Podróż była całkiem miła. Jechaliśmy czarnym volvo xc 60 od taty.Po przyjęciu i prezentach (od mamy dostałem zegarek,od Grovera jakiś sztylecik, nie wiem po co, a od taty…jakieś nożyczki).
-Te nożyce pozwolą ci panować nad mocą, nie będziesz…-chciał coś dopowiedzieć, ale mama dała mu kuksańca w bok.
-Już musiał zjadać czekolady, żeby się uspokoić- dokończyła mama.
-Proszę, wytłumaczcie mi wszystko jak chłopu na roli, bo nie kapuję o co tu chodzi!- odpowiedziałem.
-Patrz- powiedział Grover, który gryzł plastikowy kubeczek z napisem „Wszystkiego najlepszego”- twoim tatą jest tu obecny Tanatos, pan i uosobienie śmierci…
-Nie lubię tego określenia, wolę Tajny agent do spraw brutalnych.
-…a twoja matką, śmiertelniczka Maryann Castle.Wg mitologii greckiej dziecko boga i człowieka to półbóg…
– Inaczej heros- dodałem.
– Skąd to wiesz?- spytał mój kupel, pogryzając teraz serwetkę, którą wyjął sobie z kieszeni.
-Czytałem kiedyś mitologię, tej Polki…Markowskiej.
-Ty znasz polski?- zadziwił się satyr.
-Oczywiście, jego babką a moją matką była Polka, Miarianna.Trzeba uczyć rodzinnego języka. Ja odziedziczyłam imię po niej, ale aktualnie używam Maryann, nie trzeba każdemu tłumaczyć dlaczego nazywam się tak a nie inaczej- odezwała się moja mama.
-To jak zmieniła pani nazwisko?
-Mój drogi, w dzisiejszych czasach zmienić nazwisko jest tak proste jak wyjście do sklepu.
-A ja jestem Michał- powiedziałem.
Grover spojrzał na nie jak na wariata.
-Mi..Mik..
-Michał, to polski odpowiednik Michaela.
-Wow- skomentował Grover- i używasz imienia Michael, z tego samego powodu co twoja mama Maryann?
Pokiwałem głową.
-Tak czy siak, wracając do sprawy…Po co te nożyczki i ta czekolada…
-Kiedy się denerwowałeś, spadał komuś pukiel włosów nie? No, a to oznacza…- tu Grover wykonał gest podcinania gardła. Patrzyłem na niego jak na świra.
-A ta czekolada naprawdę cię uspokajała…i było to po to, żebyś..no…
-Jesteśmy nie daleko- przerwał mamie Tanatos- już za chwilę wszystko wyjaśni ci Chejron.
* * *
Bałem się. Ale…obóz jak obóz. Są domki, jezioro, pola truskawek, pół koń- pół człowiek, biegający z łukiem, smok śpiący koło drzewa..zaraz, zaraz…
Wariuję? Śnię?
Wysiedliśmy z samochodu.
-Idź- powiedziała mama- uważaj na siebie, dalej sobie poradzisz- uścisnęła mnie.
-Pa- powiedziałem.
Tanatos uśmiechnął się szeroko.
-Powodzenia- powiedział.
Wziąłem swoją walizkę i razem z Groverem ruszyliśmy przed siebie.
Ogólnie było spoko. Smok tylko na nas spojrzał i spał dalej koło sosny, na której leżał złoty koc. Dziwne, po co wieszać szczerozłoty dywan na drzewie, zamiast od razu sprzedać?
Weszliśmy na polankę i moim oczom ukazały się: dzieci, zwykłe dzieci, niektóre niesamowicie ładne, inne brzydkie jak nie wiem; domki, domki w stylu…dziwnym. Dwa największe były, jakby z marmuru, wyglądały jak greckie świątynie. Był tu domek z jakiegoś morskiego kamienia i taki jakiś szary domek, i drewniany, i inne przeróżne.
-Zaraz sobie pójdziesz witać się z obozowiczami, ale teraz chodź, musimy iść do Wielkiego Domu. I poszliśmy. Wielki dom był… wielki. I miał taką dziwną szczelinę w schodach.
-Długa historia- skomentował ją Grover.
Weszliśmy do środka, ale nikogo nie było.
-Haloooo- krzyknął satyr.
-Tutaj!- rozległo się.
Grover przeprowadził mnie do jakiegoś pokoju. Przy stole siedział facet na wózku, gruby, zapuszczony kolo, o policzkach czerwonych jak pomidory i jakiś chłopak.
-Ach..Michael Castle- westchnął inwalida- widziałeś mnie już, biegałem sobie, ale było trochę za daleko żeby się witać.
Ten kolo musiał brać jakieś bardzo mocne leki. Nie mam nic do inwalidów. Są spoko. Ale on trochę przesadził.
-Och- palnął się w głowę.
Był trochę taki jak dziadek. Dobry dziadziuś, który opowiada ciekawe historie i częstuje landrynkami.
-Jestem Chejron, obozowy nauczyciel.
-A ja jestem Pan D.- dodał grubas.
-Kto?
-Pan D.
-Kto??
-Dionizos!- krzyknął.
-Yy…kolo od coca -coli?
Facet zrobił się czerwony.
-Sorki, wina?
-No raczej!- obruszył się.
-To czemu zamiast wina pijesz colę- wskazałem na puszkę, którą trzymał w ręce.
-Ponieważ, na Obozie Herosów, są nieletni.A jako dyrektor tego obozu, nie mogę chodzić uwalony.
-A czemu, jesteś tu, a nie na tam gdzie inni bogowie. W jakimś niebie czy gdzieś tam…
-Mój drogi- Pan D. wstał i rzucił kartami na stół – po pierwsze bogowie siedzą sobie na Olimpie, tam powinienem być, a po drugie, nie ma mnie tam, ponieważ przeskrobałem.
-A co?- spytałem. Nie było to mądre posunięcie.
Pan D. postawił pusta już puszkę na stole z hukiem.
-Lepiej żebyś nie wiedział- odezwał się chłopak przy stole.
Wstał i wyciągnął do mnie rękę.
-Hej, jestem Matheo Perrault.
Chłopak był może w moim wieku. Wyglądał dość niepozornie. Oczy blade, szare lub jasnozielone, włosy brązowe.
-Cześć- uścisnąłem mu rękę.
Nagle ten kolo z wózka (muszę sobie jego imię na ręce napisać) Chajron, Cheron, Choron.. Chejron, no tak! Zaczął wyłazić (dosłownie!) z wózka. Do pasa, był ok.zwykły człowiek. Ale od pasa w dół, był koniem. Krzyknąłem.
-Spokojnie, nie kopię, zazwyczaj- puścił do mnie oko.
-Chcę do domu- powiedziałem i skierowałem się do wyjścia.
-Skoro tak bardzo chcesz iść do domu to cię zaprowadzę- odezwał się Grover, zagryzając puszkę coli, którą ukradł Dionizosowi.
* * *
Ale nie poprowadził mnie do domu. Poprowadził mnie do DOMKU!!! Nie był wcale taki zły. Cały czarny, ze złotymi wzorkami. Nad drzwiami wisiał emblemat- czarne, obsydianowe nożyce.
-Całkiem łady- powiedziałem.
-Twój tata kazał go zbudować- odpowiedział Grover.
-Po co?
-Chciał cię uznać, ale czekał z tym trochę dłużej, żebyś miał gdzie mieszkać- uśmiechnął się.
Wszedłem do środka. Był jeszcze ładniejszy niż na zewnątrz. Szare ściany zdobiły szmaragdy.
-Czy one są prawdziwe?- spytałem.
-Tak, dlatego radzę ci, nie wpuszczaj tu dzieci Hermesa.
Łóżko było wielkie. Jak nic, mógłbym zmieścić się w nim cztery razy. Szafa, jakiś stolik. I książki.
-Po co mi to- spytałem- I tak czytać nie umiem, to znaczy się umiem, ale wiesz jak ma się dysleksję to jest trudno, stary, co ty robisz?
Grover podszedł do półki, zdjął jakąś książkę i podał mi ją.
-Przeczytaj tytuł.
Był to jakiś grecki.
-„Jak zostać dobrym herosem- poradnik Heraklesa”.
Upuściłem książkę na ziemię.
-Skąd ja wiedziałem, co jest tam napisane? W żadnej z dwunastu szkół, do których chodziłem nie uczyli greckiego.
-Strogrecki masz w mózgu, twój umysł nie ma najmniejszego problemu z greką, taki urok herosa- odpowiedział.
-Super- powiedziałem.
-Co nie?
-To był sarkazm- oparłem.
-Jak chcesz, zostawię cię na chwilę, muszę iść do Pana D.- i wyszedł.
-Boję się- powiedziałem- dobra, spokojnie, to pewnie jakaś gra, wirtualnej rzeczywistości albo sen, zwidy, cokolwiek.
Nagle do domku wpadł ten chłopak, ten francuz… Mato… Ma… Miał na sobie zbroję i hełm z niebieskim pióropuszem.W ręku trzymał miecz, a z paska zwisał mu czarny sztylet.
-Jak masz na imię?- spytałem.
-Matheo Perrault, syn Tyche, mów mi po prostu Math, będzie łatwiej.
-Fakt, ja jestem Michael Castle, syn Tanatosa, widzieliśmy się wcześniej ale zapomniałem się przedstawić, mówiłeś, że czyim jesteś synem?
-Tyche, bogini szczęścia- uśmiechnął się.
-I naprawdę masz szczęście?
-Ogromne. Hej, szykuje się wojna o sztandar, idziesz?
Hm.. skoro to sen to czemu nie?
-Spoko.
-To chodź, musimy iść do zbrojowni.
Po chwili miałem na sobie, ważącą tonę, zbroję, hełm taki sam jak Math i miecz. Nawet był dobrze wyważony.
-No to idziemy, bo zaraz się zacznie.
* * *
Bitwa zapowiadała się prawdziwie. I to było straszne.
Zbroja była niesamowicie ciężka.
Mało nie dostałem zawalu kiedy Chejron krzyknął.
-Herosi!
Odwróciłem się i aż podskoczyłem (no wiecie, trudno jest się przyzwyczaić do tego, że obozowy nauczyciel jest pół koniem).
-Bitwa zaczyna się… TERAZ!!!
Nie wiem jak, nie wiem kiedy, znalazłem się w lesie. Coś świstało mi nad głową, raz jakaś strzała odbiła mi się od zbroi. Brzęczał metal. Coraz bardziej wyglądało to jak rzeczywistość, a nie jak sen.
Biegłem i wpadłem do jakiegoś strumyka, nie był głęboki, do kostki.
Nabrałem wody w ręce i już miałem się napić, kiedy do mojego ramienia wbiła się strzała. Padłem na brzegu.
-Aaa.. moje ra-ramie krwawi, umieram, ratunku, psychopata, umieraaaam- darłem się.
Ktoś zaczął się śmiać.
-Spokojnie- powiedział dziewczyński głos.
Podeszła do mnie i wyjęła strzałę z ramienia.
-Musiałam to zrobić. Sztandaru trzeba bronić.
-Ale ja nie chcę głupiego sztandaru, chcę stąd uciec, ten głupi francuz mnie tu zaciągnął.
-Matheo?
-No.
Wyciągnęła do mnie rękę i pomogła wstać. Kiedy na nią spojrzałem prawie znowu się przewróciłem. Miała długie blond włosy, splecione w koński ogon. Wielkie niebieskie oczy, jak niebo. Miała bladą cerę, w ręce trzymała łuk.
-Grace De Jong, córka Apolla.
-Angielka?
-Angielka holenderskiego pochodzenia- sprostowała.
-Michael Castle, syn Tanatosa.
-Śmierci?
Pokiwałem głową.
-No, to mam cię, jeńcu- powiedziała, uśmiechnęła się i wymierzyła we mnie strzałę.
-Ej no…co ty..
-Do więzienia..- nie dokończyła. Ktoś zadął w konchę.
Grace uśmiechnęła się.
-Fajnie, wygraliśmy.
-To przeze mnie- powiedziałem.
-Nie marz się, wstawaj, wracamy.
* * *
Grace nie pomyliła się, drużyna niebieskich (my) przegrała. Jako, że przeze mnie przegraliśmy, miałem zmywać naczynia po kolacji.
Po posiłku zebrałem wszystkie talerze i zacząłem je wsadzać do zmywarki (zainwestowali w „normalny” zmywak, bo z tego co mi Grover opowiadał, myło się tu talerze w lawie!!!) .
-A,a…ręcznie- usłyszałem.
W drzwiach stała Grace.
-Weź mnie nie wnerwiaj, przez ciebie muszę tu stać, wszyscy z mojej drużyny, oprócz Mathoe, ze mną nie rozmawiają- odezwałem się i zacząłem zmywać naczynia w zlewie. Było ich około dwustu.
-Nie lubię go- powiedziała.
-Z wzajemnością.
Popatrzyła na mnie mrużąc oczy.
-Ciebie też nie lubię.
– A ja Ciebie.
Podeszła do mnie. Chlapnąłem ją wodą.
-Ej!
-Broniłem się.
Złapała szklankę, nalała do niej wody i wylała mi ją na głowę.
-Oddałam.
Już miałem zamiar wrzucić ją do zlewu. Zdenerwowałem się.
-Idź- powiedziałem przez zaciśnięte zęby.
-Czemu?
-Dla bezpieczeństwa.
Parsknęła śmiechem.
-Przepraszam…- powiedziałem. Czekałem tylko, aż pukiel jej blond kłaków spadnie na ziemię. Ale nic się takiego nie wydarzyło.
-Za co?- spytała.
Byłem naprawdę zdziwiony.
-Wyjdź proszę.
-Spoko- powiedziała- na razie.
Zostałem sam z talerzami.
-Jeszcze sto dziewięćdziesiąt dziewięć i idę spać.
Ale nie dotrwałem. Usnąłem przy setnym.
* * *
Ktoś mną szarpał.
-Bonjour! Jak się spało w zlewie?
Otworzyłem oczy. Nade mną stał Matheo
-Spadaj farciku- rzuciłem w niego gąbką.
-Tak, hm… wiesz zaczyna się śniadanie i tego… nie mamy talerzy.
-Też się cieszę.
Nagle ktoś z impetem otworzył drzwi.
-Gdzie jest ten mały leń!
Oj! Nie jest dobrze. Ten głos należał do…
-Pan D.!- krzyknąłem.
-Słuchaj no, Matias ile mamy czekać, co?
-Już, chwilkę.
Dionizos miał taką minę, że sto pozostałych talerzy zmyłem w kwadrans.
-A teraz, rozdasz je!
Wziąłem taki wózek, jak mają w restauracjach, położyłem na nim talerze i pojechałem na stołówkę.
Genialne. Błagam o następne!
Super, extra, genialne! Chce jeszcze! Chce więcej! To jest super! Masz ogromny talent. I ja też jem czekoladę gdy jestem nie w sosie. Działa 😉 Czekolada I to opko rządzą!
Ciekawe. Z opinią poczekam na następny rozdział.
Uwielbiam to opowiadanie! Dowcipne, ciekawe, wciągające!!! Niecierpliwie czekam na następną część!!!!
Zgadzam się z poprzednikami! Opowiadanie bardzo fajne, zabawne i ciekawe.
Zabraliście mi wszystkie epitety, dlatego zostaje mi tylko zgodzić się z poprzednikami
Ja mam jeszcze dwa. Boskie i Herosowe 😀 Czekamy na cd 😉
Superowe!!! Z chęcią przeczytam cd 😀
Zaixdeowiste!
Zlewik, poradnik Heraklesa…
Herosowe, genialne , bombowe!
czekam na cd
NIE NIE NIE NIE NIENAWIDZĘ CIĘ.
Tak się zagapiłem że uderzyłemm się głową o ścianę i nie mogę się przestać smiać.
Już dobrze.
Ale po mojej antyśmiechowej kuracji nic nie słyszę. Żeby przestać się śmiać musiałem wysłuchać całą piosenkę Biebera! Układałem do niej tekst któr brzmiał mniej więcej tak:
o jaki
o jaki
o o
Ale opłacało się stracić na conajmniej 2 godziny słuch, bo twoje opowiadanie jest po prostu genialne! Jeśli były błędy to reszta je całkowicie zasłoniła.
Sorki ucięło cenzurę.
dzięki Oviec
dzięki wszyskim 😀
Opowiadanie jest cudne! Żądam dalszych części! Po prostu napiszę. Twoje opowiadanie~~♥! Pisz dalej! Proszę ♥