Dzień sarkazmu
Od autorki: Przepraszam za długi okres nieobecności Postaram się to nadrobić xd
Gdy trafiliśmy do domu na Bruno i Traviem spotkaliśmy Chejrona.
-Gdzie wyście byli?! – wydarł się.
-U taty. – powiedziałem ze złośliwym uśmieszkiem.
Annabeth szturchneła mnie łokciem żebym lepiej przestał.
Doszliśmy do domu Dionizosa.
-Panie D.? Percy i Annabeth są odnalezieni. – powiedział głośno Chejron do okna.
-Luz. – usłyszeliśmy po chwili czekania. – Można wejść. – dodał.
W środku pachniało winem. Było parno i łzawiły mi oczy.
-Peter. Anna. Miło Was spowrotem widzieć.
Oczywiście musiał przekręcić nasze imiona…
Nagle do pomieszczenia wpadła Thalia w czarnej kurtce z przypinkami zespołów i w ciemnych podziurwaionych spodniach.
Jej czarne włosy były teraz do klatki piersiowej i były całe w nieładzie. Oczami ciskała pół-rzeczywiste pioruny, co oznaczało, że ledwo nad sobą panuje.
Wzieła głęboki wdech i ruszyła z gracją w stronę miejsca grupowego domku Zeusa przy sole obrad.
Spojrzała się na Chejrona i założyła czarne glany na stół.
-Nie przeszkadzajcie sobie. Poczekam. Pani Artemida, Lastryjgonowie i minotaury przy mojej sosnie też. – powiedziała z sarkazmem.
Wzrok przeniosła na mnie.
-Heja, wodoroście. – powitała miło (jak na nią).
-Cześć. – odpowiedziałem.
-Wszyscy na Wzgórze Herosów. Narada przeniesiona.
Wyszliśmy z domu Dionizosa.
Nacisnąłem przycisk na zegarku, biegnąc.
Po chwili na ręce miałem tarczę od mojego brata – Tysona. Sięgnąłem po Orkana, odetkałem go i pobiegłem za resztą.
Gdy już dotarłem, dołączyła do mnie Thalia z tarczą (Eh… głowa Meduzy…) i Annabeth.
Gdzieś po mojej lewej zmaterializowała się Artemida w ciele 12-latki z tuzinem łowczyń.
Wygramy, o co tyle krzyku? – stwierdził Mroczny w mojej głowie, który właśnie śmignął i przewrócił jednego Kanadyjczyka.
Uśmiechnąłem się.
Dziwiło mnie to, że nigdzie nie było Sarafine.
Uniosłem miesz i ciąłem kiedy Lastryjgon naszedł Thalię od tyłu. Potwór znikł.
-Dzięki. – powiedziała i zcieła łeb minotaurowi.
Ten zaczął jak głupi biegać w kółko jak pies za ogonem i wleciał w jakieś drzewo kilka metrów od nas.
Nagle w tłumie zobaczyłem Sarę.
Szła obojętnie jakby potwory bały się do niej podejść. Jednak nagle z nikąd pojawił się piekielny ogar. Nagle wszyscy usłyszeliśmy dobrze znane nam głosy trzech najważniejszych bogów.
Zeusa, Posejdona i Hadesa.
„Zginiesz. Nie powinnaś istnieć.”
Poczułem mokrość w butach i spodniach. Nie popełniłem błędu Deana z domku Aresa, który powiedział to innym.
-Nie zlałem się! – wrzeszczał.
Jednak ja spojrzałem w dół i poczułem przypływającą siłę. Słona woda.
Zatrzęsło nami i w miejsce obok Sarafine walnął piorun.
Thalia zacisneła pięści.
-To ty? – spytałem ją.
Pokiwała przecząco głową.
-A to ty? – pokazała brodą na morską wodę sięgającą jej już do kolan.
Zaprzeczyłem.
Zwróciliśmy spojrzenia na Sarę.
Ogar rzucił się na nią. Wielka morska fala poszła w jego ślady, a błyskawica, największa i najgrubsza jaką kiedykolwiek widziałem, zbliżała się ku dziewczynie.
CDN
Ludzie, dziwaczne. Ale świetne! 😀
ZAKOŃCZENIE ŚWIETNE, ALE *** MNIE TRAFIA, JAK WIDZĘ GŁUPIE BŁĘDY!!!
„Gdy trafiliśmy do domu na Bruno i Traviem spotkaliśmy Chejrona”- O CO TU CHODZI?! Nie rozumiem. Zdanie nie ma dla mnie sensu…
„ciemnych PODZIURWAIONYCH spodniach.”, „SOLE obrad”,- Literówki do domu!!!
Minotaury? Podobno był tylko jeden Minotaur…
„założyła czarne glany na stół.”- stół w glanach? A jaki rozmiar nosi?
DZIEWCZYNO, PILNUJ TEGO!!!
Strasznie krótkie, ale końcówka świetna.
Zgadzam się z Arachne.