Bitwa
Zaczęły się gorączkowe przygotowania. Bogowie walczyli z tyfonem, więc Olimp pozostawał praktycznie bez ochrony. Zadanie wydawało się łatwe. Problemem okazało się znalezienie dla mnie odpowiedniej zbroi. Gdy w ogóle wymyślił, że podczas bitwy należy chodzić w tym żelastwie? W zbroi wyglądam jak głupek, nic nie widzę, ciągle się glebie, nie mogę chodzić i w ogóle zbroje są strasznie ciężkie i niewygodne… Jednym słowem pase. Tak więc zamiast ćwiczyć szukałem zbroi. W końcu znalazłem taką jedną nie dużo za dużą, bez hełmu (hełm to najgorsza część zbroi). Przed bitwą postanowiłem zobaczyć się z moją armią. To spotkanie jeszcze bardziej przyczyniło się do zwątpienia w zdrowie psychiczne potworów. Jeden z nich zaczął biegać i krzyczeć:
-Sir, nie mogę znaleźć moich kapci.
Inny spytał:
-Panie, a czy parmezan można kupić w puszkach?
A kolejny:
-Sir, sir, nauczyłem się robić przewroty w przód!
-Nie obchodzą mnie twoje kapcie. Nie głupku, nie można. To nie przyda nam się w walce. A czy ktoś widział ostrze zagłady?- Ostrze zagłady to mój własny miecz (nie, nie nauczyłem się walczyć, ale miecz trzeba mieć). Jest jednym z tych magicznych mieczy. A najlepsze jest to, że naprawdę jest mój. Należał do mnie 1000-ce lat temu, należy teraz.
-Nie, nie widzieliśmy.
-Ja widziałem. Bolek smarował nim kanapki. Te z kremem orzechowym. I te z szynką.
-Bolek!!!
-Tak panie?
-Mój miecz.
-Chodzi o ten.- Podał mi ostrze zagłady całe upaprane masłem orzechowym, masłem i szynką.- Wiesz Sir jak świetnie się sprawdza jako nóż.
-Bolek!!! Umyj go natychmiast, ale to już!- Bolek pobiegł do łazienki. Nagle usłyszałem mrożące krew w żyłach wrzaski wydobywające się z wieży stereo.
-Baby, baby…- Złapałem się za głowę. Wystawiłem rękę przed siebie, wystrzeliłem promieniem mocy i roztrzaskałem źródło hałasu.
-Kto śmiał słuchać Justina Biebera?
-Ja…- Po chwili ciszy powiedział mały smoczek.- Przecież Justin jest boski…
-Nie nie jest. To najgorszy z najgorszych. To potwór. To płeć bliżej nieokreślona. Jak możesz go lubić? Zapamiętaj sobie raz na zawsze: Pókim żyje zero Biebera w mojej obecności.
-Dobrze panie.
-A teraz wio! Idziemy walczyć z herosami.
-Tak jest sir!- Odparła armia. Bolek zwrócił mi miecz i poszliśmy się przegrupować.
* * *
Stałem na swoim rydwanie jak sparaliżowany. Percy sam rozwalił połowę mojej głupawej armii. Co prawda mieliśmy sporą przewagę liczebną. Nas BYŁO około 600 (zostało może 300). Herosów było niewiele. Walczyliśmy o most. Nie pamiętam jak on się nazywał. Nogi miałem jak z waty. Zbroja ciążyła niemiłosiernie. Gdy strzała przeleciała mi koło ucha szepnąłem do potwora:
-Wiesz, jednak pożycz mi ten hełm.- Zdjął go i mi podał. Był ciężki i niewygodny. Przynajmniej chronił przed strzałami.
-Panie… eee…
-Co?
-No więc Kronos mówi żebyś coś zrobił i nie stał jak kołek.
-Ok. Chmmm…- Do głowy wpadł mi diabelski pomysł.- Sprowadź tu małego smoczka, tego co rano słuchał Biebera.
-Tak jest sir.- Pobiegł. Po chwili był już przy mnie ze smoczkiem.
-Ty, masz jeszcze jakąś płytę Bimbera?
-Jasne!
-Ma ktoś wierzę?
-Tak.
-Ile nas jest?
-Na tym moście z 300.
-Ok. Przynieś mi wieżę i płytę. I głośniki. Podłącz wszystko.- Pobiegł. Ja skupiłem się na sklepie z nausznikami. Kupiłem 300 par. Wróciłem na pole bitwy. Smoczek czekał ze sprzętem. Podałem mu nauszniki:
– Rozdaj wszystkim naszym i sam załóż.- Ja też założyłem. Gdy wszyscy nasi byli zaopatrzeni włożyłem płytę i kliknąłem play. Maksymalnie pogłośniłem. Z głośników popłynęła śmiercionośna muzyka. Na szczęście nauszniki spełniały zadanie. Herosi zamiast walczyć zatykali uszy.
-Wyłączę to, jeśli się poddacie.- Wrzasnąłem.
-Poddajemy się.- Jęknął ktoś żałośnie.
-Tak!- Poparli go inni. Wycofali się. Wyłączyłem wieże. Most był nasz. Jestem genialny. Poszedłem to zameldować Kronosowi.
-Świetnie, choć to trochę hmm… dziwny sposób. Idź walcz dalej. Tylko w tradycyjny sposób.
-Ok.- Prze teleportowałem się. Uwielbiam to robić. Na początku chciało mi się rzygać podczas teleportacji, teraz odczuwam tylko lekkie zawroty głowy. No dobra pora przyłożyć paru herosom. Ręce przed siebie i promień mocy. Wypaliłem dziurę w jakiejś herosce.
-Ty śmierdzący zdrajco, czy tam szpiegu!
-Siemka.- To był Connor, jeden z grupowych domku Hermesa. Connor był blondynem o ostrych rysach twarzy. Wykonał widowiskowe salto i wylądował obok mnie. Zranił mnie w rękę. Z długiego nacięcia obwicie wypłynęła złota krew. Wkurzyłem się. Poczułem, że oczy zmieniają barwę na czerwony. Nie walczyłem z gniewem. Pierwszy raz w życiu. I nagle do mojej głowy wpłynęły obrazy. Noc pomału zamieniająca się w dzień. Stałem na kolesiem podobnym do Connora. Byłem potężny. W rękach miałem wielki miecz. Zamierzyłem się na kolesia, gdy poczułem cios w plecy. Mocny i bolesny. Ktoś szybko mnie związał. Już miałem się uwolnić gdy zobaczyłem to. Ten kryształ. Facet o morskich oczach i splątanych włosach podszedł do mnie z kryształem. Poczułem ogarniającą mnie niemoc. Potem kolo o władczym wyrazie twarzy (czułem że to mój ojciec) rzekł:
-Wyrzekam się Ciebie synu. Chciałeś nas zniszczyć. Przeklinam Cię. Odbieram Ci moc. Zaklęta będzie w tym.- Wskazał na kryształ. Straciłem potęgę. Uchodziła ze mnie.- Nigdy się nie odrodzisz.- Nieśmiertelność też mnie opuszczała.- Nigdy. Nigdy. Przeklinam Cię synu. A teraz giń!!!- Strzelił we mnie piorunem. Zobaczyłem jeszcze jak kryształ zmienia się w coś w rodzaju krowy morskiej. Ból był porażający…
Wszystkie oczy wpatrywały się we mnie.
-Ty… nieważne.- Connor znowu zamachnął się mieczem. Wyciągnąłem rękę i po prostu wypaliłem w nim dziurę. Byłem rozkojarzony. Spojrzałem na empire state building. Tam był ten potwór. Prze teleportowałem się. Nawet nie rozejrzałem się po wystawnej sali. Podbiegłem do krowy morskiej pływającej w dziwnej bańce. Dotknąłem jej i wróciłem do Kronosa. Zrobił zdziwioną minę. W końcu rzekł:
-Jak Ci się udało?
-Szybki teleport.
-Wow. No dobra. Świat jest nasz. Potrzebujemy jeszcze herosa z wielkiej trójki, który odprawi rytuał. Niebawem odzyskasz pełnie mocy, Syriuszu.- I uśmiechnął się.
-Jaki rytuał?
-Ku twojej czci. Ofiotaur zostanie złożony w ofierze, a moc wróci do właściciela. I znów będziesz najpotężniejszą istotą na świecie.
-Mówisz że Percy mógłby odprawić ten rytuał? Przecież on nigdy by nie zdradził bogów.
-Nie własnej woli. Nakłonimy go zrobi to albo pewna córka Ateny zginie. Tylko trzeba ją złapać. Wyślij potwory.
-Ale kogo trzeba złapać?
-Annabeth Chase.
***
Wiem która to Annabeth. Teraz szedłem wraz z grupą potworów by ją pojmać. A nawet ją lubiłem. Trudno raz się żyje. A tak zasadzie to żyje 2 raz, ale mniejsza z tym. Zakradaliśmy się do pogrążonej w śnie bazy wroga. Jakiś strażnik nas zauważył, ale go uciszyliśmy (domyślacie się chyba jak). Herosi obozowali w hotelu Plaza. Taka sobie miejscówka.
-Elo sir, jak my znajdziemy tą laseczkę?- Spytał potężnie zbudowany lajstrygon. O kurka. Chyba nie będziemy przetrząsać każdego pokoju ani nie wpadniemy tam i nie powiemy Hejka wiecie gdzie jest Annabeth? Nie no co wy nie chcemy jej zabić. Chcemy tylko zaszantażować Percy’ego.
-Wy mieliście się nad tym zastanawiać głupki!- No trzeba na kogoś zrzucić winę, nie?
-Eeee…
-No dobra coś wymyślimy. Najwyżej wezwiemy posiłki.-Wróciliśmy do skradania. Kiedy zobaczył nas następny strażnik postanowiliśmy to wykorzystać. Wyjąłem sztylet i podszedłem do niego.
-Odejdź nieczysta istoto.- Zawołał. Zaśmiałem się.
-Cicho, nie chcemy przecież kłopotów, prawda?- Wystawił swój kawałek spiżu. Uśmiechnąłem się drwiąco, Machnąłem ręką od niechcenia. Miecz wyleciał mu z ręki. Przestraszył się nie na żarty.
-No dobra: gdzie jest Annabeth?
-Nie wiem o kogo Ci chodzi.
-Gdzie jest Annabeth!?- Wskazał ręką drzwi do jednego z licznych pokoi.
-Dziękujemy i do widzenia.- Odsunąłem się od niego i wyciągnąłem rękę przed siebie. Uniósł się w powietrze. Zacisnąłem pięść. Zaczął się dusić. Przytrzymałem chwilę i opuściłem trupa. Uśmiechnąłem się zimno i ruszyłem we wskazanym kierunku. Otworzyłem drzwi. Faktycznie Spałą tam Annabeth.
-Cześć, przybyłem Cię powiadomić o tym że zostałaś porwana.- Szybko wstała.
-Ty…
-Tak, tak wiem co chciałaś powiedzieć. Ty zdrajco itp. Pomińmy ten emocjonujący etap i przejdźmy do błagania o litość.
-Nigdy!
-Stawianie się też możemy pominąć. Bądź mądra i po prostu daj się związać.
-Nie.- Już sięgała po sztylet i czapkę jankesów, ale te przedmioty pofrunęły do mnie (nauczyłem się już tego, nie, nie walę się już w łeb). Pozwoliłem sobie na szyderczy uśmieszek i pogroziłem jej palcem. Zrobiła zakłopotaną minę. Próbowała zwiać.
-Dobra, dość już tej zabawy. Brać ją!- Potwory otoczyły ją i związały. Jeden z nich próbował pić ketchup z opakowania.
-Daj mi to.- Nabazgrałem ketchupem na ścianie: Jeśli chcesz ją jeszcze zobaczyć przyjdź pod empire state building sam. Jeśli zobaczymy większą grupę zabijemy ją. Syriusz
Wyglądało prawie jak krew.
-Idziemy chłopaki.- Wzięliśmy rzucającą się Annabeth i wyszliśmy. W drodze do empire… rozglądałem się po uśpionym Manhattanie świadom że za parę godzin to miejsce może przestać istnieć. Nie, nie żałowałem. Wiedziałem, że po to istnieje. Jestem Syriusz, dziecię zniszczenia. Istota, która zrodziła się by zniszczyć świat. By być po stronie ,,tych złych”. Nie jestem dobry. Wręcz przeciwnie. Ostatnimi czasy odkryłem u siebie skłonności sadystyczne. Nauczyłem się czerpać przyjemność z czyjegoś cierpienia. Uniosłem w górę jakiegoś śpiącego śmiertelnika i rzuciłem nim o ścianę. Zaśmiałem się okrutnie. Mój chichot groteskowo pobrzmiewał w nocnej ciszy. Annabeth spojrzała na mnie błagalnie szarymi oczami. Pod Empire State building czekał na mnie Kronos, ołtarz ofiarny i potwory. Przekazałem im Annabeth. Od razu wiedziały co robić. Przyłożyły jej nóż do gardła. Ofiotaur pojękując leżał na stole ofiarnym. Tak jak przypuszczaliśmy po chwili pojawił się Percy.
-Robisz co Ci karzemy, albo ona zginie.- Wypalił Kronos.
-Czego chcecie?
-Odprawisz rytuał, w którym zwrócisz moc Syriuszowi.- Podał mu pożółkłą kartkę z tekstem rytuału.
-Mam zabić Nessie?
-Tak, inaczej ona zginie.- Annabeth jakoś uwolniła usta.
-Nie Percy! Nie rób tego! Zwrócił byś całą potęgę najniebezpieczniejszej istocie na ziemi! On jest potężny ze szczątkową mocą! Przez wieki nikt nie odważył się nawet go wezwać. Najgorsze typki. Pogrzebiesz ten świat!
-Cicho!
-Annabeth nie mogę Cię zostawić na ich pastwę.
-Dalej dziecię Posejdona, co wybierasz? Rytuał to tak nie wiele.- Percy’emu do oczu napłynęły łzy. Podszedł do stołu i wziął nóż.
-Dla Ciebie Annabeth.- Zaczął czytać.- O dziecię zniszczenie wybacz nam zniewagi. Tyś jest najpotężniejszy i największy. Zwracam Ci twą moc.- Mówił drżącym głosem i wbił nóż w ofiotaura. Poczułem moc. Wielką moc wzniosłem się do góry. Czułem tą energie. Jestem potężny. Jestem Syriusz! Mogę wszystko. Dookoła mnie latały światła. Teraz czułem że żyje. Jestem niepokonany. W końcu opadłem. Spojrzałem na swoje odbicie w kałuży. Ociupinkę się rozczarowałem. Pozostałem chudy. Nawet jeszcze bardziej. Włosy pozostały cienkie i czarne. Skóra przybrała barwę śniegu. Od twarzy odcinały się teraz krwistoczerwone oczy, które wyglądały jakby płonęły. Ale od mojej postaci biła wprost powalająca potęga. A więc tak naprawdę wyglądam. Podobno bogowie mogą zmieniać postaci. Super starzec i super dzidziuś nie wyglądali imponująco. Podobała mi się za to wersja upiornego psa. Miałem w niej puszystą czarną jak smoła sierść, ogromne kły i czerwone oczy. Sweet. Mogłem wyglądać jak chciałem, ale zawsze miałem: czarne włosy, białą cerę, przerażająco chudą sylwetkę i czerwone oczy. Zachciało mi się kichać:
-Aaaa psik!- Posłałem w powietrze kilka samochodów. Wszyscy dookoła mnie struchleli. Uśmiechnąłem się.
-Chyba nadeszła pora na apokalipsę, prawda?- Spojrzałem na przerażonego Percy’ego- Dziś są twoje 16-ste urodziny. Patrz na prezent.- Pstryknąłem, a jakiś budynek rozsypał się w proch. Przepowiednia prawie się spełniła. Zaraz zniszczymy świat. Zdziwieni herosi wyszli z hotelu Plaza.
-Witajcie moi drodzy. Macie 5 sekund na ucieczkę. 5, 4, 3, 2, 1, 0.- Zmieniłem się w sweet psiunia i rzuciłem na przerażonych herosów. Tych co nie zdążyli zwiać rozerwałem na kawałki.
-Chodźmy zniszczyć Olimp Syriuszu!- Zawołał Kronos pobiegłem za nim merdając długim ogonkiem. Potem wskoczyłem w normalną postać. Dzięki moim mocą bez problemu dostaliśmy się na górę. W ozdobnej Sali stało 12 tronów. Każdy inny. Tworzyły zabawny kontrast. Wskoczyłem na obrotowy tron Hermesa i zakręciłem się na nim, strzelając promieniami mocy w kierunku różowego fotela z Barbie girl i krzesełka wędkarskiego. Zanosiłem się przy tym śmiechem. Kronos miał minę dziecka, które dostało wymarzony prezent bez okazji. Kiedy symbole mocy Posejdona, Afrodyty i Hermesa zostały zniszczone przeskoczyłem na srebrny tron Artemidy. Rozsiadłem się strzelając do tronów Ateny, Apolla i tego dziwna od Hefajstosa. Stanęły w płomieniach. Dioni, Hera i Demeter też nie mieli taryfy ulgowej. Na koniec zostawiłem sobie cudo tatuśka. Miałem niezłą zabawę rozwalając ten złom. Potem po prostu podpaliłem salę i z niej wyszedłem. Poza salą tronową były tu też domki pomniejszych bóstw. Domyślacie się co z nimi zrobiłem. Olimp spłynął krwią mniejszych bóstw. Teraz zaczęło się szaleństwo. Niszczyłem świat. Najmniejszy mój gest wywoływał trzęsienia ziemi. Przerażeni śmiertelnicy nie wiedzieli co się dzieje. Dobra Bay, Bay ludzie. Pora kończyć. Patrzyłem z dumą na płonące kontynenty. Na wodę zalewającą lądy. Na trzęsienia ziemi. To wszystko moja robota. Mój śmiech pobrzmiewał tej nocy wyjątkowo głośno. Jestem Syriusz. Wcielenie zła. Po tej nocy nie zostało już nic z świata jaki wszyscy znali.
Epilog
Stałem na skale. Wpatrywałem się w ruiny świata. Miałem na sobie powiewający płaszcz. Wstawał krwawy świt. Nowe era. Era rządów dziecka zniszczenia. Czułem mściwą satysfakcje. Obok mnie stał Kronos ze swoją powalającą minką przeszczęśliwego bachora. Położył mi rękę na ramieniu.
-Kronosie, ale co my zrobimy z tymi ruinami?- Spytałem. Odpowiedź nie nadeszła.
Od autora: I jak? To już koniec przygód Syriusza, ale mogę to kontynuować w ,,Post apokaliptycznym świecie”. To będzie o jednej z nielicznych którzy przeżyli katastrofę. Ale mogę też zacząć pisać coś nowego. Co wolicie?
Będę musiał wyrazić się z dwóch perspektyw:
1. jako Nauczycielka polskiego – ort. ort. ort. ort. ort. Praca nie na temat, odbiegająca od rzeczywistości!
2. jako Voyt – jest to pierwsze opowiadanie na tym blogu, podczas czytania którego naprawdę się śmiałem. Masz fantazję i humor, i naprawdę świetne pomysły. A co do pierwszego akapitu – myślę, że powinniśmy zmienić nazwę bloga na: Blog półboskich przeciwników justina biebera!
No jak dla mnie cudowne, gdyby tak zapomnieć o książce. Tylko że aż do tego stopnia nie udało mi się zapomnieć i trochę się zdenerwowałam. Nie lubię kiedy coś odbiega od oryginału, więc dopiero uznając to za drugą wersję zakończenia mogę stwierdzić, że jest super, extra i świetne. I przepraszam że się czepiam. Już tak mam. 😀
No gratuluje zniszczyłaś Olimp.
No, nareszcie ktoś porządnie zniszczył olimp. Ale załatwienie obozowiczów na moście wymiata!
Cudo, naprawdę. Udało ci się zniszczyć Olimp. 😉 Ten fragment, kiedy załatwił obozowiczów Bieberem, po prostu genialne.
Oczywiście literóweczki (który już raz to mówię? bo się zgubiłam…), do tego „kochane” małe litery. Nie czepiam się o zmienione zakończenie, nawet mi się podobało… ale akcja pędzi jak pobity dres do mamusi…
Justin Bieber- zwiastun zagłady! 😀
Również wykryłam literówki, ale poza tymi potworkami bardzo mi się podobało No oczywiście big,mega + za Bibera!!
Ogółem super!!!
Najokrutniejszy sposób pokonania herosów? Oczywiście: puszczenie im na fulla Biebera! Mam nadzieję, że chociaż, skoro już zniszczył świat, to mam nadzieję, że Justinkę też.
Co do stylu, śmiesznych momentów itp.: Mykso, musisz zainteresować się trochę ortografią. Ale tak źle nie jest, da się zrozumieć.
„Super dziadziuś i dzidziuś mnie po prostu rozwalili. Podobała mi się scenka: słodki piesek, merdając ogonkiem, przychodzi do kronosa po zlikwidowaniu kilkunastu herosów w celu zniszczenia Olimpu. Inteligencja potworów wzrasta!
Trochę głupi epilog, a opis końca świata mieści się właściwie w jednym akapicie.
Już nie mogę się doczekać „Postapokaliptystycznego świata”!
Kocham scenę porwania Annabeth!
C U D O ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! ! !! ! ! ! ! !
Taka mała uwaga: nie mógł kupić zatyczek do uszu, bo śmiertelnicy spali. Wystarczyło po prostu je wziąć.
Historia mi się podoba.Prócz jednego szczegółu,co do tego co Percy zrobił.Może to i uczuciowy szaleniec ale on dobrze by wiedział,że Annabeth by mu tego nigdy nie wybaczyła.Jak to napisał Rick Riordan „Annabeth nie wybaczyła by mi gdybym poświęcił Olimp dla niej” Sama historia extra
Cudowne!!!!! Sweet psiunio mnie rozwalił 😀
cudowne