Moje pierwsze jednorazowe opowiadanie. Nie będzie ciągu dalszego. Dedykacja dla wszystkich blogowiczów. ( zwłaszcza Eirene)
Mason… Odgłos tego imienia, zawsze sprawiał, że do moich oczu napływały łzy. Lata przemijają, ale wspomnienia pozostają żywe. Mimo, że od śmierci Masona minęło 10 lat, jego pamięć, wśród nas, herosów, pozostanie zawsze żywa.
Wszystko zaczęło się w roku 2001. Miałem wtedy 16 lat, a Mason był moim najlepszym przyjacielem. Był także moim przyrodnim bratem, synem Apollina. Znaliśmy się od zawsze. Podobno, pierwsze słowa jakie wypowiedziałem, było jego imię. Kiedy po latach o tym myślę, uświadamiam sobie, że być może to prawda. Każdą wolną chwilę spędzałem w jego towarzystwie. W szkole byliśmy nierozłączni, nic nie mogło zepsuć nam dobrego samopoczucia. Tak naprawdę to było jedno miejsce, które szczególnie kochaliśmy. Obóz Herosów. Każdego roku, w wakacje, obóz zamieniał się w nasz drugi dom. Ach, jakie to były piękne chwile! Wspominam wszystkich przyjaciół, jezioro kajakowe, zbrojownia, 12 domków. Wtedy wszystko było takie proste, każdy problem był rozwiązywany szybko i z młodzieńczym uśmiechem na ustach. Niestety, nic nie trwa wiecznie.
Pierwszy dzień lata. Obudziłem się wesoły, pełen życia. Uśmiechając się promiennie przeszedłem do kuchni. Moja mama uśmiechnęła się do mnie i podała mi śniadanie. Jadłem szybko, chcąc jak najszybciej zobaczyć się z Masonem. Gdy skończyłem, ruszyłem w kierunku łazienki. Myślami byłem już w obozie. Kończyłem myć zęby, gdy zadzwonił dzwonek. Jak opętany rzuciłem się na stertę ubrań i naciągając na siebie koszulkę, wypadłem na korytarz. U progu drzwi wejściowych stał Mason. Na mój widok uśmiechnął się promienie. Szczerząc zęby uścisnąłem mu dłoń.
– Powinniśmy się zbierać, skoro chcecie przed obiadem być na miejscu- rzuciła mama, ubierając płaszcz.
– Racja, pani Rodrigez, już idziemy- odparł Mason.
Minęła 11, a my wysiedliśmy z samochodu. Pożegnałem się z mamą i wraz z Masonem ruszyłem polną drogą, coraz bardziej niecierpliwiąc się z każdym krokiem. Obóz Herosów stał przed nami.
Razem z Masonem ruszyliśmy w stronę domku nr.7. Jak zwykle, dobry humor nas nie opuszczał. Na werandzie, przed wielkim domem siedział Pan D. Jak zwykle, grał w karty z Chejronem, centaurem, opiekunem herosów. Nasz nauczyciel uniósł głowę, spoglądając na nas. Pomachaliśmy mu, a on uśmiechnął się do nas szeroko. Tak, zawsze byliśmy jego ulubieńcami. Słońce raziło coraz mocniej. Coraz więcej ludzi przybywało do obozu.
Wreszcie dotarliśmy do domku, w którym mieszkaliśmy przez całe wakacje, nieprzerwanie, od 6 lat. Spojrzeliśmy na siebie z Masonem. Żaden z naszych lokatorów jeszcze nie dotarł. Z uśmiechem rzuciliśmy się na łóżka, na których zawsze sypiamy. Westchnąłem głęboko.
Z upływem czasu, coraz więcej ludzi docierało do naszego domku. Wkrótce, wszystkie łóżka były już zajęte. Dźwięk konchy. Pora obiadu. Wybiegliśmy z domków, ustawiając się w szeregu. Ruszyliśmy w stronę pawilonu jadalnego. Jak zwykle, usiadłem na samym skraju, po prawicy Masona. Gwar, jaki panował, był nie do opisania.
– Cisza!- zagrzmiał Chejron – Witajcie herosi! Czeka nas…- nagle umilkł, gwałtownie obracając głowę. Podążyliśmy za jego przykładem. Cały obóz spowiła lodowata cisza. Zmumifikowane ciało wyroczni obozu, powolnym krokiem, podążało w naszym kierunku. Ubrana w grecką zbroję, trzymała w ręce miecz. Ominęła zdezorientowanego Chejrona i stanęła przed stołem Apolinna. Przed Masonem. Spojrzałem na niego. Był blady ze strachu. Wyrocznia długo wpatrywała się w jego piwne oczy. Nagle, przyłożyła miecz, do ramienia Masona. Chłopak spojrzał na mnie błagalnie. Nie mogłem jednak nic zrobić. Głos, jaki wydała z siebie mumia, sprawił, że przez moje plecy przebiegły ciarki.
Jeden heros, z jednym potworem w szranki stanie
Kto wygra tę walkę, obozu królem zostanie
Kampe wrogiem jest okrutnym, śmierć rozsiewa w około
Kto herosowi pomoże, tego ciemności pochłoną!
Zagładę lub ratunek świat jutro obejrzy.
Wyrocznia zawróciła, odkładając miecz na kolanach mojego przyjaciela. W pawilonie panowała cisza, wszystkie oczy były utkwione w Masonie. Po moich policzkach spływały łzy. Jutro chłopak stanie oko w oko z Kampe, najgroźniejszym z potworów, a ja nie mogłem mu pomóc. Ciszę przerwał głos Chejrona.
– Wszyscy musimy się ewakuować. Nie możemy działać wbrew przepowiedni- powiedział, a w jego oczach czaił się smutek. Nie spodziewał się ujrzeć Masona żywego.
– Nie możemy….- zaprotestowałem, ale brakło mi słów.
– Dam sobie radę, obiecuję to wam-powiedział podnosząc się ze stołu- Adrian, choć, pomożesz mi się przygotować.- Wstałem i ruszyłem w ślad za nim. Szedł szybko, nie oglądał się za siebie. Dotarliśmy do siódemki. Przyglądałem mu się czujnie. Nie patrzył na mnie.
– Pomóż mi założyć zbroję.- Spełniłem jego prośbę. Na plecy zarzucił tarczę, łuk przewiesił przez ramię. Swój ukochany miecz, prezent od boskiego ojca włożył do pochwy. Nasi współlokatorzy w panice wbiegali do domku, szykując się do ewakuacji. Mason spojrzał na swój hełm
– Idź już, czekają na Ciebie- rzucił, nie odrywając od niego wzroku.
– Nie- odpowiedziałem krótko. Chłopak uniósł głowę, uśmiechając się do mnie. Położył mi dłoń na ramieniu, chcąc dodać mi otuchy.
– Wszystko będzie dobrze. Pamiętasz słowa przepowiedni? Nie możesz mi pomóc, nic tu po Tobie.- powiedział. Miał rację. Z bólem podniosłem się. Mason także stanął na nogach.
– Powodzenia- wyszeptałem, nie ukrywając łez. Uściskał mnie.
– Zostaw mnie samego, proszę- powiedział, trzymając rękę, na moim ramieniu. Nie mogłem oddać z siebie głosu. Pokiwałem głową i jak w transie wyszedłem z pokoju. Obóz opustoszał, wszyscy udali się na pobliskie wzgórza. Tylko Chejron, został, przyglądając się obozowi. Na mój widok przygalopował ku mnie. Po raz ostatni spojrzałem na mój ukochany domek, a potem wprost w oczy mojego opiekuna.
– Czy da radę- zapytałem cicho
– Nie wiem dziecko, musimy mieć nadzieję- odparł.- Choć, nic tu po nas- powiedział, odchodząc. Nie pozostało mi nic innego, jak ruszyć za nim. Westchnąłem głęboko i ruszyłem w las.
Obudziłem się bardzo wcześnie. Słońce dopiero wschodziło. Jakiś siódmy zmysł podpowiadał mi, że coś ważnego dzieje się w obozie. Niewiele myśląc chwyciłem miecz i najciszej jak umiałem, ruszyłem w stronę przyjaciela. Gdy dotarłem na skraj obozu, ukryłem się za wysokim drzewem. W pewnym ekwipunku bojowym, dosiadając pegaza, Mason czekał już na Kempe. Skupiony, skoncentrowany, wpatrywał się w dal. Nagle, rozbrzmiał okropny huk. Ziemia otworzyła się, a bestia, która z niej wyszła, bez wątpieniem największym postrachem dla herosów. Kempe, strażniczka Tartaru przybyła.
Mimo swojej brzydoty, miała w sobie ułamek brutalnego piękna, jak lwica rozszarpującego swoją ofiarę. Miała wielkie, wężowe cielsko. W dwóch rękach trzymała okrutne miecze. Oprócz tego miała wiele głów. Z pogardą spojrzała na Masona. Splunęła w niego jadem. Chłopak zasłonił się tarczą. Mimo dzielącej nas odległości, mógłbym przysiąc, że się uśmiecha.
– No dalej, tylko na tyle cię stać?!- zawołał głośno. Usłyszałem nienawistny syk. Strażniczka Tartaru rzuciła się do boju. Zanim dobrze zbliżyła się do Masona, ten zdążył odlecieć i przeszyć ją kilkoma strzałami. Krzyknęła, z mocą 1000 wat. Pegaz wierzgnął, zrzucając swojego jeźdźca na ziemię. Na szczęście, wysokość, nie była zbyt wielka i chłopakowi nic się nie stało. Zerwał się na równe nogi, gotując się do ostatecznej rozgrywki. Odrzucił tarczę, wyciągając drugi miecz. Warknął głośno i pozwolił, by ogarnął go wir walki. Z niebywałą prędkością podskoczył i unikając miecza Kempe uciął jej jedną z głów. Zręcznie wycofał się, szykując się do następnego natarcia. Gdy kilkukrotnie powtórzył ten manewr, szala zwycięstwa przechylała się na jego stronę. Wykonując ostatni skok, został przebity na wylot ostrzem potwora. Jakimś cudem, udało mu się zadać śmiertelny cios, potem jednak osunął się na ziemię. Zerwałem się na równe nogi podbiegając do niego. Łzy spływały po moich policzkach. Podtrzymałem jego głowę na swoich kolanach, ściskając jego dłoń.
– Jesteś- wyszeptał.
– Tak, wszystko będzie dobrze- zapewniłem. Odwróciłem głowę. Za moimi plecami zebrał się cały obóz- Przynieście mi ambrozję! Na co czekacie!- zawołałem, gdy nikt nie spełnił mojej prośby.
– To na nic- chłopak mocniej ścisnął moją dłoń- żegnaj. Po tych słowach skonał. Zawyłem głośno, zwracaj głowę na niebo
– Jak mogłeś na to pozwolić, Ojcze!?- zawołałem- Pokaż mi się!- Poczułem ramiona, które mnie dotykały, obejmowały. Liczyło się tylko martwe ciało przyjaciela, którego nigdy nie odzyskam.
Pogrzeb Masona odbył się kilka dni później. Teraz w 2011 roku, heris dalej pozostaje prawdziwym symbolem waleczności. Dziś, będąc dorosłym mężczyzną, co miesiąc odwiedzam grób przyjaciela. Będąc tam wspominam jego męstwo, odwagę. Dla niego więzy przyjaźni i lojalności były zbyt silne do przecięcia, nawet dla śmierci.
KONIEC.
łał, niezłe i dziękuję za dedykację 😀 Jutro przeczytam dokładniej i wystawię krytykę, bo obecnie oglądam pamiętniki z wakcji 😛 ale opko jest fajne i nie tylko dla tego, że jest zwłaszcza zadedykowany mnie
Super ADI <3 😀
Lubię to ! xD
Bez literówek byłoby IDEALNIE.
Bardzo fajne. 😀 Świetnie Adi 😉
Super! Podoba mi się to opko! Czemu zostało dodane o tej porze dopiero? Hmm… Ale jest bardzo fajne.
Kurczę… smutne. Ale fajne.
Waśnie literówki Kampe nie Kempe interpunkcja. Ale to szczegóy. Nawet fajne. Idealne zakończenie.
Byłoby super, ale np. „chodź” pisze się przez „dź” nie „ć”…
Nom, Adi mówiłam sto pięćdziesiąt tysięcy razy: BŁĘDY! POPRAW!
Ale i tak piękne :3 i smutne.