Powoli uniosłam głowę i spojrzałam prosto w twarz przystojnego chłopaka, o złotych włosach, dużych oczach nieokreślonego koloru i zniewalającym uśmiechu. Nieśmiało chwyciłam wyciągniętą ku mnie dłoń i wreszcie podniosłam się z ziemi. Przy okazji zauważyłam, że wzbudziłam powszechne zainteresowanie, co również zbiło mnie z tropu.
– Witaj w obozie herosów- powiedział aksamitnym barytonem. Zdumiona jego nietuzinkową urodą lustrowałam jego sylwetkę… no cóż… nie zawiodłam się. Mięśnie niczym u atlety…
– Och, kotku,… możemy już iść?- usłyszałam nagle melodyjny, lecz trochę piskliwy i znudzony głos. Wtedy dopiero zwróciłam uwagę, że nie jest sam. Do jego ramienia przyczepiona była dziewczyna krągłych kształtów (sądzę, że encyklopedyczne 90, 60, 90) o urodzie typowej dla modelek, czyli z jednej strony zniewalającej, a z drugiej – dość pospolitej. Patrzyła na mnie z odrazą i po chwili powiedziała zdegustowana:
– O, dziewczyno… na pewno nie jesteś córką Afrodyty, wyglądasz ohydnie!- po sposobie jej bycia nie miałam wątpliwości, kto jest JEJ nieśmiertelnym rodzicem…
– Bello, proszę cię, to nowa heroska, daj jej szansę. – może jestem przewrażliwiona, ale wydawało mi się, że powiedział to z sarkazmem i ironią?..
– Nie zaprzeczysz chyba, że jestem tysiąc razy ładniejsza?- Powiedziała z wyrzutem wydymając usta.
– Oczywiście, że nie, moje kochanie. – I znów ten ironiczny uśmieszek w moim kierunku, gdy pochylał się by pocałować swoją towarzyszkę. Od razu kolesia znienawidziłam… Jak szybko mogą zmienić się poglądy, prawda? Nie chciałam patrzeć jak się migdalą, więc skinęłam im tylko głową i spojrzałam w stronę Kaliope szukając u niej oparcia. Rozmawiała z facetem o rzadko spotykanym wyglądzie; miał na sobie koszulę w hawajskie kwiaty opinającą spory brzuszek, a owłosione nogi wystawały spod krótkich szortów. Westchnęłam cicho zaklinając ich wzrokiem, by zwrócili na mnie uwagę, po chwili udało się (to nic, że chwila to długie cztery minuty) i oboje popatrzyli na mnie. Ów mężczyzna widać uznał, że moje towarzystwo ubliża jego godności, bo machnął pobłażliwie ręką i oddalił się w sobie tylko znanym kierunku. Z kolei muza epiki (jak to dumnie brzmi) raczyła do mnie podejść… Lecz nie dowiedziałam się zbyt wiele:
– Domek 13. – rzuciła tylko- Sorki, ale nie mam zbyt wiele czasu, więc przykro mi, ale musisz radzić sobie sama… Zobaczymy się na ognisku dziś wieczorem – kiwnęłam głową, ze zdziwieniem stwierdzając, że jakoś mnie to nie obchodzi, i ruszyłam w kierunku grupki budynków odbijających się w tafli wody
***
Trzynastka z jednej strony wyglądała podobnie jak każdy inny domek, a drugiej czuło się w niej jakąś pustkę. Jeszcze raz spojrzałam na szare ściany, dwie symetrycznie rozmieszczone kolumienki i małe gołe okna, które składały się na całość tego przybytku opuszczenia. Z cichym westchnieniem wdrapałam się po kilku szerokich stopniach i pchnęłam drewniane drzwi, by wejść do przestronnej, lecz trochę ponurej sali. Pod ścianami stały zwykłe drewniane łóżka, a obok drzwi zauważyłam dużą rzeźbioną szafę. Nic specjalnego… Jedynym akcentem przełamującym surowość wnętrza (choć niekoniecznie dodającym mu uroku), była różowa kanapa stojąca w jednym z rogów pokoju. No tak, kanapa… Siedziała na niej dziewczyna doskonale współgrająca z jej kolorem. Kolejna platynowa blondynka o sztucznych rzęsach okalających oczy bez żadnego wyrazu, a już w szczególności bez grama inteligencji. Obrazu dopełniały długie tipsy i mini sukienka koloru pink.
-Cześć – powiedziała wyniośle przeciągając sylaby i omiatając z niechęcią moje poszarpane, i pobrudzone od wycieczki, dżinsy. – Też nie uznana? – zagadnęła – Ja właściwie czekam od dwóch lat… – Szczerze mówiąc nie zdziwiło mnie to. Nigdy nie podziwiałam jakoś specjalnie Afrodyty i jej córek (nawet jeśli znałam jakąkolwiek z nich dopiero od dziesięciu minut, ale to już szczegół…), ale mimo wszystko nawet głupota ma swoje granice…
– Nazywam się Janet – kontynuowała nie zrażona moim milczeniem. Widocznie była jedną z tych osób, które muszą tylko gadać, nieważne co ani do kogo. Słuchając jej jednym uchem rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu torby, o której wspomniała Kaliope. Ze zdumieniem rzeczywiście zlokalizowałam ją na jednym z łóżek.- Wiesz, dobrze, że zbudowali ten domek… Wyobrażasz sobie, że musiałybyśmy mieszkać w domku Hermesa? Jak ja bym tam sobie pomalowała paznokcie?! – Mimowolnie jej paplanina mnie zainteresowała.
– No rzeczywiście musiało być to straszne. – Przyznałam – Ale momencik… Wróćmy do początku, mówiłaś coś o uznaniu, tak?
– No… – przez chwilę chyba intensywnie myślała, a po chwili żaróweczka musiała zacząć się żarzyć, bo wykrzyknęła uradowana tym, że będzie pierwszą osobą, która przekaże mi „plotki”- A bo ty jesteś nowa! – Odłożyła kolorowy magazyn o gwiazdach na bok i wychyliła się do przodu jakby mi zdradzała sekret – To, że jesteś córką jakiegoś boga to już wiesz. No więc bogowie dawno temu obiecali, że będą uznawać swoje dzieci w wieku lat 13, to znaczy, gdy te dzieci będą miały 13 lat, nie bogowie, rzecz jasna – kiwnęłam dobrotliwie głową jak do jakiegoś opóźnionego dziecka, zastanawiając się za jakie grzechy właśnie ona… – Nie wiem, czy zauważyłaś, ale jest tu dwanaście domków, tak jak Bogów olimpijskich… oczywiście nie każdy ma dzieci, no na przykład taka Hera… No bo tak ma na imię ta królowa, no nie? No to ona nie chciała dzieci z innymi, tylko ze swoim mężem, ciekawe czy jej się nie nudziło ciągle z tym samym…
– Janet. – przerwałam jej ostro – Nie każdy lubi z pierwszym lepszym, więc ten temat zakończ, usilnie proszę.
– Ok, ok, coś ty taka wrażliwa… Powracając… Co jeszcze chciałabyś wiedzieć?
– No nie wiem, może o resztę wypytam Kaliope, jak mi się coś przypomni…
– Ooo.. Znasz ją? Ona jest taka fajna i tak cudownie opowiada! – Przez chwilę jeszcze coś tam paplała, a ja pogrążyłam się w rozmyślaniach. Trochę mnie ukłuło, gdy zdałam sobie sprawę, że Kaliope jest muzą epiki, a nie ludzką przyjaciółką. Cóż, życie toczy się dalej…
Resztę dnia sobie smacznie przespałam (oczywiście po wzięciu ciepłego prysznica- o kąpieli nie miałam co marzyć). Nawet obiad musiał poczekać do popołudnia kiedy wreszcie, choć na chwilę, odpłynęło znużenie. Zdecydowałam się wstać dopiero na wieczorne ognisko spodziewając się jakichkolwiek wieści…. Czy się zawiodę czy nie, to dopiero miało się okazać.
***
Ognisko płonęło i huczało wzbijając się ku niebu. Zazwyczaj na takich spotkaniach główną atrakcją było jedzenie kiełbasek, z kolei tutaj nic nie sprawiało większej frajdy niż po prostu patrzenie się w płomienie, które układały się w niesamowite sceny walk czy ckliwe romanse sprzed wieków… Jednak nawet to nie zdołało odwrócić mojej uwagi od takiej jakiejś ponurej ciszy. Dookoła rozbrzmiewały niby rozmowy, ale o ile dobrze rozumiałam nie były to beztroskie pogawędki starych znajomych. Jako jedyni śmiali się i dowcipkowali chłopcy z domu Hermesa. I całe szczęście, bo chyba inaczej bym zwariowała… Nie uszły też mojej uwadze ukradkowe spojrzenia rzucane mi (a raczej miejscu nad moją głową) przez większość obozowiczów. Wreszcie nadszedł wiekopomny moment (nie, nie chodzi o uznanie- ojczulek nie uznał tego za stosowne). Do grona herosów i satyrów dołączył facet, którego widziałam rano. Jak się okazało- Pan D. Sądzę, że przyszedł tylko po to, by się nażreć, ale to tylko moja skromna opinia. Powracając… między jednym kęsem, a drugim odezwał się do zgromadzonych:
– Nie wiem, czy zauważyliście, ale doszła do nas nowa, nieuznana heroska. Powitajmy ją. – I nie dając czasu nawet na kichnięcie kontynuował- Niektórzy uważają, że powinniście wiedzieć, choć ja się nie zgadzam z tą opinią, ale zginął Bellefront, ten, którego wysłaliśmy na misję. Uczcijmy go minutą ciszy- I po sekundzie, w której nawet nie do wszystkich dotarła straszna prawda, powiedział – Dobrze, wystarczy…Wracajcie do zabawy, miłej nocy. Aaa, pewnie chcielibyście spalić ten jego całun, więc mogę go wam dać – dokończył tonem ostatecznej łaski rzucając jakąś tkaninę. Wtedy dopiero rozległ się cichy szloch kilku dziewcząt i ponure rozmowy. Ten facet serca nie ma! Wpatrywałam się ze złością w jego plecy mimowolnie słysząc strzępy jego rozmowy z jakimś innym mężczyzną, który już nie wyglądał na takiego bezdusznego…
– Ci herosi to zwykłe flaki, kiedyś to byli prawdziwi bohaterowie! Nie jakieś tam baby, które rozklejają się przy każdej okazji.
– Zmarł ich przyjaciel, Panie D.
– A mnie ilu przyjaciół zmarło… – po chwili się poprawił – No może powiedzmy, znajomych…
– Oni są jeszcze młodzi… – No tak, Pan D. nigdy nie pozostanie moim najlepszym przyjacielem… i vice versa .
***
Czy to normalne, by uciekać przed współlokatorką? Do tej pory myślałam, że nie, ale w świetle Janet wszystkie moje przemyślenia dotyczące ludzi nie wydają się już takie pewne. W każdym bądź razie była już ciemna noc, a ja wciąż siedziałam na pomoście patrząc w wodę i zastanawiając się nad tym wszystkim, co dzisiaj się dowiedziałam. Z jednej strony to chyba prawda; no bo np. widziałam nimfy, istoty zwiewne niczym duchy, przygrywające kwiatom do tańca czy satyrów z różkami. Ale nie tak łatwo w to wszystko uwierzyć i zmienić swoje poglądy o 180 stopni. Szczególnie, że do tej pory sądziłam, że ojciec to był jakiś lovelas , który przestraszył się odpowiedzialności i zwiał, przez co matka, może z rozpaczy, umarła. A teraz… ? Możny Bóg! Mimo wszystko… Kaliope się zdziwiła, gdy tak łatwo to wszystko przyjęłam. Nie powiedziałam jej tego, ale w czasie mojego snu / wizji?…jakoś miałam takie przeczucie, że tata nie był kimś zwykłym…
***
Kolejny dzień, po barbarzyńsko wczesnej pobudce, rozpoczęły ćwiczenia z mieczem. Nigdy nie byłam jakoś specjalnie przekonana do walki czy choćby sportu, więc nie spodziewałam się cudów. Jednak, gdy patrzyło się na ich, niemal taneczny, krok, samemu chciało się spróbować pod okiem Chejrona (wspomniałam, że jest centaurem?) Praktykował on niesamowitą metodę „na chybił trafił”, więc często drobna dziewczyna stawała naprzeciwko rosłego chłopaka. W tej chwili, akurat mniej więcej dobrani do siebie, walczyli dwaj herosi o blond włosach. Jednego z nich, niestety, kojarzyłam… W tej samej chwili on spojrzał na mnie ponad ramieniem przeciwnika i jego usta wykrzywił zarozumiały uśmieszek. Odwróciłam głowę udając, że nic nie zauważyłam, choć moje oczy zwęziły się niebezpiecznie. Nie będę w was wmawiać, że czułam się świetnie wychodząc na środek zza ciężkim mieczem słysząc jeszcze zjadliwy szept życzący połamania nóg. Urocze życzenia… Moją partnerką okazała się rosła w barach Rita, córka Aresa.
-Na miejsca…- usłyszałam i ustawiłam się w pozycji, jaka by chyba była odpowiednia- …Do dzieła!- Z pewnym siebie uśmiechem Rita naparła na mnie całym swoim ciężarem chcąc mnie zetrzeć na pył jednym ruchem. Jakimś cudem sparowałam cięcie
– Chcesz się trochę pobawić przed ostateczną klęską?- spytała szeptem kącikiem ust- Lubię się bawić.
-Chciałoby się – odpowiedziałam czują, jak narasta we mnie gniew. Zrozumiałam teraz to, co trener mówił o ADHD typowym dla herosów. Ciosy szły coraz szybciej, ale Rita, dzięki wprawie i sile, zdobywała przewagę cały czas obrzucając mnie złośliwymi obelgami. Trudno nie zwracać na takie rzeczy uwagi.
– STOP!- usłyszałam nagle krzyk Chejrona. Obejrzałam się niechętnie i ujrzałam dziwny widok. Wszyscy wpatrywali się we mnie z pewnym, jak dla mnie nieuzasadnionym, przestrachem. Nie zdążyłam nawet pomyśleć o co chodzi, gdy poczułam przenikliwy ból w ramieniu. Spojrzałam w tamtą stronę i natknęłam się na Ritę stojącą z uniesionym nożem i złośliwym błyskiem w oku. Łatwo się domyślić jak się wściekłam. Tak po walce?! I od tyłu?! Nagle dziewczyna zgięła się w pół z grymasem bólu na twarzy i osunęła na kolana wijąc się przy tym i krzycząc. Momentalnie złość mi przeszła w zdumienie i wszystko ustałało. Nawet dźwięki. Powietrze przeszyła cisza, która niemal aż wibrowała. Z omdlałej dłoni wypadł mi miecz i uderzył w spękaną słońcem, ubitą ziemię. Choćby taki zwykły dźwięk, normalnie niezauważalny w rozgardiaszu życia codziennego, kłuł po uszach. Spojrzałam na Chejrona, ale ten miał nieprzenikniony wyraz twarzy. Po chwili, która wydawała się wiecznością, rzekł:
– Myślę, że powinnaś iść do pawilonu lekarskiego.-Przez chwilę taka prozaiczna sprawa zbiła mnie z tropu, lecz w końcu zrozumiałam o co chodzi i spojrzałam w dół. Aż mi się wszystko w brzuchu przekręciło, gdy ujrzałam cały rękaw jasnej koszuli przesiąknięty krwią. Ze ściśniętym gardłem skinęłam głową.
-Will, zaprowadź tam Rozalie.- Jak we śnie poczułam jak ktoś mnie delikatnie kieruje w prawą stronę i wiedzie krętą wydeptaną dróżką. Całe szczęście, że się chociaż nie odzywał, bo jak nic bym go walnęła w twarz. Nerwy miałam napięte jak postronki.
– Jak się czujesz…- zaczął nieopatrznie nie wiedząc o mojej obietnicy złożonej sobie w duchu. I się bidulek nabawił; trzasnęłam go z liścia zdrową ręką. Dopiero po chwili dotarły do mnie dwie rzeczy; po pierwsze był to ów, po stokroć przeklęty, blondyn, a po drugie pytał o samopoczucie, nie o wydarzenia ostatnich chwil.
– Za co to było?- spytał zdezorientowany
– Za to, że się odezwałeś- odparłam zgodnie z prawdą. Chyba wziął to sobie do serca, bo dopóki nie doszliśmy do długiego, białego budynku nie wyrzekł już ani słowa.
***
– Ja nie chciałam- tłumaczyłam się Chejronowi już w pół godziny po walce z Ritą.
-Wiem o tym, i nie mam pojęcia czy się z tego powodu cieszyć czy niepokoić. Dostałaś bardzo niebezpieczny dar.
– Ale dlaczego dopiero teraz się on objawił?- spytałam pragnąc się uspokoić.
– Jesteś pewna?- spytał przyglądając mi się uważnie- Może nie zwracałaś na to uwagi?
-Noo, jeśli by tak bardzo nagiąć tę hipotezę, to może rzeczywiście kogoś rozbolała głowa jak się na niego zezłościłam, ale to równie dobrze mógł być przypadek… Zresztą, może to też nie była moja wina?- spytałam z nadzieją, gdy uderzyła w moją otępiałą głowę ta ostatnia deska ratunku.
– Cóż, wątpię w to, i sądzę, że ty równie mocno. – Odparł na to prześwietlając mnie na wylot – Ale… znalazłaś swojego boskiego rodzica.
-Jak to?- zdumiałam się, ale po chwili intensywnego wysiłku, załapałam. Takich darów (jeśli to można nazwać darem, a nie przekleństwem) nie otrzymuje córka, dajmy na to, Hermesa.
– Owszem, Hades- W jego ustach to imię zabrzmiało niczym lawina kamieni, bezbrzeżna rozpacz czy wręcz przekleństwo ( swoją drogą niezły patent. Chcesz kogoś obrazić- krzyczysz: Ty, Hadesie!) Chociaż podejrzewałam, że moim troskliwym ojczulkiem będzie właśnie on to i tak struchlałam i zachmurzyłam się.
– Ale może to ktoś inny?- próbowałam się bronić, choć sama nie wierzyłam w to co mówię – Może Ares? To by do niego pasowało.
– Lubiłabyś się z jego innymi dziećmi, inaczej byś wyglądała i poszło by ci w siłę, nie w rozum.- zbił moje przypuszczenie suchymi argumentami.
– To może…
– Sama w to nie wierzysz- przerwał mi bezlitośnie
– Czyli nie ma ratunku?- spytałam, wierząc jeszcze (o ja głupia!), że mnie pocieszy i powie, że Hades to tatuś jak każdy inny. Niestety, tylko ciężko westchnął. Zresztą, co mu się dziwić…
***
Cud, miód i orzeszki! A ja i tak wiedziałam, że to córka Hadesa! I po raz kolejny się nie pomyliłam 😀
SUper Bardzo mi się podoba
Fajne:-)
Fajne
o o. Się wkleiło 2 x.
Podtrzymuję swoją wcześniejszą opinię. CUDOWNE! Lekkie, z odpowiednią dawką humoru, śliczne opisy… Dla mnie po prostu idealne! 😀
Jeśli JA nie znajduję błędów, to NAPRAWDĘ jest się z czego cieszyć. A właśnie tu nijak nie mogę się żadnej usterki doszukać. Gratuluję!
A ja mam! (buahahahaha!) Powinno być chyba ‚bezkresna’ albo ‚bezdenna’ rozpacz, a nie ‚bezbrzeżna’… Mroczna jestem 😛
Fajne, znacznie bardziej wciągające niż poprzednia część 😉 Tylko z tego co wiem „cześć” ma tylko jedną sylabę.
O! Jaki fajny był ten rozdział! Nawet nie zauważyłam, jak go przeczytałam.
Ja nie będę fajny i powiem, że nie takie zarąbiste. Chociaż dobre. Bardziej podobało mi się „Ostatnie oblicze nieba”
Wspólczucie dla glownej bohaterki. Za nic bym nie hcciaa być odrzucaną pzrez swoje pochodzenie. Janet, Bella i blondynek są strasznie wkurzający.