkę.
-Halo?
-Karolina? – Na dźwięk tego łagodnego głosu, opuściły mnie wszelkie troski. Niech mnie zabierają do tego Nowego Yorku, niech sobie ze mną robią co chcą. Ona była przy mnie. Zawsze. To się nigdy nie zmieni. Przed oczami przeleciał mi obraz jej twarzy. Wyobraziłam sobie jak ona teraz musiała się czuć, skoro zostałam jej zabrana. – Kochanie, jak dobrze, że odebrałaś. Twój ojciec mówił, że Adam jest bardzo surowy w kwestii komórek.
-Taaak. – Spojrzałam na Adama. Nie zwracał na mnie uwagi. – Wyjątkowo dał mi odebrać. – W tej chwili się mną zainteresował, ale szybko przestał i wrócił do patrzenia się na drogę.
-Posłuchaj mnie uważnie. – Jej ton mówił mi, że to co ma mi do przekazania jest śmiertelnie ważne. – Twój ojciec wyjaśnił mi mniej więcej o co chodzi z twoim zniknięciem i w związku z tym jest sprawa. Pamiętasz tą spinkę, którą dostałaś na piąte urodziny?
-Pamiętam, ale ona już dawno się zepsuła i nie nadaje się do użytku. Leży teraz gdzieś na wysypisku.
Westchnęła i przekazała wieści jakiejś osobie, którą zapewne był tata. Zapanowała krótkotrwała cisza.
-Aa… Masz przy sobie tą bransoletkę, którą…
Nie musiała kończyć. W całym swoim życiu, otrzymałam od taty jedną, jedyną, srebrną bransoletkę, która stała się najważniejszym elementem mojej biżuterii. Nosiłam ja zawsze, nie wiem dlaczego, ale gdzieś w głębi siebie czułam, że jest bardzo ważna.
-Mam. Zawsze ją mam.
-To dobrze. – Mama wyraźnie ucieszyła się z tego faktu. – Zwróciłaś uwagę na te zawieszki przy niej?
-Oczywiście. – Bransoletka miała siedem zawieszek, a każda przedstawiała jakąś broń: miecz, sztylet, łuk, oszczep, włócznię, nóż do rzucania i jakieś maleńkie ostrze. – To są różne rodzaje broni, prawda?
-Tak, i ta bransoletka, może okazać się twoim kluczem do przeżycia. Wystarczy ścisnąć którąś z tych zawieszek i powiedzieć Weapon. Zamieni się ona w broń którą przedstawia.
-Ale, Weapon… To jest…
-Tak, to po angielsku znaczy broń. A tak w ogóle to… – głos się jej załamał. Wydawało mi się, że mamy dokładnie takie same uczucia, jesteśmy rozdarte, nie wiemy co mamy do siebie czuć. – Twój ojciec mówił mi, że możemy się nigdy już nie zobaczyć, więc… Ż e g n a j k o c h a n i e.
Moje myśli odmówiły mi posłuszeństwa. Zdążyłam wyszeptać coś równie błyskotliwego jak: „Cześć”, po czym rozłączyłam się. Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Moja matka… Nigdy jej nie zobaczę.
Jednak nagle, szczekanie mojego psa zamieniło się w ostrzegawczy skowyt. Odwróciłam się w jej stronę, po czym spojrzałam w kierunku w którym ona miała utkwiony wzrok, czyli w przedniej szybie. Adam zahamował z piskiem opon. Drogę zatamowało nam… coś.
CDN
Mam nadzieję, że się podobało J
Ple, ple, ple… NIE KOŃCZ W TAKICH MOMENTACH! JA TU SIĘ ROZKRĘCAM, A TEKST SIĘ URYWA! Brak błędów (chyba, nie szukałam 😀 ) i świetnie napisane. Czekam na CD, mimo, że to schemat 😉
Ale „… coś” jest fajne 😀
ojojojoj ale zajebiste ,i nareszcie jest pies !!
Jeśli nie będę się czepiać dostanę wiecej? [ocka sceniacka]
Jak się będziesz czepiać to też dostaniesz, będę wysyłać, a jak się nie będziesz czepiać to będą błędy w kolejnych częściach 😀
Bardzo fajne :). A końcówka powalająca….
Podoba mi sie 😀 I ta ,,bogini” to mam nadzieje ,że nie Nyks 😀 Końcówka super
Nie Nyks, popatrz na historię jej życia, pomyśl..
Super:-) Bardzo mi sie podoba Choc pierwsza czesc mi, nie za bardzo sie podobala….
Bardzo fajne, podob ami się to, że nie znamy jeszcze jej pochodzenia. Lecę czytać CD
Pochodzenia w formie kraju? Czy boskiego pochodzenia? Kraju można się domyślić…
Super opko podejrzewam,że mamą jest P.
P?? Nie wiem o co chodzi -,- Rozjaśni mnie ktoś?