The end
Wszystko ma swój koniec.
Dla niej końcem był tamten dzień, kiedy straciła syna. Mogła sobie nie zdawać z tego sprawy, ale to był też dzień, w którym straciła córkę.
A ona była taka do niego podobna, nieważne jak się przed tym broniła.
Tak, to był koniec.
A nie ten dzień, kiedy padał deszcz, a ona pojechała do sklepu po sok pomarańczowy. Było zimno jak diabli, a samochód miał niesprawne hamulce, deszcz zacinał, ale ona nie miała zwyczaju
czekać na coś, czego chciała. Nie miała zwyczaju pozostawiać wszystkiego losowi. Gdy czegoś chciała, brała to sobie. A , że później ktoś jej to odbierał, no cóż…
Było już ciemno, a jej samej kręciło się w głowie po whiskey. Tamten samochód wyjechał z nikąd. Z cienia i mgły. Nacisnęła hamulec, ale nie działał.
Nie działał. Jak ona sama i wszystko w jej przeklętym życiu. Wszystko było zepsute.
Leżała później wśród odłamków szkła, krew zalewała jej uszy i oczy, a ona po raz pierwszy od dawna modliła się . O szybką śmierć.
Później mrugnęła.
Nigdy nie mrugajcie.
Raz, dwa, trzy.
W ciągu trzech setnych sekundy z zamkniętymi oczami zastała ją śmierć.
Stała w kolejce, przyglądając się innym ludziom. Zastanawiała się, czemu niektórzy płaczą i wyją. Dla niej to była przygoda. Coś nowego.
A może po prostu wciąż była odrętwiała po wypadku. Wytrząsnęła już odłamki szkła z włosów i starła krew z twarzy, no ale zawsze.
Nie bała się rozliczenia za życie. Całe było do bani. Gorzej już chyba być nie może.
A później było Podziemie.
I już mieli ją wpuścić na tą łąkę gdzie stało dużo ludzi. Stało. Po prostu stało. Nuda. To może niech lepiej wezmą ją na tortury. Ale te harpie już ją tam chwytały, kiedy wysoki, kobiecy głos przeciął powietrze jak świst bata.
– Puśćcie ją!- ona pomyślała, że ta kobieta nie przywykła do wydawania poleceń. Wydawała się bardzo miła, z tymi czarnymi włosami, oliwkową cerą, szczupłą talią i ciemnymi, badawczymi
oczami. Wzięła ją za ramię i wyprowadziła z kolejki.
– Dzień dobry.- Miło cię wreszcie poznać. Nazywam się Maria di Angelo.- uśmiechnęła się do niej, a ona wyczuła w jej głosie delikatny włoski akcent.
– Ja jestem, khm, ja jestem Emily. Emily Grace.- wymamrotała cicho pod nosem.
Maria uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
– Nawet nie wiesz jak długo tu na ciebie czekałam. I jakie jesteśmy do siebie podobne.
Nie była podobna do Emily. W każdym razie fizycznie.
– W jaki sposób?
– Obydwie jesteśmy głupie. I jest jeszcze trzecia wiesz? Ona jeszcze żyje. – spojrzała wymownie w górę.- Można powiedzieć, że było wielu ludzi podobnych do nas. Oni nas wabili jak ćmy do
ognia. Ale my trzy jesteśmy wyjątkowe.
– Nie wiem o czym mówisz.
– Naprawdę? Czy ty nie pamiętasz?
I patrząc w czarne oczy Marii, Emily zobaczyła tą sama rzecz, która złamała jej życie.
Ta samą głupią miłość.
– Dlaczego jesteśmy wyjątkowe?
-Trochę to zajęło, ale wreszcie do tego doszłam. My się spaliłyśmy. Ale oni spalili się razem z nami. W pewnym sensie, udało się nam zmienić samą wielką trójkę.
– Można wpaść w pychę.
– Tak, ale wtedy wystarczy sobie przypomnieć, jaki byłyśmy głupie.
Usiadły na czarnej skale i czekały na Sally Jackson.
fajny pomysł 😀 ale kurcze to autentyczności brakuje mi tego, że hazel też miała mamę ale opko dosyć inne 😀 a matka Thalii serio nazywala się Emily? Bo tak samo miala na imię mama SPOJLER Franka KONIEC SPOJLERA 😀
Oooo…. Genialne. Szkoda, ze tak mało części, ale tak miało być… ;(
Hm, na serio fajny epilog 😉 Błędów nie wykryłam… Czekam na inne opka.
Jaka szkoda, że koniec, ale to właściwy moment. To było genialne!!!! 😀 /
ZAJEBI***!!! Słowo nieadekwatne, ale innego nie znalazłam… Błędów nie widzę (nawet jeśli są), zakończenie zwaliło mnie z nóg (a raczej z krzesła).
Jeśli następne opka będą równie intrygujące to… dobra, nie ważne. Pomyślimy o tym, jak się ukażą. 😉
Bije pokłony! Świetne. Ale matka Thali to była (chyba) Kelly… Nie jestem jednak pewna… Mniejsza z tym. Twoje opa są świetne I mają klimat
No mają klimat. Szkoda że już koniec ale opko o „dobrych znajomych” bogów nie mogą trwać dugo…