Moje cudowne pomysły.
Nienawidzę Obozu. Dlaczego? Bo jest okropny. Po naszym uznaniu musieliśmy przeprowadzić się do Domku Pierwszego, który swoim wystrojem mnie nie zachwycił. Najgorsza jest sypialnia. Na samym jej środku stoi wielki posąg Zeusa, który ZAWSZE na ciebie patrzy. Jest tam zimno. Przeraźliwie zimno. Jedno łóżko leżało rozwalone. Clarisse powiedziała mi, że należało do Thalii, ale ona dołączyła do Łowczyń Artemidy. Tak ogólnie to nasz Domek jest okropny, chociaż są plusy. Ma wielką łazienkę, z podgrzewanymi płytkami. Ale to nie jest takie złe biorąc pod uwagę zachowanie obozowiczów.
Wredne żarty (kolorowe włosy) nasiliły się i przy okazji dołączyły do nich kąśliwe uwagi. Josh miał je gdzieś, ale on radził sobie z mieczem lepiej niż ja. No bo on podoba się dziewczynom. Mu też się podoba jedna, ale tamta go olewa. To córka Hadesa, Isabel. Duże, czarne oczy i długie ciemne włosy. A więc on stara się jak głupi, a ona ma go gdzieś. Ona ogólnie nie przepada za ludźmi. Ale znowu odbiegam od tematu. Ja się nie podobam chłopakom, bo gdyby tak było to może by mnie zostawili w spokoju. A teraz chodzą i obgadują. Eh, olać to.
I właśnie przez to uciekłam z Obozu. A zrobiłam to w taki głupi sposób, że ręce opadają.
Więc spakowałam moje rzeczy do plecaka (ja naprawdę nie wiem jak wszystko tam włożyłam) i ubrałam się w zwykłe obozowe ubrania. Śniadanie, zajęcia i PEGAZY. Na lekcję ubrałam krótką, letnią i białą sukienkę-bombkę. Każdy ma swoje marzenia, okej? A moim jest latać na pegazie w sukience. Buty na obcasie też nie były dobrym pomysłem, ale nauczycielowi łatwo było wmówić, że to moje wielkie marzenie i bla bla bla. Tak, na pewno już wiecie co zrobiłam. Uciekłam z Obozu Herosów na Res’ie. Muszę powiedzieć jednak, że to wszystko musiało wyglądać fantastycznie. Kolorowe włosy, biała sukienka, obcasy i siwy pegaz. Ogólnie chyba połowa Obozu widziała jak uciekam. Tak ogólnie to nikt się jakoś nie przejął. Kilka osób z którymi się zaprzyjaźniłam. Ale zapomniałam o Joshu. Tak jak na mnie spojrzał, gdy zobaczył że uciekam. Myślałam, że umrę. Jedno słowo. Ból.
Kiedy byłam już daleko od Obozu, zaczęłam zastanawiać się co zrobić. Nie pomyślałam, że ciężko będzie ukryć pegaza. Więc muszę coś z nim zrobić. Z Res’em. Chyba, że… Mgła. Może oni będą widzieć zwykłego konia czy wielkiego psa. Zobaczymy.
Zrobiło mi się bardzo ciepło, więc wznieśliśmy się jeszcze jakieś 15 metrów. I wtedy stało się coś dziwnego. Wiatr zaczął wiać z podwojoną siłą, a pegaz zaczął zwalniać, gdyż wiatr przeszkadzał nam w lataniu. Złapałam się jego szarej grzywy. Później było jeszcze dziwnej. Można powiedzieć, że zatrzymaliśmy się na chmurze.
Później ukazał mi się mężczyzna, na oko pięćdziesięcioletni z długą brodą. Ale myślę, że najbardziej dosadnym określeniem będzie, że wygląda jak Dumbledore, tylko to była jego nieco młodsza wersja.
-Witaj-wypowiedział to delikatnie, od razu poczułam ukojenie- Wszystko opowiem ci krótko, gdyż przebywam na terytorium twojego ojca. Jestem zbyt wysoko, ale Zeus dał mi kilka minut. Mam dla ciebie zadanie, Cashmere.
-A…a…ale kim ty jesteś? -wiedziałam, że to bóg, ale nie domyślałam się jaki.
-Eol, bóg wiatrów, dziecko. Teraz posłuchaj mnie uważnie. Zaginęła Iris, bogini tęczy. Iryfony nie działają, tęcze się nie pojawiają. Dzieci Iris, straciły swoje ‘moce’ i chodzą bardzo przygnębione. Musisz ją znaleźć. Zeus kazał mi, powiedzieć ci to i ofiarować to.
Pstryknął palcami i trzymał w ręce miecz. Miał około metra długości i był, cóż bardzo ostry. Miał ostrze z niebiańskiego spiżu. Miał misternie wykonaną klingę. Była cudowna. Motyw kwiatowy. Zielone liście i łodygi na czarnym tle.
– Ten miecz został wykuty na polecenie twojego ojca. Od samego Hefajstosa. To dar, który na pewno okaże się przydatny w walce, biorąc pod uwagę, że nie wzięłaś nic takiego. Spójrz-wskazał mi miejsce z lewej strony rękojeści- tutaj jest twoje imię. Twój brat, Josh, dostanie taki sam miecz. W swoim czasie. Żegnaj, dziecko-powiedział i zaczął się delikatnie rozpływać
-Co ja mam robić? Gdzie zacząć szukać? Proszę, pomóż mi!- ale Eol już zdążył zniknąć.
To co się działo w mojej głowie, było nieźle pokręcone. Objawił mi się Eol, który powiedział, że ma dla mnie zadanie i podarunek.
Myślałam nad tym bardzo krótko, bo poczułam, że chmury zaczynają uciekać spod moich stóp. Zacisnęłam palce na klindze i zaczęłam wsiadać na Res’a. Niestety nie zdążyłam. Zaczęłam spadać w dół, z wysokości 50 metrów. Widziałam już ziemię i niestety nie było tam niczego miękkiego. Próbowałam chwycić za grzywę pegaza, ale spadałam zbyt szybko. Miecz ściągał mnie w dół. Nie wiedziałam co robić.
25 metrów, 20 metrów, 15 metrów, 10, 5 metrów. Spodziewałam się bólu i twardego podłoża. Bardzo twardego podłoża i wielkiego bólu. Zamknęłam oczy i czekałam. Poczułam uderzenie, ale tak delikatne jak upadek z dwóch metrów, nie z pięćdziesięciu! Otworzyłam jedno oko i rozejrzałam się. Nie leżałam na ziemi, tylko na jakimś przezroczystym czymś. BUM! Wylądowałam na ziemi. Przewróciłam się na plecy i zaczęłam głęboko oddychać. Co to w ogóle było? Próbowałam się podnieść, ale wszystko bolało mnie tak jakbym naprawdę przywaliła w ziemię. Wszystkie mięśnie paliły żywym ogniem. Otworzyłam oczy i spróbowałam ocenić straty. Nadal leżałam, ale próbowałam. Resouceful najzwyczajniej w świecie skubał trawę i jakieś liście, próbując pozbyć się mojego plecaka, który wpadł mu pod kopyta. A więc szkód materialnych na razie nie widać. Nie wiem tylko co ze mną. Próbowałam sprawdzić, ale nie mogłam. Słońce już zachodziło, a że było lato, wydawało mi się że jest gdzieś ok. 22. Wiedziałam, że powinnam spróbować wstać, ale nie dałam rady. Zamknęłam oczy i zaczęłam śnić.
Zobaczyłam Obóz. To całe zamieszanie po tym jak zwiałam. Zaczęli zastanawiać się co robić. Czy mnie szukać. Josh powiedział, że on i tak pójdzie, więc lepiej żeby to już była misja. Chejron przyznał mu rację i kazał mu, zadzwonić do Rachel, ponieważ iryfony NIE DZIAŁAJĄ! Super się złożyło bo Rachel właśnie jechała do Obozu, twierdząc że to przeczucie. I nowa przepowiednia. Dość chaotyczna i ciężka do odgadnięcia. Ale ogólnie na misję ma pójść Josh, Isabel (przeznaczenie?!?), jakiś chłopak, syn Posejdona, chyba Chris i córka Dionizosa, Lizzie. W ogóle nie wiem dlaczego ją wzięto. Ale to pewnie było ukryte między wersami przepowiedni. Zresztą kogo to obchodzi. Zaczęli negocjować, czym pojadą, kiedy i gdzie zaczną szukać. I BUM. Obraz znikł.
-What the…?- moje pierwsze słowa po przebudzeniu.
Leżałam tam gdzie wcześniej, ale nic nie czułam. Żadnego bólu, niczego. Próbowałam ruszać rękoma, normalnie. Lewa noga, normalnie. A prawa, nienormalnie. To znaczy dałam radę coś tam ruszać, ale nie aż tak, żeby ją podnieść. Oparłam się na rękach i spojrzałam na swoje ciało. Piękne, dorodne, fioletowe siniaki i wielka czerwona, krwawiąca krecha na prawej nodze. Tak myślę, że poznałam ostrość mojego nowego miecza. Ogólnie ojejejejej, ale mi źle. Dziwne też było to, że miałam umyte i uczesane włosy oraz czystą sukienkę i buty bez połamanych obcasów. Ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego się tak ubrałam. Marzenia z dzieciństwa… kiedyś zniszczą ci życie.
-Wiesz co? Naprawdę jestem super miłosierny, bo umierałaś. Pomogłem ci tą tarczą. Żyjesz, ale może mi się nieźle oberwać od Hadesa. Ale było mi ciebie szkoda. Więc masz szansę jeszcze uratować Iris. Nie przepadam za nią, bo wiesz bogini tęczy i bóg śmierci? Proszę…! A jestem Tanatos- powiedział hmmm… Tanatos.
Uratował mnie bóg śmierci, czyż to nie ironia losu? Ale wyglądał fajnie. Emo szesnastolatek. Hahaha? Tylko był przerażający. Ale miał ładne oczy… czarne.
-Możesz zrobić coś z tą nogą?- to było nierozważne, bo bądź co bądź był bogiem- Em, to znaczy panie Tanatosie.
-To nie moja działka. Ale masz moje błogosławieństwo. Pewnie myślisz: błogosławieństwo od boga śmierci? To żart? Ale wiesz, tu nie chodzi o to, że szybciej umrzesz, ale o to, że na razie unikniesz śmierci poprzez takie przypadki. Z nóżką pomoże ci ktoś inny. Spróbuj nektaru i ambrozji. Mam nadzieję, że nie do zobaczenia- uśmiechnął się, albo raczej wyszczerzył się i zniknął, PUF.
Eh i weź tu człowieku spróbuj się dostać do plecaka. Siwy pegaz zaczął się denerwować bo go ktoś przywiązał do drzewa. Pewnie Tanatos. Plecak leżał jakieś 15 metrów od miejsca mojego spoczynku. Więc nie miałam wyboru. Musiałam przewrócić się na brzuch i czołgać się jak w wojsku. AUA AUA AUA AUA AUA. Plask, na brzuch. Jeszcze długie 10 metrów. Trochę pomagało to, że prawej nogi praktycznie nie czułam, ale to ‘znieczulenie’ mijało. Szybko, szybko, szybko i SZYBKO. O bogowie! Moja noga! Coś czułam. Właśnie. Ból, który palił moją nogę. Muszę próbować dalej. Jeszcze kilka centymetrów. Już prawie, MAM. Znalazłam nektar i ambrozję. Tylko ile tego wypić? Żałuję, że nie słuchałam Chejrona. A więc zaczęłam pić nektar dopóki moja noga nie przestała boleć. Z ambrozją zrobiłam tak samo. O matko. To było cudowne uczucie. To znaczy noga bolała, bo czegoś takiego nie wyleczy się tak szybko, ale trzeba myśleć pozytywnie. Dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że jestem potwornie głodna. Odszukałam w plecaku naleśniki ze śniadania. Kocham naleśniki. Zjadłam to wszystko w mgnieniu oka, a nadal byłam głodna. Jeszcze tylko jabłko… Pycha. To na tyle. Starczy, bo jeżeli będę jeść wszystko w takim tempie, to do wieczora raczej nic mi nie zostanie.
Spróbowałam się podnieś, ale nie wychodziło mi to. Podczołgałam się pod jakieś drzewo i spróbowałam jeszcze raz. Dobra, udało się, ale nie mogłam przenosić ciężaru na prawą nogę. Nie wiedziałam co robić. Nie mogłam iść, ani spróbować skontaktować się z Obozem. Ale nie mogłam zostać też w tym miejscu. Przyszedł mi do głowy pomysł. Muszę wsiąść na pegaza. Nie mam wyboru. Oderwałam jakiś kij z drzewa i zrobiłam sobie z niego kulę.
-Res, chodź tutaj. No już…
Pegaz zarżał i puścił się kłusem. Zauważyłam, że nie był już przywiązany do drzewa. Podniosłam plecak i zaczęłam rozglądać się za jakimś ściętym pniem, dość wysokim, żeby wejść jakoś na siwosza, bo z tą nogą bez żadnej pomocy, nie poradzę sobie. Dobra, znalazłam. Wdrapałam się na niego i zaczęłam wsiadać na Res’a. Cóż… trochę to trwało, ale udało mi się. Lecieliśmy. Wznieśliśmy się na wysokość 30 metrów. Zaczęłam czuć się lepiej. Może to była robota powietrza? Ale mniejsza z tym. Później spadł deszcz. Tylko tego mi brakowało. Ale on również mi nie zaszkodził, a wręcz pomógł. Może to prezent od tatuśka. Czy jakieś błogosławieństwo.
-Ta, dzięki, jeśli to od ciebie.
Piorun błysnął i oświetlił całe niebo. Tak, to musi być od niego. Ale on jest przecież władcą nieba. Może przebywanie wysoko, pomaga mi. Właściwie to ma sens. Zerknęłam na nogę, przestawała już krwawić, ale nadal była spuchnięta. A może wyżej? 20 metrów wyżej. Noga przestaje boleć. Zamiast wielkiej czerwonej rany widzę wielki strup. Lepsze to niż nic. Co teraz robić? Gdzie iść. Po tym jak podjęłam decyzję o ucieczkę o wszystkim zapomniałam i w ogóle tego nie zaplanowałam. Zabrałam tylko moje rzeczy i pegaza. Eh, ja i moje cudowne pomysły. Gdzie iść, gdzie iść?!? Nie pójdę do cioci, odeśle mnie do Obozu. Więc jest jeszcze tylko jedna możliwość. Muszę udać się do Abigail. To moja jedyna przyjaciółka z poprzedniej szkoły. Nie wiem co jej powiedzieli, bo pewnie pytała, dlaczego nie daję znaku życia. Ja i Josh. To naprawdę dziwne, ale większość rodziców z tamtej szkoły jest bogatych, ale to przecież prywatna szkoła. A więc Abby ma stajnię i tak jakby własny, niewielki domek. Szczerze, to jej zazdroszczę, ale ja też nie miałam tak źle. Na przykład mam w iPodzie GPS i Internet. I oto mój sposób na znalezienie Nowego Yorku. Tylko musimy wylądować. Zlecieliśmy w dół i zobaczyłam wielkie pustkowie. Łąki i łąki. Myślę, że Resouceful się ucieszył bo przyśpieszył i rzucił się na trawę. Razem ze mną. Zaczął się turlać, a ja zaczęłam się od niego odczołgiwać. Rozentuzjazmowany pegaz nie jest fajny. Jest słodki, ale nie fajny. Takie gwałtowne wylądowanie nie pomogło mojej nodze. Znowu zaczął krwawić. Szpetnie zaklęłam i zaczęłam szukać w plecaku bandaży. Spróbowałam zrobić opaskę uciskową, ale nawet nie będę tego komentować. Siadłam prosto i zaczęłam szukać adresu mojej przyjaciółki w GPS-ie. Internet Internetem, ale w takim zadupiu on działa z prędkością ślimaka. Oczywiście nie obrażając ślimaków. Doobra, mam. Cooooo?!? Że niby jestem 20 minut drogi do jej domu? Aha, fajnie. Wdrapałam się na pegaza. Głupia noga. Lecimy, lecimy, lecimy. 20 minut bardzo szybko zleciało. Zleciałam niżej i zobaczyłam wielką kremową willę ze stajnią. Stop. Lecę na pegazie. Co pomyśli Abby? Eh, nieważne. Ale jest coś takiego jak Mgła, prawda? Chyba, że schowam Res’a do stajni i Abby się nie dowie. Dobry pomysł. Resztę wytłumaczę jej później. Znam jej dom jak własną kieszeń, bo strasznie dużo czasu spędzałyśmy u niej. Schowałam konia do pustego boksu, wdrapałam się po wielkiej wierzbie rosnącej koło jej balkonu i zapukałam w drzwi naszym stałym sygnałem. Abby otworzyła je i rzuciła się na mnie z piskiem.
– Ty żyjesz! Nie było cię w szkole od TYGODNIA! Mam nadzieję, że masz jakieś wytłumaczenie, ale muszę ci powiedzieć, że gdziekolwiek byś nie była, wyglądasz SUPER!- wykrzyknęła jednym tchem Abigail, tak po… abbiemu.
Abby też wyglądała super, jak zawsze zresztą. Duże niebieskie oczy błyszczały z ciekawości. Długie ciemne włosy związała w koński ogon. Sądząc po stroju, wybierała się w teren, ale taki nieformalny, czyli krótkie spodenki i flanelowa koszula w kratkę. Kask i palcat wystawały spod łóżka. Czyli to znaczy, że go nie nałoży oraz nie weźmie bacika, ponieważ ufa swoim koniom bezgranicznie.
Przysiadła na łóżku, założyła nogę na nogę i powiedziała:
– Gadaj, dlaczego cię nie było.
A ja, mimo, że nie powinnam, opowiedziałam jej wszystko.
Ps. Mam nadzieję, że nie zanudziło was na śmierć. Pozdrawiam ; )
Fajne. Lubię Eola Ciekawe też wyobrażenie boga śmierci, mogłaś go opisać. Sprawdzałam czy są błędy, nic mi się nie rzuciło w oczy.
I proszę cię przy długich tekstach czy opisach zrób jakiś akapit, bo to męczy mi oczy.
ja już to wcześniej czytałam, więc znasz moją ocenę 😉
Świetne, tak trzymać! Chociaż stój, poprawka: Akcja w opowiadaniu to nie karabin maszynowy!!!!!!!!!!!!! Zwolnij!!!! A poza tym jakiś akapit by się przydał.
Mimo ze akcja zasuwa jak mały Perszink, to jest ciekawa, ale mogłabyś dać też ciutkę więcej opisów lub przemyśleń bohaterki, to akcja trochę zwolni i milej się będzie czytać.
Bardzo fajne!! Napisze więcej przy następnym rozdziale.
What the… wyrąbiste opowiadanie 😉
Parę drobnych błędów, błędzików, błędziątek nawet. W stosunku do poprzedniej części… poprawa KOLOSALNA!
Siedzę i gapię się w brudny ekran mojego komputera. I co dalej… Chyba mnie zamurowało. Wszystko od pegaza i szpilek, po błogosławieństwo emo boga śmierci oraz laskę z gałęzi było MEGA! -> we wszystkich znaczeniach tego słowa. Mam prośbę nie pędź tak i nie narażaj się na mordercze skutki globalnego ocieplenia, włączając wyjazd na zieloną Grenlandię i oczywiście pisz dalej!
Bardzo fajne opowiadanie, pracujesz nad własnym stylem i to jest godne pochwały. Ciekawi mnie tylko, jak gruba musiała być ta gałąź, aby utrzymać ciężar bohaterki xD Ale poza tym świetnie! Pomysł genialny.
Kocham Twoje komentarze, Emmo
Weeeeeeeeeeeeeee!!!! Wielkie dzięki ludzie!!!! Nareszcie jakieś pozytywne opinie 😉
Super. Podoba mi się.
Bardzo fajne opowiadanie. Czekam na więcej.
Rewelka, ale mały byk logiczny jest na początku ( w domkach nie było łazienek) ale po za tym jest super 😀
nie było tam łazienek? ojej. Ale u mnie były ; D