Pierwszy dzień: jak wszystko dziwny
Weszłam do Wielkiego Domu. Powiem prawdę: średnio mnie zachwycił. Mieli taki kiczowaty wystrój. Usiadłam na kanapie. Aleks poszedł po Chejrona. Przyszli po jakiś piętnastu minutach. Chejron wyglądał jak zombie. I to takie niewyspane. Był w postaci centaura. Widać był aż tak nieprzytomny, że nie myślał o tym, że mogę doznać szoku.
– Dzień dobry, panie Chejronie- przywitałam się grzecznie. Popatrzył na mnie tak zaspanym wzrokiem, że aż było mi przykro, że go obudziliśmy.
– Dzień dobry, Meggie- odparł.- Aleksander skrócił mi twoją historię. Dam ci koszulkę obozową, śpiwór i koc, później twój kolega zaprowadzi cię do domku Hermesa. Spróbuj się przespać, bo dziś będziesz miała trening. Pobudka o piątej- powiedział, po czym gdzieś poszedł. Popatrzyłam na zegar. Była trzecia w nocy. Dobrze, że przyzwyczaiłam się do małej ilości snu. Po jakiś pięciu minutach wrócił Chejron. Wręczył mi pakunek. Było to pudełko, bez pokrywki. W środku był dziurawy koc i cieniutki śpiwór. Jedyną porządną rzeczą w pudełku była bluzka z napisem „Camp Half- Blood”. Już się bałam, że za mała, ale nie, rozmiar był dobry. Szkoda, że pomarańczowa. Nie lubię nosić bluzek w żywych kolorach, szczególnie różowych (chyba bym zginęła!), pomarańczowych i czerwonych.
– Takie pytanie: muszę to nosić?- spytałam.
– Niby nie, ale to miło widziane.
– A macie może takie czarne, albo fioletowe?
– A będziesz ją nosiła?
– Tak- odpowiedziałam, a Chejron znowu wyszedł. Wrócił po chwili trzymając czarną bluzkę. Wymienił ją z tą pomarańczową. Uśmiechnęła, się do niego.
– Bardzo dziękuję- podziękowałam i wyszłam.
Aleks pokazał mi w skrócie gdzie co jest, żebym rano się nie zgubiła. Gdy weszliśmy do domku Hermesa, ze zdumieniem stwierdziłam, że dwie osoby o identycznym wyglądzie siedzą na jednym z łóżek i grają w pokera. Kto normalny gra w pokera o trzeciej nad ranem?! Sorry. Ja mówię o normalności, i to jeszcze w tym miejscu!
– Aleks!- powiedział jeden.
– Nie wiedzieliśmy, że przyjechałeś- powiedział drugi.
– Dopiero co przyjechałem- odparł Aleks, po czym zrobił przerwę na potężne ziewnięcie.- To Meggie Mad. Pokażcie jej miejsce do spania. A! nie radzę wam nic jej kraść. Dziewczyna jest inteligenta, więc się domyśli. No, i ma krzepę!- oznajmił mój kolega i wyszedł.
– Jestem Conor,…- powiedział jeden.
– …a ja Travis…- powiedział drugi.
– …Hood!- powiedzieli równocześnie.
– Moje imię już znacie. Gdzie mogę spać?
– Masz szczęście. Jednego chłopaka wczoraj uznali, więc jest wolne łóżko- powiedzieli, po czym wskazali łóżko pod oknem.
– Dzięki. Mogę otworzyć okno? Duszno tu.
– Spoko- dopowiedział Travis (rozróżniłam ich po bluzkach). Włożyłam walizkę pod łóżko, rozłożyłam śpiwór na płask i przykryłam kocem, po czym wyjęłam koc zwinięty z ośrodka (co?! mi się bardziej przyda). Nim też przykryłam łóżko. Zawsze i tak zrzucam z siebie kołdrę przez sen, więc wolę na niej spać. Jakie szczęście, że na wyjazdy zawsze biorę poduszki. Wyjęłam piżamę.
– Gdzie mogę się przebrać?
– TU!!!- krzyknęli ochoczo bracia. Już po chwili tego żałowali. Tak… Porządny policzek może zdziałać cuda przy tresowaniu chłopaków. Conor wskazał jakieś drzwi. Weszłam tam. Było to małe pomieszczenie. Przebrałam się. Poszłam spać.
***
Rano obudziła mnie jakaś blondynka, o rysach twarzy podobnych do Hoodów. Powiedziała, że za piętnaście minut będziemy biegać! Gdyby ktoś nie zrozumiał: BIEGAĆ!!! Ja nie cierpię biegać! No, ale co mogłam zrobić. Wstałam i poszłam z którąś z dziewczyn do łazienki. Wzięłam prysznic (rzadko to robię rano, ale co poradzić, wczoraj się nie myłam), umyłam zęby i ubrałam się w czarne, dresowe spodnie, sięgające mi trochę za kolana i czarną bluzkę obozową. Dziewczyna, z którą przyszłam zdziwiła się na ten widok, ale nie skomentowała jej. Związałam włosy w wysoką kitkę. Dziewczyna zaprowadziła mnie na bieżnię. Miałam zrobić dziesięć okrążeń.
***
Dobra, jakoś się trzymam. Jeszcze tylko pół okrążenie i mogę padnąć. Usłyszałam głos Aleksa:
– Kazaliście jej przebiec dziesięć okrążeń?!- wrzasnął.
– Każdy tak biega- odparli oburzeni Hoodowie chórkiem.
– Ją boli brzuch po dwóch!- ponownie wrzasnął mój kolega. Wtedy do nich dobiegłam.
– Hej!!!- krzyknęłam. Bałam się, że Aleks zaraz rzuci się na synów Hermesa. Skąd się u niego wzięła ta nad opiekuńczość?
– Jak się czujesz?- spytał.
– Super! Tak wspaniale jak nigdy dotąd!!!- wrzasnęłam wesoła. Potem cały świat zawirował, a później była tylko ciemność.
***
Obudziłam się. Ze zdumieniem stwierdziłam, że jestem w obozowym szpitalu. Nad moim łóżkiem pochylał się Aleks. Odskoczył, gdy otworzyłam oczy. Szybko wstałam. Czułam się po prostu genialnie. Uśmiechnęłam się do chłopaka. Odwzajemnił uśmiech.
– Jak…- zaczął
– Lepiej niż kiedykolwiek w życiu!- powiedziałam radośnie.- Czuję się jakbym mogła przebiec jeszcze dwadzieścia, nie, trzydzieści okrążeń!
– Zemdlałaś! Byłaś nieprzytomna przez dziesięć minut!
– I co z tego?! Teraz jest dobrze, a nawet genialnie!
– No dobra…- powiedział niechętnie.- Zaraz śniadanie. Później wybierzemy ci broń, ale zanim wyjdziemy, zjedz chociaż łyżeczkę ambrozji i trochę nektaru- powiedział i wręczył mi żółty budyń. Włożyłam sobie do ust trochę tej brei i stwierdziłam, że ma smak lasagni (czyt.:lazani, czyli takiej zapiekanki z makaronu o tej nazwie) mojej mamy. Wzięłam drugą łyżkę i stwierdziłam, że smaku jak gołąbki mojej mamy. To żarcie było super. Każda łyżka miała smak mojej innej ulubionej potrawy. Potem Aleks podał mi nektar. On też miał żółtą barwę i zmieniał smaki: najpierw woda gazowana z sokiem multiwitamina, potem lodowaty napar z mięty z dodatkiem cytryny i cukru trzcinowego, a na koniec (biorę duże łyki) schłodzony sok pomarańczowy wymieszany ze Spriaitem, Fantą, colą, sokiem jabłkowym, winogronowym i miętowym. Odłożyłam kubek i poszłam z chłopakiem do pawilonu jadalnego.
Zjedliśmy śniadanie. Ludzie, jaka ja byłam głodna! Wtrząchnęłam jajecznice, a na dokładkę cztery marchewki. Dziwnie było przy składaniu ofiary bogom. Wrzuciłam chleb z jakimś czekoladowo-orzechowym kremem. Szepnęłam prośbę o uznanie mnie. Ale nie po angielsku, czy po polsku. Nie. Mówiłam w jakimś języku, którego nawet nie znałam. Może to była greka lub łacina?
Po śniadaniu poszłam do zbrojowni z Aleksem i Resą (pełne imię Teresa), dziewczyną z domku Hadesa. Miała czarne włosy, mniej więcej takiej samej długości co moje i takie czarnogranatowe oczy. Była miła. Bardzo miła. Znaczy dla mnie. Z Aleksem, Hoodami i całym Obozem miała chyba na pieńku. Na wszystkich poza mną podczas, zazwyczaj wymuszonej, rozmowy pluła słowami jak jadem. No, może była jeszcze miła dla swojego brata, Nica di Angelo, ale on pojawia się w Obozie najczęściej raz na tydzień. Nie wiem czemu. Po prostu była dla mnie miła.
Przeglądałam różne miecze, ale żaden nie pasował. W końcu wybrałam sobie jakiś sztylet. Średni był, ale co poradzić. Już miałam wychodzić, gdy do zbrojowni weszła dziewczyna, chyba córka Hermesa. Ale nie to przykuło moją uwagę. Był to wisiorek zwisający z jej szyi.
– Skąd to masz?!- wrzasnęłam oburzona, łapiąc wiszącą na rzemieniu zawieszkę.
– O co ci chodzi?!- odwrzasnęła, próbując mi się wyrwać. Nie skutecznie.
– O to, że ukradłaś mi moją jedyną pamiątkę po prawdziwej rodzinie!- wysyczałam przez zaciśnięte zęby, po czym szybkim ruchem ściągnęłam jej mój wisiorek. Próbowałam nie wybuchnąć i nie zrobić ze złodziejki mielonki.- Teraz lepiej biegnij, zanim nie stracę panowania nad sobą.
– A niby co mi zrobisz?- spytała lekceważąco.
– Z dupy (sorry, za wyrażenie) jesień średniowiecza- powiedziałam przykładając sztylet do gardła dziewczyny. O dziwo odwróciła się i odbiegła. Popatrzyłam znowu na mój odzyskany amulet. Był to idealnie okrągły, mimo, że nie oszlifowany, plaski kamień w pięciu kolorach: czarnym, złotym, srebrnym, fioletowym i granatowym, które dzieliły go na pięć równych części jak pizzę. Oprawiono go złotym, mocnym drutem, oplatającym go tak, że układał się w pentagram. Każde z ramion owego znaku układało się tak, że każde było na innym kolorze. Już zapomniałam jaki był piękny.
Dopiero teraz zauważałam, że moi towarzysze obserwują mnie. Ich miny wyrażały skrajnie różne emocje: Resa wyglądała jakby chciała mnie przytulić i wykrzyknąć, że jest ze mnie dumna (co z resztą po chwili uczyniła), a Aleks wyglądał jakby chciał uciec przede mną gdzie pieprz rośnie. Uśmiechnęłam się do nich.
– To idziemy na ten trening?- spytałam. Jako nowa miałam dzisiaj mieć trening z dziećmi Wielkiej Trójki. Chejron chciał zobaczyć co potrafię. Poza mną miał tam być oczywiście Aleks, Resa i jej brat Nico, i jeszcze jeden gostek, chyba syn Zeusa, którego imienia jakoś nie chcieli mi zdradzić.
Kiedy szliśmy Resa zdradziła mi kilka z jej sposobów na zastraszanie ludzi. Były nawet całkiem ciekawe, więc je sobie zapisałam.
Gdy dotarliśmy do areny, Aleks pokazał mi kilka podstawowych ruchów. Wszystkie powtarzałam idealnie, za pierwszym razem i zawsze, dużo szybciej niż chłopak. Po jakiś piętnastu, dwudziestu minutach Aleks stwierdził, że na razie starczą mi te ruchy. Zaczęliśmy walczyć, chwilę unikałam jego ciosów, ale w końcu nasze bronie się skrzyżowały i syn Posejdona z łatwością wytracił mi sztylet z ręki, po czym przyłożył mi do gardła swój miecz.
– Nieźle jak na nową, ale musisz popracować nad techniką- powiedział po czym opuścił miecz. Wtedy na arenę wpadł jakiś wysoki blondyn, chyba szesnastolatek.
– Przepraszam, Chejronie, ale znów miałem potok wspomnień- wydyszał.
– Rozumiem, Jasonie. Teraz chciał bym ci kogoś przedstawić- powiedział po czym podszedł, przykłusował (?) do mnie i Aleksa.
– Jason, to Aleksander Żeglarczyk, syn Posejdona uznany tydzień po bitwie o Olimp. Aleks, to…
– Jason Grace, syn Jupitera, brat Thalii Grace- przerwał Chejronowi mój przyjaciel.
– Widzę, że zapamiętałeś go z moich opowieści- odparł Chejron.- Jasonie, to Meggie, jest nowa, jeszcze nieuznana. Chciałbym, żebyś z nią dzisiaj ćwiczył.
– Dobrze, Chejronie- odparł zdziwiony chłopak.
– No, to walczcie- powiedział centaur. Brzmiało to jak rozkaz. Ustawiłam się naprzeciwko syna Jupitera i czekałam aż zaatakuje. Po jakiejś sekundzie chłopak wyjął z pochwy miecz i ciął. Zrobiłam unik po czym zamachnęłam się na niego. Z łatwością odparował cios. Wtedy w mojej głowie otworzyła się jakaś szufladka. Przypomniałam sobie jak walczyć. Pchnęłam. Uskoczył. Cięłam. Zablokował. Odrzuciłam na bok sztylet, a on dał się nabrać. Popatrzył na mnie zdziwiony, a ja wykorzystałam ten moment nieuwagi, żeby przykucnąć i machnąć nogą tak jakbym chciała go podkosić. On, zgodnie z moimi przewidywaniami, podskoczył, żeby uniknąć ciosu, po czym zamachną się na mnie mieczem. Tylko na to czekałam. W odpowiednim momencie zrobiłam unik, tak, że jego miecz świsną mi jakieś pół centymetra obok ucha. Szybko wyciągnęłam rękę i złapałam rękojeść jego broni, po czym, cały czas ją trzymając, wstałam robiąc piruet, dzięki czemu znalazłam się za jego plecami. Gdy wykonywałam ów manewr, wygięłam Jasonowi rękę tak, że musiał puścić miecz, żebym mu jej nie połamała. Szybko przyłożyłam mu klingę do gardła.
– Spodziewałam się czegoś więcej od syna Jupitera i tak wychwalanego dziecka Rzymu- syknęłam mu na ucho, po czym odsunęłam miecz od szyi chłopaka tylko po to, żeby kopnąć go w plecy. Chłopak upadł twarzą do ziemi. Zrobiłam dwa kroki do przodu i wbiłam miecz, milimetr od ucha blondyna.- Dużo więcej- powiedziałam.
– Nieźle!- powiedział ktoś za moimi plecami, po głosie stwierdziłam, że dziewczyna. Obróciłam się szybko i mim oczom ukazała się wysoka blondynka, chyba siedemnastoletnia. Moją uwagę przyciągnęły jej burzowe oczy.
– Córka Ateny, sądząc po wieku, sławna Anabeth Chase- stwierdziłam.
– Świetna logika i strategia. Może jesteśmy rodzeństwem?- bardziej stwierdziła niż spytała dziewczyna.- Chejronie może zabiorę ja na łucznictwo?
– Dobrze- odparł roztargniony centaur. Dopiero w tym momencie zauważyłam, że wszyscy obecni się na mnie gapią.
– To idziemy- powiedziałam entuzjastycznie, chwytając córkę bogini mądrości za rękę.
***
Gdy dotarliśmy na strzelnicę, Anabeth dała mi łuk i kołczan z dziewięcioma strzałami. Dziewczyna już chciała mi wyjaśnić jak się strzela, gdy ustawiłam się idealnie, napięłam cięciwę i wystrzeliłam strzałę prosto w środek tarczy. Potem dwie oddalone od siebie o jakieś trzydzieści centymetrów, trochę nad tą pierwszą, a pod nią powbijałam sześć strzał w półkolu. Całość była idealnym uśmieszkiem ala emoikonka.
Ja! Ja gram w pokera o trzeciej w nocy. Na prawdę! Wspaniałe opowiadanie. Chodź wyłapałam wiele błędów. 😀
Ekstra Serio/
Jest parę błędów ale co tam :pp
Superowe! czekam na cd
Boskie, herosowe opowiadanie! Uwielbiam je! Bardzo wciągające i nie monotomne jak niektóre z opowiadań na tym blogu. Ciekawa fabuła. Liczę na więcej twoich opowiadań
Ciekawe. Czekam na CD.
Fajne, sorry że dopiero teraz. Już biore się za następną część. Bardzo podoba mi się do opeczko. hmmmm… Ciekawe czyja to córka
Waśnie uznaj ją! Opis walki by bardzo dobry, ALE pierwszy akapit by okropnie drętwy. Później też się zdarzay ale ten najbardziej.
Mnie jakoś niezbyt wciąga, ale jest OK.