Oczywiście mój sen nie trwał zbyt długo, bo po kilku godzinach obozowicze z domku Hermesa zaczęli się wiercić, jakby mieli owsiki.
Usiadłam na łóżku i przetarłam oczy. Nadal zaspana rozejrzałam się po pomieszczeniu. W domku zostały tylko trzy osoby: Ja, chłopak, któremu pięknie ‘ukradłam’ łóżko i jakiś obrócony do mnie plecami blondynek. Z tego, co udało mi się ustalić, to rozmawiał z tym drugim chłopcem. Po chwili jednak odwrócił się w moją stronę.
Miał blond włosy (ale to już wiecie), niebieskie oczy i trochę jakby elfie zarysy twarzy, które się ułożyły w taki grymas, który sugerował, że nie jest przeszczęśliwy. Wyglądał na jakieś 13 lub 14 lat. Czyli mniej więcej na mój wiek.
-Masz zamiar dzisiaj iść na kolację? – zapytał.
-A teraz jest?
-Noo, nikt Ci nie powiedział?
-Nie.
-Gdzie twój opiekun? Nie powinien być teraz z Tobą?
Teraz wiedziałam, że ma na myśli Erolla, a nie moich rodziców.
-Nie ma go tu i chwała mu za to, a wspomnij o nim jeszcze raz, a Ci przywalę.
-Jasne, tak w ogóle to jestem Luke – powiedział.
-Super, a ja Evelyne – przedstawiłam się bez entuzjazmu.
Skierowałam się w stronę drzwi i stanęłam na werandzie.
-Ej, a gdzie ta kolacja? – zapytałam.
-W pawilonie jadalnym – odpowiedział Luke, a ja spojrzałam się na niego, jak na idiotę, bo nie miałam bladego pojęcia, gdzie to jest.
-Chodź – syknął i zaczął prowadzić mnie przez obóz. W końcu dotarliśmy do celu.
Z moich wyliczeń wynikło, że było tam 13 stolików, w czym jeden był znacznie większy i siedzieli przy nim znacznie starsi osobnicy. Jak na przykład ten gostek z zadkiem konia i król buraków, który prawie oberwał piorunem.
Zajęłam miejsce przy pierwszym lepszym stoliku. Siedziałam i czekałam, aż podejdzie do mnie jakiś kelner. Zawiodłam się, bo zamiast tego usłyszałam tylko głos Luke’a za sobą.
-Hej, to nie twój stolik, chodź do naszego – uprzedził i pociągnął mnie za ramię. Natychmiast zdzieliłam mu w tą nieszczęsną rękę.
-A co to za różnica?
-Wielka, każdy domek ma przydzielony stolik.
-Świetnie – mruknęłam i wstałam. Poszłam za kolegą. Stanęliśmy przed najbardziej wypakowanym stolikiem. Kilka osób nawet grzało miejsca na podłodze.
-Ty sobie żartujesz?! – wycedziłam do niego i podeszłam do jakiegoś miejsca z brzegu. Chwyciłam szybko za ramie dziewczynę siedzącą w tym miejscu i w ułamek sekundy wylądowała na podłodze.
-Wybacz, ale teraz to moje miejsce.
-Ej!
W końcu, gdy stwierdziłam, że nie grozi mi zrzucenie mnie z ławki, wsłuchałam się w rozmowy współlokatorów. Najwyraźniej rozmawiali o jakiejś nadchodzącej wycieczce. Zrobiłam zdezorientowaną minę. Dostrzegł ją Luke, bo odpowiedział na zadane głęboko w moich myślach pytanie.
-Pojutrze mamy wycieczkę na Olimp i każdy jedzie… łącznie z Tobą – powiedział i puścił mi oczko.
-Świetnie – mruknęłam.
Po kilku minutach koło naszego stolika zaczęły się pojawiać Driady (jeszcze nie skumałam, co, lub kto to dokładnie jest. Wiem tylko, że robiły za kelnerki). Nałożyłam sobie na talerz trochę podanego przez nie jedzenia.
Potem dostrzegłam, że dzieci podchodzą do czegoś w rodzaju pochodni stojącej na środku pawilonu. Wrzucały do niego prawdopodobnie resztki jedzenia.
-Evelyne, teraz ty! – powiedział Luke.
-Ale co ja?
-Oddaj cześć Bogom – dopowiedział poznany dzisiaj Travis.
-Ty tak na serio?
-Tak, każdy to robi. Idź, wrzuć do ognia kawałek jedzenia i tak, jak to robi każdy nieokreślony półbóg-poproś, aby Cię twój rodzic określił.
Odchrząknęłam w odpowiedzi i wykonałam to, chociaż nie pochwalałam tego zwyczaju, bo według mnie było to trochę denne.
Po kolacji usiadłam na łóżku i zaczęłam myśleć o zbliżającej się wycieczce, rozglądając się po pokoju równocześnie. Wtedy mój wzrok padł na kartkę powieszoną koło drzwi. Wstałam niechętnie z łóżka i zaczęłam śledzić litery wzrokiem.
Angielski nie szedł mi zbyt dobrze, więc trochę mi zajęło odszyfrowanie znaków. W końcu się udało. Było to coś w stylu planu lekcji. Fajnie jednak byłoby, aby TAKI był w szkole. No bo moim zdaniem zajęcia takie jak Jazda na Pegazach (Chcę dostać czarnego!), czy wykuwanie zbroi jest ciekawsze niż taka matematyka.
Według planu, na dzisiaj nie było już nic zaplanowane, ale na jutro około 19.00 dostrzegłam zajęcie, które od razu rzuciło mi się w oczy – „Bitwa o sztandar”… cokolwiek to jest.
Był już późny wieczór i większość obozowiczów położyła się spać. W moim domku jakaś połowa postanowiła jeszcze posiedzieć. Zebrali się w kółku, na środku pokoju i prawdopodobnie szykowali się do jakiejś gry.
Uważnie im się przyglądałam, wtedy Luke odwrócił się w moją stronę i zaprosił mnie do zabawy. Byłam trochę niechętna, ale z drugiej strony, co mi szkodzi. Dosiadłam się do nich.
-Dobra, no to teraz obstawiamy, czyim jest się dzieckiem.
Tak rozpoczęła się zabawa. Przy wielu osobach obozowicze mieli dylemat, kogo zaproponować. W końcu doszło do mnie.
-Ja myślę, że ona jest córką Aresa – powiedziała dziewczyna zepchnięta przeze mnie z ławki.
-Zdecydowanie – potwierdził chłopiec „od łóżka”.
Wiele osób po nich przytaknęło.
-A może Hades? – zaproponował ktoś.
Nastała cisza. Po chwili jednak przerwał ją Luke.
-To niemożliwe, przecież Wielka trójka nie może mieć dzieci.
-Racja.
-Ale o czym wy w ogóle do mnie gadacie? – zapytałam rozzłoszczona.
-Jeszcze nie załapałaś?
-Nie, może ktoś mi wyjaśni?
-Zostałaś adoptowana. Nie wiadomo, kto jest Twoim biologicznym rodzice. Właśnie próbujemy to ustalić. Wiemy tylko tyle, że jest nim ktoś z greckich bogów.
-Greckich bogów? Nie przeginacie teraz? ONI NIE ISTNIEJĄ. Ja się nie dam wrobić! Wy wszyscy jesteście porąbani… A ty w szczególności! – wykrzyczałam i zdzieliłam z całej siły Luke’owi w policzek.
Szybko wybiegłam z domu i skierowałam się w stronę lasu. Nie chciałam mieszkać w czterech ścianach. To mnie dołowało. Zdecydowanie wolałam jakiś las lub jaskinię. Wreszcie wbiegłam tam, gdzie chciałam. Z kocią zwinnością wdrapałam się na pierwsze lepsze drzewo.
W jednej chwili coś bezprawnie wtargnęło mi na rękę. Miałam ogromną chęć to strzepnąć. Zdążyłam już podnieść rękę i prawie się zamachnęłam, ale w ostatniej chwili spojrzałam na to, co siedziało na mojej prawej, górnej kończynie. Dostrzegłam na niej kształt niewielkiego (chociaż nie zupełnie jestem pewna, co do wielkości) zwierzęcia. Wokół ręki owinął mi się półmetrowy wąż.
-Co tam u Ciebie, malutki? –spytałam uśmiechając się szeroko do stworzonka.
Nie bałam się go, wręcz przeciwnie. Czułam w tej istotce przyjaciela. Z tego, co wywnioskowałam, to ona we mnie też. Niewinnie wyciągnęłam prawą rękę w jej stronę. Pogładziłam węża po trójkątnej, gadziej głowie.
Po kilku minutach zmrużyłam oczy i usnęłam.
Po godzinie obudziłam się i spadłam z drzewa. Powodem było to, że obudził mnie krzyk. Ktoś rozpaczliwie wołał o pomoc… w środku nocy.
Czyżby moja ukochana bogini od jabłka była by jej matką? Opowiadanie super, chodź taką dziewczyne bym trzepnął raz a porządnie w głowe za takie zachowanie Czekam na ciąg dalszy
Cudne. Jej charakterek wymiata! Skoro nie Ares to stawiam na Hadesa.
Nie mam pojęcia czyim jest dzieckiem, ale jeśli to jest ten Luke co ukradł piorun, to na Olimp wtedy wybierało się czworo obozowiczów 😉 ale co tam. Jej wybuchowy charakter jest cudny. Napewno przeczytam ciąg dalszy
Nie pamiętam, żeby na Olimp się wybierało wtedy 4 obozowiczów, a niestety książkę czytałam dawno i zapomniałam o tym szczególe. Nie miałam możliwości sprawdzić, bo pożyczyłam koleżance. W każdym bądź razie już tego nie zmienię, bo rozdziały są wysłane… Chyba w każdym opowiadaniu jest coś niezgodnego z książką, więc sorry za to;p
Opowiadanie zajefajne, czekam na dalszą częsć i też nie mam pojecia kto jest jej boskim rodzicem.
Super! Już przestaję zgadywać, kto jest jej rodzicem od strony olimpijskiej. Wolę poczekać, aż to się wyjaśni. (Bo niedługo się wyjaśni, tak?) 😀
Nie mogę się doczekać kolejnej części!
Tak, wyjaśni się na pewno, co prawda poczekacie sobie jeszcze trochę, bo mam napisane 7 rozdziałów i jeszcze nic nie wyszło, właściwie są już wyraźne znaki, ale pewności nie ma.
To jest the most XD opko o dziewczynie na tym blogu!!!
Hmm… Lubi węże? To mi sie kojarzy z HP ale okejj… 😀 Opowiadanko – mega!
cudowne opowiadanie biedny luke oberwał