I po kłopocie. Ale Sophie się zdziwi, że nie ma mnie na balkonie. W końcu chciałam się tylko „przewietrzyć”. Ale taksówki na Long Island są powolne. Nie lubię wolnej jazdy.
-Mógłby pan przyspieszyć?-zapytałam taksówkarza.
Zrobił to o co poprosiłam. Po piętnastu minutach byłam na miejscu.
-To tutaj. Dziękuje. Ile płacę?
-Panienko, ale tu jest totalne odludzie.-zauważył facet około pięćdziesiątki.
-Wiem. Szukam psa.-skłamałam.
-Pomóc?
-Nie. On nie lubi obcych.
Zapłaciłam, wyszłam i poczekałam aż odjedzie. Ruszyłam na wzgórze. Skryłam się za drzewem i obserwowałam przywiązanego łańcuchami smoka i dwóch osiłków stojących na staży.
-Pamiętasz tego psa? Podobno uciekł wczoraj. Urwał się z łańcucha.-powiedział jeden z nich
-Nie znaleźli go?
-Próbowali go śledzić, bo myśleli, że zaprowadzi ich do tej dziewczyny, ale on im kolejny raz zwiał. Zrezygnowali. Nieźle co?
Azyl. Jak mogło być inaczej? Mój owczarek niemiecki jest niezastąpiony. Przynajmniej on uciekł. Teraz jednak jest coś do roboty. Uratowanie reszty. Nie mam zamiaru czekać na resztę, aby i
oni ryzykowali życie.Związałam moje długie brązowe włosy w kok, ubrałam przeciwsłoneczne okulary i nałożyłam na głowę kaptur z mojej fioletowej bluzy. Plan był taki-okłamać osiłków,
dostać się na obóz, wydostać resztę i spadać. Wykorzystując zdezorientowanie sługusów przy bramie spowodowane ptakami ruszyłam w ich stronę.
-Mam wiadomości dla pana. Od posiłków ze wschodu.-mam nadzieję, że coś takiego istnieje.- Muszę się z nim spotkać.
-A hasło?-zapytał jeden z osiłków. Wyglądał na syna Aresa.
-Nie ma hasła, idioto.-powiedziałam z pogardą.
-Wchodź. Wiesz gdzie iść?
-Tak. Oczywiście. Przecież już tu byłam.
Co za idioci. Uwierzyli. Nie szkolą ich tu najlepiej. Obóz niewiele się zmienił. Najbardziej to Wielki Dom. Dawna siedziba Chejrona i pana D, teraz siedziba Cezara, Jessci i Dave’a. Właśnie. A
propos Dionizosa. Co się z nim stało? Przecież herosi nie daliby rady więzić boga. Widocznie został wezwany na Olimp i jeszcze nie wrócił. Albo nowa polityka panująca w obozie mu się
spodobała. Wielki Dom był teraz mroczny. Było strasznie dużo posągów przedstawiających nie wiadomo kogo. Ale tam ich nie mogło być. Przeczucie.Skierowałam się więc w stronę szopy. Gdy
zrobiłam trzy kroki w tamtą stronę ktoś chwycił mi rękę. Moja wolna dłoń momentalnie sięgnęła po miecz.
-Co ty tutaj robisz?-rozpoznałam głos Marco i spokojnie odwróciłam się do niego stając z nim twarzą w twarz.
-Wystraszyłeś mnie!-zignorowałam jego pytanie.-I gdzie Zoey?
-Dlaczego nie zostałaś tam gdzie ci mówiłem?-nie dawał za wygraną.-A Zoey odesłałem zaraz po tym jak tu przybyliśmy i poprosiłem, aby sprawdziła czy jesteś tam gdzie powinnaś teraz być.
-Pomóż mi. Wykorzystaj moc i przenieś ich w bezpieczne miejsce. Błagam Marco. Zrób to dla mnie. Dla nich.
-A ty niby co chcesz w tym czasie robić?
-Dowiedzieć się czegoś ciekawego.-dopiero teraz to wymyśliłam.
-Alice posłuchaj mnie…-zaczął.
-Nie, Marco to ty posłuchaj mnie. To dla mnie priorytet, aby ci herosi co są tutaj wbrew woli wrócili do domu. Błagam zrób to dla mnie. Cokolwiek się stanie obiecaj, że uciekniesz. To moja wina, że tu jesteśmy. Nie mówię o tym, że uciekłam Sophie tylko o tym, że zostałam wybrana. To o mnie im chodzi nie o ciebie czy tam tych w szopie.
-Alice nie pozwolę ci prowadzić tej wojny samej. Masz przyjaciół, którzy ci pomogą.
-Marco, ja wrócę. Nie żegnam się na zawsze. Masz tylko ich wyprowadzić i uciekać. I macie na mnie czekać. Nawet jeśli mielibyście czekać miesiącami. Dam radę. W końcu jestem śmiertelniczką. Dowiem się co knują i wracam. A ty teraz pójdziesz po resztę. Dam radę. – dodałam na koniec i poszłam w stronę Wielkiego Domu zostawiając syna Hadesa w pobliżu szopy. Teraz mam pewność, że moi koledzy będą wolni. Bo coś mi mówi, że moja wolność dobiega końca i czeka mnie ciężka praca, aby znów ją odzyskać.
Po drodze minęłam podest do ćwiczeń. Było tam kilkunastu herosów i żaden mnie nie poznał. Walczyli z jakimiś mutantami zwierzęcymi. Był na przykład koguto-krokodyl albo
słonio-pawio-podobne. Wow. Nikt chyba tego jeszcze nie widział. Kto to wymyślił? To było przerażające. I niemożliwe zarazem. Wciąż jednak zapominam o tym, że każda rzecz, którą
przeżyłam od czasu tego wielkiego czarnego psa, który mnie zaatakował w tam ten wieczór była dla mnie kiedyś niemożliwa i wyśmiałabym osoby, które uważały to za prawdę. A jednak okazało
się, że bogowie greccy istnieją i mają się dobrze, a w dodatku wcale nie wyglądają staro. A wracając do teraźniejszości. Na arenie walczył także mój stary znajomy Troy. Tylko nie obracaj
się w jego stronę-powtarzałam sobie. Mogło to skończyć się rozpoznaniem mojej osoby.
-Uważaj jak chodzisz, idiotko!-powiedział ktoś do mnie gdy niechcący szturchnęłam go ramieniem gdy obok mnie przechodził.
-O nie…-jęknęłam.
Przyspieszyłam kroku. Niech tylko się nie obraca. Oby był zajęty. Oby był bardzo zajęty.
-Ej, słuchajcie wszyscy.-powiedział znajomy głos i szczęk uderzającej broni ucichł.-Mamy gościa. Alice Cray. Jak miło, że znów zaszczyciłaś nas swoją obecnością.
Puściłam się biegiem. Musiałam dać Marco więcej czasu. Trudne było uciekanie przed otaczającym cię z każdej strony tłumem, ale zanim którykolwiek z tamtych zorientował się, że o mnie mowa to wyszłam ze stworzonego „kółeczka” wokół areny i biegłam w stronę lasu.
-Na co czekacie! Łapcie ją! Nie może uciec!-krzyczał Troy.
Z porównaniem z tymi dziećmi Apolla byłam wolna jak żółw i mogłabym się już poddać, bo to nie ma sensu tylko problem w tym, że ja się nigdy nie poddaję. Biegłam tak jeszcze z może 3 minuty. Musiałam przeskakiwać przez wielkie konary drzew, bo las zarósł od czasu urzędów Chejrona. Widać, że nie mieli bitwy o sztandar. Swoja drogą to chyba nie możliwe, aby las aż TAK bardzo zarósł. Ale nie maiłam teraz czasu się tym zajmować. Bo jakbym nie miała za plecami kilkudziesięciu sługusów Dave’a to może bym pooglądało widoki. Nie wiem teraz co gorsze. Tłum, przed którym uciekają „wielkie” gwiazdy, czy ci za mną. Hmmm… Tłum fanów byłby chyba lepszym rozwiązaniem szczerze mówiąc. Doganiają mnie. Nagle zobaczyłam przed oczami jeden wielki korzeń drzewa wystający z ziemi. To był ostatni widok, który widziałam w pozycji stojącej, bo to właśnie przez niego teraz leżałam na ziemi i miałam miecz przyciśnięty do gardła. Jak na ironie, miecz ten trzymał Troy.
-Jak już mówiłem. Miło cię widzieć Alice.
-Mi szczerze mówiąc nie podoba się to spotkanie, ale to tak oczywiście na marginesie.
Podał mi rękę. Oczywiście nie darowałam sobie sytuacji i przewróciłam go i teraz ja trzymałam mój miecz przy jego gardle.
-Każ im się cofnąć.-powiedziałam.
Ten idiota zaczął się śmiać. Widocznie miał poczucie humoru. Bo jak tu się nie śmiać, gdy ktoś przystawia ci nóż do gardła?
-Alice, ty mnie nie zabijesz. Boisz się.-stwierdził.
-Też kiedyś tak myślałam. Aż się dowiedziałam, że zabiliście moją koleżankę. Uwierz. Nie mam już żadnych kłopotów z hmm… jak to nazwać? Nieśmiałością… strachem? Mniejsza z
tym. Ważne to, że nie zawaham się ciebie zabić.
-Alice Cray.-powiedział ktoś za moimi plecami.
Podobny głos Marco, ale ten był przesycony gniewem. Ale jednak…
Zdezorientowana obróciłam się. To wystarczyło Troy’owi, aby wybić mi miecz z ręki i obezwładnić nadgarstki. Próbowałam się wyrywać,ale to nic nie dało. Podniosłam wzrok. Chciałam w końcu zobaczyć osobę, przez którą teraz stałam bez możliwości walki. Najpierw napotkałam oczy tej oto osoby. Czarne jak węgiel. Inne niż Marco. A jednak takie same.
-Cezar.-szepnęłam.
-Miło, że mnie już znasz. Nie będę musiał się już przedstawiać. Myślałaś, że wślizgniesz się tu niezauważona przez nikogo jak gdyby nigdy nic i uratujesz swoich przyjaciół?
Myślałaś, że ci się to uda?-zaszydził syn Hadesa.
-Dokładnie tak. I niewiele brakowało abym tak zrobiła.
Cezar zaczął się śmiać, a za nim reszta. Co za idioci. Połknęli haczyk. Teraz połowa z uwięzionych jest pewnie daleko.
-Dość.-powiedział przyrodni brat Marco i wszyscy umilkli.-Teraz pójdziesz razem z Troy’em do piwnic i poczekasz na nas grzecznie. Troy zostaw przy niej dwóch herosów i dojdź do nas. Ma im nie uciec. Ty będziesz za to odpowiadał.
-Ty i ty.-wskazał na córkę Ateny i jakiegoś osiłka od Aresa.-Ze mną. Reszta na ćwiczenia.
I tak właśnie kolejny raz byłam w niewoli. Suuuuper. Przynajmniej będę miała co wnukom opowiadać. (O ile dożyję).
Że tak po tobie powtórzę: Suuuuper. 😀 Z mojej strony bynajmniej nie jest to ironiczne. 😀 Tylko mogłabyś dodać parę akapitów, bo ledwie przebrnęłam przez tekst. A oprócz tego, to świetne, wspaniałe i naładowane dużym talentem.
Pytanie tylko – kiedy następna część? Bo nie mogę się już doczekać!
Ech… te problemy moralne. Cytując klasyka: „Masz dylematy jak romantyczna antylopa, która uciekając przed lwem przez sawannę zastanawia się, czy zdeptać, czy ominąć zagrożonego wyginięciem fiołka afrykańskiego. Zdeptać, czy ominąć, zdeptać, czy ominąć… Chaps!” Czy jakoś tak… Ale opowiadanie naprawdę fajne, chociaż i w nim zdarzają się jakże związane ze wszystkimi herosami literówki…
jak ja kocham twoje opowiadania!!! czekam na nie z takim samym zniecierpliwieniem co na kontynuacje moich ulubionych książek. jesteś wspaniała w pisaniu. twoje pomysły są wiecznie ciekawe. masz naprawdę talent, więc go nie zmarnuj! prosze pisz jak najwięcej o alice.
Kilka minibłędzików… eee tam! Chyba nawet tabun „ortów” nie przeszkadzałby w odbiorze TAKIEGO opowiadania… PISZ DALEJ, ALBO:
-urwę Ci łeb,
-naślę na Ciebie moją panią od geografii,
-puszczę Ci „muzykę” Justyna/y Bieber(a).
Oj, Arachne – ciut więcej wyrozumiałości!! Nie wolno tak krzywdzić ludzi… A opowiadanie – cudowne. Mam motyle w brzuchu… 😀 😀 Czekam na CD a jak nie to ponawiam groźby Arachne!!!! DŁUŻSZE!!!!!
genialne genialne