Witajcie! Przy okazji oddania kolejnej części „wybranej” chciałam powiedzieć,… a właściwie napisać: To jest tylko wzorowane na książce, więc nie szukajcie podobieństw i różnic… Na koniec życzę wam wszystkim miłego czytania.
Jestem chyba w niebie- pomyślałam rozglądając się po otaczającej mnie przestrzeni. Była pełna światła, a także różnobarwnych kolorów o niespotykanych na ziemi odcieniach. Dookoła mnie snuły się świetliste istoty o spokojnych twarzach prowadzące bezgłośne rozmowy. Wszystkie wydawały się mnie nie zauważać. Wszystkie prócz jednej…
-Mama?- wyjąkałam, jednocześnie zastanawiając się skąd ja to u diabła wiem.
– Witaj, nawet nie wiesz jak miło mi zobaczyć Cię po tylu latach- powiedziała łagodnym głosem uśmiechając się do mnie promiennie, lecz z odrobiną smutku.
-Czy ja umarłam?- spytałam przyglądając się swojej dłoni. Wcale nie wyglądała na martwą.
– Szczerze mówiąc nie sądzę…Jesteś tutaj, bo Cię tu sprowadziłam… mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe?
– Skądże- powiedziałam wzruszona- Od tylu lat pragnęłam z Tobą porozmawiać!- Jej twarz wykrzywił skurcz bólu, ale był to tak krótki moment, że możliwe, że mi się to tylko przewidziało.
-Wybacz mi, ale nie mam zbyt wiele czasu… Chciałam Ci tylko coś dać.- powiedziała, ale nie zrobiła żadnego ruchu. Mimo to poczułam na swojej szyi chłód metalu. Spojrzałam w dół i ujrzałam misternie zrobioną różę. Westchnęłam z zachwytu i dotknęłam jej delikatnie:
-To nie tylko zwykły wisiorek.- usłyszałam jej głos- Został wykuty z diamentu w warsztatach krasnoludów i obdarzony pewnymi mocami przez magów. Kiedyś może Cię uratuje – głos zaczął słabnąć, tak samo jak całe to miejsce, łącznie z moją matką
-Nie odchodź- wykrzyknęłam. Miałam jeszcze tyle pytań do zadania… niestety, tym razem także nie było mi to dane
***
-Myślicie, że się ocknie?- usłyszałam zatroskany, niemal dziewczęcy, głos. Skądś go znałam, ale głowa mi płonęła żywym ogniem i niczego nie mogłam sobie przypomnieć.
-Na pewno… sądzę nawet, że już niedługo. Wypiła sporo ambrozji.- tym razem był to głos nieznajomy. Ciepły, a zarazem szorstki i taki jakby…kozi?
-Oczywiście, jak zawsze spokojny! Ona mogła zginąć!
– Ale żyje! Powiem nawet, że nieźle sobie poradziła… Wszyscy martwi, a ona nawet się nie zadrasnęła.- wydawał się być z tego zadowolony, choć mnie z kolei przeszły zimne dreszcze po plecach…”wszyscy martwi”?… O co chodzi?
-Pewnie nieświadomie użyła swojej mocy i ją to ochroniło…ale nie zmienia to faktu, że nie dopilnowałeś swoich obowiązków!
-Jeśli chcecie dla niej dobrze to zamilknijcie-odezwał się teraz inny głos, brzmiący jak chór aniołów, pieszczący uszy jak promień słońca …I to nie są poetyckie porównania. Jego właściciel wydawał się być znużony jakimiś trywialnymi sprawami, a zarazem był pełen mocy. Kolejne słowa skierował do mnie. Mimo delikatności brzmiały jak rozkaz:
-Rozalie, otwórz oczy. Wróć do świata żywych, do słońca, drzew, światła, do przyjaznych Ci ludzi… – Jego słowa były bardzo sugestywne; niemal czułam na skórze powiew jesiennego wiatru i ciepło promieni słonecznych. Poczułam jak moje, dotychczas lodowate, dłonie powoli się rozgrzewają, a na twarz wstępują rumieńce- Wyswobodź się z ciemności, która Cię pochłonęła. Nie pozwól się jej owładnąć…- ten niesamowity głos rzeczywiście przywracał mnie żywym. Ból z głowy ustąpił i po chwili otworzyłam oczy mrużąc je przed ostrym dziennym światłem. Pierwszą rzeczą, jaką ujrzałam był pochylający się nade mną mężczyzna o bujnych blond włosach i przejrzystych oczach koloru nieba. Uśmiechał się lekko, ale to co bardziej mnie zaintrygowało, to misa, od której rozchodził się zniewalający zapach. Gdy próbowałam rozpoznać, co to takiego, z mojej prawej strony usłyszałam cichy okrzyk radości dwóch osób. Jedną z nich była Kaliope (No tak…to jej głos musiałam wcześniej słyszeć). Uśmiechnęłam się do niej i z ciekawością spojrzałam na osobę siedzącą obok niej. Był to chłopak mniej więcej mojego wieku, który teraz z satysfakcją i trochę wyzywająco spoglądał na Kaliope. Przez chwilę zastanawiałam się co mi właściwie w nim nie pasuje, bo ewidentnie coś takiego było… Gdy to odkryłam otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Mimo młodzieńczej twarzy miał brodę, której mógłby pozazdrościć mu niejeden starszy obywatel, a na dodatek spomiędzy kędzierzawych czarnych włosów wyrastały drobne różki.
-Dobrze się czujesz?- spytał tymczasem ten blondyn. Kiwnęłam głową na znak potwierdzenia widząc jednocześnie jak spojrzał znacząco na Kaliope i z kieszeni bluzy wyjął metalową harmonijkę. Po chwili zaczął grać muzykę, jakiej jeszcze nigdy nie słyszałam. Była jak pluskanie wody w potoku, kląskanie słowików, pomruki burzy czy szum drzew. Z czasem powoli opadły mi powieki i znów pogrążyłam się we śnie, tym razem bez żadnych koszmarów, czy przewidzeń.
***
Po jakimś czasie znów się ocknęłam. Tym razem dookoła panowała ciemność nocy. Spomiędzy szczelin w żaluzji wdzierała się srebrna poświata księżyca. W jej świetle rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam rząd szpitalnych łóżek oddzielonych parawanami w drobne kwiatki lub paski. Przez chwilę zastanawiałam się co ja właściwie tu robię, gdy nagle wszystko wróciło waląc mnie po głowie niczym obuchem. Przypomniały mi się zapłakane dzieci i przerażonych ludzi z centrum handlowego…”wszyscy martwi, a ona nawet się nie zadrasnęła”…- dudniło mi w głowie rozsadzając czaszkę. Nagle poczułam się winna. Winna, że przeżyłam, a im nie było dane powitać kolejnego dnia.
– Przestań o tym myśleć- usłyszałam głos Kaliope- Jeszcze nie wydobrzałaś.
Gdy w końcu umiejscowiłam jej sylwetkę kilka metrów ode mnie pod oknem, spytałam:
-Co właściwie teraz ze mną się stanie?
-No a co myślałaś? Nic specjalnego. Sądziłaś, że stałaś się nagle jakaś super ważna?- odpowiedziała niby to z sarkazmem, ale jednak wyczułam, że po części kłamie.
-Wiem, że nie- odparłam ze spokojem – Ale nie powiesz mi, że codziennie zawala się nad tobą budynek i jako jedyna wychodzisz z tego cała, a później uzdrawia Cię nie lekarz, choć jesteś w szpitalu, i to za pomocą ziół i gry na harmonijce.
-Eee… No tak, nie zdarza się to codziennie. Po prostu nie jestem pewna, czy to odpowiednie miejsce na wyjaśnienia
-Jest noc, wszyscy śpią- zauważyłam.
-Nie da się ukryć… No dobrze. Zacznijmy od początku. Słyszałaś może coś o mitologii?- Czując jak moje serce przyspiesza kiwnęłam tylko głową.- Więc…czasami bogowie i boginie gustują w śmiertelnikach. Z ich związków rodzą się herosi, czyli półbogowie. A teraz się trzymaj… Wiem, że będzie Ci trudno w to uwierzyć i możesz pomyśleć, że zwariowałam, ale… jesteś jedną z nich.
-Racja, brzmi to dziwnie- powiedziałam spokojnie i, co niespotykane, bez specjalnego szoku-, ale jeśli już to czyim jestem dzieckiem?
-W tym sęk, ponieważ nie mamy zielonego pojęcia i powiem Ci w sekrecie, że to jest dziwne.- przez chwilę rozmyślała nad czymś ze zmarszczonym czołem. Gdy uznałam, że wystarczy odchrząknęłam głośno, a Kaliope otrząsnęła się i spytała ni z tego, ni z owego:
-Dobrze się czujesz?- Potaknęłam zdumiona tą nagłą zmianą tematu i już po chwili oberwałam czymś, co okazało się parą dżinsów i T-shirtem. Patrzyłam na nie osłupiała przez wystarczająco długi czas, by zasłużyć na ociekające złośliwością słowa:
-Masz zamiar tak sterczeć do dnia sądnego czy się łaskawie ruszysz? A może księżniczka życzy sobie pokojówkę?
-Wyjeżdżamy stąd?- spytałam puszczając pomimo uszu jej słowa. Kaliope wzniosła oczy do nieba
-Pozwól, że zacytuję: „Nie codziennie zawala się nad tobą budynek…ble, ble, ble” . Jak już słusznie do tego doszłyśmy rzeczywiście NIE jest to normalne. Teraz, jeśli życie Ci miłe zabieraj tyłek w troki i zmywamy się stąd.- Jej słowa realnie sprawiły, że moje palce zaczęły się szybciej przesuwać wzdłuż ubrania. Nie przeszkadzało mi to kontynuować rozmowy:
-A co może mi grozić?
-Nic specjalnego- jej głos aż ociekał słodyczą- tylko minotaury, erynie, harpie, itd., itp.- Po chwili ciszy, przerywanej tylko szelestem ubrań, zauważyła:
– Coś łatwo Cię przekonać… Myślałam, że mitologia nie trafia tak łatwo do dzisiejszej młodzieży.
– Mam bujną wyobraźnię- odparłam mając jednocześnie przed oczami prawdziwą przyczynę
– A tak właściwie to dokąd się udajemy?
-Dokąd? Aaa… Nie powiedziałam Ci… Jedziemy do obozu herosów, na Long Island
***
Chłód nocnego powietrza zmroził mnie aż do szpiku kości (mogłabym też powiedzieć, że orzeźwił, ale trzymajmy się faktów) Była druga w nocy, gdy stałyśmy na zewnątrz szarego gmachu szpitala. Niestety, wyglądało na to, że tu droga się kończy. Kaliope od dobrych kilku minut mocowała się zamkiem furtki wejściowej, która na noc była zamykana. Po chwili usłyszałam szczęk metalu i z radością obejrzałam się w tamtą stronę… akurat w porę, by zobaczyć jak twarz mojej przyjaciółki wykrzywia grymas, a furtka z brzdękiem wypada z zawiasów prosto na nią. Nagle z ciemności napłynął szept
-Wystarczyło podważyć.
-Łatwo Ci mówić- odburknęła Kaliope podnosząc się z ziemi. -Następnym razem chociaż ostrzeż, kozłonogu.- Wtedy wreszcie zrozumiałam, do kogo mówi. Zza murka wyłoniła się ta sama twarz, którą widziałam rano. Teraz wyszczerzała się do mnie w uśmiechu.:
-Hej, Jestem Marc… Może łatwiej Ci będzie do mnie tak mówić niż „ej ty!, z różkami!”, czy „kozłonogu”, jak zasugerowała twoja przyjaciółeczka.- poczułam jak węzeł w brzuch powoli mi się rozluźnia i już chciałam podziękować, gdy Kaliope powiedziała zniecierpliwiona i trochę zaniepokojona:
-No dobrze, dość tych pogaduszek. Tak przy okazji… Sądzę, że powinniśmy się zmywać.
-Przyznaję rację … zanotuj ten dzień w kalendarzu…
-Och, proszę Cię.
Taak… To będzie interesujące doświadczenie. Jak nie zwariuję- wystawię sobie dyplom…
***
Jeśli jesteś jednym z tych, których nie można rano wyciągnąć z łóżka, a wieczorem do niego zagonić (czyli jednym z takich jak ja), to zobaczenie świtu jest osobliwym przeżyciem, niewątpliwie wartym zapamiętania. Trzeba jednak pamiętać o odpowiednim towarzystwie, bowiem Marc i Kaliope na pewno takim nie byli, no na przykład ostatnio; Jak można się kłócić o to, czy pięćdziesiąt kilometrów to daleko czy nie?! No jak?!
Słuchanie ich już mi się nudziło,… zresztą tak samo jak wszystko pozostałe… asfaltowa droga, piaszczysta droga, domek, ludzie… i tak w kółko.
-Kiedy dojdziemy?- zapytałam w końcu. Na chwilę oboje umilkli. Co za ulga…
-Myślę, że jeśli kierowca tego cudownego pojazdu się pospieszy to zdążymy dojechać tak mniej więcej za godzinę.- W tej samej chwili, jakby na złość, rozklekotany busik, którym jechaliśmy, zarzęził kilka razy i stanął idealnie pośrodku, jak okiem sięgnąć, pustej drogi. Mimo tego bezkresu, który mógłby napawać strachem na niepewne jutro, ja z radością wyskoczyłam na zewnątrz rozprostowując kości, które jeszcze przed chwilą miały doskonałe perspektywy na zastygnięcie w pozycji siedzącej. Chyba zapobiegły temu dziury, które sprawiały, że wnętrzności wywróciły się z kilka razy do góry nogami i z powrotem. Obróciłam głowę w stronę kierowcy, który zdumiony zaglądał pod maskę drapiąc się po głowie. Bidulek… tuż obok niego stała Kaliope i robiła mu wymówki, a ona jak się rozkręci to nie ma sobie równych. Cała scena przypominała mi jakieś kalifornijski film, w którym kilkoro przyjaciół wybiera się na wakacje i gdzieś na bezdrożach, w palącym słońcu, psuje im się samochód. Banał nad banałami…Mimo wszystko czułam w środku irracjonalny lęk… zupełnie jak tego ostatniego normalnego dnia. Gdy zastanawiałam się, co właściwie powinnam zrobić, nagle poczułam przenikliwy, piwniczny chłód kojarzący się zazwyczaj wyłącznie z grobowcami i cmentarzami. Jednocześnie włosy i ubrania zaczął nam wściekle szarpać wiatr wyjąc głośno i ze świstem rozbijając się o przydrożne skałki. A propoŝ skałek… było tam też coś ( czy może ktoś?) czego stanowczo nie powinno tam być. Jakby znikąd na jednym z bardziej płaskich występów pojawiła się wysoka postać spowita w obszerny, czarny płaszcz, na którym widać było znaki czasu ( czytaj: podarte strzępy i pył). Również twarz była ukryta w cieniu za dużego kaptura, spod którego wyglądały tylko wykrzywione w pogardliwym uśmieszku wąskie, sine usta na tle niemal białej skóry. Po chwili w mojej głowie zagrzmiał głos przypominający zatrzaskujące się wieko ołowianej trumny.
– Śmiertelniczko! Nie mieszaj się w nie swoje sprawy, są rzeczy, których nie jesteś w stanie pojąć…- nagle słowa przestały do mnie docierać, a ich miejsce zajął kleszczowy, oślizgły uścisk, mimo iż nikt z nas nie wykonał najmniejszego ruchu. Poczułam, jakby ktoś odbierał mi wolną wolę, chęć walki i jakiekolwiek myśli, a za to napełniał mój umysł bezwolną uległością i posłuszeństwem… Wtem, zupełnie bez mojego udziału, przypomniała mi się moja matka; jej kochający uśmiech i wiara we mnie i nagle wszystko wróciło na swoje miejsce; kleszczowy uścisk z powrotem do swojego pana, a moje myśli do mnie … Ale dlaczego?… Spojrzałam na Kaliope, lecz i ona sprawiała wrażenie zdumionej, zupełnie jak owa czarna postać stojąca naprzeciwko. Krążąc wzrokiem między nimi moją uwagę zwróciła delikatna srebrno-lawendowa poświata bijąca od diamentowej róży, doskonale odcinającej się od granatowej bluzki, którą miałam na sobie. Wtedy wszystko (mniej więcej) wskoczyło na swoje miejsce z głośnym kliknięciem, a żaróweczka w mojej głowie rozbłysła choć trochę jaśniejszym światełkiem. Niemniej jednak cały czas miałam przed sobą przeciwnika, który ani myślał się ulotnić. Gorączkowo myśląc grzebałam sobie w pamięci szukając sposobu na rozwalenie czegoś, co prawdopodobnie nawet nie istniało materialnie. Efekty? cóż… powiedzmy, że marne (tak samo jak i perspektywy przeżycia). Wtem któraś z moich pokręconych myśli zabłąkała się między warstwy ubrań do kieszeni moich spodni. Leżał tam sobie spokojnie, jak gdyby nigdy nic, szwajcarski scyzoryk ( otrzymany kiedyś od Kaliope w ramach samoobrony- no wiecie…stany to mało bezpieczne miejsce) Cały czas patrząc się prosto przed siebie niepostrzeżenie zaczęłam szukać tego kawałka metalu… ( później zastanawiałam się jak mogłam tak niespodziewanie zapomnieć, że mój przeciwnik to nie jakiś złodziejaszek… trudno, każdy miewa czasami zaćmienia umysłowe). Raz kozie śmierć…- pomyślałam i zaciśniętymi zębami cisnęłam nożyk prosto przed siebie. Byłam tak pewna niezwykłości tej postaci, że niemal zdumiałam się jak powoli zaczęła się rozmywać w smużkę dymu z grymasem niezadowolenia i zdumienia na twarzy (a raczej jej dolnej połówce)
-Co to było?- wrzasnęłam teraz piskliwym głosem prawie się rozklejając
-Długo żyję, ale czegoś takiego nie widziałam- odparła
-Jak to długo? Tyle samo, co i ja.- obruszyłam się
-Niekoniecznie. Widzisz,… ja nie do końca jestem człowiekiem.
-To kim, do cholery?- znowu krzyknęłam, tym razem jeszcze cieńszym głosem.
-Eee… muzą epiki lub pieśni bohaterskich… to zależy…
– Ja zaraz zemdleję- jęknęłam
-Lepiej nie teraz- usłyszałam głos Marca, o dziwo, nawet poważny. Stał zatroskany obok kierowcy i zaglądał mu przez ramię – Auto jest w rozsypce… resztę drogi musimy iść na naszych własnych nogach… lub kopytach- dodał po namyśle
***
Jeśli nie musicie, to nigdy, ale to NIGDY nie pokonujcie dłuższych dystansów pieszo. Mając na myśli długie mówiłam o pięćdziesięciu kilometrach. Dobry piechur pokonał by je w…błahostka…dziewięć godzin, a ja? W każdym bądź razie minęło już sześć godzin, a pokonaliśmy…połowę?
– Choćbyśmy zdechli w życiu nie dotrzemy tam przed nocą!- wykrzyknął zrozpaczony Marc, gdy słońce chyliło się już ku zachodowi.
– Wielkie sorry- odpowiedziałam urażona-, ale jestem człowiekiem, nie maszyną i potrzebuję czasem wypoczynku!- widziałam jak oboje zgrzytają zębami ze złości, ale nic nie powiedziałam starając się zachować oddech na dalszy marsz ( który miałam nadzieję, że już dziś nie nastąpi).
– Cóż, chyba musimy się zatrzymać na jakieś dwie godziny, będziemy szli po ciemku, ale nie możemy sobie pozwolić na całonocny postój, to byłoby zbyt niebezpieczne…
– Jestem za- westchnęłam z ulgą zwalając się na ziemię tam, gdzie stałam. Oczami wyobraźni niemal widziałam jak wymieniają zdegustowane spojrzenia, ale już o to nie dbałam
***
Kolejna część podróży przebiegła dość spokojnie, jeśli nie liczyć obolałych stóp i pęcherzy na nogach ( dla niezorientowanych: powyższe zdanie jest ironiczne, a już najbardziej słowo „spokojnie”) I, doprawdy, nie wiem dlaczego ( to też ironia ), ale okrzyk: „Dochodzimy!”- był dla mnie jak balsam dla duszy i najpiękniejsza muzyka. Tym samym łagodnie splecione pnie dwóch drzew, które tworzyły swoistą bramę, także wyglądały w moich oczach jak drzwi do raju. Ze szczytu wzgórza doskonale widać było jakby mini wioskę z uroczymi domkami rozrzuconymi nad brzegiem oceanu, który lśnił teraz w blasku poranka mieniąc się wszystkimi kolorami tęczy. Postąpiłam krok do przodu ciesząc oczy tym widokiem i napawając się rozkoszną wizją ciepłej kąpieli, sytego posiłku i wygodnego łóżka. Wtem stało się coś, co mogło przydarzyć się tylko mnie; świat dziwnie zawirował, a ja potoczyłam się na łeb, na szyję w dół zbocza i wylądowałam na brzuchu mając przed oczami czyjeś czarne trampki
***
pierwsza !
oczywiście świetne i tylko jedna uwaga .Bo pije sie nektar a nie ambrozję .Ale to tylko to , więc … kurde to jest świetne !!!!!!!!!
pisz szybciutko CD
Te opisy… Te emocje… Kobieto, masz dar!!!!! Błagam o CD!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Ludki! Takie fajne opowiadanie, a cisza… Prawie kompletny brak komentarzy! Wiem, że ferie, itp., ale nie pozwólmy żeby nowicjusze (mówi to ktoś należący do tego zaszczytnego grona 😉 ) zrazili się z powodu braku zainteresowania ich dziełami. To samo dotyczy ‚starszych’ blogowiczów. Byłam przerażona faktem, że „Piekielna 5” dostała… jedyne 12 komentarzy! Do roboty, szanowni blogowicze! 😛
To tyle, tytułem wstępu.
Co się tyczy opowiadania… Rosalie, zakochałam się w Twojej twórczości! 😀 Moje orle oko wyszukało jakieś drobne (naprawdę drobne) błędy, ale to w ogóle nie jest ważne! Uwielbiam Twoje opowiadania. Podpisuję się pod słowami Pallas Ateny 😉
Świetne. Dużo opisów i emocji oraz nie sztywnych i nienaturalnych dialogów. Oby tak dalej 😀
Pallas Atena świetnie to ujęła: TY MASZ DAR!!!
Ostatnie zdanie mnie rozwaliło 😀 😀 😀
Wysyłaj natychmiast CD!
1. Hmmm… Akapity Cię nie zjedzą (od ich braku bolą oczy), za to Ty możesz ZJEŚĆ ambrozję.
2. 50km to NIE JEST dużo. „Duża” odległość to taka, której normalny człowiek (bez obciążenia i dolegliwości typu rany i choroby) nie jest w stanie przejść w ciągu doby. 50km da się zrobić w… sześć godzin? No, może sześć z hakiem, zakładając, że zrobi się chwilę przerwy.
3. K U R C Z E! Dialogi są naturalne i wiadomo, co kto mówi… GRATULACJE!!!
bardzo fajne ide czytać 3 część
Świetne opowiadanie! Podoba mi się twój styl! Wiadomo, były małe błędy, ale nie zwracałam na nie uwagi. Pisz dalej!
Nie ma pierwszej częścu w tagu Rozalie ale i tak to przeczytaam. i musze przyznać: GeNIUSz! Mma nadzieję że nie przesadzisz z mocami bohaterki.