Nigdy jakoś specjalnie nie obchodziłem swoich urodzin.
Do 13-tego roku życia mieszkałem w ubogim sierocińcu koło Nowego Yorku. Nie istniały tam takie słowa jak: „Boże Narodzenie”, „Wielkanoc” czy „Haloween”, a w dniu swoich urodzin podopieczny mógł liczyć tylko na gorzką czekoladę. Jednak tym razem znajdowałem się w Obozie Herosów, wśród moich (podobno) braci i sióstr z domku Hermesa. Byłem nowy, wciąż nie mogłem uwierzyć w prawdę o swoich rodzicach, a dokładnie o tym, że jedno z nich jest bogiem znanym mi tylko z greckiej mitologii.
Czułem się samotny.
Tęskniłem za domem.
Owszem, w sierocińcu panowały trudne warunki, ale każdy był dla mnie przyjacielem, znaliśmy się od małego.
Tego wieczoru, w dniu moich 14-tych urodzin, nie mogłem zasnąć. Zbliżała się szósta rano, a ja do tej pory nie zmrużyłem oka.
Wspominałem.
W głowie pojawiały mi się twarze moich dawnych znajomych: Pryszczatego Jimma, Szablozębnej Maggy, Wiewiórki i Kleszcza… Oni wszyscy wspierali mnie w trudnych dla mnie chwilach i dodawali otuchy, gdy miałem zły humor.
– Hej – usłyszałem. Moje oczy, które już dawno przyzwyczaiły się do ciemności, dostrzegły, jak ktoś skrada się cicho, niemal niesłyszalnie, pomiędzy łóżkami i śpiącymi na podłodze (w 11 zawsze są tłoki i nie dla każdego znajdzie się materac oraz pościel) obozowiczami.
– Jamie… Cześć – przywitałem się.
– Ethan! Nie śpisz? Chodź na spacer! – Dziewczyna powiedziała to wszystko na jednym wydechu.
Jamie była moją jedyną, jakową koleżanką w pierwszych dniach obozu. Wysoka, z burzą blond włosów i elfich rysach, jak wszyscy potomkowie boga posłańców.
To ona oprowadziła mnie po obozie, opowiedziała o obowiązujących w nim regułach, wyjaśniła, kim naprawdę jestem i pokazała, jak strzela się z łuku (nawiasem mówiąc… Okazało się, że jestem w tym całkiem niezły!).
– Jest za późno… Za wcześnie…
– Oj tam, tam oj… Chodź – Pociągnęła mnie za rękę.
Poddałem się. Z Jamie nie jest warto się kłócić. Jej charakter sprawia, że trudno jest się jej sprzeciwiać. Nawet jeśli wiadomo, że nie ma racji.
– Idziemy nad morze – rzuciła przez ramię.
Podźwignąłem się z podłogi i podreptałem za nią.
Szliśmy. Byłem zły, głodny, a nade wszystko zmęczony i niewyspany. Za to Jamie tryskała energią i radością, jak to ona. Szła żwawym krokiem, podczas gdy ja ledwo powłóczyłem nogami.
– Piękny wschód słońca! – wołała co chwila.
Jak już dotarliśmy na miejsce, padłem na piasek. Za półtorej godziny czeka mnie śniadanie – pomyślałem; ślinka napłynęła mi do ust.
Zamknąłem oczy, licząc, że moje katusze przerwie sen, a obudzę się dopiero na posiłek. Nie wiedziałem, co robi Jamie, nawet specjalnie mnie to nie interesowało. Chciałem po prostu leżeć. Szum morza posłużył mi za kołysankę.
– Niespodzianka! – Ktoś wrzasnął mi do ucha.
Podskoczyłem. Uniosłem powieki i zobaczyłem… Większość herosów z prawie wszystkich domków! Każdy miał na głowie papierową czapeczkę imprezową, a na twarzy szeroki uśmiech. Jamie stała na przedzie, promieniując pozytywną energią. Za nią ustawili się potomkowie Hermesa i Apolla, nieco dalej przystanęli przedstawiciele domku Ateny oraz Hefajstosa. Pomiędzy nimi zęby szczerzyły trzy córki i dwaj synowie Aresa.
Zanim zdążyłem powiedzieć choćby słowo, zaczęli śpiewać „Happy Birthday”.
Jak na dobrze wychowanego przystało, grzecznie zaczekałem, aż skończą, a następnie powiedziałem:
– Oj, no co wy… Bardzo mi miło… Nie spodziewałem się, naprawdę…
Mówiłem szczerze. Nie sądziłem, że wyprawią dla mnie przyjęcie, nie przyszło mi to do głowy. W końcu ledwo co się znaliśmy…
– Mamy tort! – wrzasnęli bliźniacy z mojego domku – Connor i Travis.
– Świetnie! – odkrzyknęła z entuzjazmem, jak zwykle zresztą, Jamie.
Niestety, ciasto było dość małe, a nas sporo. Wyszło na to, iż na każdego przypada zaledwie okruszek; nikomu na szczęście to nie przeszkadzało. Każdy dobrze się bawił. Głównie rozmawialiśmy: o Chejronie, o ostatniej Walce o Sztandar oraz o sławnych herosach. Narzekaliśmy na pana D. i śmieliśmy się z głupich żartów o cyklopach, które opowiadał nam Travis.
– Czemu cyklop nie lubi, gdy świeci słońce? Bo nie może nosić okularów przeciwsłonecznych!
Wszyscy złożyli mi życzenia. Jeszcze raz zaśpiewali „Sto lat”.
Gdyby nie głód, moglibyśmy zapewne bawić się w nieskończoność. A tak musieliśmy udać się na śniadanie.
– Prezent! – zawołała Jamie, kiedy już siedzieliśmy przy naszym stoliku. Zająłem miejsce pomiędzy nią a bliźniakami. – Zapomniałam dać ci prezent!
– Ee tam… Nie musisz mi niczego dawać – mruknąłem zarumieniony, po troszku szczęśliwy, że o wszystko zadbali.
Wrzuciłem w siebie wszystko, co się dało. Skończyłem jeść najszybciej wśród wszystkich obozowiczów. Czas wolny wykorzystałem na przyglądaniu się pozostałym herosom.
Chejron rozmawiał z jakimś satyrem. Pana D. nie było (prawdopodobnie udał się na Olimp, nikt jednak nie wiedział, z jakich powodów musiał to zrobić), a centaur przejął jego obowiązki, co każdy przyjął z radością.
Nauczyciel odwrócił się do mnie. Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu.
Z nudów zacząłem bujać się na krześle. Odchyliłem głowę do tyłu i przymknąłem oczy.
– Ej, ktoś idzie… – powiedział Travis.
Skierowałem wzrok w stronę, którą pokazywał. Rzeczywiście, maszerowała do nas grupka osób. Po chwili można było dostrzec, że składała się z samych dziewczyn (prawie każda miała długie włosy) ubranych w srebrne kurtki.
– Łowczynie – mruknął jeden z synów Aresa.
– Czego one tu chcą? – warknęła córka Afrodyty.
Zdziwiłem się jej wrogością w głosie. Zazwyczaj owe pięknisie były nastawione do wszystkich przyjaźnie.
– Afrodytki kochają miłość, a Łowczynie wprost przeciwnie – wyjaśniła mi na ucho Jamie. – Ja również za nimi nie przepadam. Nikt nie przepada. Strasznie się rządzą – dodała po chwili.
Zbliżały się. Przewodziła nimi dość niska popielata blondynka, ze zgrabnym nosem i małymi, zielonymi oczami jak szparki. Paznokcie miała pomalowane na krwistoczerwony kolor, który raził w oczy.
– Czy to Thalia? – zapytałem.
– Nie – odparli chórem bliźniacy i Jamie.
– To która to?
– Tu jej nie ma.
Już mojego pierwszego dnia w obozie usłyszałem o Thalii, Percym Jacksonie i Annabeth Chase. Nie zdołałem jeszcze ich poznać. Jak się później okazało, ostatnia dwójka udała się wtedy na ściśle tajną misję, o której nic nikomu nie było wiadomo.
Chejron przywitał gości szeroko otwartymi ramionami. Na jego twarzy malowało się zdziwienie i niepewność. Co sprowadziło wojowniczki aż tutaj?
– A gdzie nasza kochana córka Zeusa? – spytał.
– Z Artemidą – odparła wyniośle przywódczyni.
– Ach tak… – Centaur zapewne żałował, że to nie z Thalią dane mu było rozmawiać. Ją przynajmniej znał. – A więc kochana…
– Louise.
– Tak, kochana Louise… Wpadłyście w odwiedziny?
– Jasne – prychnął któryś obozowicz. – Może herbatki?
Louise go zignorowała.
– Tak naprawdę przyszłyśmy was ostrzec. Chodzi o Lucasa Psyche.
Wszyscy zamarli. Każdy odłożył widelec i spojrzał z zainteresowaniem, a nawet z niedowierzaniem, na Łowczynię.
– Polowałyśmy, gdy doszły do nas pogłoski dotyczące właśnie niego. Postanowiłyśmy sprawdzić, czy są prawdziwe. Okazało się, że tak. Zebrał armię. Drakainy, jeden piekelny ogar, jeden cyklop, troje dzieci półkrwi – wyliczała. – Będzie tu już dziś. Radzę wam się przygotować.
Pojedyncze rozmowy ucichły. Nie wiedziałem, jak mam zareagować. Spojrzałem na innych. Na niektórych twarzach malowało się przerażenie. Cząstka osób pukała się sceptycznie w czoło, uważając, że Louise pomieszało się coś w głowie. Reszta, zdezorientowana podobnie jak ja, siedziała sztywno na swoich miejscach.
– Możecie?! Raczej musicie! – rozległ się krzyk.
Obróciłem się w stronę, z której dochodził.
Dziewczyna z rudymi lokami okalającymi jej twarz, dość umięśniona, podniosła się ze swojego krzesła.
Clarisse.
Córka Aresa.
Jedna z najodważniejszych herosek, jakie dane mi było do tej pory poznać. Szkoda tylko, że jest złośliwa, a nawet wredna. Na szczęście jej chłopak, którego imienia zawsze zapominam, potrafi poprawić jej humor.
– Nie, nie musimy. Tak naprawdę przybyłyśmy tu dlatego, że nie miałyśmy nic lepszego do roboty. Zupełnie nas nie obchodzicie, liczymy na walkę.
– Niektóre z was mają boskiego rodzica, dlatego waszym obowiązkiem jest bronić obozu! – Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści. Twarz miała czerwoną ze wściekłości. Wyglądało na to, że była gotowa w każdej chwili rzucić się na Louise.
Ta druga podobnie.
– Jeśli nie chcecie naszej pomocy, zmuszone jesteśmy się z wami pożegnać – warknęła chłodno przywódczyni wojowniczych dziewczyn.
– Proszę bardzo! Do widzenia!
– Drogie panie, proszę się uspokoić! – Chejron w samą porę przerwał tę wrogą wymianę zdań. – Łowczynie bardzo nam się przydarzą w bitwie. Dziękujemy im za pomoc. A teraz zalecam wam udanie się do zbrojowni po miecze i hełmy. Musimy ustalić taktykę. – Machnięciem ręki przywołał do siebie parę dzieciaków z domku Ateny i Hefajstosa.
– Kim jest Lucas Psyche i dlaczego stanowi dla nas zagrożenie? – zapytałem. Siedzieliśmy na jednym z łóżek w naszym domku. Jamie machała nogami, obgryzając mały paznokieć lewej ręki. Była spięta, podobnie jak ja. Na samą myśl o bitwie czułem nieprzyjemne dreszcze. Bałem się, bardzo się bałem.
– Nie teraz – odburknęła.
– Teraz! Nie mogę walczyć z kimś, na którego temat nic nie wiem…
– Okej… Chcesz znać całą historię? – warknęła. – Proszę bardzo…
Pewnego dnia do obozu przybył zbłąkany chłopiec. Półkrwi. Nie był on pierwszym i zapewne nie ostatnim herosem, który ledwo żywy sam dotarł pod sosnę. Ciężko ranny, potrzebował całodobowej opieki, dużej ilość ambrozji oraz nektaru.
Wszystko to dostał.
Po kilku dniach odzyskał siły. Trafił do domku Hermesa. Był nieokreślony. Nigdy nie dane mu było dowiedzieć się, który z bogów jest jego rodzicem.
Nie mógł przypomnieć sobie, co działo się z nim, zanim znalazł schronienie i dowiedział się prawdy o sobie.
Nie miał żadnych znajomych.
Ludzie omijali go szerokim łukiem, wzbudzał u nich przerażenie.
Podobno miał oczy szaleńca.
Czuł się ignorowany i pomijany. Gorycz truła go od środka. Nie dawał z nią rady.
Pomieszało mu się w głowie. Nie rozróżniał osób, często zapominał swojego imienia. Nie wiedział, co jest dobre a co złe.
Pewnego razu Dionizos, znany szerzej jako Pan D., zdenerwował go. Chłopak, drżąc ze wściekłości, rzucił się na boga ze sztyletem. Zadał cios, za nim ktoś zdołał mu przeszkodzić. Z rany sączyła się złoty płyn, krew bogów. Dionizos był zbyt zaskoczony, by wymierzyć mu karę.
Inni herosi próbowali przemówić zbrodniarzowi do rozsądku. Na próżno.
Na nic zdały się kojące słowa. Młodociany obłąkaniec zadał ból jeszcze paru osobom, i puścił się biegiem.
Nie dało się go złapać. Zanim uciekł, przysiągł na Styks, że jeszcze tu wróci, zemści się, niszcząc obóz.
Najprawdopodobniej zmarł. Powiadają jednakże, że podróżuje nadal po świecie, zbierając armię, odkrywając starożytne tajemnice, czekając na dogodną chwilę, by dotrzymać obiecanego sobie słowa. By zaatakować Obóz Herosów.
Taka jest historia Lucasa Psyche.
Jamie podniosła wzrok.
– To było kilkadziesiąt lat temu, rozumiesz. Ludzie przestali się bać, ta historia stała się bajeczką, którą straszy się niegrzecznych, małych herosów.
– Nie rozumiem, przecież nikomu nie stała się większa krzywda…
– On jest szaleńcem, Ethan. Potrafi zabić bez skrupułów niewinne osoby. Sam siebie zapytaj… Kto o zdrowych zmysłach zaatakowałby boga bez jakiegoś większego powodu?
Nie miałem czasu znaleźć odpowiedź na to pytanie. W drzwiach pojawiła się głowa Connora.
– O, tu jesteście. Chejron wzywa wszystkich na arenę… Będzie bitwa! – zawołał, mając na twarzy łobuzerski uśmiech.
Jamie podniosła się z miejsca. Jej twarz przybrała zielony odcień. Ścisnęła mnie mocno za rękę.
– Ethan…
– Tak?
– Damy radę, prawda?
– Mam taką nadzieję…
Podczas gdy Jamie na ogół posługiwała się mieczem, ja zdecydowanie preferowałem łuk. Wolałem walczyć z przeciwnikiem na odległość.
Moja przyjaciółka pomachała mi na pożegnanie i stanęła koło Travisa i Connora.
Ja kucałem obok Łowczyń i dzieci Apollina. Chejron stał tuż obok nas.
Nie wiem, na co dokładnie czekaliśmy. Minuty mijały, a nikt się nie pojawiał.
– Louise, jesteś pewna, że przybędą jeszcze dzisiaj? – zapytał dziwnie opanowany centaur.
Moi koledzy zachowywali się zupełnie jak on. Wszyscy uważali, że nie ma się czego bać. Ot, kolejna bitwa, którą i tak zwyciężą.
Tylko parę osób miało nietęgie miny. Widać było, że najchętniej zawróciliby i z płaczem pobiegli do domków.
Ja tak samo.
Zerwał się wiatr. Trąba powietrzna.
Wszyscy szeroko otworzyli usta, pozwalając piaskowi z plaży wedrzeć się do ich płuc.
Żywioł był coraz bliżej. Usuwał przeszkody, które stawały mu na drodze. Drzewa, płoty – nic nie miało z nim szans.
Byliśmy bezbronni.
Ale w końcu huragan ustał. Przekroczył granice obozu i znikł, jakby ręką odjąć.
Jednakże zostawił po sobie pamiątkę.
Armia… Wcale nie taka duża, a na pewno licząca mniej wojowników od nas, za przewodem wysokiego młodzieńca, siedzącego na brązowym pegazie.
Zaraz, zaraz… Młodzieńca?
„To nie może być Lucas Psyche” – pomyślałem. – „Przecież on powinien mieć jakieś… Kilkadziesiąt lat! Tak przynajmniej wynika z opowieści…”.
Uznałem, że musiał to być jego syn. Nie było innego wytłumaczenia. A może jednak?…
„…odkrywając starożytne tajemnice” – zadudniło mi w głowie.
Czyżby nasz wróg znalazł sposób na wieczną młodość?
Zawsze miałem dobry wzrok. Zmrużyłem oczy, chcąc dokładnie zobaczyć, jak wygląda człowiek, z którym dane było nas się zmierzyć.
Reprezentował się całkowicie normalnie. Miał długą, owalną twarz, cienkie usta. Cały był w bliznach. Nie mówiąc już o jego oczach – były czerwone. Jego ohydne ślepia mnie hipnotyzowały. Nie mogłem kiwnąć nawet palcem. Byłem jak z kamienia.
Zerknął na mnie. Dostrzegł moje przerażenie i posłał mi jadowity uśmiech.
Myślałem, że dostanę zawału.
Podczas gdy strzały innych przecięły ze świstem powietrze, moja nadal była u mojego boku.
– Starajcie się nie zranić tych młodych półkrwi. Musimy im wszystko wyjaśnić. Po prostu ich zwiążcie… – usłyszałem, jakby z oddali, głos naszego dowództcy.
Nie potrafiłem walczyć. Strach sparaliżował mi ręce.
Chciałem uciec.
I tak zrobiłem.
Stchórzyłem.
Biegłem jak na połamanie nóg. Dotarłem do domku. Wpadłem jak strzała do środka.
Oparłem głowę o drzwi. Z trudem oddychałem, jakbym został poszkodowany w bitwie. A przecież nic mi się nie stało.
– Co ty tu robisz?! – Podniosłem głowę.
Wpierw nie mogłem dostrzec osoby, która wypowiedziała te słowa. Ale głos brzmiał mi znajomo. Bardzo znajomo.
Jamie…
– Nie spodziewałam się tego po tobie… – Tak, to była ona. Zeskoczyła z łóżka ustawionego w odległym kącie pomieszczenia.
Patrzyła na mnie z pogardą i niedowierzaniem, jakby się na mnie zawiodła.
– Ja po prostu… – próbowałem wytłumaczyć moje zachowanie. – Chwila… – Zdałem sobie sprawę z niezaprzeczalnego faktu – Jamie była w pokoju ze mną, wcale nie uczestniczyła w bitwie. Miałem ochotę sobie przywalić. Czemu nie zorientowałem się na samym początku? – Ty też stchórzyłaś!
Wyraz jej twarzy diametralnie się zmienił.
– Ja… Ja… – jąkała.
– No widzisz – warknąłem.
Opadłem na podłogę. Milczeliśmy. Moja przyrodnia siostra klapnęła na miejsce obok mnie.
– My po prostu nie jesteśmy herosami. I tyle. – powiedziałem to, co chodziło mi po głowie od samego początku walki. Nie zasługuję na miano herosa. Jestem nieudacznikiem. Taka prawda.
– Jak możesz tak mówić! – Jamie zrobiła wielkie oczy.
– Herosi walczą. My nie. To proste.
– Ale… Ale…
Czemu tak się tym przejmuje? – myślałem. – Czemu nie może pogodzić się z tą myślą?
– Możemy to zmienić… Ty możesz.
Oszalała. To było pewne. Mówiła bez sensu, jakby była w transie. Jej twarz przybrała nieprzyjemny, biały odcień.
– Pokonamy go. Ty. Nie ja. Ty musisz być herosem!
Zaczęła rozglądać się po pokoju. Szukała czegoś. Zaglądała pod łóżka, szperała w szufladach. W końcu najwyraźniej w jej ręce trafił upragniony przedmiot.
Został owinięty w ohydny, czerwono – zielony papier prezentowy.
– To dla ciebie. Wszystkiego najlepszego.
Uważnie się jej przyglądając, zerwałem okropną ozdobę. Moim oczom ukazał się… Łuk. Piękny. Niebieski, starannie wykonany. Nie mogłem znaleźć słów, jakimi mogłem go opisać.
Przypatrywałem mu się w milczeniu
Jamie uznała brak reakcji z mojej strony za znak, że podarunek przypadł mi do gustu.
Przypadł to za małe powiedziane.
– A teraz idź go załatw – szepnęła.
Nie musiała mówić nic więcej. Kiwnąłem głową. A potem wybiegłem z domku z moją nową bronią w ręku.
Nie patrzyłem na to, co robią inni. Chciałem dotrzeć do głównego wroga i go pokonać. Tylko tą myśl miałem w głowie, to ona dodawała mi siły.
W końcu dotarłem na miejsce. Bez zastanowienia wycelowałem w Psyche.
Strzała przecięła powietrze.
Wtedy on się odwrócił.
A czas stanął w miejscu.
Wszystko i wszyscy ucichli. Słyszałem jedynie swój oddech, również odrobinę spowolniony.
Jedynie Lucas zachowywał się tak, jakby nic się nie stało.
– Wiesz, że to jedynie walka z wielu innych? Że nawet jeśli ją wygracie, nie będzie to koniec?
Nie zareagowałem. Nie mogłem.
– Zdajesz sobie z tego sprawę, nie jesteś głupi. Ale za to nie wiesz, ile nas łączy. To nie jest koniec, Ethanie, to dopiero początek – wysyczał. I zniknął.
Po została po nim tylko kupka… Piachu.
Wszystko powróciło do normy. Jednak nie do końca.
Znów mogłem się ruszać. Strzała trafiła w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się nasz wróg.
Potwory obróciły się w śmierdzący, zielony proch. Tylko źli herosi, którzy wcześniej walczyli przeciwko nam, stali w tym samym miejscu co kilka sekund wcześniej. Przestali się szamotać i nierozumnym wzrokiem patrzyli na dzieciaków z domku Aresa.
– Arisen załatwił Psyche! – Ktoś zawołał.
Chciałem wytłumaczyć, że to nie tak. Że to nie koniec, jak mówił Lucas. Ale nie mogłem. Padłem na ziemię.
Nie zemdlałem, a zasnąłem. Po prostu, ze zmęczenia.
Wtedy przyśnił mi się mój pierwszy koszmar o Lucasie Psyche. I nie był on ostatni.
Hmmm… Ciekawe zakończenie… wyłapałam ze trzy błędy, głównie związane z szykiem zdania, ale poza tym wporzo.
Z tego Psyche to niezle ziółko.. Źeby zranić p.D í jeszcze níe zostać zmienionym w wieloryba? Imponujące
Nie ma co szaleniec pierwsza klasa
Opowiadanie fajne. Kiedy CD???????????
Fajnr. Podoba mi się. Niezły psychol z tego Psyche 😉
Kiedy cd?
Ciekawe opowiadanko.
Ethan miał niezłe urodzinki. Ja swoje mam 04.09
Nie mogę się doczekać dalszej części. Oby była tak dobra, jak ta
SUper opowiadanie. Już chce CD
@*annabelle*
Ja mam urodziny 18.07 😉
Świetne czekam na ciąg dalszy.
Super. Wyłapałam kilka błędów, ale nie były znaczące. Ot takie sobie błędziki.
Zrobił coś Panu D. i nic mu się nie stało?! To jakiś genialny człowiek… a może raczej nie człowiek?
Chyba zaczynam rozumieć o co chodzi z tym całym Psyche.
Czekam na ciąg dalszy….
Super!!! BARDZO ciekawe!!! Ja też chce już cd!!!