Następnego ranka obudziłam się bardzo wcześnie. Świtało. Wokół magiczną, romantyczną aurę roztaczało uśmiechnięte, wschodzące słońce. Delikatne lodowe gwiazdki migotały w trawie. Światło rodzącego się dnia odbijało się od śniegowego puchu, który pokrywał wszystko dookoła niczym lekka pierzynka, dając niesamowity efekt. Od razu otrząsnęłam się z sennego otępienia. Było bardzo zimno. Moje ciało przeszywały setki drobnych, lodowych igiełek. Mocniej owinęłam się kocem i przeklęłam w duchu własną głupotę. Na policzku wciąż czułam ciepłą dłoń Traita. Swoją drogą, co to za imię? ‘Trait’- myślałam rozmarzona.
‘Zaraz, zaraz. Właśnie wzdycham do jakiegoś obcego chłopaka, a nawet nie mam pewności, czy nie był senną marą. Opanuj się, Carmen!’ – skarciłam w duchu samą siebie.
‘Brzydzę się sobą’ – myślałam. To niezgodne z moimi zasadami… Próbowałam przypomnieć sobie, jak czułam się zeszłej nocy. Jak oczarowana… I zauważyłam coś dziwnego. Nie byłam w stanie przypomnieć sobie rysów jego twarzy, koloru tęczówek i włosów, ani tego, w co był ubrany… W pamięci miałam tylko płynny, rozmazany obraz chłopaka, jakgdyby ktoś chciał w pośpiechu wyrwać go z moich wspomnień.
‘Dziwne’ – myślałam. Ale zaraz moje myśli oddaliły się od nieznajomego…
Silny, porywisty podmuch wiatru porwał mój koc w stronę jeziora, a mnie samą niemal zwalił z nóg. Huk powietrza w uszach. Kasztanowe kosmyki tańczące jak szalone wokół mojej twarzy… Drobne płatki śniegu rozbijające się na mojej twarzy… Zaraz potem wszystko ustało. W ułamku sekundy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
‘Kolejne dziwne zjawisko’ – przemknęło mi przez myśl.
Przeciągnęłam się leniwie i na palcach weszłam do środka. Do jedenastki – mojego tymczasowego miejsca zamieszkania. Wszyscy Hermesowi smacznie spali porozwalani na łóżkach i w hamakach. Zaśmiałam się cicho do samej siebie, widząc, jakie dziwne pozycje przybierali.
‘To chyba u nich rodzinne.’ – zauważyłam. Podeszłam do swojej torby i wyciągnęłam z jej wnętrza wyjątkowo ciepły dres, sportową kurtkę, kostium kąpielowy i ręcznik. Nie powiem, żeby nie sprawiło mi to kłopotu – czasami miałam wrażenie, że moja torba jest niczym bezdenna czarna dziura. Wszystko się tam mieści, znika, ale nic nigdy nie umiem znaleźć. Znacie to?
Szybko ogarnęłam się i przebrałam. Wybiegłam z jedenastki niesiona przeczuciem, że ten dzień będzie… Bo ja wiem? Wyjątkowy? Biegałam po Obozie obserwując driady wyłaniające się ze swoich drzew, satyrów budzących przyrodę, najady czeszące swoje długie włosy na dnie jeziorka. Mijając je, wytknęłam im język. Chyba im się to nie spodobało. W moją stronę wyskoczył strumień lodowatej wody niosący ze sobą…. Wodorosty? Ugh, jak ja nie lubię tego świństwa. Niestety, najady miały niezłego cela, więc trafiły bezbłędnie. Cała byłam w obślizgłych, śmierdzących tasiemkach. Szybko uciekłam, rzucając wymyślnymi francuskimi wyzwiskami pod adresem boginek.
‘Interesujące, że po francusku wszystko brzmi tak ładnie, nawet przekleństwa…’ – przemknęło mi przez myśl.
Dobiegłam na plażę. Tajemnicze, monumentalne, potężne, bezkresne morze… Fale wzburzały jego błyszczącą w młodym słońcu taflę i delikatnie rozbijały się o brzeg. Rzuciłam ręcznik na piasek i zdjęłam dres. Zrobiłam to, na co całe życie miałam ochotę. Powoli zeszłam na brzeg. Na ciele miałam gęsią skórkę, jednak mimo chłodu poranka, mając na sobie tylko kostium kąpielowy, jakimś cudem nie odczuwałam zimna. Ciepłe powietrze otuliło mnie całą niczym ramiona kochającej matki przynosząc spokój i poczucie bezpieczeństwa. Schodziłam do morza. Woda sięgała już moich kolan… Raptownie wciągnęłam powietrze, gdy pochłonęła brzuch i klatkę piersiową… Wreszcie zanurzyłam głowę…
Tak, wiem co sobie myślicie. ‘Wariatka’. Ale cóż, podobno tylko wariaci są coś warci…
Czy ktoś z Was pływał kiedyś po wschodzie słońca w lodowatym oceanie? Ten, kto tego nie spróbuje, nie jest w stanie zrozumieć… Jest to jak stanie w obliczu przytłaczającej, wszechogarniającej potęgi natury. Oko w oko, bez żadnych zabezpieczeń. Czułam się wtedy mała, krucha i nieważna. Przeciętny człowiek żyje na świecie około 80 – 90 lat, heros jeszcze mniej. A woda, która delikatnie obmywała moje ciało, pieściła skórę, targała włosy? Od początku. Jak ulotne i nietrwałe jest ludzkie życie w obliczu czegoś takiego? I my mamy jeszcze czelność myśleć, że coś zmienimy?
**********
Trwało to wieczność, a może dziesięć minut, ale wreszcie wyszłam z wody. Zziębnięta, z gęsią skórką. Trzęsąc się szukałam ręcznika, ale nigdzie go nie było. Miotałam się zła po plaży.
– Putain!* – wymknęło mi się. Zaraz potem zobaczyłam czyjąś rękę podającą mi ręcznik. Przyjęłam go z wdzięcznością i podniosłam głowę, żeby zobaczyć, kto właśnie uratował mój zmarznięty tyłek. I całą zmarzniętą resztę.
– Wywiało go. Nie wiem, skąd taki dziwny, porywisty wiatr dzisiaj. – Kruczoczarne włosy, zielone oczy… A jakże! Los nie może być już bardziej przewrotny. Nade mną stał Percy Jackson we własnej osobie. – Czy ciebie do końca pogrzało? – spytał chłopak z błyskiem w oku.
– Możliwe… I dzięki. – odparłam zmieszana i owinęłam się ciasno miłym, suchym ręcznikiem. – Co Ty tu robisz tak wcześnie? – spytałam.
– Mógłbym cię spytać o to samo. – zaśmiał się. – Chociaż to co, ty robisz jest zdecydowanie bardziej niekonwencjonalne.
– Przyszłam popływać. W Londynie nie ma takiego cudownego morza. Jest tylko Tamiza… Błe. – skrzywiłam się
– Tak, słyszałem, że do najczystszych nie należy. Ja przyszedłem pomyśleć… W spokoju. – odpowiedział wpatrując się w ocean. Przez chwilę zdawało mi się nawet, że widzę w jego oczach morskie fale. – Czy ty masz wodorost we włosach? – spytał rozbawiony i wyciągnął zieloną, obślizgłą tasiemkę z moich kosmyków.
– Najwyraźniej. Chyba najady mnie nie polubiły. – odpowiedziałam. Chłopak zaśmiał się cicho. – Dobre miejsce na rozmyślania…– potaknęłam przyglądając się morzu i przypominając słowa syna Posejdona z książki. Poszłam po dres. Założyłam bluzę, spodnie i sportową kurtkę uważnie obserwując Percy’ego. Rozmowa z nim była całkowicie inna, bo trochę jakby przeczuwałam jego reakcje… Po prostu lepiej rozumiałam jego emocje, jakbyśmy byli starymi, dobrymi przyjaciółmi. Może nawet w pewnym sensie byliśmy?… W dziwny, trudny do opisania sposób.
‘To moja szansa.’ – myślałam. ‘Żeby powiedzieć mu o książkach. Przecież on ma prawo wiedzieć. Dalej zrób to!’ – rozkazałam sobie. Odwróciłam się raptownie. Percy nadal stał tam, gdzie go zostawiłam, z rękami głęboko włożonymi do kieszeni znoszonych jeansów, zapatrzony w horyzont, jakby miał mu on dostarczyć wszystkich odpowiedzi. Nie chciałam mu przerywać, ale wiedziałam, że muszę. Czułam to. Niepewnie ruszyłam w jego stronę.
– Percy – zaczęłam – Musimy pogadać. – Chłopak rzucił mi łobuzerski uśmiech.
– Dobrze, że nie jesteś Annabeth, bo bym się przeraził.
– I tak masz się czego bać. – westchnęłam.
– Jesteś pewna? – spytał z zawadiackim błyskiem w oku. Nie rozumiał chyba powagi sytuacji…
– Absolutnie.
– Definitywnie?
– Tak! – zaczął mnie denerwować. – Percy!
– Okej, już dobrze. Dawaj, Car. – odpowiedział, ale uśmiech nie znikał z jego twarzy. Miałam szczerą ochotę go walnąć.
‘ Wcale mi tego nie ułatwiasz… ‘ – myślałam intensywnie.
– To dosyć skomplikowane… – powiedziałam na głos.
– Co nie jest skomplikowane w naszym życiu? – przerwał mi.
– Percy, to naprawdę ważne! – zdenerwowałam się – Ale nie wiem, od czego zacząć…
– Usiądźmy w takim razie i zacznij od początku. – zaproponował, ukląkł na piasku i poklepał miejsce obok siebie. – Zamieniam się w słuch.
– Pamiętasz, jak wymsknęło mi się wczoraj, że jesteś bohaterem literackim? – spytałam. Chłopak pokiwał głową.
– TO było dziwne… No wiesz, ja pewnego razu byłem na pierwszych stronach gazet jako nastoletni terrorysta, a potem biedna ofiara szaleńca, ale o książkach nic mi nie wiadomo.
– TO było prawdą. I nie chodziło mi o gazety. Nie chodziło też o herosów, mitologię i tak dalej, tylko o CIEBIE. O ciebie, Annabeth, Backendorfa, Rachel, Chejrona, to miejsce, cały Obóz Herosów i wasz, teraz także mój, świat. – Percy otworzył szeroko oczy w niemym zdziwieniu.
– Kontynuuj…
– Dowiedziałam się o tym wszystkim dzięki książce, a właściwie bestsellerowej serii nijakiego Ricka Riordana. Na pierwszej stronie jest coś w rodzaju ostrzeżenia, ale zignorowałam je. Przeczytałam, dowiedziałam się o bogach i tak dalej, zaczęłam ‘śmierdzieć’. Dlatego potwory mnie odnalazły. Pod Obozem stoją jej FANI! Fani książki! Nie widzicie? – wykrzyknęłam. – Nosi ona tytuł: „Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy”, w jej skład wchodzi pięć części: „Złodziej pioruna”, „Morze Potworów”, „Klątwa tytana”, „Bitwa w Labiryncie” i „Ostatni Olimpijczyk”. Opowiadają one o twoim życiu w Obozie Herosów, o twoich misjach, bitwach i uczuciach od momentu wycieczki do muzeum, gdzie zaatakowała cię erynia-matematyczka, do Twojego poc… Ehym, do tego lata, kiedy miała miejsce Obrona Olimpu. – zrobiłam pauzę, żeby wziąć głębszy oddech. Spojrzałam na Percy’ego. Wpatrywał się we mnie niewidzącym wzrokiem z rozdziawioną szeroko gębą.
– I rozumiesz, te książki są opowiedziane jakby… Przez ciebie. W pierwszej osobie. Wiesz, co mam na myśli? – rzuciłam mu pełne nadziei pytanie. – Musiałam ci o tym powiedzieć. Chyba nikt inny w Obozie nie wie…
– Masz te książki ze sobą? – spytał mnie powoli Percy, jakby słowa nie mogły przejść mu przez gardło. Głos mu się łamał. Kiwnęłam głową. – Możesz… Możesz mi pokazać?
**********
Pięć minut później staliśmy już na ganku jedenastki z naręczem książek. Percy nerwowo wertował każdą z nich czytając fragmenty. Z każdym kolejnym słowem stawał się coraz bardziej zielony na twarzy.
– Dobrze się czujesz? – spytałam.
– Ty chyba żartujesz, nie? – wybuchł. – Właśnie się dowiedziałem, że całe moje życie, moje prywatne życie, zostało opisane w jakiejś cholernej książce, która stała się bestsellerem! Cały świat zna teraz wszystkie moje najskrytsze uczucia i tajemnice! Większość śmiertelników wie o mnie więcej niż własna matka! Pojmujesz, co by się stało, jeśli ktoś z Obozu by się na nie natknął? Nie miałbym już życia! Byłbym skończony! Dość, że już nawet nie mam prywatności! I ty się pytasz, czy ja się dobrze czuje?!
– A czym niby zasłużyłam sobie na takie traktowanie? Musiałam ci powiedzieć! Sam stwierdziłeś: ‘to twoje życie’! Nie mogłam tego przemilczeć! – wkurzył mnie. Naprawdę mnie wkurzył. – Wyświadczyłam ci PRZYSŁUGĘ, a ty jeszcze na mnie naskakujesz! – nie miałam skrupułów. Dopiero, jak zauważyłam zmieszanie i skruchę w oczach chłopaka, trochę przystopowałam. – Dlatego proszę, przestań mnie obwiniać…
– Masz rację. – szepnął. – Masz absolutną rację. Przepraszam, trochę się zagubiłem…
– Masz do tego prawo. Każdy by się pogubił w tym wszystkim. Chociaż ja prędzej wydłubałabym komuś oczy w ramach rekompensaty. – dodałam ze śmiechem. Percy też trochę się rozluźnił.
– Dzięki, że mi pokazałaś te książki. Mógłbym je wziąć? – spytał z niepewnością w głosie. Skinęłam głową, zamyślona. – I, ehem, mam do ciebie małą prośbę…
– Wal śmiało.
– Nie mów nikomu. Absolutnie nikomu. Ani Chejronowi, ani Rachel, ani Panu D. , nikomu, nawet Annabeth. Muszę sobie najpierw sam wszystko poukładać. I chyba czas pogadać z ojcem… – zamyslił się.
– Całkiem dobry pomysł, ale nie sądzisz, że ewentualnie trzeba to ogłosić, bo ja wiem, na forum? Przy wszystkich? No wiesz, Zeus na przykład, mógłby mieć nam za złe… – zastanawiałam się na głos, podając różne możliwości. Percy bezwiednie przeciągnął dłonią po włosach, niewątpliwie rozpatrując wszystkie ‘za’ i ‘przeciw’.
– Chyba masz rację… Taaa, tak chyba będzie lepiej… – pokiwał głową i w zamyśleniu zaczął rozglądać się dookoła. Podążyłam za jego wzrokiem. Pierwsi obozowicze zaczęli już wstawać i wychodzić ze swoich domków, słyszałam nawet leniwe pomruki otrząsających się z sennego otępienia hermesowców. Niedługo przez las potoczy się dźwięk konchy – sygnał mówiący, że czas na śniadanie. – Chyba za długo tu przesiedzieliśmy. – podsumował chłopak. – Czas już na mnie. Dzięki, że mi o TYM – tu pomachał mi przed oczyma „Ostatnim Olimpijczykiem” – powiedziałaś.
– Nie ma sprawy.
– Do zobaczenia na śniadaniu. – pożegnał się Percy i ruszył w stronę trójki z naręczem książek przykrytych moim ręcznikiem.
‘Później go odzyskam’ – pomyślałam. Oczywiście, chodziło o mój niebieski ręcznik.
**********
Cóż, wypadało by króciutko opowiedzieć o tym, jak wygląda życie w Obozie Herosów.
Tak więc, nie wiem jak ono WYGLĄDA. Za to wiem, jak JA spędziłam tam ostatnie trzy dni. Wszystko kręciło się wokół przygotowań do walki z potworami. Miałam wręcz wrażenie, że gdyby nie ich istnienie, w tym obozie byłoby okropnie nudno. Tak więc, uczyłam się rozpoznawać potwory, walczyć z potworami, poznawałam słabe punkty potworów itd. Kolejnym ważnym elementem obozowego harmonogramu byli bogowie. A zatem uczyłam się wszystkiego, a nawet więcej, co przeciętny heros powinien o nich wiedzieć. Lekcje z Annabeth, Percym (nie chcieli odstępować się na krok, z racji, że to były ich pierwsze w-tym-sensie-wspólne wakacje) i paroma innymi żółtodziobami (tak, to do tej grupy należałam) były całkiem interesujące. Szarooka mówiła o historii i mitologii, Glonomóżdżek (jak zwykła Percy’ego nazywać Ann) dodawał coś od siebie (‘Mówię wam, naprawdę nie warto wnerwiać Hery. Ona serio potrafi dać człowiekowi w kość. Za to z Aresem możecie się kłócić do woli. Ja mam z nim na pieńku od dłuższego czasu i jakoś nie daje mi się to za bardzo we znaki.’), a żółtodzioby słuchały z rozdziawionymi jadaczkami. Ja, będąc specem od mitologii greckiej i świeżo po wyjątkowo kształcącej lekturze książek Riordana, mogłam pozwolić sobie na krótki relaks na tych zajęciach. Potem greka i łacina (szło mi całkiem nieźle), poezja ( ‘Bić, albo nie bić. Oto jest pytanie. Wszakże potworowi należy się lanie’ – moje dzieło, prawda, że wspaniałe?), rzeźba (bez komentarza) i parę innych bzdetów. Latanie na pegazach było całkiem fajne, kajaki nie przypadły mi do gustu (, a raczej te wredne, pamiętliwe boginki siedzące sobie niczym wielkie damy na dnie jeziorka), a wspinanie się po morderczej ściance zrobiło na mnie gorące wrażenie (zapamiętać: kupić krem na oparzenia, wyciąć spalone końcówki włosów). No i klu programu: sport. Łucznictwo (katastrofa), zapasy (nie próbowałam i nie zamierzam), biegi przełajowe itd. No i szermierka. Moja kochana, ukochana szermierka. Na lekcji tak bardzo brakowało mi mistrza Fencinga… Byłby dumny widząc, jakie postępy poczyniłam pod okiem Percy’ego. Niestety, nie udało mi się go zranić (przeklęte Przekleństwo Achillesa), ale zdarzyło mi się nawet go parę razy rozbroić. Co oprócz tego? Wbrew pozorom, na przerwę świąteczną przyjechało do Obozu sporo herosów… Tak więc, kłóciłam się z Hoodami, wkurzałam Clarisse i innych debili z jej domku, całymi godzinami gadałam z Rachel i przekomarzałam się z Willem i Tedem od Apolliona. Nawet nieźle dogadywałam się z Vanessą – córką Iris, lubiłam przesiadywać na plaży z Megan (Temida) i Danem (Tyche), natomiast dzieci Nemezis bardzo działały mi na nerwy. Wczoraj wrzucili mnie do jeziora (gdzie z otwartymi ramionami przyjęły mnie najady), ale zemszczę się. Mam już nawet plan… Ale to nieistotne.
Co wieczór odwiedzał mnie Trait. Dziwna sytuacja. Przy nim czułam się… Inaczej, jakbym nie do końca panowała nad sobą. Ale byłam szczęśliwa. Świetnie się rozumieliśmy, zawsze znajdowaliśmy temat do rozmów. Ale, nie wiedzieć czemu, chłopak nigdy nie mógł zostać dłużej, nawet do wschodu słońca. Kiedy budziłam się rano, odczuwałam taką dziwną pustkę w sercu i nadal nie mogłam przypomnieć sobie jego wyglądu. Czasami zapominałam nawet imienia. Przestawałam o nim myśleć, jakby nie istniał, ważny był dla mnie tylko dzień dzisiejszy. Ale kiedy w nocy pojawiał się pod jedenastką, wszystkie wspomnienia wracały. Pewnego razu narysowałam go, aby zapamiętać, ale już rankiem kartka była pusta… To wszystko sprawiało, że nabierałam pewności, iż jest ze mną gorzej, niż pierwotnie sądziłam…
Przestałam mieć już nawet za złe mojemu ojcu, że nadal się nie odzywa. Nadal uważałam go za odrażającego egoistę, nieczułego gnoja i narcystyczną świnię, ale nie zamęczałam już się tym. Przestałam wyczekiwać jakiegoś znaku. Już dawno pogodziłam się z byciem sierotą, przyzwyczaiłam się. Teraz wystarczało zapomnieć o ojcu ukrywającym się gdzieś na tym świecie i przyjąć za fakt, że nie masz rodziców… Widzicie, nic trudnego. Ale, chociaż ciężko się przyznać, co wieczór, zasypiając na swoim posłaniu, myślałam o nim… Wyobrażałam sobie, jak mnie przytula, przeprasza, tłumaczy się… Tak wiem, strasznie naiwna ze mnie dziewczynka. Tą romantyczną, delikatną część siebie już dawno zakopałam głęboko w duszy, mając nadzieję, że kiedyś wygaśnie. Miałam jednak wrażenie, że zamiast niknąć, ona powoli wydostaje się na powierzchnie. A ja za wszelką cenę starałam się tego uniknąć… Ale, mniejsza z tym.
Spokoju nie dawało mi również wspomnienie babci… Codziennie starałam się dodzwonić do Domu Starców Pani Caring, ale nikt nie odbierał telefonów. Sygnał w słuchawce przebrzmiewał głucho, dając mi do zrozumienia, że linia jest zajęta. Przez cały czas…
**********
Pewnego razu wracałam wraz z innymi mieszkańcami domku Hermesa z wieczornych śpiewów. Śmialiśmy się, przekomarzaliśmy. Odnalazłam już swoje miejsce, Obóz Herosów stał się dla mnie prawdziwym domem.
– No dobra, lećcie już. Mam nadzieję, że nie rozwalicie całego domku, jak nas nie będzie. – obwieścił jeden z braci Hood (który? Do tej pory nie nauczyłam się ich rozpoznawać…).
– Wybieracie się gdzieś? – zainteresowałam się.
– Tak. – mrugnął do mnie znacząco – Na zebranie grupowych. – W moim umyśle zapaliła się lampka. Może Percy zdecyduje się powiedzieć o książkach? Nie rozmawialiśmy o tej całej sytuacji od… Właściwie, to od spotkania na plaży.
– Mogę pójść z wami? – spytałam z nadzieja w głosie.
– Niestety, tylko dla VIPów. – zaśmiał się drugi Hood. Ale, kto mnie zna wie, że tak łatwo się nie poddaję.
– Naprawdę nie mogę? – naciskałam.
– Przykro nam.
– No dajcie spokój. Oczywiście, że mogę, Chejron nie będzie zły… A jakby co, to tylko mi się oberwie. Zabierzcie mnie. – rozkazałam z powalającym (mam nadzieję) uśmiechem na twarzy. Oczy chłopaków jakby się zamgliły.
– Tak w zasadzie…
– Generalnie rzecz biorąc…
– To chyba cię zabierzemy. – myślałam, że doskoczę do sufitu (który, nomen omen, wcale nie był taki wysoki) z radości. Chciałam się czegoś więcej dowiedzieć o tym świecie, a zebranie grupowych było idealną okazją.
Co dziwne, Chejron rzeczywiście nie miał nic przeciwko. Siedziałam w kącie pomieszczenia, przyglądając się dyskutującym obozowiczom, uważnie wsłuchując się w każde słowo.
– No dobrze, proponuję jutro zorganizować bitwę o sztandar…
– … Czy zdążymy na czas z przygotowaniami?…
– … Jak wygląda sprawa konfliktu Ares – Nemezis?…
– … Wypłynęła sprawa, kto zamienił wodę pod prysznicami na gęsty krem śmietankowy…
– … Trzeba zrobić listę chętnych na odwiedziny Olimpu w przesilenie zimowe…
– … To przecież już za tydzień… – zaraz, zaraz. W moim umyśle zapaliła się czerwona lampka. Przesilenie zimowe… Wigilia… Boże Narodzenie… Przypomniał mi się głos babci : ‘Najpiękniejsze święto. Święto miłości, rodziny i ciepła. Jednoczy tak wiele osób, w każdej Religi ta data ma ogromne znaczenie. Noc z 24go na 25go grudnia… Narodziny Chrystusa”. Czyli… Na usta cisnęło mi się pytanie, na które już od dawna szukałam odpowiedzi, jednak nikt nie mógł mi jej dać. A teraz… Wiadomo, jak się ma ADHD, nie łatwo jest zapanować nad sobą. Słowa wypłynęły z moich ust, zanim zdołałam je powstrzymać.
– W takim razie, kim NAPRAWDĘ był Jezus?** –
Ad.:
* francuskie przekleństwo. Nie powiem, jakie 😉
* Czy Was nigdy to nie męczyło? Kim był Chrystus w wyobrażeniu Riordana? Z góry uprzedzam, że odpowiedź na to pytanie będzie całkowicie zmyślona. Mam nadzieję, że nikt się na mnie za nią nie obrazi… Sama jestem katoliczką, więc liczę, że nikt nie poczuje się dotknięty. W końcu, to odwieczne prawo autora do zmieniania rzeczywistości w swoich dziełach i do kreowania własnego świata 😛
Mam nadzieję, że opowiadanie się Wam podobało.
Pozdrawiam,
Kam
ogólnie opo cudne świetne itd… na pytanie końcowe niestety odpowiedzi nie znam 😛
Ja też nie zanm osp xD ale już nie moge się doczekac dalszej części 😀
zaprawdę powiadam Wam, że mi się podoba
opowiadanie super! świetnie napisane i suuuper, że długie!
Carmen! Nie chcę nic za moje opowiadanie, poza możliwością czytania tego dzieła! Humor, akcja i odrobina romantyzmu… TO JEST IDEALNE! Jak napiszesz książkę, będę pierwszą, która ją kupi!
Świetne, wspaniałe genialne. Pisz szybko cd! Please! 😀
GE-NIA-LNE. Pisz tak dalej Carmen :).
Jezus… Jezus? W twoim opowiadaniu może być nawet małpą, a ja będę miała to gdzieś! Super
Bez przesady, małpą nie będzie 😛
Strasznie długie to opowiadanie jest ale to nie zmienia faktu że jest the best,podziwiam cię za tak cudne opowiadana nie ma sensu nic ukrywać są godne Riodana:)
Wyłapałam tylko 2 błędy: klu programu zamiast klucz programu, i Religii napisane tylko przez jedno ” i ” na końcu, ale oprócz tego jest to najlepsza ze wszystkich części z tej serii. 😀 😉
Pozdrawiam
Chione
Super!Jeszcze jedno takie opowiadanie i założę Twój fan club! Tylko następnym razem pospiesz się z ciągiem dalszym 😀
Myślisz, ze to takie proste? 😉 Staram się pisać długie, bo ‚takie pitki po trzy slowa’ strasznie mnie wkurzają 😛
Świetne!:)
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś, to NATYCHMIAST wysyłaj CD.! 😉
Jeszcze trzy strony do napisania. Jak tylko skończę, to wyślę, obiecuję 😀
No mam nadzieję;)
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Czemu ja tak nie piszę????????????????!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Czemu, czemu, CZEMU???????????????????????????????????????????????????????????????????????????????????!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
CUDO!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Kurcze, poza nielicznymi literówkami (typu „nijaki” zamiast „niejaki”) nie dorwałam żadnych błędów. Długość słuszna, a nawet więcej- odpowiednia. LUDZIE, UCZYĆ SIĘ OD NIEJ, a nie po pół strony wysyłać!!!
Coś za coś. Trochę mi pisanie zajmuje czasu, zanim wyślę 😉
Pallas Ateno, ja mam to samo jak oglądam Twoje rysunki.
Opko jest fenomenalne. To pytanie na końcu mnie zaskoczyło.