Dziwne spotkanie
Warknęłam sama na siebie, wchodząc następnego ranka do budynku szkoły. Zakichane wyrzuty sumienia. Nie ma nic gorszego niż męczące człowieka sumienie, a wiem co mówię. Gdy tylko weszłam na korytarz szkolny, zamurowało mnie, delikatnie rzecz biorąc. Nigdy nie należałam do tych panienek, które nie potrafiły nikomu dać w gębę w razie zaistniałej potrzeby albo i bez niej, ale to co zobaczyłam, wyglądało jakby większa część uczniów mojego liceum wpadła pod kopyta stadu rozpędzonych bawołów. Idąc wciąż przed siebie, przyglądałam się mijanym ludziom. Jedni leżeli pod ścianami półprzytomni z rozwalonymi twarzami. Kolejni wciąż się bili. Minęłam też kilka osób z zabandażowanymi głowami albo różnymi kończynami w gipsie. Gdy przechodziłam obok najspokojniejszej i najmilszej uczennicy mojej szkoły, spojrzała na mnie wilkiem, jakby zamierzała się na mnie rzucić i rozerwać na strzępy. Mimowolnie dałam krok ku przeciwnej ścianie wąskiego korytarza i na kogoś wpadłam. Przyjrzałam się owej osobie. Była to moja koleżanka z ławki Nelia.
Naprawdę miała na imię Kornelia, ale nienawidziła pełnej jego wersji. Przeważnie uśmiechnięta i wesoła dziewczyna, co momentami doprowadzało mnie do białej gorączki, teraz spojrzała na mnie, jakby chciała zabić mnie tu i teraz gołymi rękoma. Dopiero po chwili zdumienia zauważyłam, że jej lewa ręka spoczywa w temblaku przewieszonym przez bark. Miała również potargane włosy, pękniętą wargę w prawym kąciku ust i rozciętą lewą brew. Z ran wciąż sączyła się krew, a pod prawym okiem dostrzegłam wyraźnie zaczerwienioną skórę. Słowem wyglądała jakby dosłownie przed chwilą wdała się w poważną bójkę.
– Co tu się stało? – zapytałam, gestem ręki ogarniając cały ten burdel.
W odpowiedzi padły zdania, które w wolnym tłumaczeniu mogły oznaczać tyle co „Wczoraj nie przyszłaś do szkoły, to nie wiesz, idiotko! Znajdź sobie innego łosia”. Przekładając tę wypowiedź, większość słów usunęłam, a całą resztę zmieniłam na delikatniejszą wersję. Jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby z ust Nelii padło tyle przekleństw pod rząd. Dałam sobie spokój z prowadzeniem tej jakże konstruktywnej rozmowy.
Ominęłam ją, starając się nikomu niczym nie podpaść, ale los mi nie sprzyjał. Nelia już nie zwracała na mnie uwagi, ale kilkadziesiąt centymetrów przede mną pojawił się jakby z nikąd największy palant w szkole – Kamil. Nienawidziłam go czystą nienawiścią. A on mnie.
– Czego? – warknęłam poirytowana.
– No, mała – zaczął z zaciętym wyrazem twarzy. Jeszcze nie był poturbowany, ale w najbliższym czasie mogło się to zmienić. – Chciałem ci tylko podziękować za to, że uderzyłaś mnie drzwiami w zeszłym tygodniu.
A no tak… Faktycznie. Wychodziłam z sali matematycznej, a on szedł zbyt blisko ściany i oberwał. Wciąż myślał, że zrobiłam to specjalnie, chodź gdybym wiedziała, że szedł tamtędy, też otworzyłabym te drzwi.
Tylko szybciej.
– Aha – mruknęłam. – Podziękujesz później. Przyjmuję kwiaty i czekoladki. – Starałam się go wyminąć, ale zastąpił mi drogę.
Spojrzałam na niego wrogo. – Zjeżdżaj, śpieszę się.
– Zamknij się, mała – warknął i wymierzył pięścią prosto w moją twarz.
A przecież Kacper mówił, że kiedyś się doigram.
Zareagowałam natychmiast. Już miałam zacząć się bronić. Stanęłam w lekkim rozkroku, żeby łatwiej mi było uchylić się przed jego ciosem, ale nie miałam szansy tego zrobić. Nawet nie zauważyłam, kiedy ktoś stanął przede mną i zablokował cios Kamila, zaciskając dłoń na jego pięści.
– Czego się wtrącasz?! – warknął mój przeciwnik. – To nie twoja sprawa.
– Moją sprawą jest, jeśli facet chce uderzyć bezbronną kobietę – odparł chłopak stojący plecami do mnie. Skądś znałam ten głos.
Ja, bezbronna? Nie no! Zdziwiłby się…
– Dżentelmen się znalazł – mruknął Kamil.
Wyswobodził swoją pięść, odwrócił się na pięcie i zniknął w tłumie. Mój „wybawiciel” przyglądał się jeszcze chwilę, jak tamten odchodzi, po czym odwrócił się no mnie przodem.
Adam.
– Cześć – zaczął i uśmiechnął się do mnie.
Zmierzyłam go sceptycznym wzrokiem, starając się zignorować reakcję mojego ciała. Serce zaczęło mi bić szybciej, a oddech stał się ciężki. Dajże spokój, mruknęłam do siebie.
– Co tu robisz? – przeszłam do rzeczy. – Chodzisz do tej szkoły?
Uśmiech nie schodził z jego twarzy. O Boże… Stłumiłam westchnięcie i zapanowałam nad obojętnym wyrazem twarzy.
– Nie – odparł i wskazał na drzwi gabinetu dyrektora widniejące na końcu korytarza za nim. – Przyszedłem na chwilę do ojca. Jest tu nowym dyrektorem.
– Aha, zacnie. – No jasne… I mam uwierzyć, że jest tu z czystego przypadku? Byłam zbyt podejrzliwa i szukałam dziury w całym? Może, ale…
– Wiktoria! – Na dźwięk głosu Kacpra mimowolnie się uśmiechnęłam.
Podszedł do mnie i objąwszy mnie lekko ramieniem, zatrzymał wzrok na twarzy Adama. Jego powieki drgnęły nieufnie i poczułam na swoich barkach, jak napinają mu się mięśnie w ramieniu. Starałam się nie zwracać na to uwagi, ale zerknęłam na jego twarz kątem oka. Wciąż patrzył na syna dyrektora z uniesioną dumnie brodą. Przeniosłam wzrok na Adama. Nadal uśmiechał się ciepło, ale w jego spojrzeniu było coś dziwnego. Nie zdążyłam jednak dojść do tego, co to było, bo Adam spojrzał na mnie ciepło.
– Do zobaczenia. – Minął nas i ruszył do drzwi, jakby w ogóle nie zwracając uwagi na uczniów szkoły – tych leżących pokotem pod ścianami i tych wciąż się bijących.
Kacper spojrzał na mnie, ale z jego wzroku nie byłam w stanie nic wyczytać. Zrzuciłam jego ramię z barków obojętnym gestem. Może to dziwne, ale kiedy mnie tak obejmował, czułam się mu podległa, jakbym była jego własnością.
– Idę na lekcje – rzuciłam sobie przez ramię i ruszyłam przed siebie.
– Uważaj na siebie! – zawołał za mną. Zapewne chodziło mu o te wszystkie bójki.
***
„Uważaj na siebie”. Jasne.
Skrzywiłam się, kiedy sanitariusz pogotowia kończył zakładać mi szwy na prawą brew. Dyrektor wezwał karetkę z kilkoma sanitariuszami, ponieważ nasza szkolna pielęgniarka i pani pedagog już się nie wyrabiały. Nikt nie wiedział co się dzieje w tej szkole. Uczniom ewidentnie zaczęło odwalać, ale nikt nie wiedział dlaczego.
Nie. Ja nie wdałam się w żadną bójkę. Ktoś podłożył mi nogę, kiedy szłam przez klasę, i o coś zahaczyłam. Działo się to tak szybko, że nawet film mi się urwał. Potem widziałam już tylko podłogę w Sali biologicznej i czułam ból głowy.
Dyrektor kazał wszystkim opuścić teren szkoły zaraz po sprawdzeniu stanu ich obrażeń przez sanitariuszy. Moja rana nie była jakaś specjalnie poważna, a za mną ciągnęła się jeszcze spora kolejka ludzi z podobnymi obrażeniami – uczniów i nauczycieli. Wyszłam ze szkoły, wsiadłam MZKę, która zawiozła mnie niemal pod moje osiedle. Równie dobrze mogłabym iść pieszo, ale nie chciało mi się. Ludzie w pojeździe przyglądali mi się dziwnie, ale gdy spojrzałam na swoje odbicie w szybie, przestałam im się dziwić. Prawą część twarzy miałam potłuczoną. Przypuszczałam, że już niedługo na policzku wykwitnie mi piękny fioletowy siniak.
Wysiadłszy z MZKi, zadrżałam z zimna. Chuchnęłam na dłonie i roztarłam je. Ruszyłam rytmicznym krokiem w kierunku domu. Zimny wiatr rozwiewał mi włosy i boleśnie smagał obity policzek. Zaklęłam w myślach.
Skupiłam się, starając mienić kierunek wiatru lub chociaż uspokoić podmuchy, ale nic to nie dało. Przystanęłam, zerkając w skupieniu na własne dłonie. Co się dzieje? Czemu nie mogę zapanować nad wiatrem? – zdziwiłam się.
– Bo ja jestem silniejszy? – Usłyszałam cichy głos niesiony kolejnym mocniejszym podmuchem.
Zamarłam.
Rozejrzałam się szybko dookoła, ale nikogo nie zobaczyłam. Ten dziwny głos był tak cichy, że zaczęłam się zastanawiać, czy go sobie nie wyobraziłam.
Stałam tak jeszcze przez chwilę i nasłuchiwałam, ale nikt nie odezwał się ponownie. Ruszyłam niepewnie do domu, ale po kilku krokach już biegłam, co nie było zbyt komfortowe w glanach, w dodatku niedokładnie zawiązanych. W kilka minut dotarłam do drzwi wejściowych swojego domu, niemal ziejąc ogniem, który palił moje gardło od wewnątrz.
Wbiegłam do krużganku i oparłam się o drzwi całym ciężarem ciała.
Odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić skołatane serce.
– Wiktoria? – usłyszałam głos Marysi, mojej przyszywanej matki, dochodzący z salonu.
– Tak – odkrzyknęłam, rozwiązując sznurówki glanów. Trochę to trwało, ale w końcu je zdjęłam. – Wypuścili nas wcześniej. – Nie powiedziałam nic więcej, żebym nie musiała wyjaśniać więcej, ale przypomniałam sobie o rozciętej brwi. Jednak będę musiała powiedzieć coś więcej.
Zdjęłam czarny flauszowy płaszcz i weszłam do salonu. Przystanęłam, zobaczywszy rodziców siedzących przy stoliku do kawy razem z nieznanym mi młodym mężczyzną. Mógł mieć jakieś dwadzieścia trzy do dwudziestu ośmiu lat. Facet wstał z fotela i spojrzał na mnie najpierw z uśmiechem, a potem z lekkim zmartwieniem zmieszanym z zatroskaniem.
– Co ci się stało?! – zawołała Marysia, zrywając się z kanapy stojącej pod ścianą i podbiegła do mnie.
Przekrzywiła moją głowę, chcąc w świetle przyjrzeć się ranie.
Skrzywiłam się mimowolnie. Czy ona musi być tak nadopiekuńcza przy obcych?
– Potknęłam się o czyjś plecak i zawadziłam głową o kant ławki – wyjaśniłam. No co? Niepowiedzenie wszystkiego nie jest kłamstwem! – Nic mi nie jest – usiłowałam ją uspokoić. Nie wychodziło.
Mimo to Marysia westchnęła i odstąpiła ode mnie na krok.
– Wiktorio – zaczęła, gestem ręki wskazując gościa. – To jest… – zająknęła się.
– Aleksander – odezwał się mężczyzna wesołym głosem i podszedł do mnie. – Mów mi Aleks.
Ujął moją dłoń z serdecznym uśmiechem na ustach. Kiedy to się stało, w głowie pojawił mi się pewien obraz. Nie był zbyt wyraźny, ale bardziej rzeczywisty niż mgliste wspomnienie. Przez chwilę poczułam się, jakby działo się to naprawdę. Tu i teraz.
Uśmiechnięty serdecznie szatyn z figlarnymi iskierkami igrającymi w zielonych oczach nachylał się nad czymś. Patrzyłam nań z dołu. Wyciągnął rękę, a jego palec wskazujący chwyciła pulchna dziecięca rączka. Moja rączka.
Młodym mężczyzną na obrazie w mojej głowie był Aleks, ale wtedy na głowie miał złoto-brązowy hełm ze skrzydełkami sterczącymi po bokach nad uszami, które przykrywały pukle włosów.
Z trudem utrzymałam neutralną postawę.
– Miło cię znów widzieć, młoda – oznajmił z ciągłym uśmiechem. A więc ten obraz nie był jakimś wytworem mojej wyobraźni, ale wspomnieniem.
Tylko dlaczego nasz gość w ogóle się nie zmienił w ciągu tych niespełna osiemnastu lat od kiedy się urodziłam?
Odwzajemniłam wymuszony uśmiech. Nie wiem, czy Aleks zauważył, że nie sięgał on oczu, ale nawet jeśli, nie dał tego po sobie poznać.
– Znał mnie pan? – zapytałam, usiłując zmienić ton głosu na pogodny, jednakże nijak mi to nie wyszło.
– Można tak powiedzieć – mówił wciąż tym wesołym i pełnym życia tonem, a ogniki w jego oczach, które znałam z dziwnego wspomnienia, zamigotały. – Ostatnio widziałem cię, gdy byłaś maleńka i bawiłaś się rogiem kołderki w kołysce.
Zaśmiałam się, ale co najdziwniejsze był to szczery śmiech.
– Wika, idź do pokoju – odezwał się Karol. – Musimy jeszcze porozmawiać z Aleksem.
– Jasne – skinęłam głową i ruszyłam szybkim krokiem na piętro.
Na maleńkim poddaszu naszego domu mieściły się zaledwie trzy pokoje: mój, sypialnia Marysi i Karola oraz łazienka.
Stanęłam u szczytu schodów przypomniałam sobie o telefonie zostawionym w kieszeni płaszcza. Chciałam wrócić do ganku, ale powstrzymały mnie ściszone głosy dobiegające z salonu.
– Proszę, nie denerwuj się, Mario – mówił Aleks.
– Jak mam się nie denerwować?! – półszept mojej przyszywanej matki był pełen przejęcia i dezorientacji. – Wiktoria zauważa zmiany, które w niej zachodzą i się ich boi! Widzę to! Coraz częściej podnosi głos i jest przesadnie skryta. Kiedy szkolna psycholog chciała z nią porozmawiać, wysłała ją do diabła!
– To już niedługo się skończy – zapewniał ją Aleks. – Nie wiem, kiedy dokładnie to się stanie, ale niebawem. Dorasta, a wraz z nią boskie moce.
– Jest przez to w niebezpieczeństwie? – Do rozmowy włączył się Karol.
– Możliwe, ale mamy nad nią stałą ochronę – kontynuował gość. – Wszyscy czterej bronią dziewczyny, ale tylko jeden robi to jawnie, o czym już, rzecz jasna, wiecie.
Czy oni muszą gadać szyfrem? – warknęłam w myśli. Kim są ów czterej ochroniarze i jakie „boskie moce”?
– Jednak to prawda? – zadziwiła się Maria. – Wiatry są… – Przerwał jej jakiś dziwny dźwięk, którego nie potrafię nawet opisać.
– Przepraszam – odezwał się Aleks po chwili milczenia. – Obowiązki służbowe wzywają. All się niecierpliwi. Żegnajcie. Sam odprowadzę się do drzwi.
To było bardziej niż dziwne. Kim, do cholery, był ten facet? Kto mnie chroni i skąd wiedział, że mam jakieś moce? Same pytania; żadnych odpowiedzi. I co to ma być?
Pogrążona w rozmyśleniach po same uszy poczłapałam do swojego pokoiku, ciągnąc za sobą torbę z książkami. Rzuciłam się na małe łóżko, nawet nie zauważając postaci stojącej na moim balkonie i przyglądającej mi się już od dłuższego czasu w biały dzień…
Super! Nie kończ w takich momentach! Kiedy będzie następny rozdział?!
Jeśli będę kończyc w innych momentach, nie będzie ciekawie XD Następny rozdział wyślę, jak wpadnę na to, co napisac dalej, bo się zacięłam :/ W każdym bądź razie teraz przeczytałam to jeszcze raz i znalazłam powtórzenia i literówki. WYBACZCIE!
Boskie! Pisz duuużo więcej (wiem to nie było krótkie, ale literożercy to nie wystarcza 😀 )
Fajne. Lecę czytać poprzednie!!!