„Dla pewnej osoby, która jest przy mnie nawet wtedy, gdy wszystko się wali.”
ŁUP!
Coś stanęło mi na drodze, ale ból nie dociera do pogrążonego w oparach snu umysłu. Niedobrze.
ŁUP!
Tym razem coś czuję, jakby mikroskopijne igiełki pod skórą.
ŁUP!
Ból nareszcie przebija się przez zaporę, paląc na popiół resztki koszmaru i wybuchając w głowie, piersi i stopach niczym bomba wodorowa.
ŁUP!
Uderzenie w skroń, mocne, jakbym oberwała tłuczkiem do mięsa. A po sekundzie ogłuszający huk.
Niespodziewanie przygniata mnie coś, co wagą dorównuje małej ciężarówce.
Miotam się w panice, próbując zepchnąć z siebie napastnika. Czuję już wszystkie uderzenia: w oko, w nos, w brzuch i w kolano. Uciekać, uciekać, uciekać!
Rozlega się łomot, a ja wylatuję z pokoju jak z procy, po drodze kopiąc w łóżko oraz ścianę i lądując na lodowatych deskach. Zrywam się jednak natychmiast, zatrzaskuję drzwi z taką siłą, że prawie wypadają z zawiasów i zapieram się z całej siły, aż framuga zaczyna złowieszczo trzeszczeć.
Dyszę ciężko, jakbym biegła nie trzy metry, lecz przez cała drogę z domu do szkoły, z plecakiem, w glanach i skórze. A przecież mam na sobie tylko wyciągniętą koszulkę…
Stukot odbija się echem od ścian, ale ginie, zagłuszony przez chrapanie taty. Jednak ja wiem. Słyszałam.
Rozlega się drugi, trzeci i kolejny, a potem jeszcze kilka… Sięgam po nóż leżący na szafce i rozluźniam napięte jak struny nerwy, delektując się znajomym dźwiękiem wyskakującego ostrza sprężynówki.
Razem ze spokojem przychodzi olśnienie.
Półka z książkami! Wrąbałam się na półkę z książkami!
Drzwi mają dziś ciężki dzień, bo znów otwieram je z hukiem, prawie wyrywając framugę.
Staję u wejścia, chcąc zapalić światło. I zamieram.
Z rozdziawioną gębą gapię się na dwie wygrzebujące się ze sterty książek i drewna postaci.
-O ***…- z moich ust wydobywa się ledwie szept, bo gdy widzę okno, szok uderza we mnie z siłą jadącego po autostradzie tira.
Jest całe. I zamknięte.
Ruszam do natarcia, bez krzyku czy zastanowienia. To mój dom. Mój! Nikt nie będzie mi tu włazić i robić demolki. To moja działka!
Cień, na który wpadam, okazuje się być chłopakiem- poznaję to po dźwięku, jaki wydaje, gdy walnę go lewą ręką.
Światła nie zapaliłam, bo to daje mi przewagę, ale wolałabym wiedzieć, z kim mam do czynienia, zanim uruchomię uzbrojoną dłoń… Nie chciałabym pociąć kumpla…
Druga postać próbuje mnie ściągnąć z ciała towarzysza, ale nie ma dość sił. Jej dłonie są delikatne, a paznokcie nieprzystosowane do takiej walki. Walę ja tyłem głowy i w tym samym momencie otrzymuję cios w twarz, tuż koło oka, a ból znów rozchodzi się promieniście, przez czaszkę i kręgosłup… Czuję lekkie ukłucie w plecy, jakby ktoś dźgnął mnie ołówkiem i to przywołuje mnie do rzeczywistości.
Chłopak, którego przygwoździłam do podłogi, próbuje wykorzystać moją dezorientację i się wyrwać. Nic z tego! Zaciskam dłoń na nożu i rękojeścią walę intruza między oczy, wywołując głuchy jęk i małą eksplozje czegoś gorącego i lepkiego.
-Percy!- rozlega się rozpaczliwy krzyk drugiego cienia, a w moim mózgu coś przeskakuje… O ***!
Jednym ruchem ręki składam nóż i rzucam nim, na wyczucie, we włącznik światła… Nie ten adres. Takie rzeczy wychodzą tylko w filmach. I to tych kiepskich.
Staczam się z chłopaka przewrotem przez bark, przy okazji przyciskając mu żołądek, podrywam się, robię dwa długie kroki i niemal uderzam nosem we włącznik. Jeśli się mylę, to właśnie przegrałam. Nie mam przewagi wynikającej z doskonałej znajomości terenu, nie mam okularów, nóż diabli wzięli…
Rozbłysk oślepia niczym Wielki Wybuch, choć pod sufitem dynda tylko jedna, słaba żarówka… A ja mogę ich zobaczyć.
Na moich wargach wykwita uśmiech niedowierzania.
Jeszcze raz mi się udało. Wygrałam.
Przede mną stoi szarooka blondynka, z dłonią zaciśniętą na sztylecie, a pod oknem, na stercie książek, półek i kołków leży czarnowłosy chłopak, z którego czoła cieknie krew. Oczy ma zamknięte, ale wiem, że gdyby je otworzył, zobaczyłabym morską zieleń tęczówek syna Posejdona.
O ***. O ***! O ***!!!
Śpię? Nie, nie śpię. Budziłam się, wbiegając w ściany.
A może wlali mi coś do kawy? Nie! Robiłam ją sama…
Cholereczka, coś mi tu nie gra. Coś mi tu mocno nie gra…
Bohaterowie wychodzą z książek tylko dla żuli po kilku butelkach albo ćpunów na haju…
Sztylet Annabeth śmiga tak szybko, że ledwie nadążam z podniesieniem ręki i zbiciem go w bok. Dziewczyna jest zaskoczona, ale błyskawicznie wyprowadza ciecie od prawej, którego jednak udaje mi się uniknąć, a przy okazji nabrać rozpędu i walnąć ja łokciem z obrotu. Ucieka mi i nie przyjmuje na bark całej siły uderzenia, ale wyraz bólu na jej twarzy mówi sam za siebie.
Odskakuję gwałtownie.
-Ej!- jeśli można krzyczeć szeptem, to właśnie to robię- Nie chcę z wami walczyć! Nic wam, do jasnej ciasnej, nie zrobię!- Annabeth patrzy na mnie jak na ufoludka, a Percy z trudem podnosi się na łokciach i mamrocze coś o „walonych empuzach”. Gdy to słyszę, omal nie wybucham śmiechem.
-Czy ja ci wyglądam na empuzę? Jeśli tak, to ci gratuluję, bo twój wzrok jest jeszcze słabszy od mojego.- mówię z sarkazmem- Jestem powalona, wkurzająca i nienormalna, ale jestem cholerną śmiertelniczką. I chyba tak wolę.- szczerzę zęby, jednak mój uśmiech musi być dość przerażający, bo herosi nie wyglądają na uspokojonych. Wręcz przeciwnie- zastygają w bojowych postawach, z bronią wycelowaną we mnie. Co ja mam, do cholery, zrobić, żeby mi uwierzyli?!
Zaraz! To JA w NICH uwierzyłam?! Chyba mnie porąbało… właśnie… PORĄBAŁO!
Już wiem, co robić. Choć niekoniecznie mi się to podoba.
Gdy Annabeth znów mnie atakuje, unikam ostrza, taranuję dziewczynę i korzystając z własnej masy i sporej ilości praktyki, przyduszam ją do ściany, następnie wykręcam rękę i odbieram sztylet. Na końcu odskakuję na korytarz.
Zaciskam powieki. Odłączam kończynę.
Opuszczam nóż na przedramię.
A serce staje mi w piersi, gdy czuję opór.
Boję się tego, co mogę zobaczyć, ale biorę głęboki wdech i otwieram oczy.
Nic. Na ręce widać tylko cztery delikatne kreski. Zero rozcięć.
-Czy teraz mi wierzycie?- zwracam się do zszokowanej Annabeth, a gdy nie odpowiada, podaję jej sztylet. Rękojeścią do przodu.
-Kurna, ja wam nic nie zrobię, tylko bądźcie tak mili i się zatkajcie. Za ścianą z płyty GK śpią ludzie, którzy niespecjalnie mają ochotę was słuchać.- nieco wkurzona wchodzę do pokoju i zamykam za sobą drzwi. Percy się spina, jest gotowy w każdej chwili się na mnie rzucić, ale unoszę dłonie w geście „nie mam złych zamiarów” i staram się nie wyglądać groźnie. Co przychodzi mi z trudnością, bo przez całe życie ćwiczyłam coś dokładnie przeciwnego.
-Pokaż tą mordę.- przyglądam się zalanej krwią twarzy chłopaka i dochodzę do wniosku, że musiałam niechcący otworzyć jakąś starą ranę. Kurca, teraz się będzie goić i goić…
Biorę z biurka okulary i dość długo się im przyglądam, sprawdzając, czy przypadkiem nie ucierpiały. A przynajmniej teoretycznie tak robię. Tak naprawdę testuję autentyczność pokojowego zachowania herosów. Jeśli nadal chcieliby mnie zaatakować, to mieliby doskonałą okazję.
Ale tego nie robią. Chyba jednak mi ufają.
-OK., idź do toika i umyj facjatę.- zwracam się do Percy’ego, który marszczy brwi, jakby nic nie rozumiał, więc mówię to samo, lecz trochę inaczej:
-Idź do łazienki, to te drzwi z okienkiem oklejonym taśmą i umyj twarz. Potem pomyślę, czy robić z tym coś jeszcze…- urywam, bo znów dziwnie mi się przygląda.
-No co?!- pytam zirytowana. Mam po dziurki w nosie WSZYSTKIEGO, a już szczególnie tej jego podejrzliwej miny- Gościu, czy ty myślisz, że jak tylko się odwrócisz, to wyrosną mi kły, pazury plus cała reszta i ją zamorduję?- wskazuję na Annabeth, która stoi niedaleko rozwalonego regału z rękoma założonymi na piersi i nie wygląda na specjalnie przerażoną, a potem dodaję:
-Jeśli nadal uważasz mnie za potwora, to chyba za słabo cię walnęłam.- odwracam się, nie czekając na odpowiedź, ale wiem, że osiągnęłam cel, bo rozlegają się ciche kroki, a potem stuknięcie otwieranych drzwi, kliknięcie włącznika i szum wody.
-Gdzie my tak właściwie jesteśmy?- pyta dziewczyna, a ja już chcę odpowiedzieć, gdy nagle… zaraz zaraz!
-Czy… Czy ty mnie rozumiesz?- pytam, by się upewnić, a heroska marszczy brwi, jakby nie wiedziała, o co chodzi, więc próbuję inaczej:
– Mówisz po polsku?- słowo SZOK jest dosłownie wypisane na jej twarzy. I to drukowanymi literami.
-Polska. Taki kraj, w Europie, może słyszałaś. Mamy prezydenta nie znającego się na ortografii, drogi gorsze niż na księżycu, niedziałającą komunikację miejską, pełno katastrof narodowych, armię moherowych beretów i zarąbistych siatkarzy. Kojarzysz?- pytam z nadzieją, a Annabeth, po chwili wahania, odpowiada:
-To od was była ta chemiczka? Skłodowska-Curie?- to bardziej pytanie niż stwierdzenie.
-Tak. A co, to twoja siostra?- raczej nie zaszpanuję na chemii, że spotkałam rodzeństwo noblistki, ale jednak fajnie by było wiedzieć…
-Tak, to córka Ateny…- nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nastrój heroski się zmienia. Wcześniej była zaciekawiona, teraz jednak na powrót staje się podejrzliwa.
-A właściwie to skąd tyle wiesz o mitologicznym świecie, co? Widzisz przez Mgłę?- pyta, a spojrzenie jej szarych oczu zdaje się wwiercać w mój mózg, gdy gorączkowo próbuję wymyślić jakąś sensowną odpowiedź. No bo… przecież nie powiem im, że ktoś napisał o nich książkę, prawda?
-Nie… Nie cały czas…- staram się mówić jak najwolniej, by mieć czas wykombinować coś, co choć w ogólnym zarysie trzyma się kupy- Tylko czasem coś mi się przyśni… Albo zobaczę ludzi zapierniczających po ulicy z mieczami, na których nikt oprócz mnie nie zwraca uwagi…- spuszczam wzrok, jakbym zbierała się w sobie przed jakimś strasznym wyznaniem, ale gram. Już wiem, co powiem:
-Widziałam was.- jej źrenice się rozszerzają, a usta układają w komiczne „O”, gdy zawieszam głos, wykorzystując sytuację przyglądając się blondynce. Wygląda, jakby była w moim wieku, ale nie ma we włosach srebrnego pasma… Czyli…
-Wchodziliście do dziwnego budynku, który wyglądał jak średniowieczny zamek. Była tam jeszcze jedna dziewczyna, z fryzurą pod hasłem ”piorun strzelił w rabarbar” i jakiś facet, który potem zmienił się w dziwne, strzelające kolcami, lwopodobne coś. Był śmigłowiec, wystrzały i srebrnooka dziewczyna z łukiem…- urywam, gdy rozlegają się kroki Percy’ego. Nagle zaczyna mnie zastanawiać jego długi pobyt w łazience… Podsłuchiwał jak nic!
Chłopak robi kilka chwiejnych kroków w naszą stronę. A potem, nic nie mówiąc, pada w ubraniu na moje łóżko.
Zanim udaje się nam otrząsnąć, jego chrapanie dołącza do chórku tworzonego przez tatę i mamę.
Porozumiewamy się bez słów. Ja przechodzę przez pokój (robię trzy kroki), by wyłączyć lampę, a Annabeth zdejmuje swojemu przyjacielowi kurtkę i przykrywa go kołdrą w poszewce w gwiazdki.
Zanim światło gaśnie, zauważam na twarzy dziewczyny ten szczególny wyraz, który w wykonaniu babci przez jedenaście lat odprowadzał mnie do krainy snów i który widzę u siebie na tych nielicznych zdjęciach, na których jesteśmy całym zastępem…
A potem wszystko spowija ciemność.
***
-Mogę spróbować go zwalić, ale bez dźwigu to będzie dość trudne…- szepczę do Annabeth. Jest po czwartej, więc obie ziewamy, ale na jedynym łóżku rozwalił się Percy i proponowanie, by heroska spała na podłodze wydaje mi się… nie na miejscu. Ale obie zaraz padniemy… Gadałyśmy przez prawie godzinę, przez co aktualnie kiwamy się w jednym, monotonnym rytmie i raz po raz przecieramy oczy.
Wzdycham
-Słuchaj, mogę ci dać śpiwór i położysz się na dywanie. Pasuje?- moja rozmówczyni jest nie do końca przytomna, więc tylko niewyraźnie potakuje.
Wstaję i podchodzę do szafy, a prostowaniu zesztywniałych kończyn towarzyszą strzyknięcia.
Chyba powinnam była zainwestować w sprzęt speleologiczny, bo… no coż, Wieliczka, Jaskinia Niedźwiedzia, a nawet podróż do wnętrza Ziemi pomysłu Verne to pikuś w porównaniu z czeluściami mojej szafy. Potrafię trzymać tam wszystko i wiem, gdzie co jest, ale dokopać się do tego, po ciemku i najlepiej bezszelestnie- to już wyższa szkoła jazdy.
-Trzymaj.- szepczę w ciemność i na wyczucie rzucam śpiworem.
-Ał!- zza zasłony mroku dobiega mnie pełen wyrzutu głos Annabeth, którą najwyraźniej trafiłam w twarz.
-Ups! Przepraszam.- bezceremonialnie wyciągam jaśka spod głowy Percy’ego, który zaczyna gadać coś o niebieskich gofrach… Gdy podaję blondynce poduszkę, ledwo mogę powstrzymać się od śmiechu.
-Dobranoc.- mówię, stojąc już w drzwiach. Odwracam się i chcę wyjść z pokoju, ale powstrzymuje mnie głos heroski:
-Poczekaj.- wyczuwam w jej głosie jakieś niedobre napięcie, ale nie przerywam- Wiemy o tobie już bardzo wiele.- tu na chwilę zawiesza głos, jakby się wahała- Ale nadal nie znamy twojego imienia.
-Arachne.- mówię po prostu i by uniknąć dalszych wyjaśnień, uciekam do kuchni.
***
Zalewam granulki kawy wrzątkiem i w zadumie obserwuję pianę, w miarę podnoszenia się poziomu cieczy wirującą coraz szybciej, a momentami wręcz wpełzającą na ścianki wielkiego kubka.
Po zimnej kuchni roznosi się niebiański zapach, a ja zaczynam grzać dłonie, ujmując w nie naczynie.
Siedzę. Czekam. Po półgodzinie jestem już pewna, że Annabeth zasnęła i przystępuje do działania.
Idę do przedpokoju, z kieszeni kurtki wyciągam moją „pancerną” komórkę i próbuję coś na niej napisać. Po jakiejś minucie udaje mi się wyskrobać:
Przyjdź. Szybko. Tylko cicho.
Naciskam „szukaj numeru” i wybieram pierwszy kontakt z listy, numer alarmowy poprzedzony trzema literami „A”. Pyk! Wiadomość poszła.
Teraz muszę już tylko czekać.
***
-Cśśś!- uprzedzam jego reakcje, która niewątpliwie byłaby zbyt gwałtowna- Śpią. Idziemy do kuchni.- stąpamy miękko, nie czyniąc hałasu i omijając szerokim łukiem dywanik, pod którym kryją się wyjątkowo „gadatliwe” deski i po paru sekundach docieramy do oświetlonego pomieszczenia.
-Kto to, do jasnej ciasnej, jest?- pyta ostrym szeptem.
-Słuchaj to dziwnie zabrzmi, ale… miałam jeden z moich „cudownych” snów, budziłam się tym najnowszym sposobem, wrąbałam się w regał z książkami, który na mnie spadł… no spanikowałam. Zwiałam z pokoju, ale jak się kapnęłam, co się na mnie zwaliło, to od razu wróciłam i… i oni tam po prostu stali.- kończę niezręcznie.
-Wnioskując z tego, jak wyglądasz, to nie tylko stali. Chyba że tą pandę załatwiłaś sobie, włażąc w półkę.- mówi chłopak, a ja po raz tysięczny zastanawiam się, dlaczego on zawsze wszystko wie. Choć w sumie nie powinno mnie to dziwić- znamy się przecież jeszcze z piaskownicy…
-No cóż… Trochę się zdziwiliśmy. Wszyscy. I wyszło jak wyszło… Ale nie o to chodzi. Oni tam jakoś musieli wleźć! A okno jest zamknięte, z całą pewnością nikt nawet nie próbował go wybijać… no i… jesteśmy na drugim piętrze.- trochę się zacinam, bo wkurza mnie absurdalność tego, co chcę powiedzieć, jednak biorę głęboki oddech i to z siebie wyrzucam- Ale to nie wszystko… oni… oni mi kogoś przypominają!
Myślałam, że mnie wyśmieje. Myślałam, że powie, że robię sobie jaja. Myślałam, że stwierdzi u mnie przedawkowanie kofeiny.
Nie robi nic takiego. Tylko patrzy, a jego oczy się rozszerzają. Wie. Wie, co mam na myśli. Też tak podejrzewa.
-Poznałeś ich.- mówię jeszcze ciszej, niż wcześniej- Ty też ich poznałeś.
-Ja?- udaje zdziwionego, ale jest zły, że tyle wyczytałam z jego twarzy- Ja tylko widzę nieznanego mi gościa, rozwalonego na twoim łóżku jak na swoim własnym i obcą dziewczynę śpiącą w twoim śpiworze. Nie mam prawa się dziwić?
-Ale ich widzisz?- upewniam się.
-A czemu mam nie widzieć?- tym razem jest autentycznie zdumiony- Czuję nawet! Ten gość wali gorzej, niż moje glany po biwaku! Chyba że to twój śpiwór tak daje.
-Chyba i jedno, i drugie, ale to nieistotne. To mi śmierdzi w zupełnie innym sensie. Chodzi o sprawę z oknem i o ich broń. Choćbym nie wiem co robiła, nie jestem w stanie się nią zranić…
-Może jest tępa?- podsuwa najprostsze i najbardziej oczywiste rozwiązanie. Tak proste i oczywiste, że sama już zdążyłam je sprawdzić.
-Nie. Wyostrzona, nawet za bardzo, na żyletę. Ale nie poszczerbiła się w kontakcie ze ścianą. Gdybyś się przyjrzał, zobaczyłbyś rysy na tej koło drzwi. Nie, to ZDECYDOWANIE nie jest normalna broń.- widzę, że dłonie mi się trzęsą, więc obejmuję nimi kubek, podnoszę naczynie do ust i upijam wielki łyk, krzywiąc się nie tylko z powodu gorąca. Kawa jest słaba, kwaśnawa i ogólnie obrzydliwa. Ale nadal jest kawą.
-No i… oni się przedstawili… I wszystko pasuje!- głos mi się łamie. Już sama nie wiem, czego bardziej pragnę. Żeby mnie wyśmiał, powiedział, że mózg mi zamarzł lub nawąchałam się dwutygodniowych skarpetek, ktoś solidnie walnął mnie w łeb i tak dalej? Czy żeby przyznał mi rację i wymyślił jakąś teorię, choćby z daleka wyglądającą na sensowną?
Bo gdzieś w głębi duszy pragnę, by to byli prawdziwi bohaterowie.
Od kiedy przeczytałam książki Riordana, zyskałam nowego idola. Obok Spartan, Dywizjonu 303, ciotecznej prababki, żołnierzy spod Monte Cassino, Westerplatczyków i bohaterów Narwiku, obok tych, którzy się nie poddawali i walczyli do końca, stanął Percy Jackson- zwykły chłopak, który nagle musiał wziąć na swe barki losy całego świata. Może to głupie, ale…
On jest… zwykły. Taki, jak ja. Współczesny. Wychowany na telewizji, grach komputerowych i fast foodzie, a jednak wplątany w beznadziejną wojnę. Wojnę przeciwko przeważającej liczebnie armii, kierowanej przez dowódcę, którego nie obchodzą poniesione straty. Wojnę, której nie mógł wygrać. Ale jednak walczył, cały czas wierzył, nie do końca wiadomo w co, zaciskał zęby i uderzał po raz kolejny… I jakimś cudem zwyciężył.
To, że mówi i myśli jak ja sprawia, że jest bardziej… namacalny. Wierzę w niego, on daje mi taką straceńczą nadzieję, że „się da”, choćby wszystko szło niewiadomo jak źle.
„Jeśli on mógł, to ja też mogę!”- tak myślę po kolejnym kopniaku w twarz. I podnoszę się z klęczek. Setki, tysiące razy.
A teraz on tu jest. Śpi w pokoju obok. Jest taki… prawdziwy. Nie tylko na kartce.
Gdyby mnie oszukano, gdyby to nie był on… Chyba bym tego nie zniosła.
***
-Ej, Ari…-zatroskany głos wyrywa mnie z zamyślenia- Słuchasz mnie?
-Yyy… Nie do końca. Sorry…- mówię, lekko zawstydzona.
-Eee tam, pogadałem se. Chodzi o to, że chcę obejrzeć tą półkę. Sprawdzę, czy da radę ją naprawić i ewentualnie to zrobię.- streszcza swoją poprzednią wypowiedź do jednego zdania, choć niewątpliwie była dłuższa (poznaję to po prawie opróżnionym kuble kawy).
-OK., to idź. Ja chyba będę musiała zacząć robić jakieś śniadanie.- skupiam się na codziennych sprawach, na tym co jest w tej chwili ważne- Skoro już wstałam o tej „cudownej” godzinie, to mogę zrobić placki z jabłkiem. Co o tym myślisz?
-A jestem zaproszony?- rzuca od drzwi.
-A jak myślisz, idioto?- czyta z mojej twarzy, gdy wyjmuję z misy czerwony owoc i z roztargnieniem sięgam do nieistniejącej kieszeni po nóż, którego tam nie ma. Mruczę pod nosem coś, czego nie powinny słyszeć dzieci i odwracam się, by zanurkować do szuflady ze sztućcami.
***
-Oooo, tu pachnie zdecydowanie ładniej!- głęboko wciąga powietrze w płuca i zamierza się wydobytym z kieszeni nożem na jeden z przyrumienionych placków.
-Ejejej! Zostaw! Jak skończę smażyć, to zjemy.- ochrzaniam go, ale żartobliwie, po czym ponownie skupiam się na patelni, na której wesoło skwierczy i pryska nasze śniadanie. Na talerzu obok piętrzy się już spora sterta placuszków. Mont Everest to jeszcze nie jest, ale Rysy już raczej tak. No cóż, w końcu ma się tym najeść sześć osób…
-O ja pier…- rozlega się od stołu- Arachne, musisz to zobaczyć!
Błyskawicznie się odwracam i dwoma krokami przecinam kuchnię. Gdy stoję tuż koło przyjaciela, patrzę w dół, a moje oczy prawdopodobnie robią się wielkie jak spodki. Serce zaczyna bić jak szalone. Ręce drżą.
Na stole leży kłębowisko ponaddzieranych i pogniecionych kartek- szczątki jakiejś książki. A na wierzchu leży arkusz grubszego, niebieskiego papieru, na którym złotymi literami wypisano: „KLĄTWA TYTANA”.
-Kurna… Przepraszam… ja nie chciałam jej rozwalić…- wstydzę się i plączę, ale przede wszystkim jestem wkurzona na samą siebie. Jak mogłam zrobić coś takiego?!
A wtedy spotyka mnie kolejne zaskoczenie:
-Kit z tym. To sobie obejrzyj.- podsuwa mi pod nos kłąb kartek. Ostrożnie wyciągam jedną z nich i zaczynam przeglądać.
Już po trzech linijkach strach i wściekłość przeszywają mój mózg włócznią bólu, a z każdym kolejnym akapitem jest coraz gorzej. To nienormalne! Musiał to zrobić jakiś… jakiś… nawet nie mogę znaleźć odpowiednio mocnego przekleństwa, by określić osobę, która zrobiła w tekście te dziury.
Ale wtedy coś zauważam.
Luki nie powtarzają się regularnie. Nie układają się w żaden obraz ani wzór.
Występują w miejscach, gdzie wcześniej były dwa imiona: Percy i Annabeth.
-I zobacz to.- zniszczona okładka pojawia się tuż przed moimi oczyma- Siodło Mrocznego. Jest puste.
Wymieniamy spojrzenia, a z jego rozszerzonych źrenic wyczytuję niemą wiadomość, którą chwilę później ubiera w słowa:
-Chyba muszę ci uwierzyć… Ale to nie znaczy, że sprawa przestała śmierdzieć.- mówi poważnie, a potem dodaje z diabelskim uśmiechem- Wprost przeciwnie, nabrała właśnie zapachu spalenizny.
Z niecenzuralnym okrzykiem na ustach rzucam się w stronę patelni, na której spoczywają cztery smętnie dymiące węgielki.
***
-Jak oni się tu dostali? Wyleźli z książki?- próbuję zgadywać, ale to tak absurdalne, że szkoda gadać. Ostatnio jakoś w ogóle WSZYSTKO jest porąbane.
-Hmmm…- po zmarszczonych brwiach i zamkniętych oczach poznaję, że myśli nad czymś intensywnie, ale nie mam pojęcia, co by to miało być- Mam pytanie. Co ci się śniło?
-Eee… Co?- jestem zaskoczona tą zmianą tematu, ale postanawiam to olać i odpowiadam- Oj tam, nic specjalnego. Po prostu gość z mordą posła od kadzidełek i głosem Biebera próbował mnie zamordować przy pomocy zszywacza.- próbuję się uśmiechnąć, ale nie bardzo mi wychodzi. Komuś, kto tego nie przeżył, może się to wydawać śmieszne, ale dla mnie takie nie jest.
-Słuchaj, mam taką teorię, że… tak jakby… no nie wiem, kurca, wyciągnęłaś ich z książki mocą swojego umysłu, albo czymś takim.- na zakończenie robi komiczną minę, by pokazać, że w to nie wierzy, ale jak dla mnie to przypuszczenie ma ręce i nogi. A przynajmniej jest bardziej prawdopodobne od moich własnych (zakładających ingerencję UFO, nieudany eksperyment lub początek Armagedonu).
-Oks, załóżmy. Ale chwilowo mam to głęboko gdzieś. Bardziej mnie interesuje, co z nimi ZROBIĆ. Przecież do szkoły z nami nie pójdą, bo nawet jak Ciocia ich wpuści, to mamy kopanego niemca… Baba wywali ich z lekcji na zbite mordy, z resztą nie mają książek ani w ogóle NICZEGO…- zerkam na niego w nadziei, że podrzuci mi jakiś pomysł.
-Zostaw ich w domu.- mówi i wzrusza ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
-I mam im pozwolić, żeby zdemolowali mi mieszkanie? Przecież mają ADHD, nie wysiedzą na tyłkach nawet pięciu minut! W telewizji albo „gadające główki”, albo powtórki seriali, wątpię, żeby Percy’ego zainteresowały książki, a kompa im nie dam, bo jak skubańca znam, to zaraz się zbiesi… A jak na dwór wylezą, to ich dresiarze dorwą, albo się zgubią, albo wpadną pod samochód…- zaczynam się rozkręcać i wymyślać coraz okropniejsze scenariusze, ale (na szczęście) mój wywód zostaje przerwany:
-Słuchaj, oni walczyli z potworami, tak? Dresiarzy rozłożą jednym palcem!
-Taaa…- mówię z powątpiewaniem- Próbkę tego miałam chwilę po trzeciej, kiedy chcieli mi natłuc, ale, jak widać, nie za bardzo im wyszło. Przyzwyczaili się do tego, że zraniony potwór zmienia się w pył, a nie staje się jeszcze bardziej niebezpieczny, jak to się dzieje w przypadku ludzi.
-To im napisz, żeby nie wyłazili. Annabeth podobno jest inteligentna, zrozumie. A jeśli nie, jeśli wyjdą i coś im się stanie, to znaczy, że to nic niewarte podróbki.- kończy swój wywód- Kumasz?
-Żabą nie jestem, ale tak.-odpowiadam, mając już serdecznie dość tego wszystkiego.
-To możemy już jeść?- pyta z nadzieją, drapieżnym wzrokiem wpatrując się w stertę przyrumienionych placków.
-Oczywiście!- jestem zadowolona, że możemy wreszcie stanąć na pewniejszym gruncie i nie gadać o dziwacznych, nienormalnych wydarzeniach sprzed kilku godzin- No to… smacznego!- to mówiąc, łapię wciąż gorący smakołyk i wgryzam się w niego z lubością, napychając sobie usta do tego stopnia, że pewnie bardziej przypominam chomika niż człowieka. A po drugiej stronie stołu mój przyjaciel robi to samo.
***
HEY YOU!
Muszę powiedzieć Wam o kilku sprawach:
- 1. Wyszłam, bo jest coś takiego, jak szkoła. Wrócę koło trzeciej i zrobię coś do żarcia.
- 2. Nie wychodźcie z pokoju, dopóki moi rodzice nie wyjadą (ok. ósmej). Dla bezpieczeństwa zostańcie w ukryciu jeszcze przez kwadrans po tym, jak opuszczą mieszkanie, bo często czegoś zapominają i po to wracają. Na hałasy nie zwracają uwagi, ale nie byłoby za fajnie, gdyby was zdybali.
- 3. Na kuchennym stole pewnie będzie bajzel, ale powinny zostać placki z jabłkiem. Zjedzcie, co tam będzie, naczynia do zlewu, a żarło do lodówki.
- 4. NIE WYCHODŹCIE Z MIESZKANIA! Mam „miłych” sąsiadów, a na osiedlu nie ma nic ciekawego, poza plątaniną uliczek o podobnych nazwach, przy której labirynt Dedala to Pan Pikuś.
- 5. Możecie włączyć telewizor (duży guzik w lewym dolnym rogu obudowy), ale ostrzegam, że lecą głównie głupoty (polityka lub seriale, nie wiem, co gorsze).
- 6. Sorry, że was tak zostawiam, ale nie za bardzo mam wyjście. Jak skończą się tortury (lekcje), to porobimy coś fajnego.
Pozdro
A.
Przylepiam kartkę do drzwi od mojego pokoju i chcę wyjść, ale nagle o czymś sobie przypominam i dopisuję Post Scriptum.
PS: PERCY! Pod łóżkiem jest karton po glanach, znajdziesz tam męski szampon, mydło i skarpetki. SKORZYSTAJ Z NICH!!!
Po namyśle dodaję jeszcze (nieco krzywo, bo brakuje mi miejsca):
PSS: NIE GRZEBAĆ W KOMODZIE I W SZAFIE! WOLICIE NIE WIEDZIEĆ, CO TAM JEST!
Uśmiecham się pod nosem, łapię leżące na krześle spodnie, których kieszenie są wypchane sama nie do końca wiem czym, z szuflady wyciągam skarpetki z Kaczorem Donaldem (tym z kreskówki, nie politykiem), a szkolny mundurek zdejmuję z kaloryfera.
Gdy wymykam się z pokoju, by zmienić ubrania i umyć mordę w łazience, Percy zaczyna gadać o niebieskich ciasteczkach.
Mało brakuje, bym rozchichotała się jak wariatka.
***
-Dobra, idziemy?- pyta, narzucając kurtkę.
-Sekundę.- kończę sznurować glany i zapinam bluzę, a następnie łapię skórę.
Zamykam drzwi na klucz i schodzę po schodach. Minus mieszkania na drugim piętrze jest taki, że nie mogę zbiegać na parter, bo dudnienie buciorów niesie się po całym budynku i budzi ludzi, którym niezbyt uśmiecha się wstawanie przed siódmą.
***
Dobiegamy na miejsce spotkania niemal równocześnie. Cała szóstka.
-Dobra. No to… dajemy!
Po tym okrzyku zanurzamy się w mgłę i ciemność.
Gdyby ktoś równie szalony jak my przyszedł tego ranka na poligon, mógłby pomyśleć, że to duchy poległych żołnierzy brodzą wśród chmur, śpiewając „Primo Victoria”.
Ale to nie zjawy. To tylko banda szurniętych harcerzy. Czyli my.
***
W szkole jestem rozkojarzona i skupienie się na lekcjach przychodzi mi z trudnością. W rezultacie zarabiam minusa z niemca i ochrzan na historii. A potem jeszcze opiernicz od zastępu za lenistwo. Ogólnie miło i przyjemnie.
Później jest biologia, na której pani pokazuje nam zanurzoną w formalinie wybebeszoną żabę, która jest starsza od naszych babć.
Na polskim kilka osób stoi, zamiast siedzieć, bo na krzesłach w tej sali królują stalaktyty i stalagmity z gum do żucia, których jedyną zaletą jest to, że zasłaniają część „dedykacji”- napisów typu „Tu siedzi idiota” i gorszych oraz niecenzuralnych rysunków.
Polska sztuka klasowa w pełnym rozkwicie!
Na matematyce mamy konkurs pod hasłem „Kto pośle papierowy samolot na rzutnik pod sufitem” (ups! to znaczy „powtórzenie z wyrażeń algebraicznych”), a na religii gadamy o dopingu w sporcie.
Następnie mamy WF na sali gimnastycznej. Nareszcie! Na rozgrzewkę gra pod tytułem „Załaskotać Kubę na śmierć”, która kończy się jedną wielką kanapką złożoną z krztuszących się śmiechem i czkających ludzi.
Potem robimy trochę ćwiczeń typu skłony, a ja, wyjątkowo, jestem nieobecna duchem. Martwię się tym, co mogę zastać w domu. Blok rozerwany jak paczka chipsów? Woda do kolan w mieszkaniu? A może potwór rezydujący w kuchni?
-Ej!- rozlega się głos- Haaalo? Jest tu kto? Puk puk?- żartobliwie stuka mnie w czoło, na co odpowiadam miną wściekłego mopsa.
Później następuje kombinacja biegów, rzutów, krzyków, fauli, przekleństw i błędów, umownie nazwana „grą w koszykówkę”. Kręcę się głównie w obronie i na środku, sporadycznie robię rajdy z dwutaktu, ale zdobywam tylko dwa punkty. Najczęściej podaję lub rzucam o tablicę- moja celność jest niegodna komentowania.
Pomimo tego wygrywamy czterema punktami i schodzimy z boiska, śpiewając „We’re the champions”.
W takich momentach naprawdę chce się żyć.
***
Gdy wracamy na osiedle, moja głowa jest tak przepełniona czarnymi myślami, że wyobrażam sobie ją jako wielki kontener, z którego wylewają się śmieci.
Wchodzę na klatkę na paluszkach, i skradam się przez cała drogę pod drzwi. Dwukrotnie przekręcam klucz w zamku, czekam kilka sekund, a potem wpadam do mieszkania jak obiadkowicz do stołówki.
Nic.
Jedynym słyszalnym odgłosem jest gadanie jakiegoś *** polityka z telewizora.
-Hej? Jest tu kto?- wołam niepewnie.
-A co, nie widać mnie?- z uśmiechem pyta Annabeth, materializując się pod ścianą pół metra dalej.
-Nooo… tak jakby.- mówię, lekko skołowana- Ten…no…eee…- ukazuje córce Ateny mój przeogromny talent oratorski, składając zdanie z samych przerywników, aż w końcu daję za wygraną i walę prosto z mostu- Sorry, że was tu zostawiłam, ale… Kurca, szkoła jest jak klozet. Się chodzi, bo się musi. A gości się do szaletu nie zabiera.- następuje krótka przerwa, po której, zakłopotana, proponuję, że zrobię coś do żarcia i znikam w kuchni, czując na plecach czujny wzrok heroski.
Nie zdjęłam nawet butów.
***
-I to się serio je?- pyta autentycznie zaskoczony Percy, gdy stawiam przed nim talerz pierogów z owocami.
-Tak, serio. Zobacz.- przepoławiam torebkę z ciastem tak, że ze środka wypływa, niczym krew, lekko rozgotowana truskawka, po czym jak najszybciej wkładam jedzenie do ust, żuję i przełykam- Jest całkiem dobre z cukrem i śmietaną, niektórzy dają do tego jeszcze cynamon. No, spróbuj! To ty masz ugryźć pieroga, a nie pieróg ciebie!- w tym momencie z przedpokoju rozlegają się ptasie trele. Zrywam się od stołu, o mało go nie przewracając i pędzę, by wyjąć telefon z kurtki. „Jedna nowa wiadomość”- głosi napis wyświetlający się na ekraniku. Naciskam „Czytaj” i dosłownie pochłaniam tekst, jednak w miarę, jak przebijam się przez kolejne rządki mikroskopijnych literek, moje napięte mięśnie się rozluźniają.
-Ej, ludzie.- wpadam do kuchni, prawie przewracając stołek- Wpylajcie szybko, bo muszę te naczynia umyć, a za pół godziny mam się kuzynem zaopiekować… Sorry tak wypadło…
-Nie ma za co przepraszać.- mówi wspaniałomyślnie Annabeth.
-Idziemy z tobą!- oświadcza Percy z ustami pełnymi pierogów i śmietaną cieknącą po brodzie. Gdy udaje mu się przełknąć, dodaje:
-Jeśli mielibyśmy tu zostać, zanudzilibyśmy się na śmierć. Wasi politycy są serio okropni!
***
Po dwudziestu minutach i przygodzie ze zbuntowanym kranem (z którą na sto procent miał coś wspólnego Percy, siedzący w domu bez żadnego zajęcia), przebrana w suchą bluzkę i wściekła po myciu podłogi, szarpię się ze srebrnymi sznurówkami. Gdy w końcu udaje mi się zawiązać glany, narzucam bluzę i skórę oraz ubieram czapkę i szalik.
-No to wio!- mówię, wypuszczając herosów, a gdy schodzą na parter sprawdzam jeszcze raz czy karteczka informująca rodziców, gdzie jest jedzenie, znajduje się w widocznym miejscu, potem wychodzę i dwukrotnie przekręcam klucz w zamku, chowam go do kieszeni, a następnie zbiegam schodami, prawie wpadając na ściany na zakrętach, wsłuchując się w łomot okutych metalem buciorów, niosący się echem po cichych korytarzach bloku.
***
-Krzysiuuuu!- krzyczę i klękam w progu, rozkładając ramiona, a rozpędzony trzylatek wpada na mnie i w ramach pocałunku obsmarowuje mi śliną cały policzek.
-Masz ciasteczka?- pyta od razu, a gdy zaprzeczam, jego usteczka natychmiast wykrzywiają się w podkówkę.
-Mam coś lepszego niż słodycze. Ktoś do ciebie przyszedł!- staram się mówić jak prezenter telewizyjny, ale skutki są raczej marne. Na szczęście Krzysiowi to nie przeszkadza.
-Bob Budowniczy?- dopytuje się przedszkolak, ja jednak znów kręcę głową.
-Nie. Pampambabababam!- wskazuję na drzwi, przez które wchodzą moi goście- To jest Annabeth.- przedstawiam mu blondynkę.
-Ania?- pyta, a heroska wzrusza ramionami i uśmiecha się od ucha do ucha.
-Tak, jestem… Ania…- wyciąga w jego stronę dłoń- A ty jak się nazywasz?- pyta w dobrej wierze, ale mój kuzynek zaczyna się wstydzić i chowa się za moją nogą, wbijając w nią paznokcie, co nie jest zbyt przyjemne.
-Krzysławie!- mówię głosem Czesia z „Włatców Móch”- Proszę wyjść i się przywitać!- dzieciak zaczyna się chichrać, a jego nieśmiałość znika jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przytula się do Annabeth, która robi minę pod tytułem „niech-mi-ktoś-pomoże”.
-Hej! Krzysiek! Halo, Krzysiu! Zobacz, to jest Percy.- mam nadzieję, te to odwróci uwagę małego od córki Ateny i nie mylę się.
Mój kuzyn zaczyna skakać po przedpokoju, wrzeszcząc:
-Pierdzi! Pierdzi! Pierdzi!
Moja twarz robi się czerwona i gorąca. Ups!
Percy wygląda, jakby zaraz miał kogoś zamordować. Podwójne „ups”!
A Annabeth wybucha śmiechem.
-Wiesz co, Glonomóżdżku?- mówi rozbawiona- Chyba też zacznę cię tak nazywać!
***
-Gonię Krzysia, gonię Krzysia… Dorwałam Krzysia!- zaczynam łaskotać małego, a potem unoszę go nad ziemię i robię „samolot”, przez co mój kuzynek zaczyna się chichrać na cały regulator.
-Dobrze.- mówię, gdy stawiam go na ziemi- A teraz idź się pobawić samochodami, bo muszę buty pochować, zanim je znajdzie Skrzat Butożerca.- trzylatek biegnie do pokoju niemal identycznego jak mój, wytapetowanego jednak obrazkami z Bobem Budowniczym, a ja wkładam obuwie do mikroskopijnego schowka, którego większą część zajmuje wózek.
Cioci nie będzie przynajmniej trzy godziny, tak powiedziała, gdy mijałyśmy się na klatce, ale znając gdańskie korki to raczej dłużej… Zdążę zrobić ciasteczka? Chyba tak, bo jeszcze te kopane kolejki do lekarza… Będą tam siedzieć wieki…
Mam nadzieję, że to tylko przeziębienie, ale Mać coś często ostatnio choruje… Ma roczek i przez przynajmniej jedną czwartą swojego życia leżał w łóżeczku z gorączką, katarem lub innym badziewiem. I oczywiście prawie non stop się wydzierał…
-Aaa…- zaskakuje mnie Krzysiu, wbijając paznokietki w moje udo- A on nie chce mi oddać! Pierdzi nie chce mi oddać! Jest niedobry! Kurde!- wydziera się maluch, ale ja reaguję w pierwszej kolejności na to jak mówi, a nie co mówi:
-Ty ty ty! Bez kurdania mi tu, nie jesteś Kurdem!- nie chcę ochrzaniać go jakoś specjalnie, bo w jego wieku wyrażałam się podobnie, ale to nie znaczy, że popieram przeklinanie w przedszkolu- Dobra, zobaczymy o co chodzi.
***
W świątyni Boba Budowniczego siedzi Percy. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że czternastolatek jak zahipnotyzowany wpatruje się w wirujący bączek. Gdy Krzysiu próbuje zabrać zabawkę, chłopak natychmiast łapie obiekt swojego uwielbienia i ponownie rozkręca go kawałek dalej.
Co za idiota!– mówią szare oczy stojącej w drzwiach Annabeth.
Zgadzam się w stu dziesięciu procentach.– odpowiadam, również bez słów.
***
-Dziękuję.- mówi ciocia z wdzięcznością, trzymając w ręce nosidełko, z którego wystają pulchne nóżki śpiącego Maćka.
-Nie ma za co… Krzysiu!- mówię ostrym szeptem- Nie teraz. Za chwilę się z mamusią przywitasz, ale teraz mama trzyma Macia, a Mać śpi. Chcesz braciszka obudzić? Wtedy mama nie będzie miała czasu się z tobą bawić, bo będzie musiała go usypiać. Idź przynieść mamie ciasteczko!- wysyłam go do dużego pokoju, gdzie na stole leży plastikowy talerz wypełniony jeszcze ciepłymi wypiekami.
-To my idziemy. Pa!- rzucam i niemal wypycham herosów z mieszkania.
***
-Co to za miejsce?- pyta Percy, którego nie zachwyca perspektywa wejścia do podziemi.
-To coś w rodzaju kawiarni lub pubu.- wyjaśniam cierpliwie- Pewna pani płaci wszystkim mieszkańcom za to, że udostępniają jej swoje piwnice. Są tu wyrąbiste kawy, herbaty i czekolady, a także ogromny telewizor. Za jakieś pół godziny gra Lechia, więc pewnie będzie tłum… ale tu nie przychodzą dresiarze ani kibole, tylko normalni ludzie. Więc jest w miarę bezpiecznie.
-W miarę?- powątpiewa Annabeth- Ale nie całkiem?
-No… Ataku nuklearnego to to nie wytrzyma. Ale podejrzanych typków się obawiać nie trzeba… Ani tych waszych potworków…- zanurzamy się w gwarze sali i zaczynamy szukać wolnego miejsca, gdy kątem oka zauważam, ze ktoś do mnie macha. Odwracam się w tamtą stronę i widzę mojego przyjaciela, uśmiechającego się od ucha do ucha i wskazującego nam miejsca przy swoim stoliku. Przepychamy się przez tłum, a gdy docieramy do celu, herosi natychmiast opadają na siedziska i zdejmują czapki.
-Słuchajcie, zostawię was tu na chwilę.- oznajmiam im- Pójdę po coś do domu i zaraz wracam.- widzę podejrzliwe spojrzenia Annabeth, więc próbuję ją uspokoić- To mój przyjaciel, nic wam nie zrobi. No… może ewentualnie zanudzić was na śmierć żartami środowiskowymi i opowieściami o tym, jak w wieku pięciu lat zrąbałam się na głowę z drabinek. Ale się nie przejmujcie.- macham im na pożegnanie i wychodzę z piwnicy, by następnie skierować się w stronę mojego bloku.
***
Cicho wchodzę do mieszkania i od razu kieruję się do kuchni. Wzdycham na widok pobojowiska, jakie zostawili tu rodzice i po raz któryś mam ochotę wparować do dużego pokoju „na Chucka Norrisa” (wywarzając drzwi z półobrotu) i wyłączyć ryczący telewizor, po czym zagonić mamę i tatę do kuchni i wykrzyczeć im w twarz, by sami sobie posprzątali…
Od śmierci babci mam wrażenie, jakbym to ja była mamą, a oni moimi dziećmi… I wkurza mnie to tak, że czasem mam ochotę kogoś walnąć.
Ale nie teraz. Nie dziś. Tym razem tylko wyjmuję z szafki trzy kubki, w tym mój ukochany, o pojemności małego wiadra, a następnie wymykam się z mieszkania cicho niczym zjawa.
***
-Percy poszedł oglądać mecz.- informuje mnie przyjaciel, gdy tylko zbliżam się do stolika.
-To trudno, ma problem.- wzruszam ramionami. Nadal jestem zła za jego dziecinne zachowanie w stosunku do Krzysia, więc stwierdzam, że będę wredna i nie poczekam ani nie pójdę go szukać:
– Chcesz coś do picia? Mają tu dobrą czekoladę…- zaczynam, ale przyjaciel wpada mi w słowo:
-… gorzką z różnymi syropami tudzież przyprawami, mleczną z lodami, a nawet białą, z dżemami lub wiórkami kokosowymi…- wylicza z rozmarzeniem. Na górnej wardze ma warstwę kakao, a stojący przed nim kubek jest pusty.
-Dobra, co chcecie?- pytam, stawiając na stole szklankę przeznaczoną dla Percy’ego i w zamian zgarniając tą, z której pił mój kumpel.
-Weź mi gorzką z chilli. Potem ci oddam.- mówi, ja jednak postanawiam być miła i jakoś się mu odwdzięczyć za to, że przyszedł do mojego domu o tej nieboskiej godzinie:
-Zapomnij. Stawiam ci. A ty co pijesz?- zwracam się do Annabeth, która prosi o zwykłą, mleczną czekoladę bez żadnych dodatków.
Udaję się wiec do najdalszego, przerobionego na kuchnię pomieszczenia, w którym uwija się niewysoka, dobijająca sześćdziesiątki kobieta.
-Co byś chciała, kochanieńka? To, co zwykle?- pyta, a na jej pomarszczonej twarzy wykwita uśmiech.
-Poproszę.- mówię, wyciągając w jej stronę kubki- I jeszcze dwie czekolady, jedną gorzką z chilli, a drugą zwykłą mleczną, jakby pani mogła.
-Chcecie ciasteczka albo kanapki?- pyta uprzejmie, lecz odmawiam. Czekam kilka minut, a gdy naczynia napełniają się niebiańskimi napojami, jestem spocona jak szczur. Niestety, zapomniałam zdjąć tej *** kurtki… No trudno, przeżyję.
-Dziesięć złotych.- mówi kobieta, a ja wyciągam z kieszeni zmięty banknot, który następnie wędruje do zamykanej na klucz, metalowej kasetki.
-Zaraz po to wrócę.- wskazuję na moją kawę, a ton mojego głosu jest przepraszający, bo nie lubię sprawiać kłopotów ludziom, których lubię.
Lawiruję pomiędzy zupełnie nie pasującymi do siebie rzeczami- plastikowymi meblami ogrodowymi, przy których stoją ciężkie, obite materiałem krzesła, nowoczesnymi ławami o szklanych blatach, tak niskich, że ludzie siedzą na wędkarskich stołkach lub wprost na podłodze, chybotliwymi stolikami wyglądającymi jakby je ukradziono spod śmietnika kawiarni i stojącymi w przypadkowych miejscach stołkami barowymi.
***
Przynoszę czekolady do stolika, zostawiam kurtkę, bluzę i czapkę na wieszaku, a potem wracam po swoją kawę.
Gdy siadam na plastikowym krześle, Percy’ego nadal nie ma. Trudno. Ma problem.
Zatapiam wszystkie swoje zmartwienia i wątpliwości w kawie z syropem imbirowym i cukrem cynamonowym.
***
-Gdyby ci cholerni pseudokibice mieli jaja, napraliby na mordy własnych zawodników, a nie kibiców drużyny przeciwnej!- mamrocze facet wychodzący z sali telewizyjnej- Grają jak stado naprutych ciot!
Przez chwilę wpatruję się w resztkę kawy na dnie kubka, po czym wypijam ją jednym haustem.
I wtedy w pomieszczeniu obok rozlega się huk przewracanych stołów, potoki przekleństw i dźwięki przypominające tłuczenie szkła, a przez moją głowę przebiega jedna myśl.
Ten *** Percy znów się w coś władował.
***
Leżę na zimnych kuchennych kafelkach, otulona ciemnością jak kocem i staram się powstrzymać odruch natychmiastowego pójścia do mojego pokoju i zabicia pewnego osobnika płci męskiej, który spowodował bójkę w kawiarni, bo „ktoś go dotknął”.
Zagryzam wargi. Nie wolno mi go walnąć. To mój gość.
Pociesza mnie tylko myśl, że jutro, a właściwie dziś, dam Glonomóżdżkowi taki wycisk, o jakim się mu nie śniło.
Gdy planuję poranne zajęcia, podłoga zdaje się stawać jakby nieco wygodniejsza.
Wkraczam do krainy Morfeusza z uśmiechem na ustach.
***
-Won z wyrek!- potrząsam Percym, który tym razem, rad nierad, musiał spać na rozłożonej na dywanie karimacie. Annabeth budzi się sama i przeciera oczy.
-Cooo?- pyta chłopak, praktycznie jeszcze śpiąc.
-Rusz dupę, sam chciałeś iść na basen! A jeśli mamy zdążyć na za dwadzieścia ósma, musimy wyjść za kwadrans, bo nasza komunikacja miejska jest wprost cudowna.- gadam, gdy herosi niechętnie w opuszczają wygrzane posłania- Idę śniadanie robić. Widzimy się za pięć minut.-po tym motywującym przemówieniu wychodzę z pokoju.
***
Po dwudziestu minutach, wielu przekleństwach i zmyciu rozlanego jogurtu z blatu stołu, jesteśmy gotowi do wyjścia.
Zamykam mieszkanie i zanurzamy się w mrok.
Wspominałam już, że okolica mojego bloku nie jest oświetlona? Nie? No to właśnie wspominam: na mojej ulicy jest tylko jedna latarnia, która i tak nie świeci.
Podziękowania dla chuliganów.
Przystanek jest oddalony o trochę ponad pół kilometra, ale wolę mieć zapas ze względu na „kochaną”, „sprawnie działającą” i „punktualną” komunikację miejską.
***
Wiatę zdewastowano. Ławkę ukradziono. Znak wyrwano. Rozkład zasmarowano niecenzuralnymi malunkami.
-Patrzcie i podziwiajcie! Oto zabytki gdańskiej kultury!- zamaszyście wskazuje na ten obraz nędzy i rozpaczy. W duchu cieszę się, że panują egipskie ciemności, przez co nie widać wszystkich „urokliwych” detali, takich jak kałuże podejrzanych płynów pod murem, różnobarwne kolonie gum do żucia oraz kolekcja butelek po piwie wszystkich możliwych marek. Idealne miejsce na popołudniowy spacer!
A pośrodku tego wszystkiego stoi mój przyjaciel, uśmiechając się od ucha do ucha.
***
Na podróż wiekowym, rozklekotanym autobusem i piękny zapach tamże łaskawie spuszczę kurtynę milczenia.
***
Czekamy na prawie pustej hali, obejmując się ramionami i starając się nie drżeć z zimna. Nie do końca nam wychodzi, ale mówi się trudno.
W końcu z męskiej szatni wyłania się syn Posejdona w pożyczonych kąpielówkach, więc idziemy nad duży basen.
-Chciałabym zobaczyć, jak pływasz.- zwracam się do Percy’ego- Możliwe, że się czegoś nauczę. No i przy okazji trochę się pościgamy. Czterysta metrów to szesnaście basenów, czyli robimy po cztery baseny każdym stylem.- wyjaśniam, a na zakończenie rzucam jeszcze:
-To jedziemy!
Wchodzę na murek przy torze trzecim, a chłopak wdrapuje się na słupek przy dwójce. Ma przewagę wysokości, ale mnie to nie obchodzi. To jeden z moich dziwnych lęków: gdy miałam siedem lat, spadłam ze słupka w tył, na cztery litery i od tamtej pory staram się nawet nie dotykać tych diabelskich wynalazków. Nie i już.
-Na miejsca!- rozlega się komenda, więc pochylam tułów i składam dłonie na ściance, a po moim ciele rozchodzi się pierwszy adrenalinowy kopniak- START!
Odbijam się instynktownie, i szybuję, lecę jak ptak, a potem nagle przebijam powierzchnię lodowatej wody. Uderzam złączonymi nogami- raz, drugi, trzeci i czwarty, po czym wylatuję z odmętów jak wystrzelona z procy, łapię powietrze, przerzucam ręce, uderzam nogami na dwa tempa, następnie znów wynurzam łeb i cykl zaczyna się od początku.
Ściana. Nawrót. Głęboki oddech. Odbicie. I kolejny basen.
Przy pierwszym, najpotężniejszym ruchu ramion nie do końca trafiam w światło toru i zahaczam małym palcem o *** ostrą linę, lecz ból został poza basenem. Nie dotyczy mnie.
Przy trzeciej długości udaje mi się przelotnie spojrzeć na Percy’ego, lecz zaraz przestaje mnie interesować jego technika. Jest o długość ramienia przede mną, więc zdwajam wysiłki, narzucając mordercze tempo, ignorując omdlewające barki, błagające o odpoczynek.
Syn Posejdona jeszcze bardziej przyśpiesza. I o to mi chodzi. Nikt nie wytrzymuje mojego tempa przez więcej niż dwieście metrów.
Nawrót i odbicie, a potem ostatni basen tym stylem. Wydłużam krok, wzmacniam kopnięci, mocniej naciskam klatką piersiową i odcinam się od własnych mięśni.
Primo Victoria!
Nawrót i nareszcie grzbiet. Tu muszę go kosić i złapać oddech. Juhu!
Jestem w swoim żywiole- to mój ulubiony styl. Jednak chcę podpatrzyć, jak płynie Percy, więc zerkam na niego ukradkiem. Odsadziłam go tak, że jego głowa znajduje się na wysokości moich żeber. Su… Nad moją głową ostrzegawczo migają chorągiewki, więc błyskawicznie przekręcam się na brzuch i wykonuję nawrót, a fala, którą wytworzyłam, robiąc za żywą motorówkę, uderza mnie w głowę, jednak rozcinam ją, niczym nóż ciasto i wypływam na powierzchnię, wyciągając prawą rękę za siebie. Heros chyba robi to nieco inaczej, płaską dłonią równolegle do wody, no i jego nogi produkują znacznie więcej piany, jakby robił dłuższe ruchy stóp i bardziej pracował kolanami… Drugi basen za nami! Gdy zaczynam trzeci, czuję się wprost niebiańsko, bo zdobyłam kolejne kilkanaście centymetrów przewagi, która jeszcze się powiększa po ostatnim „grzbietowym” nawrocie.
Przy czwartym basenie mam wielką ochotę sięgnąć po „tajną broń”, ale tego nie robię, zostawiam ją na dowolny.
Perseuszu Jacksonie, bój się!
Żaba. Staram się odbić jak najmocniej, zdaje mi się, że wręcz frunę pod wodą. Muszę uważać na synchronizację, albo polegnę! Wciągam powietrze, chowam łeb i w tym samym momencie prostuję się jak strzała, lecąca do celu. Kilka kolejnych cykli, każdy okupiony walką z własnymi mięśniami. Nawrót. ***! Za niski pułap! Robię jeden ruch pod wodą i wynurzam się dopiero przy następnym cyklu, przez co tracę odrobinę cennego oddechu. ***! Płynę dalej, czując, jakby ktoś właśnie mielił mi płuca. Ich jeszcze nie nauczyłam się odłączać.
Po drugim basenie moja przewaga nieco topnieje, ale udaje mi się uporać z deficytem tlenu, więc próbuje nadrabiać. Całą trzecią długość płyniemy jak zespawani: ja nie mogę odsadzić Percy’ego, a on nie może mnie dogonić. Na przemian zyskujemy lub tracimy po kilka minimetrów. Zauważam przy tym, że syn Posejdona ma nieco krótszy krok, choć dalej dociąga dłonie… Robi więcej ruchów. A przez to bardziej się męczy.
Ściana. Nawrót i ostatnia prosta żabą. Zbieram się na rozpaczliwy wysiłek i na tych dwudziestu pięciu metrach powoli lecz nieubłaganie zwiększam dystans dzielący mnie od herosa.
Kraul! Robię fikołka, odbijam się od ściany i zaczynam z determinacją pracować nogami i rękoma, oddychając na dwa, w stronę przeciwnika. Nagle, z nieznanych powodów, lewa łydka zaczyna odmawiać mi posłuszeństwa.
Tak, zdecydowanie już czas na „tajną broń”.
Pierwszy nawrót dowolnym. Już!
Wyłączam myślenie i uruchamiam znajdujący się w moim umyśle niewidzialny magnetofon:
Through the gates of hell/ As we make our way to heaven/Through the Nazi lines/Primo Victoria!
Ostatni basen. Płyniemy łeb w łeb. Podczas brania oddechu kątem oka zauważam ruchy płynącego chłopaka i omal nie staję. Wiatrak. Syn Posejdona płynie wiatrakiem!!!
ŁUP! Czuję się, jakbym uderzyła w ścianę, ale to przecież tylko bąbelki powietrza. Do murku jeszcze tylko dziesięć metrów… Ignoruję ból w klatce piersiowej oraz uczucia miażdżenia i nie wiadomo jak ani skąd, wstępuje we mnie nowa siła. Walczę. Płynę najszybciej, jak potrafię, zrównuję się z Percym, który wcześniej uciekł mi o kilka centymetrów, minimalnie go wyprzedzam…
ŁUP! Na długość dłoni od mety nagle wyrasta ściana, której nie jestem w stanie przebić. Uderzam w nią z impetem, palcami, ręką, głową. Walę w nią pięścią, wściekła, że odebrała mi możliwość wygrania. I coś sobie uświadamiam: ściana zrobiona jest z wody.
Przepływam na sąsiedni tor, dźwigam się na murek, staję chwiejnie na omdlewających nogach i bez słowa odchodzę do szatni, zataczając się przy tym jak rasowy żul.
***
Płacz nie leży w mojej naturze. Więc nie płaczę. Jestem po prostu tak straszliwie, krańcowo rozwścieczona, że już nawet nie wiem, co mam robić.
Gdyby pokonał mnie uczciwie, podeszłabym i mu pogratulowała. Nie miałabym absolutnie żadnego żalu do nikogo, nawet do siebie. Pomyślałabym po prostu: „oboje daliśmy z siebie więcej niż wszystko, a Percy zwyczajnie okazał się lepszy”.
Ale… on, jak to mówią, „grał na kodach”. Wykorzystał „chody”, jakie ma w wodzie jego tatusiek i postawił przede mną przeszkodę lub nawet dwie. Nie jestem pewna, bo cały wyścig zdążył już zlać się w mojej głowie do jednej wielkiej plamy błękitu. Nie ufam własnym wspomnieniom.
Siedzę na kafelkach pod prysznicem, a mokre włosy odgradzają mnie od świata niczym falująca, brązowa kurtyna. Bolą mnie mięśnie, które przez rozciągnięte w milenia kilka minut zmuszałam do pracy ponad siły, boli głowa, którą walnęłam w sztuczną ścianę, ale przede wszystkim boli urażona duma. To… to po prostu wygląda tak, jakby nie traktował mnie poważnie, jak przeciwnika, z którym trzeba się w jakimkolwiek stopniu liczyć, tylko stwierdził, że i tak wygra, więc może mnie olać.
Na początku pewnie po cichu się śmiał, że narzuciłam tak mordercze tępo i myślał, że odpadnę po stu metrach. A pod koniec się zdziwił i wkurzył, że śmiertelnik, w dodatku dziewczyna, może dotrzymać mu kroku, a nawet go pokonać. I postanowił wygrać za wszelką cenę, mając gdzieś zasady fair play…
Kopać go. Kopać zabłoconymi glanami.
***
Przebieram się i suszę włosy w ciągu dwudziestu minut, mam wiec jeszcze czas, by wejść na trybuny, gdzie stoi Annabeth (która odmówiła kąpieli z tego prostego powodu, że nie miałam stroju, który mogłabym jej pożyczyć). Na szczęście nie komentuje ona mojego wcześniejszego zachowania i pozawala mi po prostu siedzieć obok i obserwować podtapiających się nawzajem chłopaków. A właściwie głównie Percy’ego usiłującego udusić mojego kolegę, który jednak nie jest w stanie odpłacić mu pięknym za nadobne, bo syn Posejdona potrafi wytrzymać pod wodą dowolnie długo.
Rozlega się gwizdek, oznaczający koniec czasu, więc obaj, śmiertelnik i heros, wychodzą z wody, jednak każdy po swojemu: pierwszy po prostu podciąga się na półmetrowy murek, a drugi płynie na przeciwległy kraniec basenu, do drabinki. Gdy widzę jego technikę (czytać „brak techniki”), moje zęby mimowolnie zgrzytają: macha ramionami jak wiatrak, w ogóle nie robi skrętów barków, a wynurza głowę, jakby płynął żabą, do tego praktycznie nie pracuje nogami…
I, pomimo tego wszystkiego, pruje wodę jak torpeda.
***
-Z reszty książek imiona nie zniknęły.- szepcze mi w ucho mój przyjaciel, zaplatając moje wciąż wilgotne włosy w dobierany warkocz podczas oczekiwania na Percy’ego- Ani z innych egzemplarzy trzeciej części, ani z dalszych tomów. Sprawdziłem w bibliotece.
-Jak myślisz, da się ich jakoś odesłać? No wiesz, nie mogą mieszkać u mnie w nieskończoność…- urywam.
Szeptaną konwersację ucina pojawienie się syna Posejdona.
***
W domu jesteśmy o wpół do dziesiątej (kocham komunikację miejską), głodni jak stado wilków.
Jednak rodzice siedzą w dużym pokoju i cały czas się boję, że przyjdzie im do głowy wleźć do kuchni, wiec (niezbyt uprzejmie, ale mówi się trudno) proszę resztę towarzystwa, by została na zewnątrz i sama przemykam do mieszkania, by zrobić kanapki, które następnie wynoszę na dwór. Hmmm… Chyba cały dzień będziemy musieli spędzić poza domem…
Miło i przyjemnie…
***
Siedzenie na placu zabaw samo w sobie nie jest takie złe. Jednak gdy jest się tam przez sześć godzin (z małą przerwą, podczas której odgrzałam rodzicom sos do spaghetti i ugotowałam makaron, a nam wyniosłam porcję jedzenia w plastikowym pojemniku), to robi się nieprzyjemnie. Jeśli dodatkowo wielkimi krokami nadchodzą Mikołajki, więc temperatura wacha się od +1 do -1, to stopień fajności oscyluje w podobnych granicach. A gdy dodatkowo ma się przy sobie czternastoletniego dzieciaka szalejącego na zjeżdżalni to… Lepiej nawet nie komentować.
O czwartej po południu niebo jest już zupełnie ciemne, toteż mam wielką ochotę iść do domu. Dresiarze nie śpią.
Czytałam ostatnio na Nonsensopedii „kodeks dresa”. Sprowadzał się on do jednego, prostego zdania: „zabij lub ciężko zrań każdego spotkanego niewiernego”. To chyba miał być żart, ale… problem w tym, że niektórzy naprawdę się do tego stosują.
Gdybyśmy byli tylko ja i moi kumple, to wręcz celowo włóczylibyśmy się po najciemniejszych uliczkach, by sprowokować karków i spuścić im łomot. To daje innym nadzieję, pokazuje, że ABSa da się pokonać jego własną bronią (pięścią/nogą/pałką) i przy okazji chwieje systemem mentalnym dresiarzy, opierającym się na stwierdzeniu „Jestem niezniszczalny”.
Jak z Tytanikiem- był niezatapialny aż do momentu, w którym wrąbał się na górę lodową.
Jednak boję się wciągnąć w całą sprawę „gości”. Po tym, co mi pokazali, wolę nawet sobie nie wyobrażać ich konfrontacji z dresami. Z herosów, przyszłych wybawców Olimpu, zostałaby tylko krwawa miazga.
-Chodźcie.- mówię donośnie- Już czas do domu.
Prawie nam się udaje. Prawie.
***
Jak już wspominałam, moja ulica jest nieoświetlona. By dojść do bloku, w którym mieszkam, trzeba również bardzo zbliżyć się do pewnej małej, zdewastowanej altanki- ulubionego miejsca dresiarzy, w którym „ziomy” umawiają się na popijawę, palenie, puszczanie wiejskiego disco ze zdecydowanie NIEwiejskich komórek i pogaduchy, sprowadzające się do przechwałek kogo i w jaki sposób się sprało.
Percy gada jak najęty o grach komputerowych, których nikt poza nim nie zna i po raz stutysięczny pyta, czy na pewno nie umiem zrobić niebieskich ciasteczek.
Gotuję się z wściekłości i w końcu nie wytrzymuję:
-Słuchaj no, idioto! Albo sam sobie zatkasz mordę, albo ja ci to zrobię! Podfajczonym Achtungiem.- mój głos jest niebezpiecznie niski, a przy kolejnych słowach staje się również przerażająco cichy- Nie wiesz, co to Achtung? To taka petarda, długa jak moja dłoń, o średnicy trzech centymetrów. Zamieni twoją niewyparzoną gębę w śliczną, czerwoną fontannę. Co ty na to?- uśmiecham się jak kot z Cheshire.
I słyszę złowrogi szelest ortalionów.
-O ***!- wyrywa mi się- Perseuszu Jacksonie, zabiję cię!- „jeśli oni nie zrobią tego najpierw”, dodaję w myślach.
***
Nie ma sensu przytaczać rozmowy pomiędzy mną i moim przyjacielem, a pięcioma karkami, które wychynęły z altanki, wyrzucając po drodze pety. „Inteligentna konwersacja” sprowadza się bowiem do tego, że ja opisuję dokładnie, na jakich planetach znajdą się poszczególne części ich ciał po moim kopniaku, oni natomiast używają wszystkich możliwych odmian słowa „prostytutka” i wykonują obraźliwe gesty w stronę moją i Annabeth, za co mój kolega odpłaca się obietnicą, że przemaluje im dresy na różowo i stwierdzeniem, że zachowują się jak banda małp po lobotomii.
Tak to wygląda w ogólnym zarysie. Poza tym dużo przekleństw i wyrażeń pod tytułem „macie wonty?”, „chcecie w mordę?” (ABSy), „kupcie sobie mózgi”, „zamiast piwa pijcie wodę z klozetu” (my).
Ogółem: przyjacielska pogawędka.
***
Dresiarze maja sporo siły, ale nie umieją z niej korzystać. Są jak legendarne trolle: walą na oślep i mają nadzieję, że zabiją (jeśli nie pięścią, to zapachem). Są przy tym jednak zaskakująco delikatni- trzeba tylko kopnąć w odpowiednie miejsce, przestawić szczenę, spowodować krwotok z nosa, czasem wystarczy ustawienie noża w odpowiedni sposób (nisko na nogach, broń w ręce opartej na kolanie, ostrą stroną do góry), sugerując, w jakie partie ciała się celuje. To działa na 90% populacji dresus vulgaris.
Tylko że ci, na których mieliśmy (nie)przyjemność się nadziać, należą do tej *** jednej dziesiątej, która po pierwszym ataku robi się jeszcze agresywniejsza.
Gdy kopię jednego z nich w szyję, z półobrotu, ten upada na ziemię, krztusząc się i usiłując zwymiotować. Inercja. Ląduję twarzą do kolejnego osiedlowego idioty i w ostatniej chwili zastawiam się przedramieniem. Ał! Cios pałki w rękę jest na pewno lepszy, niż w mordę, ale i tak nie jest mi zbyt przyjemnie. Kończyna promieniuje bólem, jakby w moich żyłach krążył kwas, ale udaje mi się wyrwać karkowi jego broń i odrzucić ją w wyłysiały ligustrowy żywopłot, zamierzyć się nogą…
ŁUP! Coś podcina mnie gwałtownie, lecę na ziemię i uderzam potylicą o kamienie… Leżący dresiarz już chyba doszedł do siebie i właśnie dał przykład tego, czym kończy się lekceważenie takich jak on.
Mnie jednak też nie powinno się olewać. Robię przejście do półszpagatu i choć wiruje mi we łbie, zastawiam się rękoma. Instynkt. Przydatny instynkt- kopniak w tył czaszki nie sięga swego celu, ale od siły uderzenia drętwieje mi wszystko poniżej lewego łokcia.
Widzę, a właściwie wyczuwam napastnika przed sobą. Stoi w rozkroku. Błąd. Zaczynam normalny przewrót, lecz gdy przetaczam się między stopami chłopaka, gwałtownie wyrzucam zaglanikowane nogi w górę. Cel osiągnięty! Gość wydaje z siebie dźwięk, którego nie powstydziłaby się niejedna uznana śpiewaczka operowa i kuli się, trzymając się za tą część ciała, która boli chłopaków po wejściu na wyjątkowo wysoką ściankę wspinaczkową.
-No? Który następny?- wrzeszczę rozjuszona. Dresiarze przez chwilę patrzą w osłupieniu na swego kolegę, a potem, jak na komendę, odwracają się i wbiegają w ciemność.
Rozglądam się tryumfalnie po „polu bitwy”, a euforia momentalnie zamienia się w rozpacz. Czuje się, jakby przejechał po mnie czołg i przemaszerował oddział ciężkozbrojnej piechoty.
Jakby ktoś poowijał mi serce i mózg drutem kolczastym.
Na placyku brakuje Percy’ego.
Uciekł.
***
Siedzę na pochyłym dachu bloku. To mój azyl. Moja samotnia.
Tu nareszcie mogę się wypłakać, jednak, jak na złość, łzy nie chcą płynąć. Kołyszę się tylko w przód i w tył, a wiatr raz po raz uderza mnie w twarz.
Oszukane. To wszystko oszukane.
Był moim idolem, był wzorem, do którego się odwoływałam. Rozprawkę pod tytułem „Do jakiego bohatera literackiego chciałabyś być podobna i dlaczego?” napisałam właśnie o nim. Wyprodukowałam wiele stron opowiadań, nierzadko siedziałam nad robotą do trzeciej czy czwartej rano, byleby tylko zarobić na książki o nim. A potem… wyszedł z książki. Tak po prostu.
Najpierw była dzika radość, ale potem, stopniowo, ustępowała ona coraz większemu rozczarowaniu, by w końcowym etapie przekształcić się we wściekłość.
Ten, w którego wierzyłam, którego niemal czciłam, który stał w moim małym, prywatnym panteonie… Okazał się być dzieciakiem. Ma tyle lat, co ja, ale to zwyczajny dzieciak: zaborczym, niemiejącym się zachować, nie znającym zasad fair play, zazdrosnym, pływającym beznadziejnie pod względem technicznym i kopiącym koty. A przy tym zwyczajnie tchórzliwym…
Ktoś sobie ze mnie okrutnie zakpił.
Dorwę gościa. Dorwę go i zabiję. A potem mogą ze mną zrobić, co chcą.
Podnoszę się z miejsca i zaczynam śpiewać, a mój głos odbija się upiornym echem od zazwyczaj niemych murów osiedla.
Mam być wdzięczna?
Za co pytam się
Za niepokój, za nieprzespane noce?
Za zwątpienia, za obiecany raj,
Na który …
***
Przyłażą już po minucie.
Słyszę uderzenia ich butów o dach.
Znów siadam i znów się kulę.
Przybyli tylko oni dwoje: Percy i Annabeth.
-Ja tylko chciałem pójść po pomoc…- zaczyna heros, ale nie mam sił ani ochoty by go słuchać. Rozczarowanie narastające we mnie przez ostatnie dni w końcu znajduje ujście:
-Nikt cię o nic nie prosił!- wybucham- Nikt cię tu w ogóle nie zapraszał! Przylazłeś i rozwaliłeś wszystko, na czym opierał się mój świat. Byłeś moim cholernym idolem, byłeś nadzieją… Jak Spartanie spod Termopil. Jak Dywizjon 303. Jak moja *** cioteczna prababka.- wrzeszczę, pryskając śliną- Wiesz, kim ona była? Była sanitariuszką podczas Powstania Warszawskiego. W lazarecie było wielu ciężko rannych, a naziści zbliżali się w zastraszającym tempie. Musieli się ewakuować, ale nie mogli zabrać rannych. Moja prababka została. Podobno powiedziała: „Dajcie mi broń. Szwabska stopa nie postanie w tym miejscu, póki ja żyć będę.”. Zginęła, ale pośmiertnie nadano jej pseudonim Wanda. Od tej, co nie chciała Niemca.- nie rozumieją mojej opowieści, ale nie dbam o to. Wściekłość zalewa mnie duszącą falą czerwieni.
-Stałeś obok nich, ***. Byłeś moim idolem. A potem wszystko spieprzyłeś. Nienawidzę cię! Nienawidzę! NIENAWIDZĘ!!!- przy ostatnim okrzyku robię krok do przodu i daję upust furii, waląc go z całej siły w twarz, a potem jeszcze raz i jeszcze… Na koniec kopniak i…
Percy nie jest przyzwyczajony do chodzenia po takiej powierzchni. Nie spędził tu tylu godzin, co ja.
Więc kiedy mój glan trafia w cel, traci równowagę i zaczyna z krzykiem zsuwać się po pochyłości, pociągając za sobą Annabeth, której dłoni próbował się chwycić, by powstrzymać upadek.
Patrzę, jak znikają za krawędzią dachu, a potem wsłuchuję się w rozpaczliwy wrzask, ale w sercu nie czuję nic. Biała pustka.
Siadam na zimnej, pochyłej płaszczyźnie, podciągam kolana pod brodę i zaczynam powoli kołysać się w przód i w tył, wydając przy tym niski, zawodzący dźwięk.
Nie wierzę w to. Nie wierzę!
Gdy obejmują mnie znajome, ciepłe ramiona, przestaję się kiwać, a zamiast tego drżę.
-Zobacz.- podsuwa mi pod nos coś twardego i prostokątnego. Nieświadomie wodzę po tym palcami i natrafiam na wytłoczony napis. KLĄTWA TYTANA.
-Jest cała. Kompletna. Oni…- nie daję mu dokończyć. Wyrywam się z uścisku, biorę zamach i ciskam książkę w ciemność, byle dalej od siebie. Leci w dół. Na chodnik.
Wiem, co chciał powiedzieć: że nic im się nie stało, że nie jestem tak naprawdę morderczynią…
Nie wierzę w to.
Już w nic nie wierzę.
pierwsza!!! łał naprawde dałaś popis swojemu talentowi!
Czytałam to z godzinę!!!!! Ale i tak świetne:)
… … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … … J e d n o s ł o w o : GENIALNE!!!!!!!!!!!! Nie dziwię się, że wygrałaś!!! To jest cudowne! Piękne! Twoja twórczość uzależnia! Ja, ja, ja…. ja nie mogę znaleźć słów, aby opisać to opowiadanie. Nie, nie opowiadanie. To, to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek czytałam! Już wiem, o jakim rękopisie jest mowa w „Mieście śniących książek”, Waltera Moersa. Ten rękopis, genialny, wywołujący wszystkie uczucia, piękny i przeniknięty Ormem, to właśnie to, TWOJE OPOWIADANIE. Nie, łżę. To TY jesteś Ormem. Ja, po raz pierwszy zaniemówiłam. Nie czytałam nigdy czegoś piękniejszego, a czytałam wiele. To mistrzostwo.
wow
nic więcej nei jestem w stanie wydusić.
zjedługie, zajecudowne i … nie widze tu zapotrzebowania na wene
Co ja mam powiedzieć? To opowiadanie przerosło wszelkie moje ideały pisarskie. Jesteś genialniejsza od wszystkich pisarzy jakich znam, JESTEŚ lepsza od Riordana.
Wyraz niedowiezrenia, zachwytu, uwielbienia, kopara na podlodze, natchniony wyraz twarzy, kleczki, tepe spojrzenie wbite w telefon, słuchawki, z których dobiego piosenka Nightwisha- I want my tears back czyli chce powrotu moich łez, która bardzo pasuje, przeczucie że jestem beznadziejność, świadomość że na świecie jest taki geniusz jak ty, idealne wczucie w role bohaterki tekstu, uczucie jak po przeczytaniu genialnej książki, ogromny zachwyt I szacun, uczucie, jakbym stala z boku…- to wszystko towarzyszylo mi podczas lektury. Jestes najlepsza, me oczy nie są godne spoglądać na ekram z tym tekstem… UBOSTWIAM CIE! PADAM NA KOLANA I PRZECIETAM OCZY SZEPCZĄC ARACHNE, ARACHNE- MY MASTER…
Przyznam się, że byłam sceptycznie nastawiona, zabierając się za czytanie tego opowiadania, ponieważ nie lubię, kiedy ktoś pisze swoje opowiadania, w czasie teraźniejszym. Mam alergię na coś takiego. W każdym razie, stwierdzam, że w twoim wykonaniu wyszło to fajnie. Tekst jest spójny, zabawny, jest wystarczająco dużo emocji i przemyśleń bohaterki. Czasami troszkę czułam się, jakbyśmy żyli w pokopanym kraju. Nie, żebym wcześniej tak nie myślała. Po prostu te opisy dresów… No nieważne, zaczynam się plątać. Coś jeszcze chciałam dodać… Kurde, zapomniałam co. Dobra, już wiem. Otóż, co do bohaterów, to odnoszę wrażenie, że zrobiłaś z Percy’ego większą łamagę, niż jest nią w książkach Riordana, a z Annabeth niemowę, ale cóż… Podsumowując, opowiadanie mi się podoba. Nie jestem jakoś wybitnie zachwycona, ale sądzę, że jest bardzo dobre i zabawne. Czasami trochę przytłaczające, ale to tylko moja opinia. W każdym razie, gratuluję wygranej! <3
Arachne WYMIATASZ XD
ZGADZaM SIĘ Z PoPRZEDNIKAMI z Myksą szczególnie! Zakończenie zwalio mnmie z nóg. Prawda o Persiu… Woooooow!
Myślaam, że się zapadnę ze wstydu pod ziemię. Nasze opka nie mają racji bytu, jeśli jest na blogu Twoje opko!
Geniusz!!! Dobrze, ze nie pisalam, bo byś mnie starla na proch. Zgadzam się z Myksą! Moje oko nie ma racji bytu przy twoim.
Pokazalaś gorszą stronę charakteru Persiego i to duży plus, bo mnie zaskoczyas (myśle, że innych też)
Opko nie oko (to wina parszywego kompa z biblioteki).
Jeju po co ja prawie to samo piszę po raz drugi! Myślaam, że komentarz nie doszed.
Yyyyyyyyyyyyyyyyyyy……………… Eeeeeeeeeeeeeeee……………..Ooooooooooooooooo………….Mmmmmmmmmmmmmmmmmmmm……………………………Ggggggggggggggggggggggggg………………….. Moje zdanie: DLACZEGO NIE PISZESZ KSIĄŻEK????????????????????????????????????????????????????????????????????????????!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
******! dlaczego ja tak nie piszę?!
Matko, po prostu nie wiem co powiedzieć. Kompletnie mnie zatkało. Chyba nigdy się tak nie czułam, po przeczytaniu jakiegoś opowiadania z tego bloga.
Przepraszam, że komentuję dopiero dzisiaj, ale wczoraj byłam bardzo zmęczona i nie miałam czasu tego przeczytać.
To co piszesz, budzi we mnie wiele emocji. Masz przeogromny talent. I wcale niczego nie wyolbrzymiam.
Uśmiechnęłam się, kiedy zobaczyłam długość. Czytając cały czas zastanawiałam się, jaki będzie koniec. No, ale… takiego zakończenia się nie spodziewałam. Niesamowicie mnie zaskoczyłaś. Nie wiem co mam jeszcze dodać, więc zakończę krótko.
Z całego serca gratuluję wygranej, bo naprawdę sobie zasłużyłaś.
ARACHNE THE BEST!!!
Aha, jeszcze jedno. Na książkach będzie twoje imię i nazwisko, czy zostaniesz przy pseudonimie? Muszę to widzieć, gdy w przyszłości będę robić nalot na księgarnię. 😀
Jesteś geniuszem! Jeśli w przyszłości napiszesz książkę i jakieś wydawnictwo nie zechce jej wydać wystarczy że mi o tym powiesz… Już ja sobie z nimi pogadam… Jesteś stanowczo najlepszą autorką na blogu spośród tych, których opka czytałam! I sądzę, że spośród reszty też…
A ja chciałem pisać opowiadanie na ten konkurs – no jak widać, tylko czas bym stracił. Gratuluję wygranej. Opowiadanie jest długie, fajnie napisane. Ale (niestety) ma parę zastrzeżeń:
– Percy aż taką łamagą nie był
– Annabeth korzystała z języka
– „Wojnę przeciwko przeważającej liczebnie armii, kierowanej przez dowódcę, którego nie obchodzą poniesione straty. Wojnę, której nie mógł wygrać. ” Właśnie to że Kronosa nie obchodziły straty było jedną z rzeczy które działały na korzyść bogów i herosów. Gdyby bardziej planował – w ataku na Manhattan uczestniczyłaby 10 krotnie większa liczba potworów
-„Through the gates of hell/ As we make our way to heaven/Through the Nazi lines/Primo Victoria!” Mam wrażenie że w całej piosence były bardziej odpowiednie cytaty.
A poza tym:
„Gdyby ktoś równie szalony jak my przyszedł tego ranka na poligon, mógłby pomyśleć, że to duchy poległych żołnierzy brodzą wśród chmur, śpiewając „Primo Victoria”.” 😀
„Na matematyce mamy konkurs pod hasłem „Kto pośle papierowy samolot na rzutnik pod sufitem” ” Wygrałbym
Ale opowiadanie i tak bardzo przyjemnie się czytało, to ja sobie daruję pisanie opowiadania.
Ok., chyba muszę się odezwać.
1. LUDZIE! To narracja pierwszoosobowa, więc obecny jest SUBIEKTYWIZM! Czyli wszystko jest przedstawiane z MOJEJ perspektywy, przefiltrowane przez MOJE emocje. Więc Percy nie musiał się zachowywać szczególnie żenująco, wystarczyła mała „obsuwa”, a ja od razu robiłam z tego dramat i drugi Smoleńsk, bo wcześniej (dopóki istniał tylko na papierze) uważałam Jacksona za ideał.
2. Owiec, powiem tak: znam postawę pod tytułem „tłukę się i mam straty w d***e” z osiedla. Nie chciałbyś spotkać się z naszą minimafią. Ostatnio się na nas uwzięli (sama nie do końca wiem, o co poszło) i normalnie robią obławy. Nie obchodzi ich, że wracają z okopanymi mordami, bez zębów i paznokci, ze śladami po moich zębach i pazurach, ogłuszeni wybuchającymi petardami… Wracają. Ciągle wracają. I obrywają od nowa.
Ale zanim podbiję oko czy kopnę między nogi, gość zdąży mi coś zrobić. Dziś, na przykład, próbował przeciąć mi żyły na nadgarstku…
Powiem tak: może dla herosów taka postawa jest błogosławieństwem, ale dla mnie to przekleństwo. A piszę ze swojej perspektywy (patrz 1.).
3. Owiec, cytat nie odnosił się bezpośrednio do sytuacji, po prostu puszczałam sobie w głowie piosenki, by zagłuszyć ból. Masz pojęcie, jak napierdziel*** mięśnie przy dziesiątym czy jedenastym basenie? Jakby ktoś je przeżuwał lub przypalał. A ta piosenka to jeden z moich hymnów bojowych na długie dystanse (tam, gdzie wygrywa nie ciało, a psychika). Mówi: „Zwycięstwo ponad wszystko”. Więc ja biorę dupę w troki i przyspieszam na ostatniej prostej, gdy moi przeciwnicy już mdleją.
4. Luna- ten kraj JEST pokopany, to raz, a dwa: chciałabym się dowiedzieć, co rozumiesz przez „przytłaczający”, bo jeśli to coś negatywnego, to muszę poprawić.
5. Magiap- nie obrażaj Riordana.
6. Clarisse XD- nie wymiatam, bo nie jestem sprzątaczką.
7. Owiec- ZABRANIAM Ci przestawać pisać!
8. Boginka- nie piszesz tak, bo piszesz inaczej. 😀
9. Sorry za powtórzenia, dopiero teraz (biało na czarnym) je zauważyłam.
10. LUDZIE, NIE CHWALIĆ MNIE TAK, BO SIĘ ZMIENIĘ W EIRENĘ!
mnie nikt nie chwali, więc nie masz sie czym martwić
w tym wypadku inaczej = gorzej, Arachne.
Arachne… zadziwia mnie Twoja niska samoocena i niewielka wiara w swoje możliwości czy też talent. Zakoduj to sobie raz i na zawsze: „atrament” płynie w Twojej krwi. W roli pisarki sprawdzasz się najlepiej. Osobiście lubię Twój styl pisania, bo jest „inny”. Opowiadanie na serio zasłużyło na wygraną, oby tak dalej a będziesz miała niezwykłą karierę ! 😉
Jezus…. A ja myślałam, że Riordan jest mistrzem, że wszystkie książki które czytałam, były *****! A teraz…. Załamałam się. Myślałaś już o napisaniu książki??
O kurde!!! Geniusz!! Nie będę się rozpisywać bo przede mną już wszystko powiedzieli, ale muszę przyznać że jesteś GENIALNA, a to opko to mistrzostwo.
To..to…to…CUDOWNE!!! Nie dziwię się, że wygrałaś. Twoja praca jest NIESAMOWITA, SUPER, ŚWIETNA!!! Powinnaś zostać pisarką i kontynuować opowieści Riordana Dalszych wygranych życzę ;p
Arachne, czekam na maila z danymi od Ciebie!!!
Moim zdaniem Arachne to najlepsze z tych wszystkich trzech „Czy oni są prawdziwi ? „
jesteś beznadziejny. Nie wiem po jaką cholerę rejestrujesz się u nas skoro pewnie nawet nie wiesz kto jest ojcem Percy’ego. Obraziłeś Arachne- najlepszą ( ex aequo z Dag) pisarką tutaj na blogu. Naprawdę masz aż tak zje****ną Wigilię, że musisz się wyładować u Nas? I fakt, Arachne jest inaczej myśląca, ale za to ją lubię. Wątpię, że nasze Arachniatko kiedykolwiek pójdzie do burdelu. Chyba, że pójdzie tam przypi***lić tobie i twojej matce. I jeśli jesteś „Pszyszły pisasz” to najlepiej weź wpierw słownik ortograficzny. I proszę Cię w imieniu wszystkich normalnych- nie udzielaj się nigdzie, bo jesteś półmózgiem a takich to ja znam na pęczki. I kuźwa zgłoszę to chyba Admince, bo sie tu nie przeklina, a jak już to napewno nie na innych blogowiczów.
…powiedziała 6-klasistka -.- może dałabyś choć trochę cenzury ClarisseXD, bo właśnie zniżyłaś się do poziomu tego trolla.
Jak nie masz co robić, to idź kupić słownik. Najlepiej ortograficzny. A jak jeszcze raz zobaczę cię tutaj obrażającego innych blogowiczów, to z chęcią dołączę do Clarisse.
Moje panie, ależ spokojnie. Nie trzeba się denerwować. Pamiętajcie: na obelgę odpowiadamy śmiechem.
Spokojnie Spokojníe -.- JAK MAM BYĆ SPOKOJNA?!
Co ty sobie w ogóle myślisz „pszyszły pisarzu
‚???? Zabraniam ci tak mówić!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!1
Jesteś zwykłym *** *** (wstawcie najbrzydsze określenia jakie znacie). Nie wypowiadają się tak na temat Arachne ty *** ***!!!!!!!!!!!!!!!!!!
patrząc na twój nick jestem skłonna twierdzić, że ojciec gwałcił cie gdy siedziałeś mu na kolanach. i radze wziąć jakieś tabletki na tureta bo klniesz
Jeśli przejawiasz niezdrową fascynację narządami płciowymi mężczyzn, jak można sądzić po Twoim nicku, to proszę, wyrażaj ją gdzie indziej nie na naszym blogu, ok? A tak w ogóle duża ilość przekleństw których używamy, świadczy źle o naszej inteligencji. Weź to pod uwagę.
Wyrazilabym sie na twoj temat, ale nie przeklinam, a teraz to by ci uszy zwiedly. zreszta to dla takich osob jak ty nie warto sie denerwowac. i to sie tyczy tey ciebie, „PSZyszly Pisarzu”.
nie masz czym?
*** *** *** *** *** (najbardziej niecenzuralne słówka jakie znacie)
Wy*** z tego bloga ty h***
tego już za wiele! Napisze do administracji w tej sprawie
ogarnij sie czlowieku!!! Nie rob z siebie idioty!!!
jak długo mam ci mówić, że go nie masz „ptaszka”?
Popieram. A brak pewnych rzeczy jest naprawdę uciążliwy, prawda? Może dlatego szanowny spirus emanuje takimi emocjami? Musi się przecież jakoś wyżyć xD
Tego już za wiele! Ja też napiszę w tej sprawie.
Brainless człowieczku z problemem psychicznym znanym pod nazwą anxiety neurosis, czy możesz opanować swoje adfectus i przestać wyzywać wszystkich naokoło Twojej szanownej, fuckes ul osoby, spuriusie? Czy fakt, że ktoś ma prawdziwy talent napawa Cię taką inuidiam??? Pewno i tak boisz się, że Arachne Cie caedentes. Pozdrawiam serdecznie, spuriusie!
z tego co zrozumialam:
tego już za wiele! ja też napiszę w tej sprawie.
człowieczku z problemem psychicznym…brak danych…brak danych….brak danych…. Pozdrawiam serdecznie…brak danych….!
I dobrze. Nie będę po polsku używać tylu niecenzuralnych słów. Ale w innym języku? Oby ten spirus i jego gromadka zrozumieli! 😉
Wątpię Carmen. Inteligencja takich osób jest zwykle mocno ograniczona.
Tak jak wspomniałam: jak następnym razem będę coś wysylala nie zapomnę wspomnieć o tej sprawie naszej szanownej administracji. Bo tak nie może byv
Dokladnie, Myksa . !