29 czerwca premierę będzie miała kolejna książka Ricka Riordana – Zagubiony Heros. To pierwszy tom nowej serii – Olimpijscy herosi. Zagubionego Herosa przetłumaczył Andrzej Polkowski, tłumacz książek o przygodach Harrego Pottera. Rick Riordan naładował tę książkę niespodziewanymi zwrotami akcji, zagadkami i humorem, tworząc wielką opowieść o niesamowitych przygodach. Kiedy ją przeczytacie, będziecie niecierpliwie wyczekiwać następnego tomu.
A już teraz możecie zatopić się w lekturze pierwszego rozdziału.
Jason
Jason miał parszywy dzień. I to od samego początku, jeszcze zanim został porażony piorunem.
Obudził się na tylnym siedzeniu szkolnego autobusu, trzymając za rękę nieznajomą dziewczynę. To akurat nie było najgorsze, bo dziewczyna była całkiem do rzeczy, tyle że nie miał pojęcia, kim ona jest i co on sam robi w tym autobusie. Wyprostował się i przecierał oczy, próbując zebrać myśli.
Na miejscach przed nim siedziało w niedbałych pozach ze trzydzieści osób: chłopaków i dziewczyn. Słuchali iPodów, rozmawiali albo spali. Wszyscy wyglądali na jego rówieśników, czyli mogli mieć po piętnaście… szesnaście… „Zaraz, ale ile ja właściwie mam lat?” – pomyślał z przerażeniem. Nie wiedział.
Autobus toczył się z hałasem po wyboistej drodze. Za oknami, pod niebieskim niebem rozciągała się pustynia. Jednego Jason był pewny: nie mieszka na żadnej pustyni. Próbował sobie przypomnieć… ostatnią rzecz, jaką zapamiętał.
Dziewczyna ścisnęła mu rękę.
–Jason, dobrze się czujesz?
Miała na sobie spłowiałe dżinsy, turystyczne buty i polarową bluzę do snowboardu. Jej czekoladowe włosy przycięte były nierówno, a po bokach zaplecione w cienkie warkoczyki. Nie była umalowana, jakby nie chciała zwracać na siebie uwagi – co było raczej niemożliwe, biorąc pod uwagę jej nieprzeciętną urodę. Kolor jej oczu zmieniał się jak w kalejdoskopie: raz były brązowe, to znowu niebieskie albo zielone.
Jason uwolnił rękę z jej uścisku.
–Mm… nie…
Z przodu autobusu zagrzmiał głos nauczyciela:
–Hej, misiaczki, a teraz posłuchajcie!
Nie ulegało wątpliwości, że facet jest trenerem. Bejsbolówkę wcisnął na głowę tak głęboko, że widać spod niej było tylko paciorkowate oczy. Miał rzadką kozią bródkę i skwaszoną twarz, jakby przed chwilą zjadł coś spleśniałego. Pod pomarańczową koszulką polo prężyły się muskularne ramiona i wypukła pierś. Nylonowe spodenki treningowe i adidasy były nieskazitelnie białe. Z szyi zwieszał mu się gwizdek, a do pasa miał przytroczony megafon. Budziłby respekt, gdyby nie to, że miał zaledwie półtora metra wzrostu. Kiedy stanął w przejściu między rzędami siedzeń, jeden z uczniów zawołał:
–Niech pan wstanie, panie Hedge!
–Słyszałem to! – ryknął trener, przeszukując wzrokiem autobus.
A po chwili utkwił spojrzenie w Jasonie i zmarszczył brwi.
Jasonowi ciarki przebiegły po plecach. Był pewny, że trener widzi go po raz pierwszy w życiu i zaraz zapyta, co on tu robi, a było to pytanie, na które sam nie znał odpowiedzi.
Ale trener Hedge przestał się w niego wpatrywać i odchrząknął.
–Za pięć minut będziemy na miejscu! Trzymajcie się swoich partnerów. Nie pogubcie kartek z ćwiczeniami. A jeśli któryś z was, misiaczki, sprawi mi kłopot, osobiście wywalę go na zbity pysk i odeślę do szkoły. O tak!
Wziął do ręki bejsbolowy kij i zamachnął się nim jak pałkarz.
Jason spojrzał na siedzącą obok niego dziewczynę.
–Wolno mu się tak do nas odzywać?
Wzruszyła ramionami.
–Zawsze taki jest. To Szkoła Dziczy. „Tu dzieciaki są zwierzętami”.
Powiedziała to takim tonem, jakby powtarzała dobrze znany dowcip.
–To jakaś pomyłka – powiedział Jason. – Mnie tu w ogóle nie powinno być.
Siedzący przed nim chłopak odwrócił się i parsknął śmiechem.
–No jasne, Jason. Nas wszystkich w to tylko wrobiono! Ja sześć razy nie uciekłem. Piper nie ukradła bmw.
Dziewczyna zarumieniła się.
–Wcale nie ukradłam tego auta, Leo!
–Och, zapomniałem, Piper. Zaraz, jaki kit im wstawiałaś? Że namówiłaś dilera, żeby ci je pożyczył? – Uniósł brwi, patrząc na Jasona, jakby chciał powiedzieć: „Możesz w to uwierzyć?”.
Leo wyglądał jak elf z orszaku latynoskiego Świętego Mikołaja. Miał kędzierzawe czarne włosy, spiczaste uszy, wesołą, dziecinną twarz i łobuzerski uśmiech, który ostrzegał, że nie można go zostawiać samego w pobliżu zapałek i ostrych przedmiotów. Jego długie, zwinne palce nieustannie się poruszały – bębniły po ławce, gładziły włosy za uszami, skubały guziki wyświechtanej kurtki wojskowej. Albo był nadpobudliwy od urodzenia, albo naładowany cukrem i kofeiną w takiej dawce, jaka bawołu przyprawiłaby o atak serca.
–Mniejsza z tym – powiedział Leo. – Masz formularz ćwiczeń? Bo ja swój już dawno zużyłem na kulki z papieru. Czemu się na mnie gapisz? Znowu ktoś mi domalował wąsy?
–Ja ciebie nie znam – burknął Jason.
Leo wyszczerzył do niego zęby.
–Jasne. Nie jestem twoim najlepszym kumplem. Jestem jego złym klonem.
–Leo Valdez! – ryknął trener Hedge z przodu autobusu. – Masz jakiś problem?
Leo mrugnął do Jasona.
–Zaraz będzie niezły ubaw. – Odwrócił się do przodu i zawołał: – Przepraszam, panie trenerze! Mam taki problem, że źle pana słyszę. Mógłby pan użyć megafonu?
Trener Hedge odchrząknął z satysfakcją, jakby ta prośba go ucieszyła. Sięgnął po megafon przyczepiony do spodenek i kontynuował przemowę, ale z megafonu rozbrzmiał głos Dartha Vadera. Uczniowie wybuchnęli śmiechem. Trener umilkł na chwilę, po czym znowu coś powiedział, ale tym razem megafon ryknął:
–Krowa mówi: muuu!
Uczniowie wrzasnęli z uciechy. Trener cisnął megafon na bok.
–Valdez!
Piper zdusiła śmiech.
–O rany, Leo, jak to zrobiłeś?
Leo wyciągnął z rękawa maleńki śrubokręt.
–Stać mnie na więcej – mruknął.
–Słuchajcie – odezwał się Jason – mówię poważnie. Co ja tutaj robię? Dokąd jedziemy?
Piper zmarszczyła brwi.
–Jason, żartujesz, tak?
–Nie! Nie mam pojęcia…
–No jasne, on sobie robi jaja – stwierdził Leo. – Odgrywa się na mnie za ten krem do golenia na galaretce.
Jason wytrzeszczył na niego oczy.
–Nie, myślę, że on naprawdę nie żartuje – powiedziała Piper i znowu chwyciła go za rękę, ale natychmiast uwolnił się z jej uścisku.
–Przepraszam… Ja nie… nie…
–Znakomicie! – ryknął trener Hedge z przodu autobusu. – Ostatnie rzędy właśnie zgłosiły się na ochotnika do sprzątania po lunchu!
Reszta uczniów powitała to wiwatami.
–No nie, to już skandal – mruknął Leo.
Ale Piper nie spuszczała wzroku z Jasona, jakby nie mogła się zdecydować, czy ma się obrazić, czy martwić.
–Słuchaj, może uderzyłeś się w głowę? – zapytała. – Naprawdę nie wiesz, kim jesteśmy?
Jason wzruszył ramionami.
–Gorzej. Nie wiem, kim ja jestem.
Autobus zatrzymał się przed wielkim, otynkowanym na czerwono budynkiem, przywodzącym na myśl muzeum wyrastające z nicości. „Może to właśnie jest to” – pomyślał Jason. – „Narodowe Muzeum Nicości”. Zimny wiatr przewalał się przez pustynię. Do tej pory chłopak nie zwrócił uwagi na to, co ma na sobie, ale na zewnątrz poczuł chłód, więc sprawdził: dżinsy, adidasy, fioletowa koszulka i cienka wiatrówka.
–A teraz krótki, intensywny kurs dla dotkniętych amnezją – powiedział Leo tonem, który wzbudził w Jasonie podejrzenie, że ten „kurs” niczego mu nie wyjaśni.
–To jest „Szkoła Dziczy” – Leo zrobił palcami cudzysłowy w powietrzu – co oznacza, że jesteśmy „młodocianymi przestępcami”. Członkowie twojej rodziny albo sądu, albo jakiegoś innego gremium uznali, że sprawiasz zbyt wiele kłopotów, więc wyprawili cię do tego milutkiego kicia… o, przepraszam, do „szkoły z internatem”… w jakimś zadupiu w Nevadzie, gdzie nabywasz bardzo pożytecznych umiejętności, takich jak bieganie po dziesięć mil dziennie przez kaktusy albo wyplatanie wianków ze stokrotek! W nagrodę za dobre wyniki trener Hedge zabiera nas na „edukacyjne” wyprawy terenowe, podczas których dba o należyty porządek, używając swojego kija bejsbolowego. No co, teraz już sobie wszystko przypomniałeś?
–Nie.
Jason z niepokojem spojrzał na resztę uczniów: ze dwudziestu chłopaków i z dziesięć dziewczyn. Nikt nie wyglądał na zatwardziałego kryminalistę, więc zaczął się zastanawiać, co takiego mogli zrobić, żeby dostać się do szkoły dla młodocianych przestępców, i dlaczego on sam znalazł się w ich gronie.
Leo spojrzał wymownie w niebo.
–Aha, zgrywamy się dalej, tak? No dobra, więc my troje zakumplowaliśmy się w tym semestrze. Trzymamy się razem. Robisz wszystko, co ci powiem, oddajesz mi swoje desery, odwalasz za mnie prace domowe…
–Leo! – warknęła Piper.
–Dobra. To ostatnie możesz wykasować. Ale jesteśmy przyjaciółmi. No, może Piper trochę inaczej, bo przez ostatnie parę tygodni…
–Leo, przestań!
Piper zaczerwieniła się. Jason poczuł, że i on ma wypieki. Przecież powinien pamiętać, że chodzi z taką dziewczyną jak Piper.
–On ma zanik pamięci albo coś w tym rodzaju – oświadczyła Piper. – Trzeba komuś powiedzieć.
Leo skrzywił się.
–Komu? Może trenerowi? Już widzę, jak leczy Jasona, waląc go kijem w łeb.
Trener Hedge stał przed całą grupą, wywrzaskując polecenia i używając gwizdka, aby zaprowadzić porządek, ale raz po raz zerkał na Jasona i marszczył brwi.
–Leo, jemu potrzebna jest pomoc – upierała się Piper. – Może ma wstrząśnienie mózgu albo…
–Hej, Piper!
Jeden z chłopców odłączył się od grupy, która ruszyła ku wejściu do muzeum. Wepchnął się między Jasona i Piper, zwalając Leona z nóg.
–Nie gadaj z tymi pijawkami. Zapomniałaś, że jesteś ze mną w parze?
Miał ciemne włosy przystrzyżone à la Superman, mocną opaleniznę i zęby tak białe, że powinny nosić ostrzegawczy napis: NIE GAP SIĘ W ZĘBY, GROZI TRWAŁĄ ŚLEPOTĄ. Nosił klubową koszulkę drużyny Dallas Cowboys, markowe dżinsy i wysokie buty, a uśmiechał się tak, jakby był darem z nieba dla każdej młodocianej przestępczyni. Jason natychmiast go znienawidził.
–Spadaj, Dylan – warknęła Piper. – Nie prosiłam się, żeby z tobą pracować.
–Och, to się wie! Ale masz dzisiaj szczęście!
Dylan chwycił ją pod rękę i pociągnął ku wejściu do muzeum. Pozostałej dwójce Piper rzuciła przez ramię zrozpaczone spojrzenie.
Leo wstał i otrzepał się.
–Nie znoszę gościa. – Podał Jasonowi ramię, jakby mieli wejść razem, podskakując na jednej nodze. – Jestem Dylan. Jestem super, chcę się z tobą umówić, ale nie wiem jak! Może to ty mnie gdzieś zaprosisz? Ale masz szczęście!
–Leo, jesteś świrem.
–No jasne, wciąż mi to powtarzasz. – Wyszczerzył zęby. – Ale skoro mnie nie pamiętasz, to mogę ci opowiedzieć wszystkie moje stare dowcipy. Idziemy!
Jason pomyślał, że jeśli to jest jego najlepszy przyjaciel, to jego dotychczasowe życie musiało być nieźle pokręcone, ale ruszył za nim do wejścia.
Szli całą grupą przez muzeum, zatrzymując się co jakiś czas, aby wysłuchać wykładu trenera Hedge’a mówiącego przez megafon, który zmieniał mu głos na głęboki bas Mrocznego Lorda Sithów albo wywrzaskiwał bezsensowne zdania, na przykład: „Świnia mówi: chrum”.
Leo bez przerwy wyciągał z kieszeni wojskowej kurtki orzechy, śrubki i spiralki do czyszczenia fajek i składał to wszystko razem, jakby odczuwał przymus robienia czegoś z rękami.
Jason był zbyt rozkojarzony, aby zwracać uwagę na ekspozycje, ale dotarło do niego, że chodzi o Wielki Kanion i obyczaje plemienia Hualapai, do którego należy muzeum.
Kilka rozchichotanych dziewczyn wciąż zerkało na Piper i Dylana. Jason domyślił się, że tworzą popularną paczkę. Miały na sobie obcisłe dżinsy i różowe topy, a na twarzach tyle makijażu, że wystarczyłoby go dla wszystkich na balangę z okazji Halloween.
–Hej, Piper – odezwała się jedna z nich – czy to twoje plemię zarządza tym muzeum? Wchodzisz tu za friko, jak odwalisz taniec deszczu?
Reszta dziewczyn zaśmiała się głośno. Nawet ten jej rzekomy partner, Dylan, zdobył się na uśmiech. Piper miała dłonie ukryte w rękawach bluzy, ale Jason czuł, że są zaciśnięte w pięści.
–Mój tata należy do plemienia Czirokezów – powiedziała. – Nie do Hualapai. Oczywiście, Isabel, trzeba mieć choć kilka komórek w mózgu, żeby załapać różnicę.
Isabel wytrzeszczyła oczy, udając zaskoczenie, co nadało jej wygląd sowy w pełnym makijażu.
–Och, wybacz! To w takim razie mama była z tego plemienia, tak? No tak, ale ty przecież nigdy nie znałaś swojej mamusi.
Piper rzuciła się na nią, ale zanim doszło do bójki, trener Hedge warknął:
–Ej, tam z tyłu! Dosyć tego! Dajcie dobry przykład, bo sięgnę po moją pałę!
Grupa powlokła się do następnej ekspozycji, ale wymalowane dziewczyny wciąż zaczepiały Piper.
–Fajnie jest wrócić do rezerwatu, co? – zapytała jedna słodkim głosem.
–Pewnie tatuś był zbyt często pijany, żeby pracować – dodała inna z udawanym współczuciem. – To dlatego została kleptomanką.
Piper ignorowała je, ale Jason gotów był im przyłożyć. Może i nie pamiętał Piper, a nawet tego, kim sam jest, ale wiedział, że nie znosi szkolnych tyranów.
Leo złapał go za ramię.
–Spoko. Piper nie lubi, jak wdajemy się w bójki. A poza tym gdyby te dziewczyny dowiedziały się, kim jest jej ojciec, padłyby przed nią plackiem, zawodząc: „Ale jesteśmy głupie!”.
–Dlaczego? Kim on jest?
Leo parsknął śmiechem.
–Chyba żartujesz! Naprawdę nie pamiętasz, że ojciec twojej dziewczyny…
–Słuchaj, bardzo żałuję, ale nawet jej nie pamiętam, a co dopiero jej ojca.
Leo zagwizdał.
–Widzę, że musimy pogadać, kiedy wrócimy do sypialni.
Doszli do końca sali wystawowej, gdzie wielkie szklane drzwi prowadziły na taras.
–No dobra, misiaczki – rozległ się głos trenera Hedge’a. – Zaraz zobaczycie Wielki Kanion. Postarajcie się go nie rozwalić. Taras widokowy wytrzymuje wagę siedemdziesięciu odrzutowców, więc możecie się czuć bezpieczni. Tylko nie popychajcie tam jeden drugiego, bo jak ktoś spadnie, będę miał trochę papierkowej roboty.
Otworzył drzwi i wszyscy wyszli na zewnątrz. Przed nimi rozciągał się Wielki Kanion – prawdziwy Wielki Kanion. Poza krawędź stromego urwiska wybiegał długi, półkolisty taras ze szkła, tak że widać było, co jest pod spodem.
–O kurczę – mruknął Leo. – Ale ekstra…
Jason musiał się z nim zgodzić. Mimo zaniku pamięci i poczucia, że znalazł się tu przez przypadek, to, co zobaczyli, wywarło na nim wielkie wrażenie.
Kanion był o wiele głębszy i szerszy, niż wydawał się na zdjęciach. Znajdowali się tak wysoko, że pod stopami widzieli krążące ptaki. Jakieś sto pięćdziesiąt metrów pod nimi po dnie kanionu wiła się rzeka. Kiedy byli w muzeum, napłynęły zwały burzowych chmur, rzucających na klify cienie podobne do złowrogich twarzy. Jak daleko można było sięgnąć wzrokiem, pustynię znaczyły czerwone i szare żyły wąwozów. „Jakby jakiś szalony bóg powycinał je nożem” – pomyślał Jason.
Przeszył go ostry ból rodzący się w głębi czaszki, za oczami. Szalony bóg… Skąd mu to przyszło do głowy? Poczuł, że jest blisko czegoś bardzo ważnego… czegoś znajomego. I miał nieodparte poczucie, że coś mu grozi.
–Dobrze się czujesz? – zapytał Leo. – Chyba nie zamierzasz rzucić się w dół, co? Bo akurat nie wziąłem kamery.
–Nic mi nie jest – wymamrotał Jason. – Tylko głowa mnie rozbolała.
Ponad ich głowami przetoczył się grzmot. Podmuch zimnego wiatru o mało co nie zwalił go z nóg.
–Groźnie to wygląda. – Leo spojrzał na chmury, mrużąc oczy. – Nad nami burza, a wokoło spokój. Dziwne, nie?
Jason spojrzał w górę. Leo miał rację. Krąg ciemnych chmur zawisł nad szklanym tarasem, ale cała reszta nieba była idealnie czysta. Zrodziło to w nim jakieś złe przeczucie.
–No dobra, misiaczki! – ryknął trener Hedge. Popatrzył na chmury i zmarszczył czoło. – Może trzeba będzie przerwać tę imprezę, więc do roboty! I pamiętajcie: pełnymi zdaniami!
Znowu przetoczył się nad nimi grzmot, a głowę Jasona ponownie przeszył ostry ból. Bezwiednie sięgnął do kieszeni dżinsów i wyciągnął z niej monetę – złoty krążek wielkości półdolarówki, ale grubszy i nierówny. Na jednej stronie wyryty był topór bojowy z podwójnym ostrzem. Na drugiej – męska twarz z wieńcem laurowym na głowie i litery układające się w słowo IVLIVS.
–O kurczę, to złoto? – zapytał Leo. – Ukrywałeś to przede mną!
Jason schował monetę, zastanawiając się, skąd ją ma i dlaczego przeczuwa, że wkrótce będzie mu potrzebna.
–E, nic takiego – odrzekł. – Zwykła moneta.
Leo wzruszył ramionami. Być może jego myśli musiały być w ciągłym ruchu, tak jak ręce.
–Wiesz co? Ciekawe, czy odważysz się tam splunąć. Tam, w dół.
Do ćwiczenia pisemnego niezbyt się przykładali. Jasona za bardzo rozpraszała burza i mieszanka jego własnych uczuć. Poza tym nie miał pojęcia, jak nazwać „trzy warstwy osadowe, które widzi”, albo jak opisać „dwa przykłady erozji”.
Leo nie mógł mu pomóc. Był zbyt zajęty budowaniem helikoptera ze spiralek do czyszczenia fajki.
–Zaraz go wypróbujemy.
Wyrzucił helikopter w powietrze. Jason był pewny, że zabawka natychmiast spadnie, więc zdumiał się, kiedy zrobione ze spiralek skrzydełka zaczęły się obracać. Helikopterek przeleciał przez pół szerokości kanionu, zanim stracił rozpęd i korkociągowym lotem opadł w przepaść.
–Jak to zrobiłeś? – zapytał.
Leo wzruszył ramionami.
–Byłoby fajniej, gdybym miał trochę gumek.
–Słuchaj, Leo, pytam poważnie. Jesteśmy przyjaciółmi?
–Nawet sprawdzonymi.
–Jesteś pewny? Kiedy się poznaliśmy? O czym rozmawialiśmy?
–To było… – Leo zmarszczył czoło. – Nie pamiętam dokładnie. Stary, ja mam ADHD. Nie możesz ode mnie wymagać, żebym pamiętał szczegóły.
–Ale ja ciebie w ogóle nie pamiętam. Nikogo nie pamiętam. A jeśli…
–Jeśli to ty masz rację, a my wszyscy się mylimy? Myślisz, że po prostu dzisiaj rano tu się pojawiłeś, a nam wszystkim przedtem tylko się śniłeś?
Cichy głosik w głowie Jasona powiedział: „Właśnie tak myślę”.
Ale to zakrawało na szaleństwo. Wszyscy traktowali go tu normalnie, jakby od dawna był członkiem ich klasy. Wszyscy – tylko nie trener Hedge.
–Przytrzymaj mi to. – Podał mu kartkę z ćwiczeniami. – Zaraz wrócę.
I zanim Leo zdążył zaprotestować, ruszył przed siebie.
Prócz ich grupy w muzeum nie było nikogo. Może było jeszcze za wcześnie na turystów, a może odstraszyła ich ta dziwna pogoda. Uczniowie Szkoły Dziczy rozproszyli się parami po szklanym tarasie. Większość dokazywała albo rozmawiała. Kilku chłopców rzucało w przepaść centówki. Kilkanaście metrów dalej Piper próbowała wypełnić formularz ćwiczeń, ale jej głupi partner, Dylan, przystawiał się do niej, obejmując ją ramieniem i pokazując w uśmiechu olśniewającą biel swoich zębów. Odpychała go raz po raz, a kiedy zobaczyła Jasona, spojrzała na niego wymownie, jakby chciała powiedzieć: „Zabierz ode mnie tego głupola”.
Jason pokazał jej gestem, żeby chwilę zaczekała. Podszedł do trenera Hedge’a, który stał, wspierając się na swoim kiju bejsbolowym, i obserwował chmury.
–To twoja sprawka? – zapytał Hedge.
Jason cofnął się o krok.
–Co? – zapytał zdumiony, bo zabrzmiało to jak pytanie, czy wywołał burzę.
Trener spojrzał na niego gniewnie; jego małe oczy błyszczały spod daszka czapki.
–Nie pogrywaj ze mną, szczeniaku. Co tutaj robisz i dlaczego przeszkadzasz mi w robocie?
–To znaczy… że pan mnie nie zna? – zapytał Jason. – Nie jestem pana uczniem?
Hedge prychnął.
–Zobaczyłem cię dzisiaj po raz pierwszy w życiu.
Jason poczuł taką ulgę, że z trudem powstrzymał łzy. A więc nie pomieszało mu się w głowie! Znalazł się w niewłaściwym miejscu.
–Proszę mnie zrozumieć, panie profesorze, ale ja naprawdę nie wiem, skąd się tu wziąłem. Po prostu obudziłem się w szkolnym autobusie. Wiem tylko, że nie powinno mnie tu być.
–I tu masz rację. – Hedge zniżył głos, jakby zdradzał mu jakąś tajemnicę. – Musisz mieć jakieś niezłe konszachty z Mgłą, skoro udało ci się sprawić, że te wszystkie dzieciaki myślą, że cię znają. Ale mnie nie nabierzesz. Nie od dziś wyczuwam potwora. Wiedziałem o infiltracji, ale akurat ty nie zalatujesz mi potworem. Ty zalatujesz mieszańcem. Więc… kim jesteś i skąd przybyłeś?
Większość tego, co powiedział trener, była dla Jasona kompletnie niezrozumiała, ale postanowił odpowiedzieć szczerze.
–Nie wiem, kim jestem. Nie mam żadnych wspomnień. Musi mi pan pomóc.
Trener Hedge wpatrywał się w jego twarz, jakby chciał odczytać jego myśli.
–Świetnie – mruknął. – Wygląda na to, że mówisz prawdę.
–Oczywiście! A o co chodzi z tymi potworami i mieszańcami? To jakieś hasła czy co?
Hedge zmrużył oczy. Jakaś część Jasona zastanawiała się, czy ten facet nie jest świrem. Druga podpowiadała, że nie.
–Posłuchaj, młody – rzekł trener. – Nie wiem, kim jesteś. Wiem, czym jesteś, a to oznacza kłopoty. Teraz będę musiał ochraniać nie dwie, ale trzy osoby. Jesteś pakietem specjalnym? No powiedz, jesteś?
–O czym pan mówi?
Hedge spojrzał na chmury. Gęstniały i ciemniały, gromadząc się tuż nad szklanym tarasem.
–Dzisiaj rano dostałem wiadomość z obozu. Powiedzieli, że zespół ekstrakcyjny jest już w drodze. Mają stąd zabrać pakiet specjalny, ale szczegółów mi nie podali. Pomyślałem sobie: dobra. Ta dwójka, której strzegę, jest bardzo potężna, starsza od reszty. Wiem, że ktoś ich śledzi. Wyczuwam w grupie potwora. Myślę sobie: pewnie dlatego obóz tak nagle chce ich stąd zabrać. I nagle ty się pojawiasz, wyskakujesz znikąd. No więc jesteś tym pakietem specjalnym, tak?
Wnętrze czaszki Jasona przeszył ból, jeszcze silniejszy niż dotąd. Mieszańcy. Obóz. Potwory. Wciąż nie wiedział, o czym Hedge mówi, ale te słowa mroziły mu mózg, jakby próbował w nim odnaleźć informację, która powinna tam być, ale jej nie było.
Zachwiał się i trener złapał go wpół. Mimo że był niskim facetem, ręce miał jak ze stali.
–No, no, trzymaj się, misiaczku. Mówisz, że niczego nie pamiętasz, tak? Dobra. Ciebie też będę pilnował, dopóki nie pojawi się zespół. Niech dyrektor sam to wszystko rozsupła.
–Co za dyrektor? Co za obóz?
–Spokojnie, młody. Wkrótce pojawią się posiłki. Mam nadzieję, że nic się nie wydarzy, zanim…
Nad ich głowami chmury rozdarła błyskawica. Rozległ się grzmot. Odpowiedział mu wściekły podmuch wiatru. Formularze ćwiczeń pofrunęły do Wielkiego Kanionu, a cały taras zadygotał. Uczniowie zaczęli krzyczeć ze strachu i chwytać się poręczy.
–Muszę coś powiedzieć – mruknął Hedge i przyłożył do ust megafon. – Wszyscy do środka! Krowa mówi: muuu! Do środka!
–A mówił pan, że ten taras jest stabilny! – wrzasnął Jason, przekrzykując ryk wiatru.
–W normalnych warunkach, a te nie są normalne. Idziemy
No cóż Maggie McKinley jeżeli to było do mnie to kończę właśnie podstawówkę. Ale miałam mieć 5.7 ale pani z anglika, polaka, przyrody miały mi dać szóstkę ale nie bo po co?! A pani z matmy miała mi dać piątkę a nie czwórkę!!!
Ah! Już mam na to ochotę! Jeszcze tylko tydzień!
6.0 WOW ! ja na koniec szóstej cieszyłam się z 5.57 ❗
teraz spadłam okropnie, bo miałam albo wyciągać się z historii na szóstkę, albo z muzyki na piątkę, no i wybrałam muzykę, co okazało się wielkim błędem, ponieważ pan akurat pod koniec roku wybrał się na zwolnienie, więc nie miałam się jak poprawiać no i mam czwórę,a na dodatek z angielskiego pani nie chciała mi postawić szóstki i tak się złożyło, że mam 5.07
MUSZĘ TO MIEĆ!!!
Fajne, fajne… Oczywko kupię 😀
JEJA!!! Jak wy możecie mieć takie średnie ❓ ❗ Ja mam zaledwie 5.36 i to mój rekord!!!! Ale za to mam super zachowanie – wzorowe 😀
@Adminko – gratuluję!! I wgl wszystkim gratuluję ich średnich. 😀
Ło w kufcię! Wzorowe?!
Cholereczka, mi pani zachowanie naciągała, żebym dostała pasek…
zamówione !
Nie lubie narracji 3os ale w wykonaniu Rick’a Riodan’a musi być zarombiaszcza 😀
a co do średnich to admince gratuluje i zazdroszczę 😀
Hades888 miał racje : Wszyscy jesteście dziećmi Ateny ! 😛
Ja na koniec podstawówki 5.3 a 1gim ukończona z średnią 4.7
ale za rok będzie lepiej
Ja już to kupiłam i polecam. Jason Grace jest synem Zeusa, Piper jest córką Afrodyty, a Leo Hefajstosa. Książka jest bombowa… trochę szkoda, że w 3os.
Gratuluje średnich ja podstawówkę kończyłam z średnią 5.0, a pierwszą gimnazjum z średnią 4.73. Szkoda ale będzie lepiej 😉
Fajna książka, nie żałuję zakupu.
Ja w podstawówce to 4,5 max średnia a w gimnazjum to 4… leń.