od autorki: Tak, to nadal Nożyce śmierci, tylko trochę zmieniłam tytuł, zapraszam do lektury.
___________________________________________________________
I znowu, wszystko ląduje w trójnogu na ofiary. Dziś to były żeberka. Chejron po raz setny namawiał mnie do tego bym coś zjadł. Po co mam jeść? Przecież nie samym żarciem człek żyje. Mniejsza z tym. Znowu wróciłem do domku, padłem na łóżko i zacząłem gapić się w sufit. Potem kolacja, i znowu noc…
Ha! Spytacie pewnie, gdzie się podział ten zabawny, głupkowaty Michael i jego teksty typu „grecki bóg coca-coli”? Odpowiedź jest jedna. Tamten Michael nie żyje. Umarł pół roku temu wraz z osobą, której imienia nie wolno mi wymawiać (na potrzeby opowiadania, będziemy używac pseudonimu „Żarówka”.) Odkąd Żarówka odeszła, nic nie jest takie samo. Każdy dzień, przez te sześć miesięcy wyglądał tak: leżę i gapię się w sufit, idę na śniadanie, ale nic nie jem, wracam do domku, znowu się gapię, potem jest obiad (nic nie jem) wracam (gapię się), potem kolacja i noc…W nocy jest najgorzej. Nie śpię. Boję się, że ją zobaczę. Całą noc płaczę. Kilkakrtotnie Chejron mnie słyszał, próbował pomóc, ale ja nie chciałem, do nikogo nic nie mówię. Nawet do Matheo, przyjaciela francuza, syna Tyche. Pewnie się zastanawiacie, jakim cudem ja jeszcze żyję? Jestem synem tego łajzy, Tanatosa. Co prawda po TYM incydencie się pogodziliśmy, ale i tak nie będziemy się lubić tak samo jak przedtem. Tak więc, syna Tanatosa, może zabić tylko cios w serce. Nie głód, cios w mózg, brzuch, nogę czy co innego. Raz nawet odciąłem sobie palca (niechcący) to spowrotem wrócił na miejsce. Pamiętacie pewnie, jak obiecałem na Styks, że wydobędę Żarówkę z Hadesu. Skąd ja wiedziałem o takiej przysiędze? Obiło mi się coś o uszy. Tak czy siak, nic nie wymyśliłem, i to jeszcze bardziej pogłębia moją depresję. Za zabójstwo Karaciastych Spodni (Montrekodi) Posejdon i Atena nic mi nie dali. NIC! Ale za to, podobno ich stosunki się poprawiły.
No trudno. Pytacie pewnie czy chodzę do łazienki, czy się myję? Myję się raz w miesiącu, jak mnie Chejron z Panem D. postraszą. Ale nie chodzę do WC. Przecież nic nie jem! I nie będę jadł. Już NIGDY! No i znowu płaczę. Jak jakaś beksa! Z mojej poduszki możnaby wycisnąć nowy ocean. A mam to gdzieś, odkąd nie ma Grace nic już nie jest takie samo. Vlakas! Miałem używać pseudonimu!
Nagle ktoś zaczął pukać do drzwi. Nic nie powiedziałem. Od sześciu miesięcy jeszcze nie wypowiedziałem ani jednego słowa. Do domku wszedł Matheo.
– Salut! Idziemy na plażę, będziemy grać w piłkę, idziesz z nami?
Pokręciłem przecząco głową.
– No chodź! – podszedł do mnie i już chciał mie podnieść, ale wyciągnąłem w jego stronę nożyce. Prezent od taty. Kiedy obcięło się nimi komuś włosy, umierał. Mój kumpel odskoczył jak poparzony.
– Ok, nie to nie, ale wiesz, ja się już otrzasnąłem po tym. Jest mi smutno, ale trzeba żyć dalej- wnerwił mnie. Rzuciłem w niego sztyletem, ale… no cóż, Farcik, to Farcik, sztylet wbił się w ścianę centymetr od jego twarzy. Wyszedł bez słowa. Denerwowały mnie te jego „odwiedziny” i tak za każdym razem rzucałem w niebo np. butelką, książką, krzesłem, nożem.
Nic już nie jest takie samo.
* * *
Przyszła kolejna noc. Znowy siedziałem i płakałem w poduszkę. Gdzie tylko spojrzałem, widziałem ją. Ale coś mnie tknęło. Zapaliłem lampkę i wyjąłem spod łóżka gitarę. Czarną, klasyczą gitarę. Dostałem ją od ojca na przeprosiny. Nigdy nie grałem na gitarze, ale zacząłem plumkać i nie wiem jakim cudem skojarzyła mi się ta melodia z My heart will go on. Zacząłem śpiewać. Jak na sześć miesięcy milczenia, mój glos brzmiał dość wyraźnie i czysto. Wtedy mnie olśniło. Przez pół roku myślałem i nic nie wymyśliłem. Wybiegłem z domku, ciągnąc za sobą gitarę i krzycząc na cały głos.
– CHEJRONIE! CHEJRONIE!
Matheo wyjrzał zza drzwi. Jego brązowe włosy wyglądały jak ptasie gniazdo.
– Czy ja dobrze słyszę!?
Nie zwracałem na niego uwagi. Inni herosi, również wybiegli zobaczyć, co to za wariat.
– CHEJRONIE! CHEJRONIE! CHEJRONIE!
Wyszedł z Wielkiego Domu w czapce nocnej i koszulce od piżamy, z napisem „Jeśli mnie obudzisz, zarobisz podkowę!” ups!.
– Co to za… Michael, ty mówisz!?
Przewróciłem oczami.
– Chejronie, mam plan.
Centaur uśmiechął się od ucha do ucha.
– Zapraszam, a wy- zwrócił się do obozowiczów- wracać do łóżek migiem! Riley widzę cię! Wracaj do domku Hermesa, już!
Weszliśmy do Wielkiego Domu. Skierowaliśmy się do kuchni gdzie spotkaliśmy Pana D., który grzebał w lodówce. Usiedliśmy przy stole. Chejron wlazł do wózka inwalidzkiego.
– Słucham.
– A więc- wskazałem na gitarę- kojażysz może Orfeusza i Eurydykę?
– Oczywiście i co w zwiazku z tym…- wtedy przestał się uśmiechać- ty chyba nie…nie myślisz o tym, żeby…
– Właśnie myślę. Słuchaj, pan Apollo, jest bogiem muzyki. Będę się modlił o talent, bądź co bądź gram całkiem dobrze, ale to za mało…trzeba umieć grać super!
Chejron pokręcił głową i mamrotać cos pod nosem. Potem westchnął i spojrzał na mnie zaczerwienionymi, śpiącymi oczami.
– Dobra, idź się przespać, jest- spojrzał na zegarek na kuchence mikrofalowej- pierwsza dwadziescia, prześpisz się do śniadania. Potem pomyślimy.
– Właśnie- zaburczał Pan D.- spadaj mały, życzę powodzenia.
Pobiegłem do domu i położyłem się w łóżku. Po raz pierwszy od sześciu miesięcy zasnąłem.
* * *
Jakie to smutne. Jednak ciągle mało by wywołać Myksowe łzy. Ale świetne jak zwykle. Biedny Michael, biedna Grace, szczęśliwi czytelnicy…
Ekstraa ! Pisz dalej… wciągające jak cholera xD
Sorry za dość cenzuralne słowo 😉
Biedny Michael… Kompletnie się załamał… Opko bombowe!!! Troche krótkie… Ale świetne
Ufff, dobrze że nie kończysz serii. A w mojej głowie już pojawiają się domysły, na temat końca. Tak swoją drogą to nie mógł po prostu popełnić samobójstwa?
@Myks
+1 😉
Zgadam się ze wszystkimi przede mną. Co tu jeszcze dodać – nie ogę się doczekać następnej części.