-Od jak dawna wiesz? – zapytał się mnie srogim i całkiem poważnym głosem.
-Mniej więcej od czasu, kiedy go ukradłeś.
-Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?! –Luke krzyknął, opluwając mi jednocześnie twarz.
-Bo nie chciałam, żebyś na mnie krzyczał! Co ja poradzę, że brakuje Ci zajęć i postanowiłeś zabawić się w złodzieja?!.
Luke złapał się za głowę i szarpał swoje blond włosy. Warknął po cichu i po chwili się znowu odezwał.
-Wiesz co?! Może po prostu zapomnij o tym i idź sobie, bo nie chcę, żeby się ktoś w obozie jeszcze dowiedział!
-Oczekujesz, że sobie pójdę, bo ty zrobiłeś coś złego?!
Wkurzony zacisnął palce na rękojeści swojego miecza. Obawiałam się najgorszego, czyli że emocje go poniosą i skusi się na słodką pokusę zabicia mnie. Bardzo bym tego nie chciała, bo Luke jest najlepszym szermierzem na całym obozie i z pewnością nie miałabym u niego żadnych szans.
-Nie widać? – Irytacja w jego głosie coraz bardziej dawała się we znaki. Teraz aż mnie ciarki przechodziły od tonu głosu, jakim się do mnie zwracał.
-No to muszę Cię zasmucić. Nie opuszczę obozu, to jest mój nowy dom i nigdzie się stąd nie ruszam – przysunęłam twarz do jego twarzy, aby widział złość w moich oczach. Nie wiem, czy to coś dało, ale syn Hermesa zacisnął ręce w pięści i odszedł. Wściekłość buchała od niego na kilometry. Musiał się uspokoić.
Poszłam ścieżką i wreszcie dotarłam na główny dziedziniec. Z daleka dostrzegłam bujne, czarne włosy córeczki Afrodyty.
-Silena!
Dziewczyna odwróciła się do mnie i uśmiechnęła się promiennie.
-Evelyne! Co tam?
-Ehh, szkoda gadać, mam do Ciebie prośbę. Mogłabyś jakoś wpłynąć na Luke’a, bo niepokoi mnie jego zachowanie, a dzisiaj jeszcze ta bitwa o sztandar i nie chciałabym mu narobić kłopotów, gdyby w złości przyszło mu na myśl kogoś zabić…
-No jasne, postaram się, a o co poszło? – spytała z wyraźnym zaciekawieniem.
-Eee, nooo, teeen, wiesz jakoś wyleciało mi z głowy, jak mi się przypomni to Ci powiem – Z pewnością nie chciałam jej wyznać prawdy na temat pioruna Zeusa, bo to mogłoby jeszcze bardziej pogorszyć sprawę.
Silena uniosła brew, najwyraźniej wiedziała, że nie mówię prawdy. Aby wymigać się z sytuacji powiedziałam:
-No, to ja lecę, proszę Cię wpłyń jakoś na niego, wiem, że potrafisz. – powiedziałam i skierowałam się szybko w stronę swojego domku.
Odprężyłam się na łóżku. Godziny mijały.
Zaraz miała się rozpocząć bitwa o sztandar.
Wszyscy biegali w tą i z powrotem bez większego powodu, zupełnie jak ja. Było lekkie zamieszanie, ale mniejsza o to. Nadal miałam ambicję, żeby doprowadzić moją drużynę do zwycięstwa.
W końcu gra miała się rozpocząć. Stałam w pełnym uzbrojeniu i z wyciągniętą bronią, czekałam na sygnał, który miałby oznaczać start. W końcu rozległ się gwizdek, wszyscy ruszyli w przód. Tak samo, jak zawsze biegłam drogą okrężną, ale bezpieczną i najszybszą. Jak zwykle potykałam się o wystające korzenie drzew. Nie raz oberwałam jakąś suchą gałązką. Pobiegłam jeszcze kilka kroków dalej i stałam nad strumieniem, jednakże nie byłam sama.
Kilka metrów przede mną stał Percy i Clarisse ze swoją elektryczną włócznią. Widać, że walka miała być bardzo zacięta. Chętnie wstawiłabym się za nią, w końcu to moja przyjaciółka. Sprałabym nieźle tyłek Percy’emu, ale był ze mną w jednej drużynie, a dla mnie przegrana, to zniewaga. Musiałam wygrać, innej opcji nie było. Chciałam jednak zobaczyć, jak zdolny on jest. Czekałam chwilę.
Walka między nimi trwała. Clarisse zdecydowanie wygrywała, bo Percy oberwał właśnie jej bronią. Miałam wtedy wkroczyć, ale się powstrzymałam. Percy wpadł do wody. Wyglądał na przegranego i bezbronnego. Chciałam mu pomóc, ale w tej chwili się podniósł. Wyglądał inaczej, niż przed chwilą. Był teraz zupełnie kim innym, jeśli chodzi o zdolności w walce. Zwinnie wymachiwał mieczem, nawet sama córka Aresa była nieźle zdziwiona.
*TRZASK*
Chwila nieuwagi i jej ukochana włócznia – prezent od ojca, pękła. Jej twarz wykrzywiła się w grymas, który sugerował, że jakby mogła, to rozerwałaby teraz syna Posejdona na strzępy.
Chwilę jeszcze tam postałam, ale w końcu udało nam się zakończyć grę. Wygraliśmy.
Po czym wszyscy zgromadzeni wokół miejsca zaciętej bitwy wlepili wzrok w chłopca. Nie wiedziałam, dlaczego póki sama TEGO nie zobaczyłam.
Nad jego głową unosił się hologramowy trójząb. Percy wyglądał na bardzo zdezorientowanego, ale w końcu sam zrozumiał powagę sytuacji widząc kształt nad jego głową. Nie mogłam uwierzyć. On jest tu zdecydowanie krócej niż ja, a i tak został określony jako pierwszy. Ja się tak nie bawię.
Zawróciłam natychmiastowo i przedarłam się przez tłum. Wyrwałam do przodu. Biegłam przez las. Nie wytrzymałabym tam dłużej. Ja chcę aby mnie ktoś wreszcie określił!
Zdenerwowana uderzyłam po drodze w jedną z przypadkowych gałęzi. O dziwo ręka mnie nie zabolała. Przystanęłam jednak na chwilę. Coś było nie w porządku, czułam to.
Opuściłam wzrok na gałąź, od której oberwałam. Wokół niej unosił się jakby dym. Nie miał zapachu, ani nie mogłam go w żaden sposób dotknąć. Moment… Dym bez zapachu? Nie jedzie od niego palonym drewnem? Ukucnęłam i złapałam końcówkę palcami. Dopiero wtedy zorientowałam się, co to jest. Cień…
Nie wiem, jakim cudem. Przecież cienie nie owijają się wokół gałęzi! Jak on nabrał taki kształt? To jakaś magia, czy co? Coraz bardziej nie rozumiem tego świata! Zacisnęłam gałązkę w dłoni. Poczułam w niej ciepło, które stopniowo ustawało. W końcu przestałam je czuć. Puściłam. Teraz był to zwykły kawałek drewna. Nic nie było w nim dziwnego.
-Jak? – Mruknęłam do siebie.
Wstałam. Obejrzałam się jeszcze na wszystkie strony, nikt mnie nie obserwował. Dobrze. Pobiegłam dalej. Teraz minąwszy każde drzewo, krzak, a nawet większą kępkę trawy szukałam wzrokiem cienia. Nie znalazłam. W końcu dobiegłam na jakąś piaszczystą plażę. Usiadłam na piasku i zaczęłam rozmyślać.
Chciałam oderwać się od rzeczywistości, znaleźć jakiś miły temat, ale nie mogłam. Wszystko kojarzyło z Lukiem. Sumienie (nie wiem, skąd ono się u mnie w tym przypadku wzięło) podpowiadało mi, abym poszła go przeprosić. Jednakże nie było to w moim zwyczaju. Rzadko przepraszałam. Zazwyczaj, jak się z kimś pokłóciłam, to ta osoba przychodziła do mnie pierwsza. Czułam, że tym razem tak nie będzie.
Złapałam się rękami za głowę. Nie ogarniałam. Wtem poczułam jakiś zapach. Oderwałam dłoń i spojrzałam na nią. No muszę przyznać, za czysta, to ona nie była. Dostrzegłam na niej jakąś plamę. Była czarna i miała bliżej nieokreślony kształt.
-A rzesz ty… Głupi patyk – zbulwersowałam się.
Westchnęłam i wstałam. Nie będę siedzieć bezczynnie na plaży. Nie chcę wracać do obozu, do Luka. Wolę iść… Do miasta. Tak, Nowy Jork jest blisko. Wywalczę sobie jakieś czyste ciuszki i zabawię się w zwykłego mieszkańca. Brakuje mi normalności… Zdecydowanie.
Tylko teraz… W którą stronę? Dobra, zaryzykuję. Pójdę gdziekolwiek mnie nogi poniosą. Może będę miała szczęście i nie zginę po drodze. Stojąc tyłem do morza poszłam w prawo. Najpierw kierowałam się wzdłuż zatoki, a następnie zmieniłam kurs przez środek lasu.
Nie wiem, ile to dokładnie trwało, ale moje nogi błagały teraz o chwilę odpoczynku, a organizm chciał wody. Ja mu się sprzeciwiłam, bo poszłam dalej. W końcu wyszłam na jakąś drogę, tuż obok płynęła nieduża rzeczka. Nie zatrzymywałam się. Pocieszałam się myślą, że marsz dobrze mi zrobi. Nie wiem, czy słusznie, ale raczej tak. W końcu sport do zdrowie! Po kilku kilometrach maszerowania po asfalcie, udało mi się dostrzec za drzewami wysokie budynki i piękny Empire State Building.
-Wreszcie! – Z moich ust wydobył się suchy (długo nie piłam!) okrzyk szczęścia.
Jakoś udało mi się przyspieszyć kroku. Zanim się obejrzałam mijałam już jakiś most. W końcu mogłam oficjalnie powiedzieć, że jestem w Nowym Jorku. Yeah! Udało się. Teraz musiałam tylko znaleźć jakiś sklep z ubraniami, bo pewnie wyglądam jak ostatnie nieszczęście… Włóczyłam się po ulicach. Prawie każdy przechodzień się na mnie gapił. Gdybym mogła, to bym wymordowała. Nie znoszę tego! Na rogu ulicy dojrzałam żółty szyld z niebieskimi literami „Clothes”. Ale ambitna nazwa… – pomyślałam sarkastycznie. Zaczęłam iść w stronę sklepu. Przeszkodził mi w tym jednak policyjny radiowóz.
-A gdzie włóczy się ta młoda dama? – Policjant dziwnie się na mnie spojrzał. Dobra, rozumiem byłam brudna, ale to nie powód…
O chole*a! Teraz dopiero zauważyłam powód zdumienia komendanta. Byłam w zbroi! Jaki normalny człowiek chodzi po Nowym Jorku w pełnym uzbrojeniu?! Musiało to naprawdę dziwnie wyglądać. W dodatku po wyczerpującym biegu i marszu po lesie miałam wręcz cudowną fryzurę – włosy sterczały mi na wszystkie strony. Świetnie… Wyglądam, jak nieboszczyk, który właśnie wstał z grobu.
-A no… – nie wiedziałam, co zmyślić.
-„A no” to nie odpowiedź. Wyglądasz, jakbyś coś piła. Tak dla sprawdzenia lepiej pojedziesz z nami. Rzadko zdarzają nam się takie przypadki.
-Ale!…
-Nie ma ale… Wskakuj do radiowozu.
Nie miałam ochoty na bójkę z policjantami, w dodatku, że niebiański spiż nie jest skuteczny w walce ze śmiertelnikami. Otworzyłam drzwi i usiadłam na tylnim siedzeniu. Z przodu pojazdu siedziało tylko dwóch policjantów, a poza nimi nikogo nie było. Po kilku minutach wysiadłam na komendzie.
Usiadłam w poczekalni. Po mojej prawej stał automat z napojami. Za pieniądze oczywiście. Nie miałam przy sobie ani grosza. Zerknęłam za biurko za sobą. Miałam wielką ochotę je przeszukać. Znaleźć jakieś Drobne i napić się czegoś. Zamiast kilku monet dojrzałam stertę plastikowych kubeczków i dużą butlę wody (chyba 5 litrową). Podeszłam do niej, odkręciłam, nalałam sobie i zaspokoiłam pragnienie. Z ciekawości podreptałam do tablicy ogłoszeń. Widniało na niej mnóstwo kartek z zaginionymi, czy poszukiwanymi przez policję osobami. A jedno zdjęcie przyciągnęło moją uwagę. Osłupiałam jak je zobaczyłam. Ono było moje!!!
-Ale jak? – szepnęłam do siebie.
Wysłałam przecież rodzicom pocztom list, gdzie jestem, co robię, co się ze mną stało, dlaczego nie mogę wrócić do domu. Z tego, co pamiętam, to zajął on około 3 strony formatu A4. I co? To wszystko na nic? Ogłoszenia o moim zaginięciu wiszą aż w Nowym Jorku… To ja się boję, co się dzieje na słupach w Bostonie! Rodzice pewnie wariują.
Wtedy drzwi się otworzyły. U progu stał policjant, który zgarnął mnie z ulicy. Pokazał mi gestem, abym weszła za nim do środka. Usiadłam na krześle przed jego biurkiem.
-Witaj, to może na początek wyjaśnisz mi, jak się nazywasz?
-Ymm… A po co to panu wiedzieć?
-Wiesz, taka informacja nigdy nie zaszkodzi.
-Ale ja naprawdę nie lubię wyjawiać swoich danych osobowych – nie obchodziło mnie, że to policjant. I tak już go znielubiłam!
-No proszę, dlaczego nie chcesz mi powiedzieć, EVELYNE.
-Ej no! Skąd pan zna moje imię?!
Spod biurka wyciągnął ogłoszenie, z którym przed chwilą udało mi się zapoznać. Opuściłam wzrok.
-Pół roku od zaginięcia 14 letniej Evelyne Tungles… Wyjaśnisz mi to, proszę?
-Ale to nie takie… Ja nie… Nic… Nie… – nie umiałam dobrać słów.
-Twoi rodzice się nieźle zamartwiali. Myśleli, że nie żyjesz. Nawet sobie nie zdajesz sprawy, jacy byli szczęśliwi, gdy się dowiedzieli, że jesteś cała.
-Powiadomił ich pan?!
-Musiałem. Taki mam obowiązek.
-Ehh… – załamałam się. Nic nie toczy się teraz po mojej myśli. Życie mi się wali! Pomocy!
-To proszę, opowiedz mi o swoim ciekawym ubiorze.
-A, bo ze znajomymi przedstawiamy sztukę… – zacięłam się myśląc nad nazwą. – „Pod skrzydłami Aresa”. Tak! Tak się ta sztuka nazywa… Właśnie.
-A to dziwne. Nigdy o niej nie słyszałem. Może mi o niej opowiesz?
Świetnie. No to tu mnie ma.
-A więc… Żyło sobie kiedyś dwóch herosów, wie pan… Dzieci bogów Greckich. No i oni… – nie miałam weny na wymyślanie. Opuściłam wzrok.
-Tak… To chyba najgorsze kłamstwo, jakie słyszałem. – Chciał jeszcze coś dodać, ale wtedy otworzyły się drzwi. A w progu stanął mój tata.
-Evelyne!!! Przepraszam, panie władzo, długo jej nie widziałem, czy mógłbym…
-Oczywiście – przewrócił oczami.
Niechętnie wstałam z fotela i doczłapałam do taty. Wyszliśmy na korytarz.
-Gdzieś ty się podziewała?! – zapytał się mnie z pretensjami po długim uścisku. Z całego serca cieszyłam się, że go widzę, ale bardzo bałam się tej chwili.
-Przecież wszystko napisałam Ci w liście!
-Jakim liście?! Nic do nas nie doszło!
-No w liście z Obozu… -urwałam.
-Obozu? – Tata uniósł brew. – Czy masz na myśli…
-Obóz herosów? Tak. To tam trafiłam.
-To dlaczego dalej Cię tam nie ma?! Skoro nadszedł już czas powinnaś tam przebywać! Ćwiczyć swoje moce! Tutaj grozi Ci niebezpieczeństwo!
-Moce, ale że jakie?
-To ty nie wiesz, kto jest twoją mamą?
-Nie? Nie raczyła mnie określić.
-Kochanie, nie mów tak, może nie miała czasu, jako bóg prawie w ogóle nie dysponuje czasem. Musisz ją zrozumieć.
-To chociaż powiedz mi, kto nią jest!
-Dowiesz się w swoim czasie, złotko.
-No super! Nikt mi nie chce dać odpowiedzi! Bo po co? Wszyscy siedzą już w swoich domkach, ale ja nie! Od pół roku duszę się w 11 i nikt nie ma najmniejszej ochoty przerwać tego cyklu! W sumie, to zostawcie mnie wszyscy. Muszę pobyć sama! – wrzeszczałam. Jeszcze nigdy nie zachowywałam się tak w stosunku do mojego taty. Owszem, czasami pyskowałam, ale zdecydowanie nie w takim stopniu jak teraz. Nie byłam wtedy zdolna, żeby wyrwać u kluczyki z ręki, uciec z komendy, wsiąść do samochodu i odjechać z piskiem opon. A teraz? Owszem. Emocje mną władały nie wiedziałam, co robię. Pomimo braku zdolności prowadzenia samochodu, jakoś szło mi sterowanie. Jechałam w bliżej nieokreślonym kierunku i udało mi się nikogo nie potrąć. Zobaczyłam przed sobą most. Wyjechałam z miasta. Gnałam szybko pomiędzy drzewami. Wtedy w coś uderzyłam, w coś, co wyskoczyło mi na jezdnię, w coś wielkości ciężarówki.
Zrobiłam kilka obrotów we wnętrzu pojazdu i gruchnęłam z powrotem o fotel. Byłam do niego przyciśnięta. Musiałam wyjść z samochodu. Dosięgnąwszy wolną ręką klamki spróbowałam się wyczołgać. Moje rany najwyraźniej nie były ogromne, albowiem byłam uzbrojona. Podniosłam się więc i zobaczyłam, co spowodowało wypadek.
Znałam już tego potwora, to właśnie on zaczął całe to zwariowane życie.
-Już nie żyjesz… – palnęłam do chimery, która wbijała we mnie jej groźne oczyska.
Chwilę później ruszyła do ataku. Natychmiast przekręciłam węża w bransoletce. Zamachnęłam się mieczem. Zrobiłam nacięcie na nodze. Wygląda na to, że ją to szczególnie nie zabolało. Pchnęłam ostrze ponownie. Mój brak umiejętności szermierki dawał się teraz we znaki. Robiłam masę błędów, nie wiem jakim cudem pokonałam Ethana. Z chimerą nie miałam szans. W tej właśnie chwili trąciła mnie głową. Upadłam kilka metrów dalej. W ręce wciąż zaciskałam miecz. Podniosłam się szybko i wycelowałam mieczem w potwora. Kiedy podszedł bliżej zamachnęłam się. Tym razem moje ostrze nie zdołało przeciąć jego grubej skóry. Wkurzona chimera otworzyła pysk i zacisnęła kły na mojej dłoni trzymającej miecz. Wystraszona od razu puściłam. Cudownie… Teraz byłam bez broni. Skoczyła na mnie, przewracając mnie na ziemię. Zacisnęła zęby na mojej klatce piersiowej. Poczułam mocne ukłucie. Potem całe moje ciało przeszył potworny ból. Musiała przegryźć zbroję. W końcu oderwała pysk od mojego ciała. Trzymała w nim kawałek mojej obozowej bluzki, część zbroi. Oba te elementy całe przesiąkły krwią. Przytknęłam ręką miejsce bólu. Potem obejrzałam dłoń. Była cała czerwona, a krew z niej jeszcze spływała. Zerknęłam na miejsce bólu. Krew wylewała się strumieniami. Chimera musiała się bardzo mocno wgryźć. Przycisnęłam palce do rany, aby zatamować krwawienie. Nadal czułam pulsującą krew, oczy mi się zamykały. Zaczęłam tracić ostrość. Nie mogłam regulować oddechu. Potwór nadal się nade mną znęcał.
-Idź… Sobie… – pozwiedzałam resztkami sił.
Zobaczyłam, poczułam, że ciężkie ciało chimery ze mnie schodzi. W dali słyszałam, jak przedziera się przez drzewa… Odchodzi. Spod uchylonych oczu, udało mi się to zobaczyć. Byłam teraz sama, ale to nie zmieniało faktu, że mam śmiertelną ranę na klatce piersiowej. W końcu całkowicie utraciłam obraz… Urwał mi się film…
Super! Ekstra, fajne I wogóle, ale gdzie jej charakterek? Już nie jest taka śmieszna jak na początku, a szkoda. Opko jest genialne.
O_O – Mniej więcej tak wyglądała moja mina, kiedy czytałam dwa ostatnie zdania. W takim momencie… Nie dość, że takie emocjonujące opowiadanie, to do tego takie zakończenie!
No, geniusz po prostu. 😀 Co mogę dodać? Wena wyjątkowo ci dopisała. 😀 I oby tak dalej!
Myksa, nie miała do kogo być śmieszna. Ev ma trochę rozumu i do policjanta nie odpyskuję, ojca jej długo brakowało, więc też by się nie ważyła. (Ale spokojnie, poczekaj tylko do kolejnej części).
Oj tak, wena mi dopisała tym razem.
Teraz musi mi dopisać znowu, żebym coś nabazgroliła. ;x
Naprawdę jestem pod wielkim wrażeniem Super opowiadanko ! Żadnych blędów i … po prostu brak mi slów , bardzo dobrze się czyta 😀 Pisz szybko dalszą cześć , bo piszesz REWELACYJNIE !
Wreszcie dłuższe!!!
Chyba nie mam zastrzeżeń, a to nie zdarza się często… 😀
A nie, jednak przyczepię się do powtórzeń („miecz” podczas walki z Chimerą) i zbędnych słów, które pojawiają się z kosmosu. [„Już nie żyjesz… – palnęłam do chimery, która wbijała we mnie jej groźne oczyska.”- chyba „swoje groźne oczyska” (czy ona je od kogoś pożyczyła?!)].
Poza tym WYSUPEROWISTE!!!
Zgadzam się z poprzednikami! Opowiadanie jest zaczepiste! Chcę kolejną część!
To genialne. I po tej części jestem praktycznie pewna kto jest boskim rodzice głównej bohaterki.