Z dedykacją dla Carmen Knight, Pallas Ateny, Boginki, Arachne i… dla wielu, wielu innych autorów tego bloga Obyście wszyscy pisali tak świetnie jak do tej pory!!! Przy okazji życzę wam miłego czytania…
Niełatwo jest żyć ze świadomością, że od Ciebie zależy los całego świata. Niełatwo jest też żyć, gdy zagrożenia nie sposób sprecyzować, ani nie wiadomo jak to coś pokonać. Na własnej skórze doświadczyłam bezradności, która jak wirus zaraża cały organizm i sprowadza go do postaci nerwowego potwora albo apatycznej kukły. Mnie uchroniła od tego losu chyba Jessica, która, choć odczuwała to wszystko równie mocno jak ja, tak się skupiła na podtrzymaniu mnie na krawędzi normalności, że zapomniała po części o własnych zmartwieniach, a było ich, bądź, co bądź, sporo. Sam nie wiedząc o tym pomagał też Will, przez którego sarkastyczne uwagi cały czas musiałam się mieć na baczności. Tak więc trwałam gdzieś w zawieszeniu; między letargiem, a świadomością; między ziemią, a szaleństwem. W świecie, w którym daleko stąd,… a może całkiem blisko… czaiło się bezimienne zło.
***
Oślizgłe ściany zacieśniały się wokół mnie dusząc i zwodząc. Ciemny korytarz wiódł gdzieś tylko sobie znajomymi ścieżkami celowo doprowadzając mnie do rozpaczy. Ślepy zaułek. Kolejny. Bezradność i rezygnacja. Muszę jednak iść dalej, szukając drogi po omacku, nie mogę zawrócić z wyznaczonej drogi. Nagle ziemia się urywa w pół kroku i spadam w dół czując oddech śmierci na karku. Strach dławi mi gardło, a w głowie odzywa się szyderczy głos „Następna będziesz ty, śmiertelniczko! Koniec twój się zbliża…”
Drwiący śmiech pozbawiony choćby cienia radości dudni mi w uszach. Ból rozsadzał skronie…
***
Obudziłam się zlana zimnym potem słysząc czyjś krzyk. Po chwili zorientowałam się, że pochodzi z moich własnych ust i niemal siłą zacisnęłam zdrętwiałe szczęki. Zaległa cisza, w której rozejrzałam się po pustym, nieprzyjaznym pokoju. Głupio przyznać, ale niemal brakowało mi obecności Janet. Niestety, jej mamusia uznała, że nawet to jej wydziedziczone dziecko nie zasługuje na karę przebywania w moim towarzystwie i uznała Janet już dzień po znamiennej grze o zdobywanie sztandaru. Wychyliłam się przez łóżko i spojrzałam na zegarek. 6:10 to nigdy nie była moja ulubiona pora, ale już od kilku dni tak, lub nawet jeszcze wcześniej, musiałam wstawać z powodu koszmarów. Włożyłam przez głowę rozciągniętą bluzę i wyszłam na dwór, by po raz kolejny owiało mnie mroźne powietrze wczesnego poranka. Odgarnęłam włosy z twarzy i ruszyłam w kierunku pomostu na plaży. Gdzieś wysoko ciszę przeciął krzyk szybującego orła. Złociste refleksy porannego słońca odbijały się na powierzchni jego skrzydeł muskając mnie swoim ciepłym blaskiem.
– Zebrało Ci się na poranne spacery?- nagle ktoś się odezwał za moimi plecami.
– Nie mogę spać.- Odparłam poznając głos Kaliope.
-Chcesz pogadać?- Spytała przystając obok mnie. Zawahałam się sama właściwie nie wiedząc, czego chcę. Pomyślałam o ubiegłych tygodniach, przez które miałam tylko chęć zaszyć się gdzieś i przeczekać spokojnie to wszystko, ale cóż…moje głupie sumienie uznało za stosowne zrobić inaczej. Przypomniałam sobie stanowczego Chejrona „musimy zacząć działać JUŻ.”. Jak na razie to działanie sprowadzało się do tego, by nauczyć mnie umiejętności nie spadania z konia, czy nie nadziania się na swój własny miecz. Tylko strzelanie szło mi dobrze; dorównałam już niemal dzieciom Apolla. Mimo wszystko już współczułam nam wszystkim… rychły koniec to nie jest to, co tygryski lubią najbardziej.
– Halooo? Jesteś tam?- Otrząsnęłam się i spojrzałam (mam nadzieję) już w miarę przyzwoicie przytomnym wzrokiem.
-Tak się tylko zamyśliłam…
-Właśnie widzę. Słuchaj, nie przejmuj się tym tak, na pewno wam się uda.- Wzruszyłam ramionami wciskając ręce głębiej do kieszeni. Miałam już zdanie na ten temat, lecz nie chciałam obdarzać moimi pesymistycznymi rozważaniami innych.
-Rozmawiacie o tej misji?- Spytała Jessica, która niepostrzeżenie nadeszła ziewając szeroko. Roześmiałam się w duchu. No normalnie spotkanie koła gospodyń wiejskich o poranku. – Jeszcze tylko kilka miesięcy do końca roku. – Kontynuowała Jess patrząc się w bliżej nieokreślony punkt na horyzoncie – Niedługo wszystko się rozstrzygnie…Wóz albo przewóz. Zginiemy lub przeżyjemy. Sam Bóg tylko wie… Co ja gadam! – Wykrzyknęła naraz z histerycznym śmiechem – Nawet Bóg nie wie!.- Coś mnie ścisnęło w brzuchu, gdy tak na nią patrzyłam; zagubioną i tak delikatną. Aż trudno uwierzyć, że jest córką potężnego Posejdona. Dlaczego?- Spytałam w duchu zadzierając głowę do góry – Dlaczego akurat tak to musi się rozstrzygnąć? Niech Bogowie sami sobie radzą, skoro tacy mądrzy! A nie wkręcają w swoje sprawy nas, śmiertelników. Śmierć nam wróżona a ich to nic nie obchodzi! Kolejni pachołkowie wielkich Panów… Oto, kim dla nich jesteśmy. – poczułam złość a ich nieśmiertelne tyłki, których nie chce im się ruszyć.- Czyż nie warto jednak chronić ludzi? – Odezwał się głosik w mojej głowie, szczerze mówiąc, niepozbawiony racji. – Może zrób to dla nich.- Zasugerował. Prawdziwa batalia rozegrała się na polach mojej głowy. Zażartą bitwę musiałam jednak zostawić bez zakończenia, bowiem tak prozaiczna rzecz jak żołądek domagała się uwagi. Wiedziona cudownym zapachem jajecznicy podążyłam ku pawilonowi jadalni.
***
Słońce stało już w zenicie, gdy ujrzałam nadbiegającego z oddali Willa. Nawet z takiej odległości można było poznać, że chłopak jest zaniepokojony, a może wręcz przestraszony. Krzyczał coś do mnie machając w górze błyszczącym w słońcu mieczem splamionym rdzawą krwią. Dopadł mnie w kilku susach i chwycił za ramię.
– Chodź szybko, wiejemy!- Wykrzyknął szarpiąc mnie za rękaw.- No, co tak sterczysz?!- Może z powodu nutki paniki w jego głosie zmieniłam się ze słupa soli z powrotem w człowieka i ruszyłam biegiem.
-Gdzie Jessica?- Wrzasnął do mnie w pędzie. Szybko w pamięci zaczęłam szperać szukając jakiejś wskazówki, gdzie mogłaby być. Z rozpaczą utwierdziłam się w przekonaniu, że właściwie to wszędzie. Wtem zza drzewa wyskoczył koleś z głową byka i z głośnym rykiem natarł na nas. Klinga zasyczała w kołowrotku i cięła prosto w serce. Minotaur bez jęku rozsypał się w pył.
-Will! Rose!- Usłyszałam czyjś krzyk i z radości niemal się popłakałam rozpoznając głos Jessici. Trzymając pod pachą i na plecach jakieś rzeczy biegła ku nam rzucając przy okazji smukłym mieczem w moją stronę. Dziwnie zgrabnie chwyciłam rękojeść i natarłam na kolejnego potwora. Jak to możliwe?!- Jednocześnie domagał się odpowiedzi głos w mojej głowie.- Przecież obóz miał być chroniony!- Will podbiegł do Jess, by ochraniać jej tyły, a ona wkrótce dołączyła do mnie podając mi kilka rzeczy. Ze zdziwieniem odnalazłam wśród nich mój plecak, który kazano mi spakować na wypadek natychmiastowego przymusu opuszczenia obozu. Najwyraźniej nie bezpodstawnie… W biegu dopadłyśmy ściany drzew, by, po kolejnym kilometrze (przynajmniej tak się mi wydawało),gdy już przestaliśmy słyszeć odgłosy walki, paść bezładnie na poszyciu dysząc ciężko. Po chwili legł obok nas także Will, chyba nawet bardziej zmęczony niż my, o ile to w ogóle możliwe. Wtem dotarło do mnie coś, co zwaliło mnie z nóg (to oczywiści przenośnia, leżąc raczej ciężko upaść…) Przecież tam zostali inni herosi! Mogli być w zagrożeniu. Chwiejnie uniosłam się na kolana, lecz już niedługo potem znów leżałam plackiem przywołana do porządku przez stalowy uścisk ręki Willa;
– Nie możemy ich tam zostawić!- Wyszeptałam z wyrzutem.
– Z dwóch powodów możemy.- Odparł nawet nie otwierając oczu, – Po pierwsze chcieli nas, więc jeśli się tam pokażesz narazisz ich na jeszcze większe zagrożenie. Po drugie, jeśli zginiesz, to i tak mogą pożegnać się z życiem.- Wreszcie dotarła do mnie logika jego rozumowania. Taak… I kłóć tu się z kimś takim.
Gdy tylko jako tako nadawaliśmy się do życia, nie mogliśmy niestety sobie pozwolić na rekonwalescencję, tylko od razu musieliśmy się powlec dalej licząc się z pościgiem. Postanowiłam umilić czas rozmową;
-Co to, kurde było?
-Potwory.
-Co ty nie powiesz…- Zadrwiłam- dobrze wiecie o co pytam.
-Zniszczono magiczną barierę obozu- odparła zrezygnowana Jess- Skutki tego wydarzenia mogłaś widzieć na własne oczy.
-Ale kto? I dlaczego?
-Gdybyśmy wiedzieli, to granica by nie padła. – po chwili namysłu dodała-Swoją drogą oznacza to coś jeszcze…
-Co takiego?- spytałam już właściwie bez cienia nadziei.
-Otóż to, że bogowie zaczynają tracić kontrolę.- odparła ze złością przykrywającą troskę i przyspieszyła tempa.
***
Wieczór napotkał nas w zapyziałym motelu gdzieś na peryferiach Nowego Jorku. Ironia…jeszcze nie tak dawno pokonywałam ten dystans na własnych nogach. Całe szczęście, że chociaż złapaliśmy stopa, więc udało nam się tu dotrzeć bez większego szwanku (Jak to możliwe, że w tamtą stronę to się nie udało?). Siedzieliśmy wszyscy w jednym pokoju gapiąc się bezmyślnie w telewizor, na tyle krążąc gdzieś w obłokach, że gdyby nagle wyłączyli prąd i ekran by zgasł to przez dobre pół godziny nie dotarłoby to do nas. W końcu postanowiłam zadać znamienne, powiedziałabym kluczowe, pytanie;
-Tak właściwie to dokąd zmierzamy?
-Powinniśmy zacząć od tego, że nie wiemy gdzie szukać tego,… no powiedzmy… końca świata.- Odezwał się Will. Po prostu cudownie…, nieprawdaż? – No wiesz…- kontynuował- Tak, jakby przepowiednia nie mówiła wszystkiego. Jedyną wskazówką jest ta osoba, która ją wygłosiła…- wyczekująco spojrzałam na niego-,…ale ten ktoś to starożytny wróżbita Terezjasz, więc rozumie się samo przez się, że już nie żyje.- No tak…przecież nic nie może być proste.- Na szczęście wiemy, kto mu tą przepowiednię jakby, nooo powiedzmy…”podyktował”, przekazał czy jak wolisz.
-Nie mogłeś tak od razu?!- Wykrzyknęłam siadając gwałtownie.
-Nie ciesz się tak.- Zgasiła mnie Jess.- Tą osobą, czy raczej boginią, jest Gaja.
-Ga-ja?- Wyjąkałam- Ta Gaja, co stworzyła świat?
-Ta sama.- Czułam jakby uszło ze mnie powietrze i opadłam z powrotem na łóżko. Zauważyłam już, że nic nie może być łatwe, prawda?
-No to co zrobimy?- Spytałam nawet nie licząc na odpowiedź, ale o dziwo ją dostałam;
-Polecimy do Australii.
-Dokąd?- Zdumiałam się.
-Do Australii, do kolebki ludzkości.- odparł Will, jakby to była najzwyczajniejsza rzecz na świecie. Nie powiem…trochę mnie zatkało. Was chyba też by ciut zdziwiło, gdybyście się dowiedzieli, że nagle wyjeżdżacie na drugi koniec świata (dosłownie!)
-Kiedy…?- Spytałam tylko słabym głosem.
-Jutro rano wylatujemy. Nie możemy pozwolić, żeby nas namierzyli.- Fajnie, no to do zobaczenie ludkowie po drugiej stronie…od jutra moim pełnoetatowym zadaniem będzie wąchanie kwiatków od spodu…
***
Tylko spokojnie, to tylko samolot- powtarzałam sobie w myślach. Od dziecka bałam się tych blaszanych potworów, właściwie to sama nie wiem dlaczego
-Wbijasz paznokcie w moją rękę- usłyszałam zgryźliwy głos Willa. Zmieszana puściłam jego przedramię szukając jednocześnie wsparcia u Jessici. Jednak ona też nie wyglądała na zbyt pewną siebie( no bo chyba zieleń na twarzy nie oznacza dobrego samopoczucia). Kurczowo się trzymając, tym razem własnego plecaka wsiadłam do samolotu i od razu oklapłam na wskazane przez stewardessę siedzenie. Zaciskając dłonie na poręczach fotela modliłam się o przeżycie. Po chwili dotarła do mnie absurdalność tego pomysłu. Jak mam się modlić do kogoś, kto nie radzi sobie z własnymi problemami i na dodatek jest wstrętnym dupkiem? Na tyle mnie to poruszyło, że zapomniałam o tym gdzie się znajduję i pomstowałam sobie w najlepsze…do czasu, gdy wystartowaliśmy. Will sobie spokojnie spał, podczas gdy my siedząc jak na szpilkach, bałyśmy się bodaj odetchnąć.
-Jak to możliwe, że on się tak dobrze czuje?- Spytałam z zazdrością.
-Jest synem Zeusa…
– No tak…
-…A my córkami pozostałej dwójki, więc czujemy się najlepiej w wodzie, lub w podziemiach. – Przeszedł mnie lodowaty dreszcz.
-Wcale nie jestem taka pewna.- Wyszeptałam.
-No i właśnie nie wiem…- Kontynuowała Jess. Widocznie podczas rozmowy było jej lepiej. -…Gdybyśmy były same w normalnych okolicznościach Zeus by nas zgniótł…
– Ty to nazywasz normalnymi okolicznościami?
-…Ale jest z nami jego synalek, a po drugi może wyciągniemy Olimp z tego gów…, no dobrze… bagna, w które wpadł.
-Uwaga, będą turbulencje- ostrzegł nas Will, który dokładnie w tym momencie się ocknął. I rzeczywiście, po chwili samolotem wstrząsnęły drgania…jak agonia umierającego- przemknęło mi przez myśl.- Przestań- skarciłam samą siebie.
-…Dolecimy za jakieś pół godziny- usłyszałam jeszcze taką informację płynącą wcale nie z głośników. Już otwierałam usta, by prosić o jakieś wyjaśnienia, gdy wtem przyszła mi do głowy pewna sugestia;
-szpaner- mruknęłam pod nosem. Synek tatusia…chciał się pochwalić, że umie. Szkoda tylko, że ma 16 czy 17 lat, a nie cztery. Cóż…niektórzy się nie zmieniają.
***
Gorąco buchnęło jak z pieca, mimo iż niebo spowite było czarnymi chmurami. Widać, a raczej czuć było, że jeszcze przed chwilą rozległą pustynię oświetlał blask gorącego, australijskiego słońca. Z jakiś powodów się to zmieniło. Rozejrzałam się dookoła po jednym z większych miast tego kraju na antypodach. Wyglądało niemal jak każde inne. Spodziewałam się ujrzeć jakąś egzotykę, ale jedyną zmianą właściwie była tylko przewaga ciemnoskórych obywateli, do których i tak zdążyłam przywyknąć w Stanach. Piasek zachrzęścił mi pod stopami, a włosy zaczął targać nieprzyjemny wiatr.
– Nieprzyjemnie, co?- Usłyszałam głos Willa tuż obok siebie. O dziwo pozbawiony sarkazmu,…choć nie wiem, czy powinnam się cieszyć, ponieważ jego miejsce zajęła trwoga i ból. Pewnie tak musi się czuć większość herosów w tej chwili. Nie możemy nawalić…- nagle przeszło mi przez myśl z pełną jaskrawością konsekwencji naszych działań. Wystawiłam twarz do wiatru i zamknęłam oczy.- Gdziekolwiek jesteś dopadnę Cię…
czasmi troche trudno połapać się w tekście ale akcja jest na poziomie 6+
Thanx za dedykację. :)) Opo wspaniałe, szczególnie opisy… Oczywiście wyczekuję z niecierpliwością CD. 😉
Uciekła jedna wielka litera i jedna mała, poza tym czyściutko i WSPANIALE. Tylko tak trzymaj!!!
Wścieku dostaję, jak widzę pod tym opowiadaniem TRZY komentarze. Czy już nikomu nie chce się czytać tego, co ma sens?!
Nawet nie wiesz, Arachne, jak Cię popieram.
-.- (przystawia pistolet do łba i wystrzela) i weź tu człowieku się nie rozrycz widząc takie dzieło -.-
KOCHAM TO! I nic dodac, nic ujac. Piekne, boskie i cudowne.
*be odbioru*
Lekki chaos, ale przy tej fabule i opisach mogę wybaczyć wszystko. 😀
PS Jak czytałam, to miałam wrażenie, że opowiada moja najukochańsza serialowa postać: pani Alutka z „Rodziny zastępczej” . Po prostu narracja jest prowadzona w równie natchniony sposób co jej wypowiedzi. 😀
To opowiadanie to jest, co TYGRYSKI LUBIĄ NAJBARDZIEJ!