-Percy?- spytał ktoś za moimi plecami. Odwróciłem się i zobaczyłem…
-Annabeth!- wykrzyknąłem uradowany na widok mojej jasnowłosej przyjaciółki.
-Percy, co ty tu robisz? Miałeś przecież przyjechać dopiero jutro…- zaczęła, ale spojrzała na Atalantę i nasze splecione ręce. Sam nie zauważyłem wcześniej, że trzymam nadal dłoń Łowczyni, więc teraz szybko odsunąłem się od dziewczyny. Czułem, jak policzki palą mnie żywym ogniem. Spojrzałem na Annabeth. Stała z dziwnym wyrazem twarzy i patrzyła raz na mnie, raz na Atalantę.
-Eee…Annabeth, to jest Atalanta, Łowczyni, Atalanto, to jest Annabeth, córka Ateny.- wyjąkałem. Nie wiedziałem, co zrobić, bo sytuacja była dość niezręczna. Atalanta, która dotąd stała nieruchomo, drgnęła, gdy usłyszała imię bogini mądrości. Otworzyła usta, by coś powiedzieć, ale jasnowłosa dziewczyna jej przerwała.
-Pójdę zawiadomić Chejrona o waszym przybyciu.-rzekła szybko i zbiegła ze wzgórza nie czekając na odpowiedź. Ze smutkiem patrzyłem na jej oddalającą się postać. Nie miałem pojęcia o co chodziło, przecież zwykle się tak nie zachowywała.
Nagle powietrze obok mnie zafalowało. Po chwili pojawiła się tam postać, której nie lubiłem prawie tak mocno, jak ona mnie.
-No proszę, proszę, czy to nie nasz drogi Pedro Johanson?- zapytał z ironią Dionizos. Zacisnąłem pięści. Wiedziałem, że poprawianie Pana D. ma tyle sensu, co nabieranie wody sitkiem.
-Witam.-mruknąłem- Co pana sprowadza na to wzgórze?
Dionizos uśmiechnął się drwiąco.
-Czy wiesz, że właśnie złamałeś zasadę nr 78657657657686789, która wyraźnie mówi, że przed teleportacją do obozu trzeba spytać mnie o zgodę? W przeciwnym razie mam pełne prawo zmienić cię w winorośl, lub nałożyć na ciebie karę, w formie sprzątania stajni przez najbliższy miesiąc.
Już miałem otworzyć usta, by zaprotestować, bo Dionizos wymyślił tę zasadę przed chwilą, gdy nagle odezwała się Atalanta.
-To ja się teleportowałam- powiedziała spokojnie, jakby nie bała się ani boga, ani kary. Najpewniej nie widziała naszych stajni…
-Ty???-Pan D. zachłysnął się- co TY tu robisz?!
-Witaj.- rzekła.-Przybyłam, by prosić cię o udostępnienie potrzebnych środków na misję- jedzenia, broni i obozowiczów.
-Że co?!?! Jak śmiesz, wątła ludzka istoto! Nędznico! Pojawiasz się nagle i…i…i chcesz wziąć moje jedzenie?! Ja się na to nie godzę!
Otworzyłem usta. Nigdy nie słyszałem, żeby Dionizos przemawiał w taki sposób. Mimo puszki coli w dłoni i skarpetek pod sandałami, wydawał się bardziej władczy. Lecz Atalanta nic sobie z tego nie zrobiła. Powiedziała tylko cicho:
– A pamiętasz, jak cię eskortowałam z tej imprezy w Connecticut? Nadal jesteś mi winien nowe sandały po tym jak zwymio…
-Dobrze, już dobrze- przerwał jej nagle zaczerwieniony bóg.- Czego potrzebujesz? Dam wszystko, tylko nic nie mów Chejronowi!
Dziewczyna uśmiechnęła się dumnie. Szybko zaczęła wymieniać listę rzeczy typu: suchary, tarcze i… córka Ateny??? Zdziwiłem się słysząc ostatni punkt. Spojrzałem na Łowczynię. Ta jednak zdawała się tego nie zauważać. Pan D. oddalił się, aby skompletować przedmioty dla Atalanty, która także zaczęła schodzić ze wzgórza. Dogoniłem ją. Skierowaliśmy się w stronę Wielkiego Domu. Po drodze spotkaliśmy wielu znajomych. Machali mi i przyglądali się ciekawsko mojej towarzyszce. Kilku chłopaków od Apollina gwizdnęło na jej widok. Wystarczyło jednak jedno mordercze spojrzenie dziewczyny i wszyscy milkli. Gdy doszliśmy do celu, zobaczyłem Chejrona stojącego na werandzie. Przywitaliśmy się i razem weszliśmy do środka. Na kanapie przy stole siedziała Annabeth z kubkiem w ręku. Jej oczy były zaczerwienione. Hmm… czyżby przed chwilą kroiła cebulę?
-Cześć Annabeth- powiedziałem. Kiwnęła głową w odpowiedzi. Spojrzała na Atalantę i westchnęła. Chejron wyszedł do kuchni, aby przygotować gorącą czekoladę. Usiadłem na pluszowej kanapie, a Atalanta na fotelu.
-Noo… to jak minął ci ten semestr?- Spytałem córki Ateny.
-Dobrze…- stwierdziła cicho.
-Eee… to dobrze.- Odpowiedziałem. Zapanowała niezręczna cisza. Na szczęście pojawił się Chejron z trzema kubkami kakao w rękach. Postawił je na stole, a potem spojrzał na Łowczynię.
-Więc?…- zaczął. Dziewczyna wytłumaczyła im całą sytuację. Gdy skończyła, odezwała się Annabeth.
-Nadal nie wiem co ja mam z tym wspólnego.-powiedziała.- I nie wyjawiłaś nam przepowiedni.
Atalanta odrzekła szybko:
– Skoro siły Tartaru dzika do życia wróciły,
Łania i morze połączyć muszą swe siły,
Lecz tylko wtedy padnie dziki zwierz,
Jeśli córka Ateny pomoże im też.
Czy to odpowiedź na twe pytania?- dokończyła.
Annabeth kwinęła z ponurą miną. Zerknęła na mnie. Nagle na jej twarzy dostrzegłem coś na kształt determinacji.
-Wchodzę w to.-powiedziała tylko. Chejron klasnął.
-Dobrze!- wykrzyknął. Wyruszycie jutro, z samego rana. A dziś razem zasiądziemy przy ognisku i będziemy piekli kiełbaski.- mówił radośnie, lecz wszyscy wiedzieliśmy, że jego entuzjazm był udawany.
***
Po kolacji udaliśmy się do amfiteatru. Śpiewami zajęła się grupa Apollina. Płomienie trzaskały wesoło i błyszczały złotem. Co jakiś czas zerkałem na Atalantę i Annabeth. Ta pierwsza nie znała słów obozowych piosenek, lecz słuchała muzyki i po pewnym czasie wyjęła z kołczanu flet i zaczęła grać. Córka Ateny natomiast siedziała i poruszała ustami, ale w jej oczach widać było, że śpiewanie nie sprawia jej przyjemności.
Nagle z lasu dobiegło nas rżenie. Przez tłum obozowiczów przebiegł zdziwiony pomruk. Wtem do amfiteatru wbiegło stado koni. Moje zaskoczenie zmieniło się w przerażenie, gdy usłyszałem ich myśli- one chciały nas pożreć! Zwierzęta rozbiegły się, a herosi zaczęli uciekać. Płomienie przybrały kolor ciemnej zieleni. Ze strachem szukałem Annabeth wzrokiem. Dojrzałem ją wśród tłumu córek Afrodyty, piszczących i próbujących uciekać w butach na wysokich obcasach. Szybko wyjąłem miecz i zacząłem biec w jej stronę. Niestety to samo zrobił jeden z demonicznych ogierów. Był cały czarny, a jego oczy świeciły szkarłatem. Gdy otworzył pysk, dojrzałem dwa rzędy kłów, które przypominały zęby rekina. Annabeth uciekała ile sił, lecz zwierzę było szybsze. Córka Ateny skoczyła i próbowała schronić się za kamienną ławą, ale potknęła się i upadła. Koń dopadł jej i wierzgnął. Dziewczyna cudem osłoniła się przed kopytami wierzchowca. Szybko wyjęła swój sztylet, a potem zamachnęła się, aby odgonić ogiera, lecz ten złapał ją zębami za ramię. Annabeth krzyknęła. W tym momencie wbiłem Orkana w szyję konia. Rozsypał się w proch.
Spojrzałem na córkę Ateny. Leżała na ziemi i oddychała ciężko. Trzymała się za ramię, które krwawiło okropnie. Szybko wziąłem ją na ręce i poszukałem wzrokiem Chejrona. Centaur stał nieopodal i strzelał do ostatniego konia miotającego się po amfiteatrze. Obok niego dojrzałem Atalantę z napiętym łukiem. Zawołałem go. Nauczyciel podbiegł do nas i przyjrzał się dziewczynie spoczywającej w moich ramionach. Gestem nakazał mi położyć ją na jednej z kamiennych ław. Następnie wyjął z sakiewki cukierka toffi i wsadził go do ust Annabeth.
Jej policzki natychmiast się zarumieniły, a rana przestała krwawić. Jednak to nie był koniec. Wziął butelkę ciemnoniebieskiego płynu i odkaził rękę córki Ateny. Ta krzyknęła. Złapałem jej dłoń i trochę tego pożałowałem, gdyż wbiła mi paznokcie w skórę. Auć. Centaur opatrzył jej ramię. Po całej operacji spojrzał na dziewczynę. Oddychała ciężko, na jej czole widać było kropelki potu.
-Nie możesz w tym stanie uczestniczyć w misji- stwierdził. Annabeth zmrużyła oczy.
-Mogę i będę.- odpowiedziała uparcie, słabym głosem.- Nie macie innej córki Ateny na zastępstwo. Najbliżej mieszka Greta, która ma 5 lat. Inne są zbyt daleko. To muszę być ja.
Centaur zmarszczył czoło.
-To NIE MOŻESZ być ty. Jesteś ranna. Zawiadomię inną córkę Ateny, Laurę. Będzie tu za trzy dni.
-Wtedy będzie za późno.-odezwał się głos za naszymi plecami.- Wyruszamy jutro, choćby miało to nas kosztować życie.-kontynuowała Atalanta-A Annabeth będzie członkiem tej misji. Tak kazały Mojry.
Dziewczyna kiwnęła głową w podzięce. Chejron westchnął i dał jej jeszcze jednego cukierka. Wiedział, że nie wygra kłótni z Atalantą. Łowczyni przeniosła swój wzrok na mnie.
– Idź spać- powiedziała.- Jutro wyruszamy.
Bardzo fajne, ale wyhaczyam kilka blędów:
– skarpetki pod sandalami (?????????)
– w ataku wściekych koni na obóz byo za mao emocji.
Świetne ! Lubię to opko czekam na cd.
A mi się bardzo podoba!!!! 😀
wiem. miałam poprawioną wersję, ale zapomniałam zapisać i
wysłałam tą gorszą. ech…skleroza nie boli…
Gdy zobaczyłam ten wpis, to tak się ucieszyłam, że mój uśmiech było chyba widać z Księżyca…
I niestety, muszę się poczepiać
BRAK EMOCJI!!!
„-Demoniczny koń zjada twoją przyjaciółkę!
-Tak, tak, super, a teraz daj mi spokój i pozwól grać w Tibię.” – Tak to odebrałam. Nie ma nawet nic typu „Oż ty wredny kucyku! Nikt nie będzie zjadał mojej przyjaciółki!”…
Czekam na następną część (lepszą, mam nadzieję)!
Też bardzo się ucieszyłam na widok tego opka! Było świetne m ale fakt trochę za mało emocji. Pan D. jak zawsze genialny 😉 On I te jego kwestie wymiatają! Opko jest cudniaste.
PS Arwen nie widziałaś nigdy nikogo kto założył sandała na skarpetki? To jest obrzydliwe I w czymś takim człowiek prezentuje się jak rolnik Zdzisiek pod Monopolowym xd
taak pan D jest bezbłędny ;D Sandały ze skarpetkami hahahah
typowo Polsko-Angielska moda xD
cd musi być ;D
Ee jakaś zacofana jestem i przeoczyłam to opo…
JAK MOGŁAM?! 😀
Dion wymiata 😀
ale zeczywiscie troche mało emocji…
Czekam na cd
To opowiadanie jest po prostu BOSKIE :). I tyle. ;]
wszystkie odowiadania są świetne. 😉
wciągające