Wyruszyliśmy następnego dnia. Wczesnym rankiem zwlokłam Nica z łóżka i pojechaliśmy do Nowego Jorku po mój jacht –Jeanneau 57. Od razu skierowaliśmy się na wschód, zgodnie ze słowami przepowiedni.
O ile ja byłam morskim wilkiem, to mój najlepszy przyjaciel nie wiedział absolutnie nic o żeglowaniu, czyli innymi słowy był szczurem lądowym. Przez pierwsze pięć dni pogoda była piękna aż do chwili…
-Nico, szybciej refuj[1] grota[2] . – wykrzyknęłam.-Sztorm się zbliża ,a ja już nie mam mocy .
-Nie mogę ,fał[3] się zaciął.
Wtedy uświadomiłam sobie, że nasze położenie jest beznadziejne, ponieważ ja nie miałam siły – ani fizycznej, ani psychicznej, ani magicznej, a na mojego towarzysza nie mogłam liczyć. Wyjęłam nóż, odcięłam tkaninę grota od bomu[4] oraz do najwyższego punktu na maszcie do, którego mogłam sięgnąć, po czym oderwałam resztę płótna i wrzuciłam do wody. Sytuacja,w jakiej się znaleźliśmy, wytłumacza takie środki powzięte przeze mnie.
Przez dwie doby nieustannie walczyliśmy z żywiołem, toteż żadne z nas nie spało. Gdy sztorm się skończył,a słońce zajrzało w nasze oczy, znowu poczuliśmy się, jak na Obozie. Suchy prowiant znudził się nam,więc postanowiłam coś złowić. Nie chciało mi się wędkować, zatem zwołałam ryby z okolicy pod Córkę Morza– tak nazywał się mój jacht. Zarzuciłam sieć i z pomocą Nica wyciągnęliśmy na pokład naszą,a raczej moją, zdobycz. Mój przyjaciel zajął się patroszeniem ryb, ja w tym czasie sterowałam łodzią.
Parę dni po tym na horyzoncie ujrzeliśmy ląd. Zauważyłam, że im bardziej się do niego zbliżaliśmy, towarzyszyło nam coraz więcej delfinów, które uciekały, gdy próbowałam z nimi porozmawiać.
Dopłynięcie do brzegu zajęło nam dwa dni. Na nasz port wybraliśmy sobie malowniczą zatoczkę z łąką nieopodal niej. Nico wyrywał się do zejścia na ląd, ale musiał mi pomóc w pracach bosmańskich, mianowicie przy składaniu żagli i myciu pokładu, ponieważ każdy szanujący się marynarz,włącznie ze mną, nie pozostawia swej łodzi w nieładzie. Po uprzednim posprzątaniu jachtu, rozbiliśmy namiot i ścięliśmy drzewo na ognisko. Wreszcie nadszedł czas odpoczynku.
Nad ranem zbudził mnie donośny szelest, przypominający trzepot skrzydeł nietoperza kilkanaście razy głośniejszy. Wyjrzawszy z namiotu, zobaczyłam ogromnego gada. Spiżowa łuskowana skóra mieniła się feerią barw w świetle poranka. Na tyle jego wielkiego łba widniały cztery pokaźne rogi, a z przodu, w jego paszczy, dostrzegłam białe, jak śnieg kły. Jego niebieskie oczy zwróciły moją uwagę, ponieważ fasetki wirowały w niebotyczny sposób. Spiżowy gigant posiadał sześć kończyn, licząc skrzydła, łapy zakończone były ostrymi, jak sztylety pazurami. Na grzbiecie miał siodło, siedział w nim jeździec. Jakie było moje zdziwienie, kiedy Nico zwrócił się do mnie:
-Witaj, Śpiąca Królewno, zwijamy się.
-O co chodzi?! Jak mi to wyjaśnisz? A, jacht, co ty w ogóle sobie myślałeś?! – wykrzyknęłam.
-Nie ma czasu na dyskusję. Po prostu mi zaufaj. Wejdziesz teraz na Mnementha, pomogę ci przy tym, następnie mocno złapiesz się F’lara, jeźdźca smoka. O nic się nie martw, obiecuję, że bezpiecznie dotrzemy tam, gdzie mamy dotrzeć.
Parsknęłam z niezadowolenia lecz czułam, że to jest dobra decyzją polecieć z Nico. Mój przyjaciel zręcznie wspiął się na prawie pięciometrowego smoka, ale ja miałam z tym kłopot, ponieważ tylko na pegazie wyzbywam się lęku wysokości. Opanowałam jednak drżenie mięśni i zamknęłam oczy, gdy startowaliśmy. Wnet poczułam, iż całe światło znika, a mnie ogarnia przenikliwy chłód – nie trwało to więcej niż trzy sekundy.
Zniżaliśmy lot, usłyszałam i poczułam głuche tąpnięcie, gdy lądowaliśmy. Nico szepnął mi do ucha, że jesteśmy na miejscu i mogę już otworzyć oczy.
[1] Refować-zmniejszać powierzchnię żagla (zwykle grota)
[2] Grot –największy żagiel na jednomasztowcach
[3] Fał- lina do wciągania lub opuszczania żagla.
[4] Bom-poprzeczna, zwykle z lekkiego metalu, rura pusta w środku, utrzymująca żagiel u podstawy i dająca możliwość dogodnego ustawienia żagla, pozwalającego nam utrzymać daną prędkość.
„pojechaliśmy do Nowego Jorku po mój jacht –Jeanneau 57”
„zatem zwołałam ryby z okolicy pod Córkę Morza- tak nazywał się mój jacht”
Trochę mi to nie pasuje do siebie…
Opowiadanko jest super, mogłabym zacząć wnikać w żeglarstwo (znam się na tym 😉 ) ale nie mam teraz czasu, bo pisze kolejne części moich opowiadanek, tak więc życzę ci jak najlepiej z dalszym pisaniem ale zgadzam się z przedmówcą… niestety się zgadzam
Może ma dwa jachty? 😛
Opowiadanko bardzo fajne
Nie nie ma dwóch jachtów
Voyt:
Jeanneau 57 – to typ jachtu produkowany przez stocznię Jeanneau
„Córka Morza” nazwa własna jachtu
Wreszcie ktoś żegluje! Wreszcie ktoś wybiera grotaszoty, a nie „ciągnie za sznurki przymocowane do tego wielkiego żagla”!
„Jeźdźcy smoków” rulez! (MOIM ZDANIEM są lepsi od „Eragona”)
PS: Ja do definicji bomu dopisałabym „kto choć raz nie dostał nim w łeb, ten nigdy na prawdę nie żeglował”. 😀
@Arachne
JA przez bom parę razy wleciałam do wody xdd więc pamiętam, a w zasadzie muszę pamiętać, u mnie w rodzinie prawie wszyscy mają patenty a ja robię w tym roku! 😀
Ooo! Ja też! ZHP organizuje kurs, więc wychodzi dość tanio, no i będę mogła tradycyjnie wrzucić druha X do wody [diabelski uśmiech].
Opowiadanko genialne, super pomysł z żeglowaniem, a najlepsze są tu komentarze 😀 ^^
@Arachne
Kocham twoje opowiadania ale:
Jeźdźcy smoków fajniejsi od Eragona??? A czytałaś Najstarszego i Brisingra???
@ Juli.ann.a
Opowiadanie jak zawsze świetne! Ale dlaczego nie piszesz cd???