Ho! Ho! Ho! Moi drodzy czytelnicy! Nadszedł ten dłuuugo oczekiwany czas świąt. Okej, może tak na wstępie, zamiast rozpisując się o świętach, powiem coś o opku. Otóż, mam nadzieję, że spełni ono funkcję dydaktyczną. Czemu? Macie tu spooorooo opisów Paryża i parę zwrotów po francusku. No… ale dlaczego Paryż? Odpowiedź jest prosta. Kocham to miasto! I wcale nie jest przereklamowane.
Klimat Paryża + klimat świąteczny = kolejne pokręcone romansidło Piper
Może i nie pokazałam tego miasta z tej bardziej znanej strony (wieża Eiffla, Luwr, Łuk Triumfalny, itp.), ale i tak całkiem nieźle to wyszło. Dobra… nie jest WEDŁUG mnie zbyt świąteczne, ale na pewno jest w tym opowiadaniu magia. Ktoś może nawet powiedzieć: magia świąt. Ale to już nie moja sprawa 😀
Oczywiście, to opowiadanie dedykuję WSZYSTKIM BLOGOWICZOM – nowym, starym i tym, którzy nas opuścili – ; naszej kochanej Admince, zmagającej się z naszymi opowiadaniami. My rozumiemy, że trudno pracuję się z dziećmi, które mają ADHD, dysleksję, albo po prostu są … inne, ale i tak ogromne gratulację za wytrzymałość! No i jeszcze tak na koniec dorzucę dedykację dla Wydawnictwa Galeria Książki J
Cóż kochani, życzę Wam udanych świąt, masy prezentów, 3 kilo weny, dobrych wyników w nauce, super roku 2012, miłości, szczęścia, pieniędzy 😀 < wirtualnie dzieli się opłatkiem > Mam nadzieję, że zostaniecie na tym blogu do grobowej deski!
Wesołych Świąt! Joyeux Noël!
Autorka opowiadania Piper, powszechnie nazywana Dag 😀 [przez Adiego i Zwiadowcę – Grzesznica]
PS. Muszę Was jeszcze chwilę pomęczyć, wybaczcie. Taka mała rada. Jeśli chcecie wczuć się w to opko, a macie bogatą wyobraźnię, to starajcie to sobie wszystko wyobrazić w Waszych popapranych główkach. Nie dość, że wtedy się fajnie czyta, to na dodatek jest to wspaniałe ćwiczenie. J No to jedziemy z tym opowiadaniem …
Biały puch delikatnie prószył na zatłoczone, paryskie uliczki. Pierzyna śniegu zakrywała chodniki oraz drogi. Krystaliczne sople zwisały z brzóz, mieniąc się w świetle miasta. Przydrożne lampy ozdabiały liczne dekoracje bożonarodzeniowe. Monotonia zimowego krajobrazu wprowadzała ludzi w nastrój depresyjny, co było dodatkowo potęgowane strugami zimnego powietrza chłostającymi niemiłosiernie twarze przypadkowych przechodniów. Z okolicznych restauracji dobiegał dźwięk melancholijnych koncertów świątecznych.
Vivien stała przed ogromną, srebrną bramą. Długi, wrzosowy płaszczyk niezbyt ogrzewał jej ciało. Dziewczyna zacisnęła mocniej swój kremowy szalik, a bawełnianą czapkę naciągnęła do granic możliwości. Oczekiwała tak, marznąc co raz to bardziej, aż do czasu, gdy skrzydła bram nie otwarły się na oścież. Vivien uśmiechnęła się delikatnie do jednej z kamer ochrony posiadłości, po czym dumnym krokiem ruszyła pobocznym chodniczkiem, wyłożonym marmurem, w stronę rezydencji. Kiedy już znalazła się tuż przed bogatymi w złote wzory drzwiami, ujrzała siebie w okiennym odbiciu.
Vivien była nastolatką typowo francuskiej urody. W falowane, kasztanowe włosy okalające jej pociągłą twarz wplątywały się teraz malutkie, białe gwiazdki. Oliwkowa cera, pełne, aksamitne usta i wyraziste kości policzkowe, na których zagościły rumieńce… Prosty nosek był nieco zaczerwieniony z zimna, a szare oczy lekko załzawione. Figura raczej przeciętna: wysoka, bez krągłości, z nieziemsko długimi nogami.
– Vivien, wszystko w porządku? – usłyszała dobrze znany jej głos.
Obróciła się na pięcie w stronę drzwi, w których stał teraz chłopak.
– Jest OK. – odparła i uśmiechnęła się subtelnie.
– Zechcesz wejść? – spytał kulturalnie chłopak, gestem ręki zapraszając ją do środka.
Vivien powolnym krokiem wstąpiła do domu. Kiedy już drzwi zostały zamknięte, ocknęła się i zaczęła rozpinać swój płaszczyk.
– Daj… pomogę Ci.- zaproponował chłopak i ściągnął z ramion dziewczyny płaszcz, wieszając go następnie na złotym wieszaku.
– Dziękuję, Tristanie.- rzekła dziewczyna, gładząc dłonią twarz chłopaka.
– Pięknie wyglądasz. Ta sukienka podkreśla Twoją niesamowitą figurę.- powiedział zarazem uśmiechając się zadziornie.
– Onieśmielasz mnie, ale lubię to.
Rzeczywiście, dziewczyna wyglądała doprawdy zjawiskowo. Miała na sobie klasyczną, czarną sukienkę sięgającą jej przed kolana. Rękawy wykończone były ozdobnymi cekinami. Dopasowała do tego długi, srebrny naszyjnik z czerwonym kamieniem szlachetnym oraz botki na wysokim obcasie, obsadzane cekinami.
– Chodźmy.- zakomunikował chłopak.
Vivien posłusznie ruszyła w głąb willi jako pierwsza. Wygląd pomieszczeń zapierał wdech w piersi. Wnętrze było bogato urządzone. Utrzymano białą kolorystkę pokoi ze złotymi dodatkami. Gdy dotarli do jadalni, dziewczyna nie mogła oprzeć się zachwytowi. Po środku wysokiego, kopulastego sufitu, na którym wyodrębniono pewne kształty, wisiał długi, kryształowy żyrandol. Dokładnie pod nim ustawiony był stół ze śnieżnobiałym obrusem i nakryciami. Na ścianach widniały piękne, tematyczne obrazy, przedstawiające klasykę kina. Tuż za olbrzymimi oknami, rozprzestrzeniał się zimowy ogród. Po przeciwnej stronie okien był kominek, w którym wesele trzeszczały płomienie. Nieopodal stała dwumetrowa, żywa choinka, przyozdobiona złocistymi bombkami, białymi łańcuchami, czy też czerwonymi światełkami. U jej korzenia stały pięknie opakowane prezenty.
Dziewczyna zbliżyła się do stołu, na którym stało wiele wykwintnych potraw. Tristan, jak przystało na dżentelmena, odsunął jej krzesło, po czym sam zasiadł obok. Vivien bacznie przyglądała się chłopakowi. Był to syn sławnej francuskiej aktorki, Flory Blanchard. Miał wycieniowane, sięgające za ucho kawowe włosy. Na dodatek podłużną twarz, z niewielkim, zadartym nosem oraz piwnymi oczami. Podobnie jak Vivien jego kości policzkowe były wyraziste. Na domiar tego chłopak miał zniewalający, biały uśmiech. Jego atutem była sylwetka modela, co nie znaczyło, że nie był umięśniony. Ubrany w kremową koszulę, której nie zapiął pod szyją, co więcej, narzucił na nią czarną marynarkę z białą różą w kieszonce oraz dopasował do tego czarne, eleganckie spodnie.
– Czemu mi się tak przyglądasz?- spytał, gdy zauważył badawczy wzrok dziewczyny na jego osobie.
Dziewczyna przez chwilę nie wiedziała co odpowiedzieć, jedyne co zrobiła, to dłonią zagarnęła do tyłu kosmyki włosów, opadających jej na oblicze.
– Po prostu… Nie ważne. Gdzie Twoja matka?- zapytała cicho Vivien.
– Bodajże nadzoruje teraz naszą kucharkę, która wyciąga z piecyka canard à l’orange*. Z pewnością Ci posmakuje. – powiedział dumnie chłopak.
Wtenczas dobiegł ich dźwięk kroków z każdą sekundą stający się coraz to głośniejszy, co oznaczało, iż ktoś się do nich zbliża.
– Tristanie, mógłbyś postawić dzisiejszą specjalność na stole. Musi być widoczna, żebym mogła podziwiać to dzieło sztuki.- Vivien usłyszała lekki, będący zarówno melodyjny kobiecy głos.
Chłopak wstał i ruszył na pomoc kobiecie. Następnie postawił na środku stołu srebrną tacę, na której znajdowała się pieczona kaczka, obłożona dookoła skórkami pomarańczy czy też owocami w całości.
– Merci*, mon fils*. Och! Bonjour* mademoiselle*!- rzekła kobieta dostrzegając Vivien. Dziewczyna kulturalnie wstała i dygnęła na powitanie, następnie podała dłoń i przedstawiła się.
– Miło mi panią poznać, nazywam się Vivien La Mettrie i … – nie dokończyła, bo nie wiedziała, czy to co teraz chciała powiedzieć, byłoby stosowne. Dziewczyna błagalnie spojrzała na Tristana, a ten jedynie wzruszył ramionami.
– I jesteś partnerką mojego syna. Rozumiem.- powiedziała kobieta i uśmiechnęła się do niej przyjaźnie.- Proszę, usiądźmy.- zaproponowała Pani Domu.
Vivien zrozumiała, że to nie był najlepszy początek. Stres ogarniał jej ciało. Bała się cokolwiek teraz rzec, bo nie wiadomo jakie głupstwo wyleci z jej ust. Postanowiła się poprawić, zachować dobre maniery, wręcz przypodobać się kobiecie, żeby ta nie miała o niej złego zdania.
– A więc Vivien, tak? – dziewczyna skinęła głową.- Tristan wiele mi o Tobie opowiadał. Podobno bardzo dobrze się uczysz, a już z taką sylwetką to powinnaś zostać fotomodelką… Wiadomo, że nie musisz. Zdaje się, że wspomniał mi też, iż piszesz scenariusze do sztuk na scenie, czyż tak?
– Cóż. Pani syn powiedział wszystko, co chyba najbardziej panią by zaciekawiło. Rzecz jasna, prawdą jest – piszę scenariusze teatralne. Myślę, że to wspaniały temat do rozmowy, biorąc pod uwagę pani karierę aktorską. Podziwiam rolę Stelli, którą odegrała pani w sztuce „Le Cocu magnifique„*- powiedziała subtelnie Vivien, aż zdawało się, jakbym to recytowała, jednak tak nie było. Dziewczyna wyraziła swoją prawdziwą, szczerą opinię.
– Widzę, że ktoś bacznie przyglądał się mojej karierze. Wreszcie będę mogła z kimś o tym swobodnie porozmawiać.- rzuciła swojemu synowi znaczące spojrzenie.- Rzeczywiście, uważam, że to była jedna z moich lepszych ról. Fernand Crommelynck* według mnie był geniuszem. Wybitnym dramaturgiem, reżyserem oraz aktorem… „Le Cocu magnifique” to humorystyczna i oryginalna opowieść o pewnej parze. Bruno, którego zagrał Herve Redon oraz jego małżonka Stella zmagają się z niszczącą siłą zazdrości… On na służbie wojskowej, a ona? Zaradna, energiczna i piękna spędza sen z powiek niemal wszystkim mężczyznom z miasteczka…
***********************
– Opowiedzieć Wam jak to było?- zaproponowała kobieta z nadzieją w głosie. Najwyraźniej była wygadanym typem człowieka.
Tristan i Vivien jednocześnie skinęli głowami i zaczęli słuchać opowiastki.
– A więc… To było w połowie lat 90. Miałam pięciominutową przerwę na zmianę stroju. Gdy weszłam do swojej garderoby ujrzałam bukiet stojący po środku pokoju. Ostrożnie rozglądnęłam się dookoła, jednakże nikogo nie było. Z wolna zbliżyłam się do wiązanki. Był to bukiet białych acidanterów z barwionymi niebieskimi płatkami, posypanych srebrnym brokatem. Moje ulubione kwiaty. Przez dłuższy czas stałam jak oniemiała, zachwycając się ich zapachem. Gdy wyciągnęłam jedną łodygę z pęku kwiatów wypadła karteczka. Zaskoczona chwyciłam ją za rogi i odczytałam napis:
‚Patrzyłem w ciebie jak w księżyc,
gdy byłaś jeszcze w nowiu,
nie żałuj moim oczom
teraz, gdy jesteś w pełni.’
– l’air brillants
Za to na odwrocie widniało zaproszenie na godzinę 22 do La Tour d’Argent*. Zachwycona fragmentem wiersza Hafiza postanowiłam zaryzykować i wybrać się do restauracji zaraz po zakończeniu spektaklu. Dziwił mnie podpis… „l’air brillants„*. Myślałam z początku, że znaczenie tych słów, czyli błyszczące powietrze nie ma sensu. Myliłam się…
Vivien uśmiechnęła się czule do Tristana i chwyciła go za dłoń. Flora zaś chwilowo zaniemówiła. Spoglądała gdzieś w dal, jakby opowiadała to, co widzi.
– Pani Blanchard… Jest Pani w stanie opowiadać dalej?- zapytała dziewczyna.
– Och, oczywiście.- wyszeptała kobieta i zatrzepotała rzęsami poganiając łzy.- Spóźniona wybiegłam z teatru, złapałam pierwszą lepszą taksówkę i podałam nazwę restauracji. Poinformowałam kierowcę, że jeśli dojedziemy tam w ciągu dziesięciu minut dostatnie dodatkową zaliczkę. Dojechaliśmy tam nawet szybciej. Zapłaciłam taksówkarzowi z niewielką nadwyżką i skierowałam się ku La Tour d’Argent. Odźwierny otworzył mi kulturalnie drzwi, a ja wparowałam do środka. Wyciągnęłam karteczkę z kieszeni i sprawdziłam, na które piętro muszę jechać i przy którym stoliku usiąść. Szóste piętro, stolik nr 19. Podbiegłam do windy, wcisnęłam odpowiedni przycisk i ruszyłam do góry. W tle usłyszeć można było piosenkę „Live à Paris” Céline Dion. Przerwał ją dźwięk oznaczający, że już dojechałam. Opanowana wyszłam z windy. Podeszłam do jednej z kelnerek i spytałam o podane na karteczce miejsce. Kobieta wskazała mi stolik przy oknie z widokiem na katedrę Notre-Dame. Ślamazarnym krokiem dotarłam do stolika, przy którym nikogo nie było. Jednak spostrzegłam marynarkę, zawieszoną na ramię krzesła. Usiadłam z gracją do stołu i oczekiwałam na tajemniczego wielbiciela.
– A jaki wystrój miał ten lokal?- dopytywała się zachwycona Vivien.
– Był… Wręcz przepiękny. Pomieszczenie miało owalne kształty. Stoliki osadzono tuż obok dużych okien z panoramą na miasto. Gdzieniegdzie pozawieszane na szynach były grube firany w cynobrowym odcieniu. Sufit wykonano z połyskliwych, brązowych płytek, zaś wykładzina zdobiona licznymi wzorami dopasowywała się do dębowych stołów i krzeseł. A właśnie! Blaty nakryto żółtymi, bawełnianymi obrusami, a na nich ustawiono porcelanowe zestawy talerzy, srebrne sztućce, kieliszki do wina oraz małe, złote lampki… Musicie się tam kiedyś wybrać.
– Koniecznie.- rzekła uradowana dziewczyna.
– Tak, któregoś dnia musimy tam zajść.- oznajmił Tristan.-Dobrze, dokończ historię.
Kobieta klasnęła w dłonie. Po chwili do jadalni wkroczyło trzech kelnerów w smokingach, niosących talerze z następnym daniem. Podali każdemu po jednym naczyniu, na którym znajdowały się ostrygi. Wszyscy sięgnęli po krótki nożyk by otworzyć nim muszlę. Vivien wzięła jedną z ostryg w serwetkę i podważyła ją w najsłabszym punkcie. Tym miejscem było spojenie obu połówek muszli. Następnie odłożyła na talerz bardziej wypukłą część. Połowę muszli z ostrygą trzymała w lewej ręce, a prawą oddzielała ostrym brzegiem specjalnego widelczyka żyjątko od skorupki, gdzie jest z nią zrośnięte. Tak samo usunęła wąsy i jelito. Zaraz po tym zabrała się za jedzenie.
Po skończonym posiłku głos ponownie zabrała Flora.
– Pozwólcie, że dokończę to, co zaczęłam… W czasie oczekiwania na swojego skrytego zalotnika, zdążyłam oswoić się z atmosferą restauracji. Bezustannie wpatrywałam się pejzaż Paryża. Teraz uwaga. W pewnym momencie usłyszałam dźwięk odsuwanego krzesła. Obróciłam głowę i spostrzegłam go. Wysokiego mężczyznę w średnim wieku. Miał trochę dłuższe, karmelowe włosy, bladą cerę… – kobieta uśmiechnęła się delikatnie.- Lekki zarost, zadarty nosek i te niesamowite lazurowe, błyszczące oczy. Przyodziany był w granatowy garnitur…
– Jejku…- burknęła Vivian.- Cudowny!
Tristan rzucił jej spojrzenie spode łba, a ona od razu wtuliła się w jego ramię.
– Nazywał się… Póki co to nie ważne. Chwycił moją dłoń, ucałował i zajął swoje miejsce. Zamówił dla nas stek z cykorią i po lampce wytwornego, czerwonego wina. Z początku obawiałam się tego spotkania, ale teraz go nie żałuję, bo mam Ciebie Tristan.
– Jak to mnie? – spytał zdziwiony chłopak.
– Wiesz synu… Dobrze nam się wtedy rozmawiało. Bardzo dobrze. Potem spotykaliśmy się parę razy. Zabierał mnie do różnych restauracji, teatrów… Byliśmy nawet razem na Rodos. Chyba najbardziej uwielbiałam i dobrze wspominam nasze nocne przechadzki po Paryżu… Pewnego razu wynajęliśmy pokój w hotelu na noc. I właśnie po tamtej nocy… Zaszłam w ciąże z Tobą, a Ajter* musiał odejść… Ale odwiedzał mnie, z resztą Ciebie też jak byłeś mały, pewnie nawet tego nie pamiętasz. Zapewniał mi wszystko, co potrzebowałam. Wiesz, on zawsze nas obserwuje, a my nawet nie wiemy kiedy. Kochał nas i na pewno nadal kocha.
– Merde*, chwileczkę. To był mój ojciec, tak? Który nas zostawił? Którego nawet nie znam… Zaraz, zaraz! Czemu nazwałaś go Ajter? Tak się nazywał?- wybuchł Tristan.
Vivien zaczęła go uspokajać. Jednak on był już zbyt przejęty i zaskoczony całą tą sytuacją.
– Tristanie, bez nerwów. Po kolei. On nas nigdy nie zostawił, on tylko musiał odejść. Ale wiesz, że nas odwiedzał. Nie wyciągaj wszystkiego z kontekstu. Znasz go. I to bardzo dobrze. Nawet nie zdajesz sobie z tego sprawy… Aa. Tak, nazywał się Ajter. I to nie z byle powodu… – oznajmiła Flora.
– Nie rozumiem… Co ma do tego akurat imię?- zapytała zdziwiona Vivien.
– Słuchajcie dzieci, Ajter w mitologii greckiej był bogiem jasnego światła, był wyższym powietrzem. Nazywano go uosobieniem błyszczącego powietrza. Jeśli uważnie słuchaliście, na karteczce tak właśnie się podpisał. „l’air brillants”. Wiecie, w mitach mówiono, że bogowie są nieśmiertelni. Że schodzili na ziemię, tworzyli związki ze śmiertelniczkami, po czym zradzali się dzięki temu półbogowie, czyli herosi… I to wszystko prawda. Ajter był właśnie jednym z tych bogów. A Ty, Tristanie jesteś herosem… Przepraszam, że dopiero teraz Ci to mówię… – powiedziała przez płacz kobieta.
– Mamo! Nie, spokojnie, nie płacz. – chłopak wstał z miejsca i szybko klęknął u stóp matki.- Nic się nie stało… Wiesz, jestem już dużym chłopcem. Rozumiem, że to ciężkie… Wierzę Ci.- wyszeptał, a Flora natychmiastowo uniosła wzrok na syna.
– Och, jak dobrze, że Cię mam.- rzekła Flora i mocno objęła Tristana.- Może rozpakujemy prezenty?
Cała trójka jednocześnie wstała i zmierzyła ku choince. Każdy pilnie poszukiwał paczki z jego imieniem. Pani Blanchard jako pierwsza znalazła podarunek dla siebie. Starannie odwinęła papier dekoracyjny. Po chwili w rękach trzymała piękne grafitowe opakowanie. Otworzyła je ostrożnie i jej oczom ukazał się śliczny naszyjnik. Na srebrnym łańcuszku zawieszony był oszlifowany topaz.
– To od nas obojga.- powiedział Tristan.
– Jest przepiękny, dziękuję. No dalej, rozpakowujcie swoje.- rzuciła Flora nie odrywając wzroku od otrzymanej biżuterii.
– Dobra taka zasada. Otwieramy w tym samym czasie. Ja odliczam.- zaproponowała Vivien. Chłopak w odpowiedzi skinął głową.- Jeden, dwa, trzy, czte…i… ry!
Młodzi za jednym zamachem ściągnęli papier z pudełek. Reakcja dziewczyny na otrzymany prezent była jednym, wielkim westchnięciem.
– ŁAŁ! To … merci! Bardzo, bardzo mi się podoba!- wrzasnęła.
– Wyciągnij z pudełka, zobaczysz całość.- oznajmił Tristan.
Vivien zgodnie z wolą chłopaka wyciągnęła zawartość. Trzymała teraz w dłoniach ładną sukienkę. Jej górna część składała się na cienkie ramiączka oraz niewielki dekolt. Wzory w tej części to białe kropki na tle wielbłądziego beżu. Dolna partia sukienki jest całkiem inna. Miała tzw. dwie warstwy w biało-beżowe paski. Materiał był niesamowicie delikatny. A sama kreacja była marki Coco Chanel.
– No to nadeszła kolej na mnie…- wyszeptał chłopak.
Otworzył małe, czarne, plastikowe pudełko. Z przymrużonymi oczyma wyciągnął z niego… kluczyki. Natychmiast otwarł szeroko oczy i zaczął z niedowierzaniem przyglądać się im.
– BENTLEY GTC??!! KUPIŁAŚ MI SAMOCHÓD!! KOCHAM CIĘ!- wykrzyczał chłopak i rzucił się w stronę matki, następnie mocno ją obejmując.
– Zasłużyłeś sobie.- powiedziała spokojnym tonem kobieta.
– Tristan… Możesz na chwilę do mnie podejść?- spytała cicho Vivien.
W tym samym czasie po domu rozbrzmiał dźwięk dzwonka do drzwi.
– Otworzę.- zakomunikowała Flora i ruszyła ku drzwiom głównym.
– Co się stało?- spytał chłopak kładąc dziewczynie ręce na talii, jednocześnie przyciągając ją do siebie.
– Ja Cię przepraszam… Dostałam od Ciebie cudowny prezent. A ja…- zająknęła się.- Ja Ci jeszcze nie kupiłam. Nie uzbierałam odpowiedniej kwoty na to, co chciałam Ci kupić. Przykro mi.- wyszeptała Vivien.
Tristan przyłożył dłoń do podbródka dziewczyny i uniósł go lekko do góry. Spojrzał jej głęboko w oczy… Przybliżył powoli swoją twarz do twarz Vivien, po czym zaczął ją namiętnie i zarazem zachłannie całować. Dziewczyna palcami mierzwiła włosy chłopaka, a on coraz to bardziej przyciskał ją do siebie. Gdy się od siebie odsunęli, powiedział:
– Nic nie szkodzi. Wystarczy, że mam Ciebie…
Dziewczyna uśmiechnęła się do niego czule, a potem mocno wtuliła się w jego pierś.
– Mon cher*!- nagle usłyszeli krzyk Pani Blanchard.
– Mamo, co się stało? – wykrzyczał Tristan i ruszył w stronę, skąd dobiegał głos kobiety.
Kiedy znalazł się już na miejscu ujrzał swoją matkę stojącą w objęciach jakiegoś mężczyzny. Nie był pewny, czy opłaca mu się przerwać tą sielankę…
– Maman*? Wszystko gra?- spytał nieśmiało.
Kobieta odsunęła się, pokazując w całości przytulającego wcześniej mężczyznę. W istocie rzeczy, kogoś mu przypominał. Nie mógł stwierdzić kogo… Może go gdzieś spotkał? Ach! Teraz sobie przypomniał. To był mężczyzna, który go obsługiwał w salonie samochodowym. To z nim właśnie uzgadniał, które auto będzie dla niego lepsze.
– Sire Russeau? Właściciel salonu Bentley’a?- zapytał niepewnie.
Flora wraz z mężczyzną wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
– Witaj Tristanie. Tak, to ja.- powiedział i wyciągnął do przodu dłoń, którą chłopak uścisnął.- Tak jakby…- dodał cicho mężczyzna.
– Co Pana tu sprowadza?
– Cóż, postanowiłem odwiedzić Twoją matkę, jak to mam w tradycji od paru lat. – rzekł.
– Od paru lat? Co mam przez to rozumieć?- spytał zdumiony Tristan.
– Rozmawiałaś z nim o tym, tak jak się umawialiśmy?- skierował się do Flory, która w odpowiedzi pokiwała twierdząco głową.
– Nie rozumiem. Może mi ktoś wyjaśnić?… – nagle olśniło chłopaka.- Niemożliwe…- powiedział cicho sam do siebie.- Ajter? – rzekł pytająco.
W międzyczasie do holu wkroczyła Vivien. Matka Tristana podeszła do dziewczyny i obie zaczęły uważnie przyglądać się sytuacji.
– Tak, Tristan. Jestem Ajter, Twój ojciec.- powiedział z wahaniem mężczyzna.
Chłopak zszokowany spojrzał na mamę, której łzy płynęły po policzkach. Następnie przeniósł swój wzrok na Vivien, która zachęcająco kiwała do niego głową uśmiechając się zarazem.
– Synu?- zapytał z nadzieją Ajter.
– Tato!- wrzasnął chłopak i podbiegł do ojca, po czym mocno go objął.
&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&&
Cała czwórka siedziała na dywaniku tuż przed kominkiem. Panowała dość miła atmosfera, nikt nie czuł dyskomfortu.
– Dobra, to niech młodzież zajmie się sobą, a starsi sobą.- powiedziała stanowczo Flora.
– Całkowicie się z Tobą zgadzam!- rzekł Ajter, który obejmował kobietę.
– Cóż, Vivien. Chyba zostaliśmy odtrąceni przez starszyznę w niezbyt przyjemny sposób.- stwierdził Tristan.
– Też mam takie odczucie. Ale potraktujmy to jako ofertę spędzenia czasu sam na sam, hm? – zaproponowała dziewczyna.
– Ostatecznie pasuję mi przyjęcie takiej propozycji.- odpowiedział chłopak, po czym stanął na równe nogi. Wyciągnął do Vivien rękę, a ta, chwyciła ją i podniosła się.
Ajter i Flora nawet ich nie słuchali. Byli zbyt zajęci sobą, by spostrzec, że młoda para właśnie opuszcza dom…
####################################
Tristan i Vivien ze splecionymi dłońmi, dostojnym krokiem podążali po dróżce w Bois de Vincennes*. Podziwiali rozgwieżdżone niebo, które stopniowo przysłaniały chmury, z których lekko sypał się śnieg. Po paru minutach usiedli na ławeczce tuż nad jeziorem Saint-Mandé*. Chłopak objął dziewczynę ramieniem, o które następnie oparła głowę.
– Nie jest Ci zimno? – zapytał troskliwie Tristan.
– Nie. Jest w sam raz.- odpowiedziała.- Udany wieczór, nieprawdaż?
– Ech, też tak sądzę. Nareszcie cała prawda wyszła na jaw, nie ma już żadnych tajemnic. To mnie najbardziej cieszy.- wywnioskował chłopak.
– W sumie… niezupełnie.- wyszeptała dziewczyna. Tristan odsunął się od niej i spojrzał zdziwiony.
– Jak to niezupełnie? Czy ja jeszcze o czymś nie wiem?- spytał z wyrzutem.
– Obiecaj, że nie będziesz zły. – powiedziała błagalnie Vivien.
– Nic nie obiecuję. Vivien La Mettrie, powiedz mi prawdę.- rzekł dosadnie chłopak.
– Poczekaj…- oznajmiła dziewczyna i sięgnęła ręką do swojej torebki. Chwilę w niej szperała, po czym wyciągnęła z niej małą torebeczkę we świąteczny wzorek.- Proszę.
Tristan wziął od niej torebkę. Bez pośpiechu zaczął ją otwierać. Potem włożył do środka dłoń i wyciągnął z niej treść.
– Breloczek? – spytał zaskoczony.
– Naciśnij ten guziczek po środku.- wysunęła propozycję Vivien.- Ale najpierw wstań i wyciągnij go przed siebie.
Chłopak podniósł się, wystawił rękę do przodu i palcem nacisnął guziczek. Nagle ten mały brelok zmienił się w tarczę.
– Co do… – wykrztusił.
– To magiczny breloczek. W zasadzie takie dwa w jednym. Możesz go doczepić do kluczy, ale kiedy będziesz musiał walczyć z jakimś potworem, na pewno Ci się przyda.
– Potworem? Skąd Ty wiesz takie rzeczy? W ogóle skąd to masz?- postawił znaczące pytania Tristan.
– Mam swoje dojścia. – powiedziała dziewczyna wstając jednocześnie.- Wesołych Świąt!
– Dziękuję. Wesołych Świąt…- rzekł chłopak, następnie przyciągnął Vivien do siebie i zaczął delikatnie muskać jej usta.
W pewnym momencie usłyszeli bijące dzwony. To kościelne dzwony Sainte Marguerite* wybijały magiczną godzinę 22. Młodzi odsunęli się od siebie na chwilę i spojrzeli sobie w oczy…
– Kocham Cię, Tristan.- wyszeptała dziewczyna.
– Ja Ciebie też kocham, Vivien.
KONIEC !
________________________________________________
*canard à l’orange – jest to francuska kaczka w pomarańczach, często przygotowywana na Wigilię.
*Merci – tłum.: dziękuję.
*Bonjour – tłum.: dzień dobry.
* Mon fils – tłum.: mój syn.
* Mademoiselle – tłum.: panienka.
*Le Cocu magnifique – napisana w 1920 roku sztuka (opis w tekście).
*Fernand Crommelynck – (1886- 1970) był dramaturgiem, aktorem i reżyserem belgijskim, pochodzenia francuskiego.
*La Tour d’Argent – restauracja znajdująca się w Paryżu.
*l’air brillants – tłum.: błyszczące powietrze.
*Merde – tłum.: (w delikatnym znaczeniu) kurka wodna. 😀
*Ajter – (Eter) – w mitologii greckiej bóg jasnego światła, uosobienie wyższych rejonów niebieskich. Był górnym powietrzem, w przeciwstawieniu do niższego, aer, które zamieszkiwali bogowie z Zeusem na czele. Uchodził za syna Erebu (Ciemności) i Nyks (Nocy) oraz za brata Hemery (Dnia).
*Mon cher – tłum.: mój drogi.
*Maman – tłum.: mama.
*Bois de Vincennes – (Lasek Vincennes) park położony we wschodniej części Paryża, w bezpośrednim sąsiedztwie zamku Vincennes.
*Saint-Mandé – jedno z jezior znajdujących się w Lasku Vincennes.
*Kościół Sainte Marguerite w Paryżu – katolicki kościół w 11. okręgu paryskim, na prawym brzegu Sekwany.
GDZIE MOJA SZCZENA?!
PIP GENIUSZU!!!!!!!!!!!!!!!!!!~!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
!!!!!!!!!!
PIPER RULEZ!!!
[wielka, zacieszona morda, której nie mogę tu wstawić] CHRZANIĆ BŁĘDY!
wiesz, że kocham i ubóstwiam twoje opowiadania? to jest piękne tak jak nasza choinka w kuchniosalonie
Wspaniałe!!!!!!! Kocham to opowiadanie! Idealny klimat, piękne opisy! CUDO!
Supeer !!!
Też kocham Paryż, najpiękniejsze miasto na świecie !!!
A język francuski…..umm…. taki lekki
Opko cud
Uwielbiam, uwielbiam, uwielbiam! Jakie to wszystko romantyczne! Całkowicie wczułam się w nastrój!
Wesołych Świąt!
Dzięki! Kocham cię za to opko! Jest super!
super. ogólnie świetnie przedstawiony Paryż. Super akcja i bohaterowie. MUACHHH I WESOŁYCH : )
Świetne! Bardzo romantyczne. Podoba mi się. Sorry że nie tak krótko ale muszę pisać ten komentarz po raz drugi
Mam tylko jedno słowo: SUPEREKSTRACZADOWOGENIALNIEEPICKIE
!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Czemu to zawsze musi być Tristan?!!! Chy? Czy każdy kochaś ma na imię Tristan?!
Ale opowiadanie wspaniałe.
Opowiadanie cudne. Strasznie podoba mi się Twój styl pisania. Jesteś genialna!
PS Napiszesz jeszcze jakiś odcinek Ach życie…?
Jezu….. Ty jesteś genialna. Ja tak jak ty KOCHAM Paryż i język francuski (którego zaczęłam się uczyć i troche zrozumiałam te zwroty po francusku :D). Jak miałam pojechać do Paryża, byłam tak szczęśliwa, że tylko o tym mówiłam, szukałam informacji w necie. Doszło do tego, ze nie było dnia w którym nie zobaczyłabym czegoś związanego z Paryżem. No, ale moja mania dalej się trzyma. Co do Opka – jest piekne, genialne, z cudownymi opisami i wgl. Nie wiem co powiedzieć. KOCHAM! Mistrzu mój! xd
A może napisz coś… normalniejszego? Tekst jest świetny, tylko co to ma wspólnego z herosami? Bo jeśli patrzeć na styl pisania to opowiadanie jest genialne, ale fajnie byłoby ujrzeć w nim trochę więcej akcji
Świetnie oddałaś nastrój, ale tym samym przypomniałaś mi że mam klasówkę z francuskiego….. Kocham melodię tego języka, ale nie lubię się go uczyć. Moja wymowa jest femme – fatale.