Razem z Atalantą wyszliśmy z muzeum. Było zimno i wietrznie. Zadrżałem, mimo że miałem na sobie grubą kurtkę, natomiast moja towarzyszka zdawała się nie zauważać mrozu. Spojrzałem na nią wytrzeszczonymi oczami. Zamarzałem w puchowej kurtce, a na jej gołych ramionach nie pojawiła się nawet gęsia skórka. Gdzie tu logika??? Gdy Atalanta zobaczyła moją minę uśmiechnęła się.
-Błogosławieństwo Boreasza.-powiedziała- przez całe tysiąclecia byłam nie tylko pomocnicą Artemidy. Oddawałam przysługi wielu bogom. Przesyłałam wiadomości za Hermesa, podlewałam kwiaty Demeter, gdy była na urlopie na Hawajach… Bogowie wiedzą, że mogą na mnie liczyć, a w zamian dają mi swoje błogosławieństwa.
Kiwnąłem głową. Zazdrościłem Atalancie daru Boreasza. Miałem wrażenie, że moje nogi zaraz odpadną i potoczą się z radosnym stukotem po oblodzonym chodniku.
-Trzęsiesz się jak chihuahua.- stwierdziła łowczyni-Chodź, pójdziemy do kawiarni i objaśnię ci wszystko przy kubku gorącej czekolady.
Zgodziłem się. A właściwie, czy miałem wybór? Musiałem pomóc dziewczynie, bo gdybym tego nie zrobił, poskarżyłaby się Artemidzie, która zesłałaby na mnie stado wściekłych jeleni. Albo gorzej-Atalanta próbowałaby mnie zmusić do pomocy. OCZYWIŚCIE NIE BOJĘ SIĘ JEJ! Jest silna więc nie mógłbym się wyrwać. Jest szybka i nie byłbym w stanie jej uciec. Bardzo dobrze walczy i strzela z łuku… Nie, wcale się jej nie boję. Nie wspomnę o tym, że ma dobre kontakty z bogami…
Weszliśmy do kawiarni i usiedliśmy przy stoliku. Podeszła do nas znudzona kelnerka z plakietką „Rita” i przyjęła zamówienie. Atalanta spojrzała na mnie i odetchnęła głęboko. W końcu zaczęła:
-Potrzebuję twojej pomocy.
-Coś już wspominałaś- mruknąłem. Rita przyniosła dwie gorące czekolady. Łowczyni kontynuowała:
-Około trzy tygodnie temu Artemida wyczuła powstanie nowego potwora. Nie wiedziałam co to za bestia, ale Artemis wysłała mnie, abym się jej pozbyła. Zapytałam Mojr o radę i Kloto dała mi przepowiednię, z której jasno wynikało, że potworem jest dzik i potrzebuję ciebie, aby go unicestwić. No i stało się- odyniec odrodził się trzy dni temu, w Los Angeles. Spowodował zawalenie się budynku.
Kiwnąłem głową i spytałem zdziwiony:
-Jak to? Jak jeden zwierzak mógł narobić tyle zniszczeń? To tylko powiększone prosię, ot co. To był nowiutki budynek, słyszałem o tym. Niemożliwe, żeby zawalił się z jego winy!
Nie chciałem oczywiście umniejszać jej dokonań, ale niestety tak to zabrzmiało.
-To nie jest zwykły „zwierzak” ignorancie! Trzy tysiące lat temu był dwa razy większy i silniejszy od przeciętnego knura, a teraz, gdy Kronos wsparł go swoją mocą jest najpewniej wielkości mamuta! Ma taką moc, że jeżeli go nie powstrzymamy, to skończy się świat jaki znasz!
– Kronos? O czym ty mówisz? Pokonaliśmy go pół roku temu! Tytana już nie ma, więc jak miałby przekazać swoją moc dzikowi? Chyba oszalałaś! Nawet Chejron powiedział, że Kronos nie będzie już w stanie się odrodzić!- powiedziałem. Zezłościłem się na Atalantę, bo jakim prawem niby nazwała mnie ignorantem!?
-Chejron nie przewidział wszystkich możliwości. Tytan rzucił bardzo mocne zaklęcie wiążące jego moc z dzikiem. W momencie, gdy został pokonany, energia którą uwolnił, zaczęła zbierać się w potworze. A teraz gdy bestia znów żyje, zaatakuje Olimp i powoli unicestwi bogów, a ich moc skumuluje w jednym miejscu i odtworzy Kronosa. Znowu.- rzekła.
-Proszę, nie dramatyzuj! To dzik, a nie James Bond. To głupi prosiak! Nie będzie w stanie zrobić tego wszystkiego!- Modliłem się cicho, aby moje słowa były prawdą. Atalanta zmrużyła oczy.
-Chcesz się założyć?- syknęła. Nagle zrozumiałem, że całe niebezpieczeństwo związane z dzikiem jest realne. Oczyma wyobraźni zobaczyłem knura niszczącego każdego boga po kolei i burzącego Olimp. Rozwalającego go na kawałki. Odradzającego się tytana… Poczułem jak po moich plecach przebiega dreszcz.
-Z każdym dniem potwór rośnie w siłę. Musimy go pokonać, zanim osiągnie pełnię mocy.-dokończyła łowczyni ściągając mnie na ziemię.
-A co jeśli go nie złapiemy? Jeśli się nie uda i coś pójdzie nie tak? Jeśli się spóźnimy? Jeśli dzikowi uda się dostać na Olimp? Jeśli…- zacząłem panikować. Wizja w mojej wyobraźni naprawdę mnie przeraziła. Atalanta nagle wychyliła się do przodu i trzepnęła mnie w głowę tak mocno, że nosem wpadłem w kubek i ubrudziłem się czekoladą.
– I to jest ten wielki Perseusz Jackson? Zachowujesz się jak słaba panienka! Nie panikuj! To i tak nic nie da. Teraz musimy tylko ustalić plan, zebrać co trzeba i ruszyć, póki mamy szanse na wiktorię.
Nagle umilkła i zmarszczyła brwi. Przechyliła głowę nasłuchując, choć nie wiem, jak było to możliwe w gwarnej kawiarni.
-Co ty…?- zacząłem, ale uciszyła mnie machnięciem dłoni. Zamknęła oczy i po chwili znów je otworzyła. Wstała rzucając na stół banknoty wyjęte z kołczanu.
-Co…?- Zająknąłem się lecz łowczyni złapała mnie za ramię i stalowym uściskiem podniosła mnie z krzesła. Wyciągnęła mnie z kawiarni rozglądając się wokół, jakby czegoś szukała.
Na dworze nadal było zimno, więc zacząłem się trząść jak epileptyk, bo Atalanta zapomniała o mojej kurtce i stałem na mrozie w cienkiej bluzie.
-C-c-o t-t-y r-r-r-o-o-bi-sz?
Atalanta wyraźnie mnie nie słuchała. Wyjęła łuk i strzały z kołczanu. Powoli naciągnęła cięciwę gotowa do strzału. Omiatała wzrokiem całą ulicę, aż nagle zachłysnęła się i zaskoczona puściła strzałę, która o mało co nie trafiła w stopę przechodnia. Nie wiedziałem o co jej chodzi. Nagle zobaczyłem.
Po ulicy kroczyła dumnie srebrna łania. Całe jej futro lśniło jak promienie księżyca, a spod złotych kopyt sypały się złote iskry. Łowczyni uklękła na ośnieżonym chodniku i jedną ręką złapała naszyjnik z symbolem Artemis. Łania podeszła do dziewczyny. Spojrzała na nią swoimi onyksowymi oczami i nagle zmieniła się w srebrny pył, który otoczył przez chwilę Atalantę i rozpłynął się na wietrze.
Patrzyłem na to wszystko drżąc. O so chodzi? Łowczyni wstała i szepnęła coś do siebie. ”Znak od bogini… coraz bliżej…” czy coś takiego. Zaraz jednak otrząsnęła się.
-Chodź, Percy. Musimy coś szybko załatwić i ruszamy.
Następnie udaliśmy się do mieszkania, abym mógł powiadomić mamę o misji. Wcześniej jednak dostałem kurtkę, którą Atalanta wyjęła z kołczanu.
-Tęczowe kucyki?! Żartujesz sobie? Róż to nie mój kolor! Będę w tym wyglądać jak córka Afrodyty!- zaprotestowałem, mimo że drżałem jak osika.
-Mam jeszcze kurtkę z napisem „Kocham Biebera”.- stwierdziła z rozbawieniem. Wziąłem tęczowe kucyki. Złapaliśmy taksówkę i dotarliśmy do mojego domu. Z lekkim zdenerwowaniem zastanawiałem się jak mama zareaguje na moje wcześniejsze przybycie i to z Atalantą. Wszystkie obawy prysły, gdy mama otworzyła drzwi i …wybuchła śmiechem na widok mojej kurtki. Eh… trzeba było wziąć tą z Bieberem…
Po objaśnieniu całej sytuacji poszedłem się spakować i zostawiłem obie panie w salonie. Gdy wróciłem, siedziały na kanapie. Mama miała smutną minę. Atalanta uspakajała ją klepiąc jej dłoń. Przy pożegnaniu mama wyraźnie zabroniła mi szaleństw i szarżowania (a czy ja kiedykolwiek szarżuję?) i przytuliła mnie mocno. Widać było jak na dłoni, że się o mnie boi. Chciałem ją pocieszyć, ale co mogłem powiedzieć? „Nie martw się, mamciu, to tylko zwykła misja, na której ratuję świat przed zmutowanym prosiakiem”? No raczej nie. Tak więc obiecałem tylko, że będę uważać i wyszedłem.
Gdy znaleźliśmy się znów na mroźnym powietrzu spytałem Atalanty:
– I co teraz?
Uśmiechnęła się tajemniczo.
– Teraz użyję błogosławieństwa Zefira!- złapała mnie za rękę i nagle poczułem się jakby ktoś mnie przeciągnął przez pola kaktusów i wykąpał w soku z cytryny. Całe ciało mnie bolało. Krzyczałem i wyrywałem się, aż nagle ból ustąpił.
Stałem na ośnieżonym wzgórzu. Obok mnie rosła wysoka sosna, a na jej gałęzi błyszczało złote runo. Pod drzewem spał smok.
Wzgórze Herosów.
-Percy?…- spytał głos za moimi plecami. Odwróciłem się i zobaczyłem…
Fajne!
Genio! 😀
Supppper 😀 czekam na cd ! 😉
Świetne!
Zarąbistę!!! Nareszcie opowiadanie, którego się nie czepiam, bo nie muszę! Jest wspaniale opisane, prześmieszne i nie ma popierdułkowatych błędów typu literówki i brak przecinków (a jeśli nawet są, to nie pchają się na wizję).
NIC, TYLKO GRATULOWAĆ!!!
No no no Fajne opko. Tęczowe kucyki rulez! Świetny, orginalny pomysł. Gratuluje, ani Sog, ani Arachne, ani ja się do niczego nie przyczepilysmy. Wspaniałe! I jeszcze raz: TĘCZOWE KUCYKI RULEZ!!!
Bardzo mi się podoba i założę się, że zobaczy Annabeth. I jeszcze jedno: ,,Skończy się świat jaki znasz” czy tylko mi na myśl narzucił się film?
w sumie to moją inspiracją nie był film… tylko potrzebowałam jakiegoś poważnie brzmiącego zdania, żeby podkreślić grozę sytuacji
No geniusz po prostu. Najlepsze Twoje jak dotąd. Humor odlotowy, przypomina mi ten Riordana. Jakioś jednak na wizję zmutowanego prosięcia zareagowalam wybuchem śmiechu. Ten pomys jest trochę … niepoważny.