Jak już wspominałam, pojawiła się taka długa przerwa między prologiem, a pierwszym rozdziałem, gdyż pozmieniałam co nieco fabułę. Teraz jest dwóch głównych bohaterów, wszystko jest pokazane z dwóch różnych perspektyw: Grecji i Egiptu.
Właściwie nie za bardzo obchodzi mnie to, czy wam się spodoba, czy nie. Robię to, co lubię tak, jak mi się podoba. Nie pod publiczność, w tym wypadku czytelników.
Pozdrawiam, Autorka.
EGIPT:
– Panie, jest ich coraz więcej – powiedział ze strachem, kłaniając mi się nisko. – Chyba się domyślili.
– Co?! Dlaczego?! – krzyknąłem, strącając starą wazę ze stołu, która natychmiast rozbiła się w miliony drobnych kawałeczków. – Co się stało?! Nasz atak miał być niespodziewany. Wiesz co to znaczy? Że nikt nie miał się go spodziewać, a w szczególności ci herosi.
– P-panie… – ponownie się skłonił. – N-n-naprawdę, nie wiem.
– Powinieneś! – po raz kolejny podniosłem głos. – To się nie powinno zdarzyć! Nie tak miało być! Nie mieli wiedzieć. Nie mieli mieć zielonego pojęcia o tym, kto w nich uderza – schowałem twarz w dłoniach. – Wynoś się stąd! – dodałem po chwili. – I nie waż się wracać bez dobrych wieści.
Wstałem. Posłańca już nie było. Nie pamiętałem nawet jego imienia. I nie powinienem. Śmiertelnicy. Godne pogardy wyrzutki, zajmujące większość kuli ziemskiej tylko dzięki temu, że ich ulubionym zajęciem jest rozmnażanie! Tak. Nie zasługują na nic innego, tylko pogardę. To my jesteśmy tu najpotężniejsi! My! Egipcjanie!
Nie mogłem tego znieść. Jesteśmy silniejsi. Wygramy. Na pewno. Te greckie cielaki guzik wiedzą o walce i tyle samo o nas. Zawsze myślałem o nich jak o bardzo niedorozwiniętych, marnych dzieciach, próbujących coś zdziałać mieczykami z tym swoim ADHD. Tak, wiedziałem o nich wszystko. Przecież nie atakuje się, nie wiedząc kogo się atakuje.
Krążyłem po pomieszczeniu, w którym się znajdowałem. Biblioteka. Przepełniona księgami. W każdej jednej można było znaleźć wskazówkę.
– Dowiedzieli się o nas. Co teraz? Co robić? – mówiłem sam do siebie.
Mój wzrok zatrzymał się na jednym z grubszych tomików wśród książek historycznych. Żywot i Podboje Napoleona Bonaparte. Napoleon. Jeden z najskuteczniejszych generałów świata. Jego taktyka – niemalże niezawodna.
– To jest to! Napoleon atakował szybko. Zanim wróg się pozbierał.
Uśmiechnąłem się szeroko. Znalazłem rozwiązanie.
OBÓZ HEROSÓW:
Kiedy biegłam w stronę amfiteatru, czułam drżenie ziemi. Nie było wielkie, wręcz ledwie wyczuwalne. To pewnie przez biegających wokół herosów. Byłam wyczulona na takie sprawy, jako córka Artemidy. Byłam przystosowana do łowów. Urodzony drapieżnik? Tak, to ja.
Kwadrans później Chejron wyjaśniał nam po raz któryś skomplikowaną sytuację z tym całym… wielkim wężem pożerającym słońce. Naprawdę, starałam się to wszystko zrozumieć, ale kiedy mieszają się dwie mitologie świat staje się strasznie skomplikowany. Nie było więc naszą winą, że grupa półbogów z dysleksją kiepsko sobie z nauką radzi. I do tego to całe ADHD. Widziałam, jak wszyscy się wiercą na swoich miejscach. Tak, spróbujcie zmusić greckiego herosa do usiedzenia przez godzinny wykład o mitologii egipskiej. Jedno słowo:
m-a-s-a-k-r-a.
W ciągu tego posiedzenia dostrzegłam jednak jeden plus – było nas więcej. Wakacje zaczęły się koło tygodnia temu. Ja spędziłam tu cały rok, podobnie jak około dziesięciu obozowiczów. Teraz siedziało nas tu mniej więcej sześćdziesięcioro. Całkiem nieźle.
Siedziałam w jednym z pierwszych rzędów i obserwowałam rozbudowaną gestykulację nauczyciela. I tak nie słuchałam. Nie potrafiłam. Miałam jedynie nadzieję, że kiedy przyjdzie co do czego, będę potrafiła ich pokonać. Ba, że będę umiała chociaż stanąć z nimi do walki.
Skoro już nie uważałam, to postanowiłam skupić się na rozwinięciu moich zdolności w terenie. Nasłuchiwałam wiatru, poruszającego Złotym Runem na Sośnie Thalii, ptaków szeleszczących listkami w lesie. Czułam drżenie ziemi, które… Zaraz, zaraz, zaraz. Drżenie ziemi? Rozejrzałam się gorączkowo. W zasięgu wzroku nikt się nie poruszał. Wszyscy grzecznie wiercili się na swoich miejscach. To też słyszałam, ale czułam, że coś jest nie tak.
Szybko wstałam i podbiegłam do Chejrona, który przerwał na moment lekcję. To wystarczyło, żeby towarzystwo się rozgadało. Przedstawiłam mu całą sytuację szeptem i powiedziałam, że najlepiej to sprawdzić. Skinął mi na to głową.
– Nie idź sama – dodał tylko i postarał się uciszyć bandę rozbrykanych półbogów. Jedyne, co nasunęło mi się na myśl, to życzyć mu powodzenia.
Rzuciłam się biegiem w stronę Wzgórza Herosów, z którego widać było właściwie cały Obóz. Po drodze złapałam za rękę pierwszego lepszego herosa do pomocy, którym okazał się później któryś z domku Apollina.
– Dokąd tak pędzimy? – spytał zdziwiony.
– Coś sprawdzić – odpowiedziałam od razu i przyspieszyłam. W biegach byłam świetna. Prawie w ogóle się nie męczyłam, byłam przyzwyczajona. A raczej moje ciało było przyzwyczajone.
– Nie możemy zwolnić? – odparł z zadyszką.
– Nie – skończyłam krótko. Kiedy obóz mógł być zaatakowany właściwie w każdej chwili, w dzień czy w nocy, nie można było sobie dawać przerwy na odpoczynek.
Nie bardzo przepadałam za tymi od Apolla. Właściwie z nikim się bardzo nie kolegowałam. Próbowałam kiedyś zagadać do Percy’ego, legendy obozu, ale jakoś dziwnie się czułam. Nieswojo. Pozostawałam więc z Chrisem, na uboczu. Do czasu. Ostatnio kłóciliśmy się coraz więcej. Kryzysy w związkach nie działają na mnie za dobrze. Od kilku nocy nie spałam. A my coraz bardziej oddalaliśmy się od siebie. Zerwaliśmy. Chyba potrzebowałam tego odpoczynku od wszystkich ckliwych scenek nad zatoką. Lubiłam go, owszem. Ale nie wiedziałam czy na tyle. Co ja wygaduję? Kochałam się w nim od zawsze. Tylko teraz wydaje mi się, że to uczucie było powierzchowne. To dobry przyjaciel. Chyba nie chcę tego niszczyć. Ale, zaraz. Koniec tego. Obóz. Ocalić. Wojna. To się teraz liczy. Nie kryzysy w związkach.
Po chwili dotarliśmy pod wzgórze. Wbiegłam na nie szybciej i od razu mnie zamurowało. Kiedy dołączył do mnie Mark (tak chyba miał na imię) i on przystanął zszokowany.
Nie minęły 3 sekundy, a odwróciliśmy się jednocześnie i pognaliśmy w dół wszcząć alarm.
Przed granicą Obozu Herosów grzecznie czekał na nas Ammit. O ile dobrze pamiętałam był to ten stwór pożerający grzeszników w egipskiej Krainie Umarłych. Dziwicie się skąd to wiem? Oprócz podzielności uwagi zapamiętałam też dokładnie jego opis: głowa krokodyla, tułów geparda i zad hipopotama. Mówię wam, tak ciekawego, a zarazem przerażającego stwora nie widziałam.
Kiedy tak biegłam w stronę amfiteatru, zastanawiałam się, co tu właściwie robił. Nie powinien, no… pożerać grzeszników, czy coś? To było tak, jakby Cerber opuścił Hades.
Gdy dobiegliśmy na miejsce, Argus już wszystko tłumaczył Chejronowi. Widocznie też go zobaczył. Centaur zaczął wydawać rozkazy. Domek Posejdona (czyt. Percy Jackson) i Aresa mieli przypuścić atak na Ammita od przodu. Domek Apolla i ja mieliśmy atakować stwora strzałami z każdej strony, a dzieci Hefajstosa miały zajść go od tyłu. Reszta miała się przydać jako posiłki, czyli czekać w pobliżu i w razie niebezpieczeństwa wkroczyć do akcji.
Plan idealny.
Zobaczymy tylko czy zadziała.
opowiadanie jest naprawdę super, przyjemnie się czyta. I dobrze, że piszesz dla siebie, a nie dla kogoś, bo to moim zdaniem przekłada się na jakość opowiadania, które w twoim przypadku jest pierwsza klasa.
Wow, ale żeby wstawić Ci 6+ muszę przeczytać kolejną część. Na razie musi Ci wystarczyć 6- 😀
Hmmm… Nie powaliło mnie na kolana. Głównie dlatego że nue lubie pomieszanek… Fajne, ale nie w moim stylu. Osobiscie nie za bardzo mi się podobalo. Ale to tylko moja subiektywna opinia.
Bardzo fajny, lekki styl i bardzo fajnie się zapowiada. Zgadzam się że trzeba pisać dla siebie. Ja np. piszę niektóre opka na brudno, bo chcę, zęby były moje własne. Tylko moje. Prywatne.
Ciekawy styl pisania. Mam jednak nadzieje, że następna część będzie jeszcze lepsza.
PS masz u mnie duży plus za to, że nie piszesz pod publiczność. tak powinno być