Po śniadaniu (wszyscy się na mnie gapili!) skierowałem się do domku.
– Ej!
Odwróciłem się. Za mną stała Grace.
– A, to ty, czego chcesz?
– Słuchaj- powiedziała- wtedy sam mówiłeś, że nie chcesz tego sztandaru, no więc o co chodzi?
– O nic- powiedziałem.
– Wiesz- uśmiechnęła się przebiegle- powinieneś mi dziękować.
– Za co?
– No… to mój tato uwolnił twojego, po tym jak…no…
– Kolo z kamieniem go zakuł w kajdany i trzymał tak, tak, tak, ale…widzisz… nie czuję takiej potrzeby, żeby ci dziękować.
Zmrużyła oczy.
– A tak poza tym, to sprawa naszych rodziców, nie uważasz?
– Powalczymy?- spytała.
– Bardzo chętnie- uśmiechnąłem się. Koledzy z domku Hefajstosa byli tak szczęśliwi, kiedy wygrali (byli w drużynie czerwonych), że w nagrodę wykuli dla mnie moją prywatną zbroję, piękną okrągłą tarczę z różnymi wzorkami i obsydianowymi nożycami na środku, a i miecz. Cudowny, spiżowy miecz, z czarną głowicą.
Po ubraniu tego wszystkiego, wziąłem jeszcze sztylet od Grovera, który dostałem na urodziny.
Nie był on jakoś specjalnie urodziwy. Był…zwykły.
Wszedłem na arenę ćwiczebną (musiałem pytać Jamesa, syna Aresa, o drogę) i zastałem Grace w pełnym uzbrojeniu. Nie wiem dlaczego, ale przyłapałem się na tym jak gapiłem się na nią i myślałem jak to ona ślicznie wygląda w zbroi. Otrząsnąłem się z tego.
Wredna, ona jest wredna, wmawiałem sobie.
– No to co, bąblomózgi, walczymy?
– Walczymy, tipsie!
To nie było mądre. Posypał się na mnie deszcz strzał. Chwilę potem dostałem mieczem. Przecięła mi policzek.
– Au!
– Nigdy, NIGDY nie mów tak do mnie.
Czekałem, aż z policzka zacznie mi lecieć krew. Ale…
– Co do…- patrzyła na mnie z przerażeniem.
Wziąłem miecz i przejrzałem się w nim. Rana zaświeciła na czarno i… zniknęła.
-To było…
– Niesamowite!- krzyknęła radośnie Grace- Jak ty to zrobiłeś?
– Nie wiem- powiedziałem szczerze.
– Hej, Mike- krzyknął ktoś- Chejron chce was widzieć- nagle pojawił się obok nas Matheo.
– Wstawaj bąblomózgu, wygrałam- powiedziała córka Apolla, podała mi rękę i pomogła wstać.
* * *
Chejron czekał na nas w Wielkim Domu. Nie miał szczęśliwej miny.
– Usiądźcie- oznajmił, a sam wlazł (!) do wózka inwalidzkiego.
– Mam złe wieści, jak mi doniesiono, pewien KTOŚ wciąż opiera się śmierci. Twój tato Michaelu, go szuka, niestety, bezskutecznie. A nadomiar złego, wciąż jest zajęty jakąś wojną, tyle umierających… obawiam się, że…
– Idziemy na misję?- spytał z nadzieją Matheo.
Chejron westchnął.
– Tak panie Perrault, idziecie na misję.
Matheo i Grace przybili piątki, ale zaraz potem wytarli sobie ręce.
– Ja mam iść z NIMI?- spytała dziewczyna.
– Byłoby dobrze- Chejron posłał jej słaby uśmiech.
Popatrzyła na mnie, Matheo i znowu na mnie.
-Yh…dobra, pójdę.
– Moment, jaka misja, co, jakaś misja namawiania ludzi na zmianę wiary, czy coś?- spytałem.
– Chodź bąblomózgu, trzeba ci to będzie wytłumaczyć- powiedziała Grace i zaciągnęła mnie do mojego domku. Rzuciła mną na krzesło, zaczęła coś szukać na półce z książkami. Wyjęła jedną i rzuciła mi na kolana.
– „Słownik zwrotów herosowskich”- jęknąłem- po grecku?
– A po jakiemu się spodziewałeś, szukaj pod „m”
– Minotaur..m…misja, jest- poprawiłem książkę i zacząłem czytać z niesamowitą szybkością- „Okoliczność, podczas której, najczęściej troje herosów, wyrusza w podróż aby np. pokonać potwora, odszukać zaginionej rzeczy, pomóc jakiemuś bogowi itd.”
Grace wyrwała mi książkę z ręki i zamknęła z hukiem.
– Rozumiesz?
– Czyli, my mamy udać się na poszukiwaniu naszego pana „Nieumierajło”?
Dziewczyna pokiwała głową.
– I jak mniemam, będzie nam potrzebny prezent od taty?
Grace zaklaskała w dłonie.
– Bąblomózgi myśli.
Walnąłem ją poduszką, która leżała na podłodze koło stołka. Ona też mnie walnęła. Zaczęliśmy się okładać i śmiać. Ktoś zapukał do drzwi. Popatrzyłem na Grace. Jej blond włosy, z lokami przy końcach, które zawsze wyglądały jak z reklamy szamponu do włosów, teraz sterczały we wszystkie strony. Szybko zaczęła poprawiać fryzurę.Otworzyłem drzwi, w których stał Matheo.
– Salut.
– Siemka.
– Chejron powiedział, że na misję mamy udać się dopiero jutro wieczorem.
– Aha.
– Mogę wejść?
– Co? A tak jasne, proszę.
– Merci.
Przy stoliku, koło okna, siedziała Grace i udawała jak bardzo pochłonięta jest lekturą słownika.
– Po co to czytasz i tak wszystko wiesz?- spytał dziewczyny.
– Co? A co cię to obchodzi?
– Je te déteste! -krzyknął po francusku Matheo.
– Je te déteste aussi! -skąd ona zna ten język?
– Είστε ηλίθιοι!- znaczyć mogło tyle co „jesteś głupia”
– Μπορείτε και εσείς!
– PRZESTAŃCIE SIĘ KŁÓCIĆ W MOIM DOMU!!!- krzyknąłem.
Oboje zamilkli.
– Ok. Nie lubicie się, to wiem, ale w moim towarzystwie chociaż się tolerujcie!
Grace westchnęła.
– Dobra, niech Ci będzie.
– A teraz…- powiedziałem i wyjąłem pudełko spod łóżka.
* * *
– Zagramy w Monopoly?- spytałem.
– Spoko- powiedziała Grace.
– Dobrze- zgodził się Matheo i zaczęliśmy rozkładać planszę.
* * *
Zeszło nam tak do obiadu. Jak myślicie, kto wygrał?
Oczywiście, Pan Farcik. Zgarnął całą kasę, a my z Grace zostaliśmy bez grosza i jakiegokolwiek miasta.
Na obiad zjadłem spagetti (może pominę fragment jak to wrzucałem pół miski makaronu do ogniska jako ofiarę dla bogów, jak wciągałem makaron, który chlapał sosem we wszystkie strony, jak Grace i Matheo się ze mnie śmiali, kiedy (zupełnie niechcący) rzuciłem w Pana D. makaronem, jak zaczął krzyczeć i zamienił mnie w truskawkę? Mogę? No to super). Było całkiem niezłe.
Po tym jak Chejron namówił Dionizosa, żeby przywrócił mi pierwotną postać, poszedłem się spakować na misję. Matheo był tak miły, że pożyczył mi listę potrzebnych rzeczy.
-Broń
-Zbroja
-Nektar i ambrozja (o to zadba Chejron)
-Nożyce (!!!)
-i moją ulubioną maskotkę (misia Padinkton’a, którego dostałem na dziesiąte urodziny)
Przysięgam, że jeśli komukolwiek wspomnicie o miśku (zwłaszcza Grace), użyję na was nożyczek.
Zbliżał się wieczór. Bałem się. Włożyłem wszystko do plecaka. Nie ubrałem zbroi. Nie wiem czemu. Kiedy wyszedłem na zewnątrz, Chejron, Matheo i Grace stali na środku. Inni herosi byli czymś zajęci.
– Weźcie też to – Chejron podał każdemu z nas po pięć pieniążków. Zaraz…
– Ej, ja takiego mam!
– Skąd?- zdziwił się Chejron.
– Grover kiedyś zostawił w umywalce.
Chejron pokręcił głową.
– To są drachmy, przydadzą się.
– No…- odezwała się Grace- to idziemy!
* * *
CDN
Super! !!
Uwielbiam te twoje opowiadania
Geniusz! Jak zawsze. Padam na kolana! Chce jeszcze! To opowiadanie jest ultrafajne, arcyherosiwe, superboskie, megazajebiste itp!
ŚWIETNE! Genialne, przecudowne, śmieszne, pomysłowe, wciągające… Brak słów! Uwieeeelbiam to opowiadanie! Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy.
Zgadzam się z poprzednikami! Opowiadanie wymiata! Super! Piszesz bardzo zabawnie, przez co jest jeszcze lepiej.
Super!!!
Genialne !
Ciekawe z opinią poczekam na więcej.
@Sog
Są już trzy części, ile Ty musisz mieć materiału. Poza tym komentuje się z reguły część.
@Autorka
Wcale nie padam na podłogę nie bije pokłonów jak jakis muzłumaniec bo to tekst Arachne 😉
Ja z wrażenia zapomniałem o ostatnim incydencie który mnie spotkał podczas czytania „Nożyc”. Świetna część. A co z opowiadaniem o którym pisałaś na gg? Wysłałaś je już?
@Oviec- jeszcze nie, potrzebuję zazerpnąć rady od mojego, że tak powiem „góru” 😀 ale myślę, że już jutro będę mogła wysłać
Super. Ale wydaje mi się, że poprzednia część była ciut lepsza…