Całą noc czuwałem przy Annabeth. Ok, nie całą, bo około 3 w nocy, gwałtownie się poruszyła i zrzuciła mi na głowę wazon, który stał na nakastliku. Co chyba nie jest dziwne, zemdlałem. Ostatnie co widziałem to wizerunek rady olimpijskiej wymalowany na ciemnej glinie. A potem światło zgasło. Jak się później dowiedziałem, w czasie gdy ja efektownie spałem śliniąc się, Ann przebudziła się. Przez następne 15 minut razem z Chejronem, cucili mnie. Ocknąłem się i gwałtownie siadłem. Łup! Wyrżnąłem w półkę nad łóżkiem. Zasyczałem i chwyciłem się za głowę.
W oczach perliły mi się łzy, lecz szybko je zdusiłem, aby nikt ich nie zauważył. Uniosłem wzrok i zobaczyłem moją przyjaciółkę siedzącą na brzegu łóżka. Chejron dyskretnie wyjechał z pokoju, pozostawiając nas samych. Ann patrzyła ma mnie z politowaniem lecz w jej oczach widziałem rozbawienie. Prawie niezauważalnie pokręciła głową i szarymi oczami spojrzała na okno. Świtało. Gwałtownie wstałem, przez co zrobiło mi się ciemno przed oczami i mało się nie wywróciłem. Zataczając się, chwyciłem swój plecak, wsadziłem Orkana do kieszeni i otwarłem drzwi.
– Chodźmy. – powiedziałem do Ann, a ona wstała i bez słowa wyszła z pokoju. Zrobiłem to samo i zawołałem Chejrona. Annabeth stała oparta o framugę drzwi i przyglądała mi się uważnie. Nie miałem pojęcia o co jej chodzi. Zapytałem więc:
– Stało się coś? – Pokręciła głową i odwróciła głowę. Podążyłem za jej spojrzeniem i ujrzałem obóz spowity mgłą i wstające słońce przeganiające pozostałości nocy. Trawa błyszczała się od rosy, a chłodne powietrze napełniło mi nozdrza. Tre już czekał przed werandą i niecierpliwie bawił się breloczkiem w kształcie gitary. Nie mam pojęcia co to była za gitara, ponieważ najzwyczajniej w świecie mało mnie to obchodziło. Zbiegłem po schodach i przybiłem „żółwika” z Tre. Chwilę potem zjawiła się Meggie. Pomachałem jeszcze ręką Chejronowi i Annabeth i we trójkę ruszyliśmy w kierunku Sosny Thalii. Moja siostra szła szybko, dlatego znacznie nas wyprzedziła. Zwolniłem kroku i zrównałem się z synem Hermesa.
– Masz jakąś broń? –zapytałem.
– Jasne, jeszcze nie ześwirowałem. – pomachał mi przed nosem breloczkiem – To 3 w 1. Jeśli potrącisz tą strunę, – zademonstrował chwyt – to zamieni się on w miecz – mówiąc to, w jego dłoni pojawiło się długie na metr, błyszczące ostrze. Wykręcił rękę w skomplikowanym ciosie i uśmiechnął się chytrze – lecz jeśli, zrobisz tak, – nacisnął jakiś guzik w rękojeści – zamieni się on, na powrót w kopię gitary Yamaha.
– A co jest trzecią rzeczą? Mówiłeś, że to 3 w 1? – zapytałem.
– Ach, to. – Pociągnął za kolejną strunę i nagle trzymał czterostrunową, basową, gitarę. – Moje cudeńko. – Delikatnie pogładził lśniący, czerwony lakier.
– Niezłe, skąd to masz? – Zapytałem opierając nogę na pniaku i wiążąc sznurówkę.
– Prezent od taty, na 12 urodziny. Tego dnia mnie uznał. – Podniósł oczy i począł wpatrywać się w miejsce widoczne jedynie dla niego. Nie odzywałem się już, jedynie od czasu do czasu przyglądałem mu się ukradkiem.
– Przepraszam, – powiedział- zamyśliłem się.
– Spoko, zdarza się. A słuchaj… – niebardzo wiedziałem jak rozpocząć temat. – No… bo chodzi mi o to… Ech, lubisz Meggie? – Wypaliłem i prawie od razu zatkałem usta dłonią. Co ja wyprawiam!? Lecz nie zdołam cofnąć czasu. Czekałem na reakcję Tre. Nadeszła dość szybko: poczerwieniał i odwrócił wzrok, byle nie patrzeć na mnie i na moją siostrę stojącą na szczycie wzgórza i opierającą się o Sosnę Thalii.
– Wiesz… -zająknął się – No jest fajna… Nawet trochę mi się podoba… – Nagle gwałtownie odwrócił głowę w moją stronę i powiedział: – Znam ją jeden dzień i już… no wiesz? – Miałem ochotę odpowiedzieć, że nie, ale wiedziałem w jakiej jest sytuacji. Oszczędziłem go, pokiwałem głową. Przyjął to prawie niezauważalnym skinieniem i zamilknął. Szliśmy dalej w milczeniu. Schodziliśmy już w dół wzgórza, do furgonetki z napisem „Dostawa truskawek ‘Delfy’”. Mam nadzieję, że nie będzie prowadzić harpia. One mnie przerażają, sam nie wiem dlaczego. Każdy ma jakąś fobię, no nie? Tak więc, doszliśmy do podnóża i wsiedliśmy do furgonetki. Usiadłem na środku, co wyraźnie ucieszyło oboje moich towarzyszy. Szczęśliwie prowadził Argus, więc bez szczególnej niechęci pozwoliłem nas wieźć w kierunku Nowego Jorku. Potem musimy radzić sobie sami. Wsadziłem rękę do kieszeni by sprawdzić czy wszystko wziąłem. Orkan, złote drachmy i prawo jazdy były na swoim miejscu. Zasnąłem słysząc szum wiatru i opony rozrzucające naokoło kamienie.
****************
Obudził mnie nagły wstrząs. Okazało się, iż był to tylko próg na jednej z bocznych uliczek Manhattanu. Przetarłem oczy i przeciągnąłem się (na tyle, na ile jest to możliwe w samochodzie dostawczym), po czym mój wzrok spoczął na towarzyszach. Meggie spała oparta o okno i – tak samo jak ja – śliniła się przez sen. Tre z kolei nie spał, ale jego wzrok był dość nieprzytomny: melancholijnie wpatrywał się w mijane budynki, a przy każdej nierówności terenu, spinał się.
– Coś nie tak? – zapytałem z nadzieją, iż chłopak mi odpowie.
– No wiesz… ja tu się wychowałem. Chodziłem do tamtej szkoły, – wskazał ręką niski, szeroki budynek, z fasadą w mdłym odcieniu szarości. – I tam właśnie zabiłem pierwszego potwora. – Zachłysnąłem się śliną. Chłopak wskazał właśnie moje stare gimnazjum, połączone z podstawówką. Jeszcze dwa lata temu uczęszczałem tam.
– Tre? Wiesz, to też moja szkoła. – Zacząłem – Grover, mój satyr opiekun, chodził ze mną do klasy. Dziwne, że Cię nie wyczuł. Uczyła Cię pani Dodds? – Spytałem.
– Tak, znasz ją? – Gwałtownie się do mnie odwrócił i spojrzał mi prosto w oczy. – westchnąłem.
– Aż za dobrze… To była Alekto. – Tre zesztywniał i odruchowo chwycił zawieszkę-gitarę 3w1.
– Ta Erynia? – Potaknąłem. Syn Hermesa jęknął. – To była ona… A ja się zastanawiałem, dlaczego gdy na mnie patrzyła miałem wrażenie, że ma ochotę mnie pożreć. I co się z nią stało?
– Zabiłem ją na wycieczce w muzeum. Chejron mi pomógł, ponieważ podarował mi wtedy Orkana. – Wyciągnąłem z kieszeni Anyklysmosa i podałem go Tre.
– To długopis. – Powiedział z wyrzutem.
– Po otwarciu zamienia się w metrowe ostrze, zdolne do wielu rzeczy. – Uśmiechnąłem się chytrze. – Ale może nie będę Ci pokazywać go w całości, tutaj. – Wsadziłem go z powrotem do kieszeni spodni.
– Długo jeszcze będziecie mnie ignorować?! – Podskoczyłem na dźwięk głosu mojej siostry. – Mali chłopcy bawią się samochodzikami, a starsi mieczami. Kiedy w końcu zaczniecie zauważać dziewczyny?
– Kiedy one zrobią się normalne. – Odciąłem się. Oczywiście walnęła mnie, dość mocno jak na dwunastolatkę.
-Percy Jacksonieee…? – Usłyszałem, ni to syk, ni to skrzek, tylko coś pośredniego, dochodzące z miejsca kierowcy. Po chwili uświadomiłem sobie, iż to Argus próbuje mówić z zaciśniętymi ustami. No tak, oko na języku. Wyjżałem przed przednią szybę i ujrzałem nowojorski dworzec. Nasza wygodna część podróży dobiegła końca. Wyskoczyłem z samochodu, rzucając szefowi ochrony w obozie krótkie „dziękuję” i podążyłem w stronę kas. Meggie i Tre zaraz za mną, jednakże nie szli całkiem koło siebie. Postanowiłem, że będę im się przyglądać. Sięgnąłem do kieszeni, gdzie powinny leżeć banknoty 50 dolarowe. Były tam. Zerknąłem na ekran telewizora wiszącego na kolumnie na prawo ode mnie. Prezenter mówił właśnie:
-…niewyjaśnione zjawiska zachodzące na Manhatannie. Pomnik Pomony znikł przed rokiem i do tej pory nie pojawił się na postumencie. Sponsorzy nie potrafią odpowiedzieć jak to się stało. Oto pan Dare… – Wpatrywałem się w ekran ze zdumieniem. Ojciec Rachel, naszej wyroczni, spoglądał z ekranu i tłumaczył coś zawzięcie:
-…nie mam nic wspólnego ze zniknięciem posągu. Gdy dwa lata temu zleciłem jego budowę i sfinansowałem ją, mam z tym postumentem tyle wspólnego, ile razy go widzę przechodząc ulicami Mannhatanu. – Roześmiał się, zupełnie jak Rachel. Jego śmiech był krystalicznie czysty i dźwięczny jak dzwon. Oczami duszy widziałem moją przyjaciółkę, śmiejącą się tak właśnie, w cieniu jaskini. Ok., wracając do sprawy: pomnik Pomony, rzymskiej bogini obfitości zniknął. Pamiętam, jak w zeszłym roku, wbiegając do hotelu, aby zobaczyć Ann, obrzucała mnie spiżowymi jabłkami. A zatem zniknęła… przeczuwałem kłopoty, jak na herosa przystało. Miałem rację…
Percy boi się harpii? 😀
genialne opko! ta pomona mnie zaintrygowała… a jeszcze ta sprawa pomiedzy tre a meggie, ciekawe jak sie rozwinie.
z niecierpliwością czekam na cd!
Fajne. Podoba mi się. Ciekawe opko. Z niecierpliwością czekam na cd. Fajny masz styl pisania. Pozdr
zaje*iste 😀
świetne zaje*iste genialne zaje*iste boskie
czy wspomniałam już że to opo jest zaje*iste? 😀
Świetne, wspaniałe, kocham, wielbię 😀
Dzięki wszystkim. 😉
Występują:
Harpiofobia 😀
I kłopotoradar 😀
Ale też wyjątkowo chybotliwy nakastlik wysokości wieżowca (skądś ten wazon musiał spaść) i przemiksowany szyk zdania („Jak się później dowiedziałem, w czasie gdy ja efektownie spałem śliniąc się, Ann przebudziła się.”- chyba lepiej brzmiałoby „[…] w czasie, gdy ja spałem, efektownie się śliniąc […]”, bo w oryginale to wygląda tak, jakby to jego sen był efektowny, a nie to, że produkuje hektolitry śliny)…
Ale jest zaiście, kończy się tajemniczo i bardzo bym chciała przeczytać następną część.
Już wysłałam następną część. Teraz wszystko zależy od adminki. 😉
Geniusz! Masz przyjemny styl. Fajny pomysł z tą gitarką.