Uprzedzam, że opowiadanie wyszło mi troszkę nudne, ale jest niezbędne dla zrozumienia kolejnych (i poprzednich) części oraz spojenia ich ze sobą ;P Będę też nadrabiać straty, bo mówiliście, że tamte są za krótkie. Muszę się wytłumaczyć: otóż, nie wiedziałam, ile miejsca na stronie zajmie półtora-stronicowy tekst w Wordzie. Teraz już wiem xD
Kam
Dwa dni później siedziałam już bezpieczna (a może nie?) w samolocie. Zajrzałam w odmęty mojej ulubionej, przepastnej torby w poszukiwaniu kolejnej części powieści Riordana. Kupiłam wszystkie. Była to pierwsza rzecz, jaką zrobiłam po ataku eryni. No dobra, druga. Najpierw spokojnie wróciłam do pokoju, spakowałam się i bezceremonialnie uciekłam ze szkoły. Tak, widzę Wasze rozdziawione buzie. „Gdzie tu logika? Z takiej mrocznej szkoły z internatem można po prostu sobie wyjść?”- zastanawiacie się. Otóż można, jeśli ma się nadprzyrodzony talent do podrabiania podpisów i kuzyna – maniaka komputerowego na podorędziu. Wystarczył krótki telefon (stacjonarny oczywiście – szybko się uczę), pięć minut pracy i już dyrka otrzymała krótką notkę z Domu Starców Pani Caring podpisaną przez Anastazję Bloom.
Prosto ze szkoły ruszyłam do babci. Budynek wyżej wymienionego Domu był ideałem dla wiecznie narzekających, stękających, gderających, grających w bingo seniorów. Duży, zbudowany z czerwonej cegły, z niewielkim ogródkiem i mikroskopijnymi pokojami miał zapewniać „spokojną, wesołą, nieuciążliwą starość w gronie najbliższych”, ale tak naprawdę był ostatnim ratunkiem dla opuszczonych, niechcianych, olewanych przez rodziny protoplastów. Moja babcia czuła się tam jak więzień… Więzień własnego ciała i jego ograniczeń. ‘To niedopuszczalne, żeby jakiś cholerny skorupiak*, albo upierdliwy reumatyzm nie pozwalał mi spędzać czasu z moją ukochaną wnuczką!’ – mówiła często z goryczą w głosie. Wczoraj niewiele się odzywała.
**********
Kiedy przekroczyłam próg Domu Starców zauważyła mnie jedna z pielęgniarek. Zawołała mnie do siebie skinieniem dłoni
– Carmen Knight? Przyszłaś do babci, złociutka? – spytała z udawanym entuzjazmem.
– Tak. Muszę się z nią szybko zobaczyć.
– Zapraszam za mną. Zaprowadzę cię.
– Nie, dziękuję. Znam drogę. – zaoponowałam. Ale pielęgniarka nie zwróciła na to uwagi. Po prostu chwyciła mnie za nadgarstek i pociągnęła korytarzem. Zamiast iść normalną trasą, kobieta skręciła w służbowy korytarz spowity mrokiem
‘Okej’ – myślałam. ‘Coś tu nie gra’. W głowie zapaliła mi się czerwona lampka. Nie kojarzyłam tej kobiety, a przecież przychodziłam do Domu Starców Pani Caring dwa razy dziennie – wszystkie pielęgniarki były dla mnie jak ciotki (milsze bądź bardziej upierdliwe ale zawsze). Ta baba miała zimną, dziwną w dotyku dłoń i nie pachniała ani środkami dezynfekującymi, ani perfumami. Coś mnie tknęło.
‘Trudno. Muszę spróbować. Najwyżej spiż przejdzie przez jej ciało nie wyrządzając żadnych szkód…’ – przekonywałam samą siebie. Cały czas podążając za pielęgniarką, odczepiłam brelok od paska spodni i skierowałam ostrze w plecy podejrzanej kobiety. Nacisnęłam niewielki guziczek akurat w momencie, kiedy pielęgniarka odwracała się w moją stronę… W chwili, gdy spiżowe ostrze przeszyło jej bok była mroczną, okropną krzyżówką potwora z pielęgniarką. Ale niewiele mogła zrobić. Po prostu rozpłynęła się w powietrzu, zmieniając się w kupkę popiołu.
‘Muszę działać szybko. Jest ich coraz więcej…’ – stwierdziłam.
**********
Nie mogłam porozmawiać z babcią. Kiedy przyszłam Anastazja Bloom leżała w łóżku, okryta grubym kocem w szkocką kratę, podłączona pod dziwne urządzenie, śpiąca. Byłam pewna, że śni, nie wiedziałam tylko o czym. Już poprzedniego dnia babcia źle się czuła. Kiedy przyszłam, aby opowiedzieć jej o mojej małej wycieczce do Nowego Jorku nie dała po sobie poznać… Nie chciała mnie martwić. A jak zareagowała na taką rewelację? Otóż, kiedy usłyszała, że muszę gdzieś wyjechać w trakcie zajęć szkolnych, nie była zbyt zadowolona. Potem powiedziałam jej dokąd się wybieram. A ona…uśmiechnęła się do mnie i powiedziała, że zabierze dla mnie pieniądze z konta, które pozostawili mi rodzice, żebym miała na bilet lotniczy. To było… Hm, dziwne. Jeszcze dziwniejsze od ataku potwora i faktu, że świat przedstawiony w książkach niejakiego Ricka Riordana okazał się rzeczywistością. Tak, w moim życiu dzieje się ostatnio stanowczo za dużo pokręconych rzeczy…
**********
Podróż przebiegła raczej spokojnie. Okropnie czułam się w samolocie, zamknięta w metalowym pudełku, zdana na łaskę jakiegośtam wielce wielmożnego Pana Pilota. Tak czy siak, czterosilnikowa maszyna nie spadła, nie buchnęła płomieniami; dotarłam do Nowego Jorku zdrowa, zadowolona, że żyję i w jednym kawałku. Kiedy tylko zeszłam na ziemię myślałam, że ucałuję stały ląd. Nie, żebym miała coś przeciwko lataniu jako takim, po prostu źle się czułam w tym piekielnym pudle ze skrzydłami, powszechnie znanym pod nazwą samo-lotu.
Jaki jest Nowy Jork, oprócz tego, że głośny, żywy, wielokulturowy i zdominowany przez wszechogarniający chaos? Dla mnie magiczny. Kiedy przyjechałam było już po zmroku. Z nieba sypały się drobne, białe płatki, a każdy centymetr powierzchni otulony był delikatną warstwą śniegowego puchu. Śnieg… Tak dawno go nie widziałam, w Londynie drobne śnieżynki spadały z nieba bardzo rzadko. Boże Narodzenie w moich rodzinnych stronach było mokre, deszczowe i nieprzyjemne. Mocniej otuliłam się szalikiem, chroniąc się tym samym przed, nawet przyjemnym, mrozem. Ulice zostały świątecznie przystrojone lampkami, łańcuchami i innymi ozdobami. Wystawy sklepowe kusiły przechodniów ślicznymi drobiazgami, przecenami i cudownym wystrojem. Zza szyb spoglądały ubrane w czerwone kubraczki, wesołe Mikołaje przyciągając wzrok dzieci. Całe rodziny, grupy przyjaciół, zakochane pary spacerowały po ulicach śmiejąc się, przytulając, rozmawiając, żartując, czy po prostu idąc obok siebie spowici słodkim milczeniem. Magia…
A ja czułam się samotna. Samotna wśród tylu wesołych, szczęśliwych, beztroskich ludzi…
*********
Przenocowałam w niewielkim hotelu w centrum. Nikt mnie nie zaatakował, nikt nie pragnął mnie zabić, nikt nawet nie zwracał na mnie uwagi. Przyzwyczaiłam się. W szkole miałam dwie koleżanki, żaden inny uczeń nie chciał się ze mną zadawać. Lubiłam gadać z Lizą i Maggie o bzdetach, błahych problemach i chłopakach… Czułam się wtedy w miarę normalne, nie jak głupi odludek. Co nie zmienia faktu, że obie były zakłamanymi, dwulicowymi świniami… Nie będę wprowadzać w szczegóły.
Rano wcześnie wstałam. Chciałam jak najszybciej dostać się do Obozu Herosów. O ile on w ogóle istniał…
Szybko złapałam taksówkę. Dzięki Bogu (bogom, teraz już bogom), kierowca nie zmienił się w strasznego, żądnego krwi potwora i zawiózł mnie bezpiecznie na Long Island. A tam czekała mnie niemała niespodzianka…
Otóż, pod Wzgórzem Herosów stały około dwa tuziny fanów powieści Riordana. Z założonymi na kurtki zimowe pomarańczowymi podkoszulkami i koślawo napisanymi na nich czarnym flamastrem słowami „Obóz Herosów”, roześmiani, weseli. Tylko co oni tam robili? Fani? Jezu, może to wcale nie jest TEN Obóz? Może to tylko fikcja? Wszystko mistyfikacja? Serce zaczynało mi bić coraz szybciej… Czułam puls w żyłach… To po co ja się tłukłam do Nowego Yorku???
Wtedy coś zwróciło moją uwagę. Delikatny błysk… Popatrzyłam w tamtą stronę i… Smok. Pod największą z sosen (nieomylnie sosna Talii) leżał smok. Nie bajeruję. Przecierałam oczy ze zdumienia.
‘Czyli to prawda. Nie kit, prawda!…’ – myślałam gorączkowo.
‘No okej. Ustaliłam już, że to nie fikcja, że bogowie greccy, herosi, potwory, to wszystko prawda. Muszę się dostać do tego Obozu. Jest tylko jeden problem’ – odwróciłam głowę w kierunku grupy odzianych w pomarańczowe T-shirty ludzi. Czemu musieli stanąć mi na drodze? I wtedy w mojej pokręconej makówce zrodził się nowy, genialny, iście szatański plan…
Wyciągnęłam z plecaka żółtą koszulkę, nabazgrałam na niej kredką do oczu „Obóz Pół-Krwi”, założyłam na siebie i … Już byłam zwariowaną fanką w pełnej krasie!
Tylko jak przekonać ich, aby choć na sekundę odwrócili oczy od Wzgórza Herosów, przestali wskazywać coś sobie palcami i robić zdjęcia? Próbowałam wszystkiego. Krzyczałam, starałam się zwrócić ich uwagę w przeciwną stronę – na próżno. Zdesperowana nie mogłam już wytrzymać. Jak to piętnastolatka z ADHD – nie należę do cierpliwych.
– Zamknijcie oczy, debile, choć na chwilę! – wrzasnęłam. W dodatku do rymu. A to coś nowego.
‘Moja nauczycielka literatury byłaby ze mnie dumna.’ – przemknęło mi przez myśl. A teraz kolejna rewelacja. Zamilkli. Wszyscy, co do jednego, opętani fani Percy’ego Jacksona zamilkli w jednej chwili. I zamknęli oczy. Bo JA im tak kazałam. Mogłabym tak stać i gapić się z rozdziawioną buzią cały dzień, ale nie chciałam tracić czasu. Chwyciłam torbę, plecak i ruszyłam w górę, ku sośnie Talii.
Wspinaczka nie trwała długo. Już chwilę potem stałam na szczycie, smok pilnujący granic Obozu nawet nie zwrócił na mnie uwagi. Za to wszyscy pozostali (obozowicze, satyry, driady i Chejron) wpatrywali się we mnie, jakbym była ciekawym zjawiskiem atmosferycznym. Albo duchem. Albo co najmniej heroską. Wtedy dotarło do mnie, jak beznadziejnie głupio, śmiesznie i dziwnie musiałam wyglądać w ich oczach.
**********
Na szczycie wzgórza stała chyba najpiękniejsza dziewczyna jaką kiedykolwiek widziałem. Długie, lśniące, kasztanowe włosy; piękne, inteligentne, zielone oczy; subtelne, malinowe usta; pociągła twarz z delikatnie wystającymi kośćmi policzkowymi; powalająca figura… I to coś, co mają tylko niektórzy. Nie wiem, jak to się nazywa. Gracja? Urok osobisty? Wiem tylko, że gapiłem się jak oniemiały w ten cudowny, tajemniczy obraz, aż do momentu, w którym nie poczułem karcącego uderzenia w ramię. Odwróciłem się w tamtą stronę. Na widok roześmianej, kręcącej z politowaniem głową Annabeth zrobiło mi się cieplej w sercu. A tamta dziewczyna w żółtej koszulce przestała dla mnie istnieć.
**********
‘Kolejny uczeń’ – przemknęło mi przez myśl. Ale inny. Dziewczyna miała około piętnastu lat, a to stanowczo za dużo. Była bardzo ładna, ale w jej urodzie nie było czegoś, co mają tylko dzieci Afrodyty. Była władcza, pewna siebie i niewątpliwie potężna. Może była córką Posejdona, Zeusa? A może Hekate, było w niej coś magicznego. Albo Iris, czy Selene? Apollo? Dziwne. Pracuję z młodzieżą pół-krwi od tylu lat. Zazwyczaj potrafiłem bez trudu rozpoznać, który bóg jest nieśmiertelnym rodzicem herosa, a teraz… Pustka w głowie, same przypuszczenia. Uśmiechnąłem się dobrodusznie, wiedziałem, że mnie obserwuje. Pragnie akceptacji, a może potwierdzenia, że to nie sen? Wyglądała na zagubioną. Byłem pewny co do jednego: ta dziewczyna miała potencjał i była wyjątkowa. Nie wiedziałem, dlaczego i w jaki sposób, wiedziałem, że była.
**********
Nastąpiła chwila nieprzyjemnej, napiętej ciszy.
‘Co teraz, do cholery jasnej?’ – myślałam. Bałam się. Chciałam, żeby mnie zaakceptowali, przywitali z otwartymi ramionami, powiedzieli „Witaj w domu!”. Ale nic takiego się nie stało. Wiedziałam dlaczego. Miałam sporo czasu, żeby przeczytać całą serię Riordana, więc bez wielkiego wysiłku zrozumiałam, co im we mnie nie pasuje. Jestem za stara. Nie ma przy mnie satyra. Nie goni mnie tuzin potworów. Stoję sobie na szczycie ich wzgórza, przy sośnie Talii, tuż obok wygrzewającego się w promieniach słonecznych smoka z żółtym t-shirtem naciągniętym na szary, zimowy płaszczyk. Ktoś musiał zrobić pierwszy krok. Wzięłam głęboki wdech, żeby się trochę uspokoić.
– Witajcie. Nazywam się Carmen Knight, pochodzę z Londynu. Trzy dni temu zaatakował mnie potwór. Pomyślałam, że może wy wytłumaczycie mi, o co tu chodzi…
**********
CDN
Ad.
* Dla tych, którzy nie zrozumieli: czytaj: rak = nowotwór. Chodzi tu o czarny humor mojej
babci. Ona nawet nie była w stanie uszanować godności choroby, która zabrała jej aż tak dużo.
sosna Thalii, złociutka. a tak po za tym to świetne 😀 schemat schematem, ale mi się podoba
Opowiadanie jest fajne :), ale tylko malutka rzecz mnie tu, powiedzmy denerwuje. Nie lubie, osobista awersja, jak to nie dzieje sie w świecie Percy’ego, a w naszym, ktoś czyta książke i to okazuje się prawdą. Jakos tak nie lubie ale opowiadanie zaczyna byc bardzo ciekawe
Jak dla mnie bomba i czekam z niecierpliwością na cd 😀
Mówiłam Ci już, że masz talent? 😉
Carmen! To opko jest genialne. Wszystkie opka, które napisałaś należą do jednych z moich ulubionych. Pisz dalej. Nie mogę się doczekać CDN. 😀
Pozdrawiam
Chione
Oj, bo się zarumienię! 😀 Dziękuję Ci bardzo, za takie miłe słowa. Ja wprost uwielbiam Twoją twórczość, więc taki komplement sporo dla mnie znaczy. Jeśli Cię to zainteresuje, właśnie przed chwilą wysłałam całkiem nowe opowiadanie. Jest, cóż… Niekonwencjonalne, złóżmy 😛 Liczę, że przeczytasz
Na pewno przeczytam :). A jak się nazywa?
„Muszę”. Chwytliwy tytuł prawda? 😛
Ja też nie lubię, jak dwa światy łączą się ze sobą, ale twoje opowiadanie jest niesamowite. Przyjemnie i lekko się je czyta. Oby tak dalej! Trzymam kciuki!
Moja babcia kilka lat temu zmarła na raka piersi. Bardzo za nią tęsknię i wiem co czujesz.
To opowiadanie jest jednym z moich ulubionych:)
Świetne! (Poco zużywać klawiaturę, skoro jedno słowo wyraża wszystko?) 😀
Opowiadanie super!… A pomysły jeszcze lepsze! Tylko tak dalej
Bardzo fajne. Rozwalal mnie za każdym razem: nie zostaam zjedzona, jeszcze żyję, hurra!