To opowiadanie dedykuję Choine i Bogince, za to, że tak ciepło mnie przyjęły, męczyły się z moimi ‘wypocinami’ i komentowały. Dziękuję też za cudowne opowiadania, które piszecie. Życzę Wam dużo szczęści, natchnień i… miłości (wiadomo, bez miłości ani rusz!) Jesteście cudowne, dziewczyny!
Rozdział III
Początek był ciężki. Zeszłam do Obozu i przywitałam się z Chejronem, satyrami, driadami i wreszcie – herosami. To było dziwne. Bardzo. Ściskałam dłonie osób, które poznałam na stronicach książki, witałam się z postaciami, o których czytałam… Zaliczyłam niezłą gafę, kiedy podszedł do mnie Percy. Bez trudu go rozpoznałam. Te same czarne włosy i morsko-zielone oczy, które opisywał Riordan. Czułam się, jakbym znała go od podszewki. Może znałam? W książce opisane były przecież wszystkie jego myśli, uczucia… To było trochę przerażające.
– Cześć. Jestem Percy Jackson. – przedstawił się i wyciągnął dłoń w moim kierunku.
– Jesteś bohaterem literackim.- wypaliłam. O Boże, ale jestem głupia! Chłopak popatrzył na mnie jak na kosmitkę i uśmiechnął się pobłażliwie. Wziął mnie za idiotkę!
– Przepraszam, chodziło o herosów… To takie… Nierealne… – zaczęłam się wykręcać.
– Spoko. Nie przejmuj się. Rozumiem co czujesz. Jakby ktoś mocno przywalił ci w głowę.– mrugnął do mnie i rzucił krzepiący uśmiech. –W razie czego, mieszkam w trójce. Jeśli będziesz miała jakieś pytania, albo problem z Clarisse, wiesz gdzie mnie szukać. – powiedział i odszedł w stronę domków.
‘Okej’ – pomyślałam. ‘ Nie ma co się martwić. I tak obiecałam sobie, że nie będę zadzierać z Clarisse. To mogłoby się źle skończyć’.
Następnie pojawiła się przy mnie rudowłosa dziewczyna. Była chyba w moim wieku. Miała wesołe, inteligentne oczy, kędzierzawe włosy, a twarz oprószoną delikatnymi piegami. Uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie.
– Witaj w Obozie Herosów! Ktoś musiał to powiedzieć. – dodała puszczając do mnie oko.
– Dzięki. – odpowiedziałam.
-Jestem Rachel…
– Elizabeth Dare. Miło mi, Carmen Knight. – przerwałam jej. Ups, mój błąd. Rachel wyglądała na bardzo zaskoczoną. Uniosła brwi w niemym zdziwieniu i otworzyła szeroko oczy.
– Skąd wiedziałaś? – spytała cicho.
– Nieważne. Przeczucie. – ucięłam szybko temat. Nie chciałam od razu wyskakiwać z takim newsem, jak fakt, że ich świat został opisany w jakiejś powieści. Z resztą, to by było niesprawiedliwe wobec Percy’ego. To jego myśli, uczucia, jego historia… nie sądzę, żeby chciał, aby wszyscy wiedzieli o rzeczach opisanych w książce.
Rachel podała mi dłoń. Złapałam ją chcąc się przywitać… Dziewczyna wydała z siebie niski jęk, zgięła się wpół trzymając za żołądek…
– RACHEL! – natychmiast podbiegło do nas kilkoro obozowiczów. Cała się trzęsłam, prawie równie mocno, jak rudowłosa. Nie wiedziałam dlaczego dziewczyna tak zareagowała.
– Co jej zrobiłaś!? – naskoczyła na mnie jedna z groźnie wyglądających obozowiczek.
– Nnnic… Nie wiem, co się stało… – szeptałam gorączkowo.
– Zostaw ją, Arka. To nie jej wina. Rachel jest wyrocznią, może to kolejna wizja. – zastanawiała się blondynka o szarych jak burzowe chmury oczach. Annabeth. Miałam jednak wrażenie, że wcale nie wierzy w to, co mówi. Nagle rudowłosa otworzyła oczy.
– Co się stało? Żyję przecież, nie? To tylko kolejna wizja. – wytłumaczyła się i wyprostowała z godnością. Herosi odetchnęli z ulgą i zaczęli się rozchodzić.
– Ta, co zwykle? – spytała się Annabeth.
– Nie, inna. Później pogadamy, Ann. Mam wrażenie, że ktoś na Ciebie czeka. – szepnęła Rachel i mrugnęła porozumiewawczo. I rzeczywiście, za plecami szarookiej stał Percy i uśmiechał się nieśmiało. Czekał.
– Okej… Jesteś pewna, że wszystko w porządku?
– W zupełności. – zapewniła Rachel. Annabeth pożegnała się i odwróciła w stronę czekającego chłopaka. Odeszli trzymając się za ręce i żartując.
– Do zobaczenia, dziewczyny! – rzucił nam przez ramię syn Pana Mórz.
– No dobrze… – zaczęła Rachel odwracając się w moją stronę.
– Czyli jesteś wyrocznią? Przepowiadasz przyszłość? – zagadnęłam chcąc za wszelką cenę zmienić temat.
– Można tak powiedzieć. Ale to raczej duch Delf od czasu do czasu używa moich ust, żeby powiedzieć do rymu coś całkowicie niezrozumiałego, co zazwyczaj dotyczy przyszłości.
– Niezła robota. – zaśmiałam się. Miło mi się z nią rozmawiało. Lekko, przyjemnie, jakbyśmy były normalnymi nastolatkami.
– Może chcesz, żeby oprowadzić cię po Obozie? – zaproponowała.
– Nie, dzięki. Muszę coś załatwić. – wypaliłam. Nie wiem dlaczego, nie mogłam się powstrzymać… Jaka idiotka ze mnie! Nie mogłam teraz się wycofać. Ja nienawidzę się cofać, okazywać słabości. Zacisnęłam zęby i uśmiechnęłam się udając pewną siebie.
– Do zobaczenia potem! – pożegnałam się z Rachel. Odwróciłam się i ruszyłam w stronę Wielkiego Domu przeklinając samą siebie.
**********
Jaki był Obóz Herosów? Jakgdyby ktoś wyciągnął go prosto z wyobraźni Ricka Riordana. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak on to opisywał. Boisko, pawilon jadalny, domki, jezioro, kajaki, ścianka wspinaczkowa… WSZYSTKO. Miałam takie uczucie, że już tu byłam, a jednocześnie pewność, że stoję w tym miejscu po raz pierwszy. Wszystko było przerażająco znajome, bliskie, a jednocześnie obce, nieznane i troszkę tajemnicze. Nie umiem tego lepiej wytłumaczyć. W każdym bądź razie, jeżeli chcecie zobaczyć oczyma wyobraźni, jak wyglądał Obóz, serdecznie polecam książki.
Obóz Herosów. Powinnam była czuć się jak w domu, a tymczasem byłam obca. Inna, niepasująca. Wyrzutek. Nie znoszę takiej roli. Ale trudno, przez tyle lat nauczyłam się dopasowywać do otoczenia. Z resztą, nie było aż tak źle, wszyscy starali się mnie zaakceptować, poznać, nie osądzać po pozorach. To bardzo pomagało, chociaż nie załatwiało wszystkich problemów… Nadal nie mogłam znaleźć swojego miejsca. Nadal bardzo martwiłam się o babcię. Nadal nie czułam się bezpieczna. Nadal miałam to przytłaczające uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Bardzo uważnie.
**********
Do wieczora znałam już wszystkich: tych, którzy zostali mi już wcześniej przedstawieni na stronicach książki, i tych, których poznałam dopiero dzisiaj… Nadal nie zostałam przyznana do żadnego domku. Chejron nie chciał wskazywać mojego miejsca zamieszkania, wiedziałam, że czekał, aż zostanę uznana. Ale minuty mijały, potem godziny, a żaden z bogów nie uznał mnie jako swoją córkę. Wreszcie zaszło słońce.
Nie wiedziałam, z kim mam usiąść na kolacji. Ociągałam się z przybyciem do pawilonu. Kiedy dotarłam, nie wiedziałam, jak mam się zachować. Patrzyłam na obozowiczów zajmujących miejsca przy stołach, śmiejących się, rozmawiających, żartujących, dokazujących… Zagubiona.
– Carmen! – usłyszałam czyjś krzyk. Odwróciłam głowę w tamtą stronę. Przy niewielkim stoliku siedziała Rachel. Sama. Obok niej zauważyłam dodatkowe nakrycie i krzesło.
– Tutaj, Carmen! Chodź do mnie! – Zawołała mnie zapraszając gestem do stolika.
‘ No dobrze. Ktoś przynajmniej cię lubi. Pamięta o tobie. Może tego wieczoru nie będziesz sama…’ – myślałam przeciskając się między driadami i herosami, aby dostać się do Rachel.
– Siadaj, miło mi będzie, jeśli ze mną zjesz. – uśmiechnęła się do mnie, kiedy zajęłam swoje miejsce.
– Dziękuję. – szepnęłam cicho. Rachel nie odpowiedziała, zaczęłam więc podejrzewać, że mnie nie usłyszała. Otworzyłam usta…
– Wiem. Nie ma za co. Rozumiem, jak się czujesz.
– Naprawdę? – spytałam z powątpiewaniem. Czyżby wiedziała, jak to jest znaleźć się pośród osób, którzy byli dla ciebie bohaterami literackimi, w świecie, który uważało się za wymysł autora? W dodatku ostatnio dowiedziałaś się, że jesteś zwierzyną łowną, że nigdzie nie jesteś bezpieczna, i że nic nie jest tak, jak być powinno? ‘Szczerze wątpię.’ Z twarzy Rachel zniknął uśmiech. Zdałam sobie sprawę, że to ostatnie powiedziałam na głos.
– Przepraszam. Nie chciałam, chodzi o to, że… – zaczęłam się tłumaczyć.
– Nic nie szkodzi. – ucięła szybko dziewczyna. W tym momencie podeszły do nas nimfy z mnóstwem upojnie pachnącego jedzenia na tacach. Nałożyłyśmy sobie i podeszłyśmy do paleniska, aby oddać ofiary bogom. Komu miałam podarować ten pachnący, soczysty kawałek pieczeni? Przecież mój rodzic nie był nawet łaskaw zainteresować się własnym dzieckiem. Żałowałam, że przeczytałam książkę. Bo to ona otworzyła mi oczy. Gdyby nie to, żyłabym spokojnie w Londynie zastanawiając się, do jakiej szkoły pójdę w nowym semestrze.
‘Narobią sobie dzieci, a potem mają je serdecznie gdzieś.’ – myślałam, zbliżając się do paleniska.
‘Nienawidzę cię. Kimkolwiek jesteś, nienawidzę cię. Chciałabym nie być twoją córką, nie musieć tego znosić. Ilu jeszcze osobom zniszczyłeś życie? Udław się tym’ – pomyślałam wrzucając pieczeń w ogień, kiedy nadeszła moja kolej. Włożyłam w te słowa całą swoją gorycz, strach, rozczarowanie i złość. Chciałam, aby mój ojczulek mnie usłyszał. I żeby naprawdę udławił się tą pieczenią. Ale gdy poczułam zapach wydobywający się z paleniska wiedziałam, że to niemożliwe. Był cudowny… ‘Cholera’ – pomyślałam wracając do stolika.
**********
Bardzo miło mi było siedzieć z Rachel. Opowiadała mi o tym, co działo się ostatnio w obozie, o walce z Kronosem, obronie Empire State Building… Musiałam się bardzo powstrzymywać, żeby nie przerwać jej i nie sprostować paru rzeczy, bo… Rachel koloryzowała niektóre fakty i troszkę mijała się z prawdą. Ja znałam całą historię z ‘opowieści’ Percy’ego, z pierwszej ręki. Potem rozmawiałyśmy o świecie śmiertelników, o codziennych zajęciach na obozie, wywoływaniu duchów, nowym filmie z Deppem… Idealnie się rozumiałyśmy, ale nadal nie mogłam być z nią zupełnie szczera.
‘Przy najbliższej okazji opowiem Percy’emu o książkach’ – złożyłam sobie obietnicę. Ale taka okazja się nie nadarzyła. Po kolacji wszyscy udali się na ognisko, a ja do nich dołączyłam.
„Olimpijskie słońce spowił czarnej wrony cień,
Nadciągnęły chmury zła, zaczął padać krwisty deszcz.
Młodzieńczy wiatr się zerwał, stawił opór siłom tym,
Ich ołtarzem Pamięć, pomnikiem jesteśmy My.
Strąceni niczym kamień w zapomnienia morze – śmierć,
Nie upadli wcale, wciąż śpiewają pieśń.
Hymn młodości szepce olimpijski wiatr,
Herosi – archanioły, przemierzają świat.
Choć ślady stóp zatarte przez historii wiatr,
Nie jesteśmy sami, wciąż wspierają nas.
Płomienie gwiazd na niebie rozpalają gdy,
Mrok ogarnia Ciebie, strach rozwiewa sny.” *- śpiewali obozowicze z domku Apolliona. Czułam się mała, nic nie znacząca, słaba. Stojąc wśród osób, które poświęcały dla świata własne życia, w obliczu znamienitej historii splamionej krwią herosów, czułam się bezimienna. Czy byłabym zdolna do takich czynów? Im dłużej trwały śpiewy, tym głębiej zapadałam się w grząskich piaskach rozpaczy.
Tymczasem nad moją głową nadal nie pojawił się symbol żadnego z bogów. Średnio co pięć minut spoglądałam w górę, z nadzieją, że zobaczę jakiś znak dany mi przez mojego ojca. Co do matki byłam pewna – była śmiertelniczką. Jednak nic nie widziałam, a to tylko pogarszało moje samopoczucie. Wkrótce ognisko się skończyło.
‘Do którego domku mam się udać?’ – zadawałam sobie pytanie, na które nie znałam odpowiedzi. Nagle usłyszałam, że ktoś mnie woła. Odwróciłam się w tamtą stronę. Chejron podszedł do mnie, prowadząc ze sobą wysokiego chłopaka o ostrych rysach, zawadiackim uśmiechu i błyszczących się niebezpiecznie oczach.
– To jest Connor Hood. Grupowy domku Hermesa. Kiedyś, przed tym, jak bogowie obiecali, że będą uznawać swoje dzieci, wszyscy nieokreśleni mieszkali w jedenastce. Chyba w twoim przypadku też tak postąpimy. – wytłumaczył mi. – Zostawiam cię w dobrych rękach- oświadczył i pogalopował w stronę Wielkiego Domu. Chłopak uśmiechała się do mnie wesoło. Zaprowadził mnie pod jedenastkę. Słyszałam rozmowy i śmiechy dobiegające z jej wnętrza.
– Carmen?
– Tak?
– Witaj w domku Hermesa!
**********
‘Nieokreślona’ – dudnił w mojej głowie głos Chejrona.
‘Nieokreślona… Niechciana… Obca.’ – myślałam leżąc na twardej, zimnej podłodze w jedenastce. Jako jedyna nie miałam swojego łóżka albo hamaku. Nie pasowałam tu, tego byłam pewna… Przypominałam sobie spojrzenia, które rzucali mi inni mieszkańcy domku. Ktoś obcy wszedł do ich świata, ich rodziny, mieli prawo zachować wobec mnie pewien dystans…
Nie mogłam spać. Wierciłam się na posłaniu nie mogąc znaleźć dla siebie wygodnej pozycji. Było mi duszno. Zdawało mi się nawet, że nie mogę oddychać. Zdenerwowana wyszłam z domku niosąc ze sobą płaską poduszkę i podziurawiony, pachnący stęchlizną koc, który przyniósł mi jeden z hermesowców.
‘Carl’ – wygrzebałam imię z pamięci. Położyłam się na ganku i okryłam kocem. Nie odczuwałam zimna. Byłam tylko samotna, zagubiona, odosobniona. Rozpaczliwie potrzebowałam przyjaciela, kogoś, z kim mogłabym porozmawiać, na czyim ramieniu mogłabym się wypłakać, kto mógłby mnie wysłuchać i pomóc…
Przewróciłam się na bok i przymknęłam oczy. Świat zaczął się oddalać, jakby przysłoniła go delikatna, słodka kurtyna nicości…
**********
Otworzyłam oczy. Miałam uczucie, że ktoś mi się przygląda. Uważnie. Słyszałam miarowy oddech i skrzypienie belek ganku pod stopami. Podjęłam błyskawiczną decyzję. Zerwałam się na równe nogi i rzuciłam na nieznajomego, jednocześnie naciskając guziczek na moim breloku.
– Ała! Cóżeś, zwariowała? – usłyszałam aksamitny, głęboki, męski głos mówiący z nieznanym mi akcentem.
– Kim jesteś? Potworem? Herosem? Śmiertelnikiem? – spytałam, nadal przykładając miecz do gardła nieznajomego.
– Żadnym z powyższych. Wszakże nie zrobię Ci krzywdy, możesz opuścić broń.
– Przysięgasz?
– Przysięgam na moją matkę, ojca i moje powołanie. Je le jure.** – odpowiedział uroczyście. Zastanawiałam się przez chwilę. Jakiś wewnętrzny głos mówił mi, że mogę mu zaufać…
– Na razie musi mi wystarczyć. – odpowiedziałam cofając się.
– Stokroć dzięki, nadobna panno. – przybysz skłonił delikatnie głowę i spojrzał mi w oczy z wesołym uśmiechem. Mogłam dokładniej mu się przyjrzeć. Był chyba niewiele starszy ode mnie, a jednocześnie dojrzały, elegancki w obyciu. Wysoki, dobrze zbudowany, umięśniony. Miał gęste, kasztanowe włosy w nieładzie, subtelne rysy i piękne, głęboko błękitne oczy. Miałam wrażenie, że się w nich zatracam, tonę, nie mogłam się od tego uwolnić. To dziwne, że nawet w mroku nocy widziałam go wyraźnie.
Przyglądałam mu się, zafascynowana.
– Kim jesteś?
– Animos Gerere. Mów mi Trait. – przedstawił się.
– Trait? Strzała, linia, czyn, czy cecha po francusku? – zdziwiłam się.
– Dokładnie, mon cher*** Carmen.
– Vous êtes de France?****
– Oui et non***** – odpowiedział z zawadiackim uśmiechem.
– To żadna odpowiedź. – zaoponowałam. Był bardzo miły, wesoły. Ale zaraz… – Skąd znasz moje imię? – zapytałam podejrzliwie. W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka, rozum bił na alarm. Ale serce nie chciało ich słuchać…
– Wiem o tobie znacznie więcej. – szepnął i mrugnął do mnie.
– Kim jesteś? – żądałam odpowiedzi.
– Przyjacielem. Więcej nie mogę powiedzieć. Un mystère******. – odpowiedział. Wesołe ogniki w jego oczach nieco przygasły, tęczówki ściemniały i przybrały odcień ciemnego, nocnego nieba. Był smutny, jakby naprawdę chciał mi powiedzieć prawdę.
– Ale mogę ci zaufać? – spytałam niepewnie. Chciałam, z całego serca pragnęłam móc mu zaufać
– To twoja decyzja. – odpowiedział smutno.
– Zaufałbyś sam sobie?- Trait popatrzył na mnie, jakgdyby słowa, które zaraz wypłyną z jego ust, bolały.
– Nie.
Mimo to, zaufałam. Poszliśmy na spacer po uśpionym Obozie. Opowiadałam mu o wszystkim, słowa same wypływały z moich ust niekontrolowanym strumieniem. Nie byłam w stanie ich powstrzymać. Mówiłam o szkole, bogach, książkach Ricka Riordana, potworach, osamotnieniu i strachu. Trait wysłuchał wszystkiego, co miałam mu do opowiedzenia, nie przerywał mi, nie wtrącał się. Kiedy powiedziałam już wszystko, zaczęłam płakać. Z bezsilności, złości, smutku… Chłopak objął mnie ramionami i delikatnie przysunął moją głowę do swojej piersi. Głaskał mnie po włosach. Czułam się taka delikatna, krucha, potrzebująca ochrony. Nie wiem, jak długo to trwało, ale wreszcie się uspokoiłam. Wtedy Trait zaczął mówić. Zapewniał, że mój ojciec, kimkolwiek jest, z pewnością mnie kocha. Pragnie mojego bezpieczeństwa. Tłumaczył, że ‘wszystko będzie dobrze’.
Potem było coraz lepiej. Zaczęliśmy rozmawiać o błahych sprawach, drobnostkach, a nawet żartować.
– Już bardzo późno. Trzecia w nocy. – szepnął w pewnym momencie Trait. – A ty w ogóle nie spałaś.
– Spokojnie, przywykłam.
– Powinienem już iść, Carmen. Vraiment*******
– Proszę, zostań jeszcze chwilę, i tak nie usnę. – zaoponowałam. Chłopak spojrzał mi głęboko w oczy i delikatnie pogłaskał po policzku.
– Bonne nuit. ********
CDN.
Ad.
* Jest to przerobiony przeze mnie tekst piosenki, którą śpiewam wspólnie z przyjaciółmi przy ognisku. Nosi ona tytuł :”Archanioły śląskiej ziemi” i opowiada o bohaterskich czynach harcerzy polskich. Kiedy wybuchła II wojna światowa, a niemieckie oddziały zbliżały się do Śląska, wspięli się na dwie wieże spadochronowe. Bronili się parę dni. Garstka nastolatków przeciwko doskonale wyszkolonej i uzbrojonej armii. To jest ich historia. Przerobiłam tą piosenkę, ponieważ refren pasował mi do „Muszę”, a zwrotki do… Obrony Olimpu przez Percy’ego i jego przyjaciół w ‘Ostatnim Olimpijczyku’.
** fr. Przysięgam.
*** fr. Moja droga
**** fr. Pochodzisz z Francji?
***** fr. I tak, i nie.
****** fr. To tajemnica.
******* fr. Naprawdę.
******** fr. Dobranoc.
Cudowne… 😀 😀 😀 😀
Ale że tak po prostu dała się przytulić obcemu facetowi? Wiem jestem nie czuła i w ogóle, ale na prawdę? Ja bym wymierzyła siarczysty policzek!
Ale jest pewien powód DLACZEGO się dała… 😛 Będę wredna, na razie nie powiem… 😀
Już nie moge sie doczekać następnej części 😀
1. To się ku*** nazywa opowiadanie, a nie pitki po trzy słowa!
2. Kocham tą piosenkę… Wybaczyłabym za nią wszystkie błędy… gdyby takowe były.
3. Tylko tak dalej!!!
Też kocham tą piosenkę 😀
Uwielbiam to opowiadanie:)
Dlaczego w takim fajnym opowiadaniu MUSIAŁ wystąpić wątek miłosny?!
Podoba mi się charakter bohaterki, ogólny pomysł wprowadzający do opa książki Riordana, ale akurat do tej boheterki jakoś nie pasuje mi motyw zakochania.
I tu jest pies pogrzebany! 😉 Dzięki, że zauważyłaś
Miaam kika wag. Ale zapomniłam. Fajne zekamna więcej.
Opowiadanie świetne, a francuz? kto to taki?…;-)
Tylko tak dalej
Fajne:-) Czekam na CD.
Carmen! Wysyłaj CD w trybie nachmiastowym!
Zasłużyłaś tym opkiem na dedykację we wszystkich moich opowiadaniach, które wyślę!
Cieszę się, że tak sądzisz 😛 Właśnie piszę ciąg dalszy, postaram się jutro wysłać. Nie chcę po prostu, żeby był taki krótki 😉
I trzymam za słowo! 😛
Genialne! Ja uwielbiam każde wątki miłosne. Chcę następny rozdział!
To opowiadanie jest fantastyczne i fenomenalne. Ogólnie brak mi słów. A poza tym dzięki za dedykę :).
Coraz lepiej ci wychodzą opowiadania.