Rozdział dziesiąty. (cały opiera się na wspomnieniu)
– Usiądź w salonie, a ja wezmę apteczkę. – mała dziewczynka wpuściła do domu swojego nowego kolegę. Był cały podrapany, na dłoni miał ciętą ranę. Rozejrzał się dookoła. Salon był bardzo gustowny, ogromny telewizor wisiał naprzeciwko miękkiej sofy. Ściany utrzymane w ciepłej barwie zieleni, na tle której odcinały się mahoniowe meble.
Niezła rodzinka, pomyślał. Bogata. Widział w nowej znajomej kogoś niezwykłego.
– No, ostrzegam, może trochę szczypać. – uśmiechnęła się do niego.
Poczuł jak na policzki wstępuje mu rumieniec.
– Nie musisz tego robić.
– Sądzę, że ci się to przyda, więc siedź cicho i znoś cierpliwie ból. – odpowiedziała i wyjęła z apteczki wodę utlenioną. Po chwili rękę i kolano miał zabandażowane. Została twarz. Blanca usiadła koło niego i wzięła do ręki maść. Nabrała trochę na palec i przyłożyła mu delikatnie do policzka. Powoli i ostrożnie rozsmarowywała lekarstwo. Widział, że też jest skrępowana.
– Dziękuję. – mruknął nie patrząc jej w oczy, gdy skończyła.
– Proszę. – uśmiechnęła się. Nie chciała go pytać, czemu uciekł.
Pozwoliła mu milczeć, za co był jej wdzięczny. W tym momencie do domu wszedł jej ojciec. Gdy Luke spojrzał na niego, musiał przyznać, że był bardzo przystojny.
– Cześć kochanie. O, dzień dobry… – przywitał się. Patrząc na swoją córkę i obcego chłopaka wiedział, że czas jej wszystko wytłumaczyć.
– Ja przepraszam za najście, bo ja… – chłopak zaczął się jąkać.
Bał się reakcji mężczyzny, nie chciał też aby dziewczyna dostała przez niego karę.
– Przecież nic się nie stało. Blanca, obmyłaś ranę? Wodą a potem nałożyłaś okład z babki? – odezwał się jej ojciec. Luke rozdziawił buzię ze zdziwienia.
– Tak, tak jak zawsze. No i oczywiście bandaż. – odpowiedziała.
Zamknęła apteczkę i wyniosła z powrotem do kuchni. Luke został sam na sam z jej rodzicem.
– Jesteś synem, no wiesz? Hermesa? – zapytał mężczyzna. Zaskoczyło go to pytanie. Nie spodziewał się, że to widać.
– Masz jego rysy twarzy. – uśmiechnął się.
– Rozumiem. – speszył się. Nawet nie wiedział, że jest do niego podobny.
– Będę musiał powiedzieć jej prawdę. Cieszę się, że jesteś. Mam nadzieję, iż pomożesz mi ją z tym zapoznać. – odezwał się mężczyzna. Luke nie zdążył odpowiedzieć, bo w tym momencie weszła Blanca. W czasie swojej nieobecności zgarnęła włosy w kitkę na bok i zmieniła ubranie. Wyglądała bardzo ładnie i Luke zastanawiał się, czy dobrym pomysłem byłoby się odezwać.
– Kochanie, musimy porozmawiać. Twój kolega pomoże mi wszystko wyjaśnić. – ubiegł go jej ojciec. Dziewczyna usiadła obok niego na kanapie i spojrzała na swojego tatę.
– Widzisz…to nie jest łatwe. Możesz mi wierzyć lub nie, ale wszystko co teraz powiem to absolutna prawda. – wziął głęboki oddech i kontynuował – bogowie olimpijscy wciąż żyją, przeprowadzili się na zachód. Ja natomiast jestem dzieckiem jednego z bogów. Jestem herosem, synem Apolla. – z każdym słowem oczy Blanki robiły się co raz większe. – ale to nie wszystko. Twoja babcia, a moja matka też nie jest zwykłą śmiertelniczką. Jest córką Afrodyty. Masz w sobie bardzo pomieszaną krew i jest ona wyjątkowo mocna. Masz również wiele umiejętności, których nie posiadają inne dzieci.
– Uznajmy, że to prawda. W takim razie, kto jest moją matką?
– Bogini mądrości, Atena. – odpowiedział.
– Nie?! Naprawdę?! Czyli to szybkie przyswajanie wiedzy, inteligencja, pamięć… to wszystko po niej?
– Tak. Mam nadzieję, że rozumiesz moją decyzję o powiedzeniu ci tego.
Blanca wstała i przytuliła się do ojca. Kochała go najmocniej na świecie i nie potrafiła się na niego gniewać. Odwróciła się do Luke’a i powiedziała:
– Ty też jesteś dzieckiem boga?
– Ja? Tak… jestem od… Hermesa. – przyznał dość niechętnie.
Niezbyt podobało mu się wyznawanie prawdy o sobie, jednak czuł, że jej mógłby powiedzieć wszystko. – Ale moja mama jest śmiertelniczką. – dodał.
– Luke, poczekaj. – powiedziała Blanca, widząc jak chłopak zbiera się do wyjścia.
– Nie mogę. – uśmiechnął się do niej. – Muszę znaleźć coś do jedzenia i jakąś wygodną ławkę w parku. Może się jeszcze kiedyś spotkamy. – wtedy Blanca zrobiła coś niespodziewanego. Podbiegła do niego i złapała go za rękę.
– Możesz nie dać sobie rady. Zostań, proszę. Przyda ci się pomoc no i miejsce do spania. – chłopak spojrzał jej w oczy. Dopiero teraz zauważył, że są bardzo zielone. Miały przyjemny kolor, podobny do trawy.
– Ja… nie wiem czy mogę. – spuścił głowę. Był bardzo wysoki, co często uważał za swoją zaletę.
– Blanca… – zaczął groźnym tonem jej ojciec. – na górę.
– Że co?! – oburzyła się szatynka.
– Jazda szykować koledze miejsce do spania. Jak to zrobisz, dasz mu jakieś moje stare ubrania. Ja wychodzę, mam sporo roboty przy przeksięgowaniu. Do zobaczenia. – pocałował córkę w czoło, wziął jabłko, teczkę i wyszedł. Luke patrzył ze zdziwieniem.
– No to chodź, dam ci ubrania i zaprowadzę do łazienki. – Blanca pociągnęła go w stronę schodów.
– Wiesz, że nie musisz tego robić? – zapytał.
– Ale chcę. A ty nie masz nic do gadania. – poszli do jej pokoju. Był przestronny, w kolorze brzoskwini. Przyjemne hebanowe meble, na biurku laptop, biblioteka pełna książek, ogromne okno z widokiem na basen. A pośrodku pod ścianą, na której wisiał ogromny obraz przedstawiający jakąś akcję w siatkówce, stało dwuosobowe łóżko. Ma życie jak księżniczka, pomyślał.
– Poczekaj tu chwilę, znajdę jakieś ubrania.
– Twój dom jest niesamowity. – powiedział. Dziewczyna zawstydziła się, wydukała ciche dziękuję i wyszła. Luke zaczął przyglądam się książkom. Większość dotyczyła medycyny, był też kodeks prawny. Sporo literatury pięknej, fantastyki i innych powieści, doszukał się nawet kilku starych ksiąg historycznych. Zastanawiał się, kim ta dziewczyna chce zostać w przyszłości. Koło laptopa znalazł jakieś zapisane kartki pełne adresów i jakichś haseł, których nie umiał rozszyfrować. Przez dysleksję nie potrafił czytać po angielsku.
Odchodząc, strącił przez przypadek z biurka teczkę. Kartki posypały się po pokoju. Gdy Luke je zobaczył, zagwizdał z podziwu. Pełne były obrazków, zwłaszcza ludzi w różnych sytuacjach, wszystkie wyglądały jak żywe. Na kilku rysunkach zauważył zilustrowane mity greckie. Był Herakles pokonujący hydrę, Jazon ze Złotym Runem, koń trojański, a nawet narodziny Afrodyty.
– Mam tu trochę za dużą koszulkę i spodnie. Wzięłam ci pasek, żebyś… – Blanca weszła do pokoju. Widząc Luke’a ze swoimi szkicami zaczerwieniła się.
– Przepraszam, to przez przypadek. – zawstydził się blondyn.
– Nic się nie stało. Nikt dotychczas nie widział moich prac. W łazience masz naszykowaną kąpiel, tylko wybierz sobie płyn. Pierwsze drzwi na lewo. – podała mu ubrania. Wziął je i wyszedł. Kiedy został sam, odetchnął. Nie wiedział czemu w jej obecności peszył się jak nigdy dotąd. Może to ta krew bogini miłości? Zanim wskoczył do wanny, przejrzał wszystkie płyny, jak mu radziła Blanca. Znalazł jeden o zapachu drzewa sandałowego i wlał dwie miarki. Wanna wypełniła się pianą po brzegi. W trakcie kąpieli myślał nad tym, co powinien zrobić dalej. Nie tylko on, Blanca też była herosem. I to naprawdę mocnej krwi. Siedział tak blisko godziny, gdy poczuł, że najwyższy czas podziękować szatynce za opiekę. Gdy wyszedł z łazienki w nowych ubraniach, jej pokój był pusty. Usłyszał natomiast muzykę dochodzącą z dołu. Okazało się, że w kuchni grało radio, a przy blacie stała Blanca z wprawą krojąc warzywa. Kilka odpowiednich ruchów i pomidor był w plasterkach.
– O, już się wykąpałeś? Myślałam, że zdążę coś przygotować.
– Dlaczego jesteś dla mnie taka miła? – zapytał wprost. Zauważył diametralną zmianę na jej twarzy. Szczery uśmiech zamienił się w osłupienie.
– Ja… może dlatego, że jesteś w jakiś sposób podobny do mnie? Poza tym, potrzebna ci była pomoc. – odpowiedziała. I dlatego, że jesteś przystojny, dodała sobie w duchu.
W tym momencie odezwał się alarm w piekarniku. Dziewczyna otworzyła go i wyjęła blachę z jedzeniem. Natychmiast w powietrze uniósł się zapach pieczonego sera.
– Co to? – zapytał.
– Nasz obiad. Zapiekanka z serem i makaronem. Mój osobisty przepis.
Możesz postawić ją na stół? Dokroję jakąś sałatkę. – powiedziała. – Szklanki są w drugiej szafce po lewo, na dole.
Chłopak zrobił co kazała i po chwili jedli ciepły posiłek przy delikatnym akompaniamencie radia. Nie czuł się zbyt pewnie. Patrząc na szybkie i dokładne ruchy sztućców dziewczyny, spuścił głowę. Blanca spojrzała na niego i wnet pojęła co się dzieje. Podeszła do niego z tyłu i złapała go za nadgarstki.
– W lewej ręce widelec, w prawej nóż. Widelec nastawiasz pod tym kątem i kroisz za nim nożem. – mówiąc to, poruszała jego dłońmi i ustawiała sztućce w odpowiedni sposób. Ich twarze były bardzo blisko i Luke czuł, że robi mu się gorąco. – Mój ojciec wychował mnie w kompletnej etykiecie. – wyjaśniła.
– To chyba dobrze?
– Niby tak, jednak nauka tego to katorga. Masz ochotę na coś w telewizji, komputer, czy spacer?
– Nigdy nie grałem na komputerze. – wymamrotał.
– Chodź, wytłumaczę ci wszystko. – uśmiechnęła się i włożyła naczynia do zlewu. – Potem pozmywam. – dodała widząc jego minę.
Przez kolejne kilka godzin Blanca tłumaczyła mu używanie komputera.
Kiedy dowiedziała się, że Luke ma dysleksję, uniosła lewą brew do góry.
– Ty pewnie dzięki tej mieszanej krwi jej nie masz. – powiedział.
– Ja mówię w kilku językach, może dlatego. Jestem Polką, ale mój tata przeprowadził się tu, bo szukał pracy.
– W jakich językach mówisz?
– Po polsku, angielsku, hiszpańsku i włosku. A teraz uczę się francuskiego i niemieckiego. – oznajmiła z dumą.
Cały wieczór oglądali telewizję, Blanca pokazała mu nawet swoją ulubioną kryjówkę na drzewie. Gdy było już późno, wrócił jej tata. Luke siedział przy komputerze, rozwalając kosmitów w jakiejś grze, a Blanca rozmawiała z ojcem. Mężczyzna wytłumaczył jej wszystko co wiedział o Obozie i dał specjalny plecak, który mieścił każdą rzecz. Powiedział też, że skontaktuje się z kierownikiem, by ich przyjął. Gdy wróciła na górę, Luke siedział we wnęce, patrząc na gwiazdy.
– Wszystko w porządku? – spytała. Odwrócił się do niej. W blasku księżyca, przydużej koszulce i spodenkach wyglądała całkiem ładnie.
– Nie wiem. Zastanawiam się, jak to będzie, gdy się tam dostaniemy.
– Damy radę. Ale powiem ci, że możemy ruszać o świcie. Widzisz… chcę się wyrwać od taty. Kocham go, ale wolałabym pójść z tobą do Nowego Jorku. – chłopak osłupiał.
– To niebezpieczne.
– Ja to wiem. Ale tylko w ten sposób mogę się sprawdzić. Damy radę.Wezmę apteczkę z kuchni i wyruszymy.
Luke patrzył na nią ze zdziwieniem. Była taka pewna swego, uparta… Zrozumiał, że będzie się musiał od niej dużo nauczyć.
O-okey…
Ten rozdział jest naprawdę, ale to naprawdę świetny.
Masz znokomity styl pisania.
Taki łagodny, przejrzysty. Coś pięknego.
Czułąm się tak jakbym siedziała w tym salonie i przyglądała się im. Jakbym była uczestniczką tych wydażeń.
Wprowadzić mnie w taki stan nie jest łatwo.
No a tu się to udało. Chyba pierwszy raz odkąd się tu zalogowałam.
Gratulacje. Masz wielki talent…
****!!! TO JEST ***! JA ***, JAKIE *** OPOWIADANIE!!!
Po prostu świetne… Warto było poczekać… Gdy to czytałam, czułam się, jakby łagodnie kołysały mną fale oceanu… Pomimo tego, że nie ma żadnych konkretnych zdarzeń opowiadanie wcale nie jest nudne. Wręcz przeciwnie! Trzymaj tak dalej!
Przepraszam, że tak długo nie napisałem komętarza, ale sprawy z moim opowiadaniem. To opowiadanie jest cudne! Bardzo dobrze się czyta i wspaniała treść. Oby tak dalek jak to napisały moje poprzedniczki
Jestem po prostu zaszokowana i zachwycona. Masz talent. Oby tak dalej.
Zajefajne!! Uwielbiam twój styl pisania!! 😀
genialne