Z góry przepraszam za wszystkie niedorzeczne błędy, jakie tu popełniłam i od razu zawiadamiam: Nie ponoszę odpowiedzialności za „ataki nerwicy” jakie Was dopadną po znalezieniu takowych 😀
Obudziło mnie nagłe szturchnięcie. Mruknęłam coś niezrozumiałego i przewróciłam się na drugi bok. Znowu szturchnięcie. Założyłam sobie kołdrę na głowę i przytuliłam się do ściany. Tym razem coś zdarło ze mnie narzutę i pociągnęło na podłogę. Otworzyłam oczy.
– Zwariowałeś?! – krzyknęłam do stojącego nade mną Harvey’a
– Ktoś musiał cię obudzić – powiedział usprawiedliwiającym tonem.
W odpowiedzi tylko spojrzałam na niego krzywo.
Moje rodzeństwo czyli Alissa, Anita, Thomas, Max i Harvey już szykowało się do śniadania.
Wstałam więc, ale pierwsze co zobaczyłam to koszulka, którą opatrzyłam wczoraj Travisowi kostkę, na mojej szafce nocnej.
– Ta bluzka była tu kiedy wróciliście z ogniska? – zapytałam Anitę
Pokiwała przecząco głową.
Westchnęłam ciężko. „Ciekawe czy dobrze się bawił włamując się do mnie?” – pomyślałam sarkastycznie
Umyłam się, ubrałam i poszliśmy na śniadanie.
Kiedy nakładałam sobie na talerz jajecznicy ze szczypiorkiem (bleeeee), na stołówkę wparowała wściekła jak osa (ale nowość) Clarisse. Jednak wyglądała tak niecodziennie. Przyjrzałam jej się dokładnie: Usta zaciśnięte w wąską kreskę, nos mocno zaczerwieniony, oczy… zapuchnięte. Rozległy się szepty, parę osób wymieniło spojrzenia. Mój wzrok, podobnie jak wzrok reszty obozu, powędrował w stronę przygnębionego Chrisa. Jeden rzut okiem starczał żeby wiedzieć, że zerwali.
Po śniadaniu ruszyłam na szermierkę z Aresem. Prowadził domek Nike.
Prawie od razu zaczęli dobierać nas w pary. Miałam jakieś złe przeczucia. I oczywiście! To mnie dostał się jakiś wyrostek od Aresa.
Zaczęliśmy walczyć. Najpierw, przy akompaniamencie uderzających się mieczy, okrążaliśmy się w milczeniu. Zaatakował. Odskoczyłam. Wznowił atak. Zablokowałam. Po jakiejś minucie zorientowałam się, że tylko się bronię. Podeszłam więc bliżej i nie zdążyłam odskoczyć, kiedy wziął zamach na moje ramię. Przeszyła mnie fala bólu. Przymknęłam oczy tylko na jakieś dwie sekundy. To wystarczyło, żebym gnana bólem w nogach upadła. Przyłożył mi miecz do gardła śmiejąc się pogardliwie.
Kiedy odszedł mruknęłam jakąś niezbyt pochlebną wiązankę o intelekcie dzieci Aresa.
– Co powiedziałaś? – na dźwięk tego głosu zalała mnie fala gorąca.
Wstałam, powoli się odwróciłam i już wiedziałam, że mam przerąbane. Clarisse. Przełknęłam ślinę.
– N… Nic – zająkałam się
– Jestem pewna, że coś słyszałam. – dreszcz przebiegł mi po plecach na dźwięk jakiegoś głosu oznajmiającego koniec zajęć
– Może się przesłyszałaś
– Pewnie tak. Wiesz co? Mam teraz dziesięć minut przerwy. Może spędziłybyśmy je razem? – nie pytając o odpowiedź bezceremonialnie zawlokła mnie w stronę stajni. A raczej za stajnie, gdzie nikt nie mógł nas widzieć.
Nim się spostrzegłam, zadała pierwszy cios. Mój nos gwałtownie zalała fala a bólu. Podobnie było po kopniaku w żebra i pięści w oko. Okazało się że nosiła pierścień. Pewnie od Chrisa. Ciekawe czemu jeszcze go nie zdjęła? Szkoda tylko, że przecięła mi nim wargę. Już zasłaniałam twarz od kolejnego ciosu, gdy jej kolano powędrowało do mojego brzucha. Upadłam.
Słyszałam jej śmiech oddalający się powoli. Odeszła. Spróbowałam się podnieść, ale ból brzucha z powrotem pognał mnie na ziemię. Splunęłam krwią. Pozostało mi tylko czekać, aż ktoś przyjdzie.
Nie wiem ile tak leżałam, kiedy usłyszałam śmiech. Z początku był to tylko świst, który równie dobrze mógłby być powiewem wiatru, lecz gdy minęły jakieś dwie minuty, słyszałam już głośno i wyraźnie denerwujący chichot.
Wiedziałam, że nie dam rady zawołać, więc powoli, krzywiąc się z bólu, wracałam do pozycji siedzącej, żeby być bardziej widoczną. W pewnej chwili śmiech zastąpił pomruk niedowierzenia, który z pewnością był wydobyty jakieś pięć metrów ode mnie. Odwróciłam się i zobaczyłam Travisa z Connorem. Przeklęłam w myślach los.
Bracia podeszli do mnie niepewnie. Po chwili mogłam zobaczyć ich przerażone miny. Szybko jednak się opanowali.
– Co się stało? – zapytał jeden z nich. Nie wiem który, nie miałam siły ich rozróżniać.
Chrząknęłam.
– Clarisse chyba musiała odreagować rozstanie z Chrisem – powiedziałam lekko chrypiąc
– To oni zerwali?!
Klepnęłabym się w czoło rozpaczając nad jego inteligencją, ale odezwał się Ten Drugi, natarczywie się we mnie wpatrując:
– Dasz radę iść?
Sama do końca nie wiedziałam, więc na próbę wstałam powoli.
– Chyba tak – zrobiłam krok i wykrzywiłam się z bólu
– No chyba nie
– Trzeba cię jakoś przetransportować do Chejrona – powiedział Ten Pierwszy
– Nie lepiej po niego iść? – zapytał Ten Drugi
W końcu doszli do wniosku, że jeden z nich pójdzie po centaura, a drugi zostanie ze mną.
– Ty jesteś Travis, czy Connor?- zapytałam szczęściarza, który został ze mną.
– Travis.
– Więc dzięki za koszulkę, ale nie musiałeś się do mnie włamywać, żeby ją oddać – to ostatnie wypowiedziałam w gniewie
Przyjrzał mi się uważnie.
– Ada?
– Chyba nie jest ze mną aż tak źle, że mnie nie poznałeś. – powiedziałam żartobliwym tonem.
– Czekaj… chyba mam tu gdzieś… O jest! – wykrzyknął wręczając mi wygrzebane z kieszeni lusterko
Spojrzałam w nie i głośno wypuściłam powietrze, krzywiąc się potem z bólu górnej wargi.
Z opuchlizny prawie nie było widać oka, co zresztą tłumaczyło moje problemy z patrzeniem, górna warga była rozcięta i też trochę spuchła, na prawym policzku widniała wielka szrama, z której jeszcze skapywały krople krwi, nie mówiąc już o mniejszych zadrapaniach, których było pełno.
Szybko oddałam chłopakowi lusterko, by nie móc już na nie więcej patrzeć.
Wkrótce usłyszałam tętent kopyt i zanim się zorientowałam zobaczyłam Chejrona, a po chwili dobiegającego do niego, zdyszanego Connora.
Koordynator zajęć na mój widok cofnął się o krok, ale zaraz opanował się i przywołał na twarz nieco (a raczej bardzo, zważając na okoliczności) wymuszony uśmiech.
Nic nie mówiąc wyciągnął z torby, której wcześniej nie zauważyłam batonik ambrozji i mi go podał. Przyjęłam go z wdzięcznością i zjadłam. Poczułam jak warga się zrasta, podobnie jak mniejsze zadrapania. Ale dalej ledwie patrzyłam na lewe oko.
– Chodź dziecko. Zabiorę cię do wielkiego domu – Chejron posadził mnie na swoim grzbiecie i pogalopował w stronę dużego budynku.
Wchodząc na werandę minęliśmy Pana D, który odwrócony do nas plecami nalewał sobie do kieliszka Chateau Petrus* cicho podśpiewując.
– Dionizosie! – dyrektor obozu drgnął przestraszony – Zakaz!
Pan D. odwrócił się z nieszczerym uśmiechem
– Ależ Chejronie, zakaz dotyczy tylko mnie, a ja pomyślałem, że potrzebujesz się odprężyć po tylu tysiącleciach niańczenia tych bachorów… eee, to znaczy opiekowanie się biednymi dziećmi – dopiero przeniósł na mnie krytyczny wzrok – Właśnie o czymś takim mówię.
Centaur zrobił groźną minę, na widok której Dionizos machnął ręką i wino zniknęło.
Po wejściu na werandę czekał mnie dłuuugi wykład o mojej bezmyślności i szacunku do drugiego człowieka oraz o agresji Clarisse i ponownie o mojej bezmyślności. Poważnie, nie chcecie żebym wam to opisywała.
Teraz umieścili mnie na pięć dni w szpitalu, podobno ”ze względu na zdrowie”, ale nawet dziecko domyśliłoby się, że to moja kara ”za bezmyślność”.
Strasznie tu nudno. Co prawda codziennie przychodzą bliźniaki, nawet po kilka razy, czasami Annabeth zaciągnie tu Percy’ego i moje rodzeństwo przynosi mi książki, ale i tak nie mogę wytrzymać. Tylko, że teraz Chejron zupełnie zabronił mnie odwiedzać. Mówiłam, że to kara. Zasępiona powróciłam do lektury.
Nagle ktoś zapukał w okno przy moim łóżku. Podniosłam wzrok i uśmiechnęłam się szeroko. Przyszła Rachel.
Otworzyłam okno i obserwowałam jak dziewczyna zgrabnie się przez nie wsuwa.
– Wow, ale limo! – powiedziała kiedy na mnie spojrzała – I szrama – dodała po chwili
– I tak prawie się zagoiło – odpowiedziałam ponuro.
– To nie chciałabym cię widzieć zaraz po Twoim… Spotkaniu z Clarisse.
Parsknęłyśmy śmiechem.
– Przyniosłam ci parę rzeczy, wiem jak tu nudno. – wyjęła z plecaka siatkę, a z niej koszyk.
– Och, truskawki – westchnęłam – nawet nie wiesz czym mnie tu karmią.
Już nie zwróciłam uwagi na cztery puszki Cola Coli i dwie nowe książki.
Po chwili siedziałyśmy na łóżku i gadałyśmy jednocześnie się objadając. Po jakiejś godzinie Rachel wstała i powiedziała:
– To ja już pójdę, bo jeszcze znowu aferę zrobią.
Zdążyła jednak zrobić dwa kroki, bo w drzwiach stanął Chejron. Ona za to wyprostowała się, oczy zaszły jej wężową zielenią i zaczęła coś mówić, w obcym języku. Nie rozumiałam jej, nie potrafiłam nawet wyszczególnić słów. Jej ton stopniowo ściszył tak, że kiedy kończyła nie słyszałam jej wcale. Upadła, a ja nie zdążyłam nawet zareagować.
_____________
*Ekskluzywne wino, w Polsce można kupić za ok. 8-9 tys.
Jak ja długo na to czekałam! Ale się doczekałam i jest jeszcze lepsze niż poprzednie 😀
Zajebiaszcze chce kolejną część!
hmmm… Fajne! ;P
Chciałabym napisać dłuższy komentarz (długość poprzednich, PODOBNIE JAK OBJĘTOŚĆ SAMEGO TEKSTU mnie zabija), ale… nie do końca potrafię. Opowiadanie wciąga i bawi, niekiedy do łez (Dionek tak bardzo wszystkim współczuje i jest taki miły…), jest dobrze zbudowane, a akcja nie pędzi na złamanie karku, lecz nie do końca potrafię powiedzieć coś poza tym… Przepraszam, muszę posłużyć się nielubianym przeze mnie słowem:
WYFRUGOWISTE.
Nike jest wieczną dziewicą! Ona nie może mieć dzieci! Ale oprócz tego drobnego ‚niedopatrzenia’ : SUPER! Po prostu 😛
Boginko: nie spodzewałam się, że ktoś to jeszcze pamięta. Zaskoczyłaś mnie :P. Carmen: eee… jaka Nike?
‚Po śniadaniu ruszylam na szermierkę z Aresem. Prowadził domek Nike’. Nike – bogini zwycięstwa. Jak ona może mieć dzieci, skoro jest wieczną dziewicą?
Ja tak łatwo o ulubionych opowiadaniach nie zapominam 😀
Nadal mam nadzieję na CD „Mrocznej Rodzinki”…
Carmen: Ahaa! A ja głupia nawet nie wiedziałam. Boginka: Mrocznej rodzinki nie czytałam, ale miło mi, że moje opo już trafiło na czyjąś „Listę Ulubionych” 😀