(Mam nadzieję, że ten załączony w opowiadaniu opis dogodzi wam wszystkim. Komentujcie proszę.)
.
Obóz się zmienił, nie jakoś specjalnie, ale był inny i to było widać. Wycięto znaczną część lasu i w tym miejscu został zbudowany drugi Wielki Dom, tyle że ten był nieco mniejszy i w kolorze koron drzew. Kuźnia i stajnie zostały rozbudowane, taki jakby „level up”. Odeon dostał dodatkowe miejsca na widowni, jakieś dwieście złoconych trzy- osobowych ław. Strzelnica miała dodatkowe tarcze i składy ze strzałami. W zbrojowni stworzono dodatkowe magazyny wypełnione po brzegi mieczami, sztyletami, łukami, włóczniami, tarczami i zbrojami. Jezioro miało połączenie z oceanem poprzez szeroki na pięć metrów kanał, w którym pływało kilka hipokampów.
Wszyscy staliśmy jak wryci, Pan D. razem z jakąś piękną kobietą wygrzewali się na leżakach przed Wielkim Domem, a Chejron galopował w górę wzgórza z uśmiechem na twarzy. Podbiegł do nas, to znaczy do tych, którzy stali w pierwszym rzędzie, między innymi ja.
– Co tak stoicie?
– Eee…- tylko tyle udało nam się wydusić ze swoich gardeł.
Chejron tylko się uśmiechną i machnął ręką, żebyśmy poszli się przebrać do domków.
Zbiegliśmy wzdłuż wzgórza w stronę budynków. Dotarłem jako jeden z pierwszych. Wszystko w pokoju wyglądało tak samo, ale tak jak powiedziałem, „w pokoju”, na dachu… a no tak, dachu nie było, zamiast niego było pierwsze piętro! A tam normalnie wszystko! Mieliśmy własny basen, nie wiem jakim cudem się tam mieścił! Po środku jednej sali stał barek, miał pełne wyposażenie, no ale alkoholu i coli nie było. Na ścianach wisiały liczne zdjęcia, naszych rodzin i nas samych podczas wycieczki i ogólnych zajęć w obozie.
Po pół godzinie, wszyscy byliśmy przebrani w obozowe ciuchy i przygotowani do totalnej i tradycyjnej harówki. Nasz domek miał teraz w planach szermierkę.
Wysypaliśmy się z wnętrza wśród śmiechów i chichów. Doszliśmy do areny, rozciągając się na pięćdziesiąt metrów. Przez łuk wejściowy było dobrze widać cały środek boiska wypełniony piachem. W środku wzbijały się tumany kurzu i pyłu, bo zeusowcy i hadesowcy już zaczęli ćwiczyć, a my jak zwykle spóźnieni, więc w tempie takim jak mknie taksówkarz jak się mu zapłaci potrójną stawkę, żeby w 10 minut przywiózł cię pod Empire State Bulding z drugiego końca Nowego Yorku pognaliśmy do zbrojowni.
W środku wszystkie regały, półki, magazyny i tym podobne były wypełnione nową bronią, a ta stara leżała porzucona, jak stary miś na śmietniku pod blokiem na Brooklynie, w głębi półek i szafek. Wszyscy z niespotykaną szybkością rzucili się na broń, na nową rzecz jasna. Wybiegliśmy na arenę i zaczęliśmy ćwiczyć pchnięcia i ciosy jakby nigdy nic i wtedy pojawił się Chejron.
– I tak widziałem, że się spóźniliście! Dwadzieścia karnych pompek!- powiedział- Każdy!- dodał widząc niemrawe miny dziewczyn.
Zrobiliśmy to bez entuzjazmu i wróciliśmy do walk.
Po szermierce mieliśmy dwugodzinną przerwę, bo teraz dla naszego domku w planie były zajęcia z łucznictwa, ale nasz domek w nich nie brał udziału. Jednak ja poszedłem tam, żeby zobaczyć jak sobie radzi Rose; ale, ku mojemu zdziwieniu, nie było jej tam, co było do niej niepodobne, bo ona NIGDY, powtarzam NIGDY nie opuszczała zajęć.
Zastanawiałem się nad tym dłuższą przerwę i postanowiłem z tym pójść do Jasona. Zastałem go w kuchni (jako dziecko Hermesa ciągle coś stamtąd zwijał) przestraszył się jak tylko usłyszał, że ktoś wszedł do pomieszczenia; wszystko co trzymał w rękach, a sporo tego było, spadło z łomotem na ziemię.
Uśmiałem się z tego.
– Ale masz zaciesz!- powiedział sarkastycznie Jason z obrażoną miną i z prędkością światła zaczął zbierać wszystkie przedmioty.
Po chwili staliśmy zdyszani w cieniu drzew, bo harpie nas zauważyły i musieliśmy spieprzać aż się kurzyło.
-Głupi jesteś?! Czemu mnie straszysz?!
-Tak dla jaj!- powiedziałem z ironią w głosie- Nie wiesz może co się stało z Rose? Nie przyszła na zajęcia z łucznictwa.
-Jak to nie przyszła?- mój przyjaciel zrobił przerażoną minę.- Postanowiliśmy pójść z tym do jej siostruń. – mówiąc to zrobił pozę lalki Barbie.
Już mieliśmy pobiec do nich, ale przypomnieliśmy sobie o skradzionych przedmiotach.
– Może lepiej je odłóżmy?- spytałem.
– Taaa… Lepiej tak.- mruknął zgodnie.
Zbiegliśmy ze wzgórza i byliśmy pod domkiem Hermesa i odłożyliśmy w pośpiechu wszystko co mieliśmy w kieszeniach i wszędzie indziej, wrzuciliśmy to do środka nie patrząc gdzie to spadło. Zbiegając z werandy usłyszeliśmy wkurzone krzyki, były to wyzwiska i śmieszne groźby mniej więcej coś takiego: „Wy ***! Debile! Głupki! Barany!” itd.
Pognaliśmy najpierw do domku Afrodyty. Baliśmy się tam iść, bo siostry Rose napawały nas wielkim strachem. Mało nas obchodził wygląd, a w ich domku panowała sterylna czystość i wszędzie było pełno pachnących kwiatów, świeczek, kadzidełek, buteleczek z perfumami; i wszystkiego innego czego dusza zapragnie.
Stojąc przed wejściem musieliśmy zdjąć buty. Postawiliśmy je na wycieraczce.
– Raz kozie śmierć…- powiedziałem i zapukałem do różowiutkich drzwi.
Otworzyła nam Lucy, siostra mojej pięknej… Echem… To znaczy Rose.
Uśmiech spełzł jej z twarzy kiedy tylko nas zobaczyła.
– Czego chcecie?- spytała zgryźliwie.
– Jest Rose?- zapytałem.
– Nie wejdziecie tak do środka, musicie się umyć…
-Jest Rose?- powtórzyłem pytanie.
– Idźcie się umyć to pogadamy.- powiedziała stanowczo i zatrzasnęła drzwi.
Wróciliśmy do swoich domków i się wykąpaliśmy, tak, zrobiliśmy to! Dokładnie, każde miejsce na moim ciele było czyste jak nigdy! Przebrałem się w czyste ubrania, to znaczy na tyle czyste na ile pozwalało to jak ja piorę swoje rzeczy. Czekałem na Jasona przed jego domkiem.
Zapukałem ponownie do domku Barbie, znowu otworzyła nam Lucy.
– No. Teraz wyglądacie prawie jak ludzie, tylko jeszcze ubrania wam nie pasują. Chodźcie, przebierzemy was.- powiedziała i jednym zdecydowanym szarpnięciem zostaliśmy wessani do salonu piękności.
Tam w środku tego… tego czegoś co było całe różowe i pachnące dostarczono nam kilka zasad dotyczących wyglądu. „Laleczki” powiedziały, że jeśli nie będziemy się stosować to one będą to robił za nas, codziennie!
Kiedy one już skończyły wyglądaliśmy jak typowi Keni. Myślałem, że spalę się tam ze wstydu, każdy kto obok nas przechodził wybuchał śmiechem na całe gardło. Byliśmy czerwoni jak buraki.
Córki Afrodyty, dumne ze swojego dzieła, przyglądały się nam z podziwem. Uważały, że teraz wyglądaliśmy dobrze.
– To…- powiedziałem w końcu- Jest Rose?
– Nie.- powiedziała z obojętnością Lucy i odwróciła się żeby z powrotem plotkować.
Myślałem, że rozerwę ją na strzępy. Byłem tak wkurzony jak nigdy w życiu. Straciliśmy jakieś dwie godziny w tym domu wariatów, tylko po to by usłyszeć obojętne „Nie.” Z ust jednego głupiego plastika. Gotowałem się ze złości, ale nie zamierzałem tego ukazywać tak otwarcie. Razem z Jasonem wróciliśmy ponownie do domków, żeby znów wyglądać jak ludzie.
Pobiegliśmy do Wielkiego Domu i wpadliśmy jak burza przez przeszklone drzwi na werandę. Chejron siedział w swoim magicznym wózku.
– Chejronie!- krzyknęliśmy i stanęliśmy czekając na odpowiedź, tylko nie wiedzieliśmy co to za odpowiedź.
– Co?- spytał.
– Rose nie przyszła na zajęciach i w domku też jej nie ma.
– A no tak, nie ma jej.- powiedział najspokojniej w świecie, wykładając karty i tym samym wygrywając grę z milczącym do tej pory Panem D.
– A wy czego tu gamonie?- zadał jak najbardziej retoryczne pytanie, zignorowaliśmy go.
– Jak to jej nie ma?!- prawnie krzyczeliśmy.
– No normalnie, pojechała do miasta razem z Annabeth i kilkoma innymi herosami po comiesięczne zakupy, a że to córka bogini zakupów to wysłaliśmy także ją.- wzruszył ramionami tym samym dając nam znak żebyśmy sobie poszli.
Wyszliśmy a przed nami stała…
CDN
…Rose albo jakiś potwór czy bogini. Fajne, podoba mi się. Opis jest ok
Współczuje im, tortura w domku Afrodyty, będą nieć koszmary.
Opo jak zawsze zajefajne
* mieć
Supcio! Czekam na CD!
Fajne, nawet bardzo, opis super, tortury u Barbie- współczuję (ale mogła być jeszcze jakaś „sffitaśna” [wymioty] muzyka).
Dzięki za miłe komentarze. Co za pech. Opowiadanie zostało dodane zaraz po moim wyjeździe! A mogłam wejść dopiero teraz!
Cieszę się, że się wam podoba. Już biorę się za następne!