Po śniadaniu Annabeth, Apu i ja udaliśmy się nad morze, gdzie czekali na nas Chejron, Argus, Rosie i Lily. Rosie miała na sobie fioletową koszulkę z indiańskimi wzorami i obcisłe czarne dżinsy. Wyglądała jak zwykle pięknie. Lily ubrała się w zieloną koszulkę, idealnie komponującą się z jej rudymi włosami i prostą, lnianą spódniczkę. Po chwili dołączył do nas Percy, który miał jeszcze zaspane oczy, rozczochrane włosy i próbował w biegu założyć skarpetki. Na horyzoncie widać było wielki, biały żaglowiec. Obok pomostu (to tu jest pomost?) kołysała się motorówka.
– Macie na pewno wszystko? – zapytał centaur.
– Hmmm… – zacząłem przeszukiwać kieszenie. Torbę mam, gitarę mam, gacie na zmianę mam, smycz dla Apu mam… – Ja mam wszystko, nie wiem jak reszta.
Nagle Percy zaczął się nerwowo rozglądać i przeszukiwać kieszenie. Patrzyliśmy na niego jak na wariata, dopóki Annabeth nie szturchnęła go i nie oddała mu jego miecza. Apu nie miał nic, podobnie jak Rosie, którzy wszystko oddali mnie na przechowanie.
– Chejronie – powiedziałem. – Jest jeszcze jedna sprawa.
– Słucham, moje dziecko.
– Bo my i Apu… jesteśmy tu tak jakby nielegalnie. Nie mamy paszportów. Możemy mieć potem problemy we Francji
– O to się nie martw, chłopcze – Chejron włożył rękę do wewnętrznej kieszeni i wyciągnął z niej dwie granatowe książeczki. Podał jedną z nich mnie, drugą otrzymał Apu.
– Super! Jesteśmy Amerykańcami! – krzyknąłem.
Chejron dał nam wszystkim jeszcze po sakiewce złotych drachm i 100 euro. Dodając do tego jeszcze moje oszczędności, plus to, co wczoraj wygrałem w pokera, minus kasa którą wiszę jeszcze paru osobom… o kurde, jestem bogaty!
– Pozostaje mi tylko życzyć wam powodzenia – powiedział centaur. – Obyście powrócili żywi.
Wsiedliśmy do motorówki, którą Argus zawiózł nas na łódź. Była to trójmasztowa fregata, podobna do „Daru Pomorza”, lecz znacznie unowocześniona. Maszty były aluminiowe, a żagle i liny nylonowe. Na burcie miał napis „Eye of the Tiger”. Weszliśmy na pokład po sznurkowej drabince, a Argus odpłynął z powrotem do Obozu. Zastanawiałem się, jak będziemy mogli w ogóle tym płynąć, w końcu do żeglowania takim statkiem potrzeba kilkudziesięciu osób. Jednak, kiedy tylko wszyscy znaleźliśmy się na pokładzie, statek ruszył, jakby znajdowała się na nim niewidzialna załoga.
Pokład był wyposażony tak jak luksusowe statki wycieczkowe (tylko, że za nic nie musieliśmy płacić). Była tu restauracja, wygodne kajuty, basen, pole do minigolfa, a nawet złote toalety. Dziwnym trafem 😉 cały czas płynęliśmy z wiatrem, i to dość szybko. Rosie i Lily poszły się opalać, Percy wskoczył do basenu, a Annabeth poprosiła mnie i Apu, żebyśmy nauczyli ją mówić po polsku. Usiedliśmy przy stoliku na pokładzie i zaczęliśmy naukę. Po godzinie przerobiliśmy powitania, przedstawianie się i kilka przydatnych zwrotów. Moja siostra zadawała bardzo dużo pytań i, o dziwo, całkiem nieźle szło jej mówienie w naszym języku. Percy to pewnie by się od razu zniechęcił.
Po jakimś czasie Apu poszedł do Rosie i Lily, a ja zszedłem pod pokład. W jednej z kajut znalazłem GPS-a, z którego odczytałem, że jesteśmy już gdzieś w połowie drogi. Nieźle, skoro wypłynęliśmy jakieś sześć godzin temu. Położyłem się na łóżku i nie wiem dlaczego, nagle ogarnęła mnie senność.
***
– Wstawaj – usłyszałem dziewczęcy głos nade mną.
– Co jest? – obróciłem głowę i zobaczyłem stojącą nade mną Rosie.
– Jesteśmy już prawie na miejscu.
– Naprawdę? – sięgnąłem po GPS-a. Rzeczywiście, zbliżaliśmy się już do wybrzeża Francji. Wyszedłem na pokład i zauważyłem, że słońce zaczęło powoli zachodzić. Na horyzoncie było widać ląd.
– Jak to się stało, że tak szybko dopłynęliśmy? – zapytałem Percy’ego. Wiedziałem, że 100-kilometrowy rejs z Kołobrzegu na wyspę Bornholm trwa cztery i pół godziny, a na przykład Kolumb do Ameryki płynął dwa miesiące.
– Za parę miesięcy takie rzeczy cię przestaną dziwić – odpowiedział Percy. Może i ma rację…
Poszedłem na dziób statku, żeby zobaczyć ląd lepiej. W morzu pływało mnóstwo śmieci, jakieś papiery, folie, butelki z zielonym płynem…
Zaraz, zaraz, butelki z zielonym płynem? O kur…
Statek uderzył dziobem w jedną z nich.
ŁUBUDU! (albo: KABOOM!, jak kto woli)
Łodzią zatrzęsło tak, że wszyscy się przewróciliśmy. Kiedy wstałem, zauważyłem wielką dziurę w kadłubie i czarne kształty pływające wokół niej. Najszybciej jak tylko się da zbiegłem pod pokład. Kiedy dobiegłem na miejsce, na nasz statek właziły stwory o psich głowach i ciałach przypominających połączenie człowieka z morsem. Telchiny.
Wyciągnąłem mój miecz i zaatakowałem. Jednego z nich przebiłem szybkim pchnięciem, a on natychmiast rozpłynął się w czarny pył. Zostało jeszcze około czterdziestu. Niektóre z nich były uzbrojone we włócznie lub miecze. Kilka z nich zaczęło na mnie szarżować, na szczęście zdążyłem uskoczyć na bok, a potwory wylądowały na ścianie. Nad moim uchem świstnęła strzała. Odwróciłem się i spostrzegłem Rosie z łukiem, kasującą po kolei potwory. Po chwili dołączyli do nas Percy z Orkanem i Apu z Koutalaki – swoją łyżeczką-toporem. Razem unieszkodliwiliśmy większość telchinów. Jednak statek nadal tonął.
Obok dziury podpłynęły dwie szalupy. Razem z Percym wskoczyliśmy do tej, którą płynęła Annabeth, natomiast Apu i Rosie w ostatniej chwili zajęli miejsce na łódce obok Lily. Popłynęliśmy do brzegu, patrząc, jak nasz okręt znika pod wodą.
***
Według mojego GPS-a znajdowaliśmy się jakieś 400 km od Paryża, w małym, portowym miasteczku, które nie było nawet zaznaczone na mapie. Postanowiliśmy, że gdzieś tutaj zatrzymamy się na noc.
Nie wiem, który inteligent z naszej ekipy wpadł na pomysł, żeby ukryć się w starym, opuszczonym magazynie. Wrota były odsunięte, widać było, że nikt tu nigdy nie zagląda. Śmierdziało tu rybą, starą rybą, stęchłą rybą, zgniłą rybą i trochę spleśniałą rybą. Nie rozpalaliśmy ogniska, bo byśmy się podusili, lecz ukryliśmy się pomiędzy jakimiś skrzynkami. Wyciągnąłem z kieszeni torbę z jedzeniem, którą dostaliśmy podczas śniadania. Jak pomyślałem, że jeszcze tego samego dnia byliśmy kilka tysięcy kilometrów stąd…
Gdy zjedliśmy kanapki i wypiliśmy colę, poszedłem się rozejrzeć. Magazyn, w którym się schowaliśmy był dość duży i składał się z kilku pomieszczeń. W większości z nich stały tylko jakieś skrzynki, beczki, kosze itp., lecz w ostatnim…
– Są jeszcze ludzie? – usłyszałem niski, gardłowy, potworny głos mówiący po angielsku z francuskim akcentem.
– Ludzie się skończyły! Jedz dżem! – odkrzyknął drugi głos, podobny, lecz nieco wyższy.
Założyłem niezawodny medalion Ateny i rozejrzałem się. Dookoła wielkiego, drewnianego pudła siedziało pięciu cyklopów. Jedli coś, nawet nie chciałem wiedzieć co.
– Czuję mięsssko – powiedział jeden z nich.
– Przestań ględzić! – warknął inny. – Jutro wyjdziemy na polowanie, a jak nic nie złapiemy, to otworzymy nasz żelazny zapas.
– Hej, Wojtek, nic ci nie jest?! – usłyszałem głos Apu za sobą. No tak, tylko tego brakowało, żeby nas usłyszeli. I chyba tak było, bo odwrócili się nagle w stronę drzwi.
– Słyszę mięsssko – rzekł znowu ten pierwszy cyklop.
Pobiegłem w stronę reszty ekipy, przy okazji ciągnąc Apu za sobą. Dopiero gdy zebraliśmy się razem mogłem zdjąć medalion.
– Cyklopi – powiedziałem, lekko zdyszany. Ciągnięcie za sobą 90 kilo nieogarniętego herosa trochę wyczerpuje.
– Ilu? – zapytał Percy.
– Pięciu widziałem, ale mogło być więcej.
Annabeth zapatrzyła się w dal. Zdążyła mi jeszcze na obozie opowiedzieć ze szczegółami o tym, jak mając siedem lat musiała ratować swoich przyjaciół z rąk cyklopów. Teraz znajdowaliśmy się w podobnej sytuacji.
Percy wyciągnął z kieszeni długopis, gotowy do odetkania go i zamienienia w miecz. Rosie zdjęła jedną ze swoich bransoletek, która w każdej chwili mogła zamienić się w długi łuk. Apu wyglądał debilnie – stał w pozycji bojowej z łyżeczką do herbaty w ręku.
Nagle usłyszeliśmy tupanie i ni stąd, ni zowąd wybiegło na nas dwóch cyklopów. Po chwili każdy z nich miał strzałę w oku, już się nie będę rozpysywać od kogo. Apu podbiegł do jednego z nich i zamachnął się na niego toporem. Percy przebił drugiego Anaklysmosem. Ale w tej samej chwili trzech pozostałych pojawiło się na miejscu swoich pobratymców i zaczęło ryczeć ze wściekłości. Nagle jeden krzyknął z bólu i zniknął w chmurze czarnego pyłu. Pewnie to sprawka Annabeth. Ja odciąłem głowę następnemu. Już miałem się zamachnąć, żeby zabić ostatniego, lecz w tym samym momencie za moimi plecami usłyszałem gardłowe: „he he he”.
Byłem otoczony przez sześciu wygłodniałych olbrzymów, którzy zbliżali się do mnie z rządzą mordu w oczach.
Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Jak się nie uda, pomyślałem, to jestem już kupą półboskiej mielonki. Zamknąłem oczy i skupiłem się na Kentri. Poczułem nagle ciepło ognia i zapach gorącego metalu. Obróciłem się z wyciągniętym mieczem o 360 stopni, czując tylko lekki opór przecinanych ciał. Gdy wreszcie rozwarłem powieki, zobaczyłem tylko mój miecz w płomieniach i jakieś dwa megawiadra potwornego pyłu wokół siebie.
– Men, to było niezłe! – zawołał Apu.
– Mogłeś ruszyć dupsko i mi pomóc, a nie stać jak kołek – powiedziałem.
– Mogłem, gdyby nie to że było tu ich jeszcze siedmiu!
– Ej! – krzyknął Percy. No tak, zapomniałem, że on nas nie rozumie, ale słyszał, że się na siebie wydzieramy. – Najważniejsze, że oni już nie żyją – głos mu lekko drżał. No tak, w sumie jakby nie patrzeć, to większość cyklopów to jego bracia. Taka mroczna strona rodzinki.
– Chodźcie tutaj! – usłyszeliśmy głos Lily z drugiego końca budynku. Gdy tam dobiegliśmy, zobaczyliśmy Rosie, Annabeth i…
– Wiecie co? – powiedziałem. – Zmiana planów. Lecimy do Paryża dzisiaj.
Na zewnątrz magazynu, przywiązane do wraku kutra rybackiego stały trzy pegazy, dwa czarne i jeden kremowy. Ponieważ w tym miejscu rosła trawa, miały co jeść, więc nie wyglądały na wychudzone. Percy podszedł do jednego i położył mu rękę na szyi.
– Stoją tu od dwóch dni – powiedział po dłuższej chwili. – Mówią, że są wdzięczne, że będą mogły rozprostować skrzydła.
– Zabrałeś te uzdy ze stajni, prawda? – zapytał Apu.
– Chyba są w prawej kieszeni, sprawdź – odpowiedziałem. – Tylko uważaj na… – w tym momencie usłyszałem, że coś mi się przewraca w kieszeni – …lodówkę.
Założyliśmy pegazom uprzęże. Apu i Lily wsiedli na kremowego, który ugiął się pod ciężarem mojego brata krwi i zarżał z niezadowoleniem. Percy i Annabeth też wsiedli na jednego i wznieśli się w powietrze. Ja miałem lekkie opory przed wejściem na pegaza, bo zawsze trochę bałem się koni, lecz Rosie mówiła mi, że kiedyś jeździła konno i że powinna sobie poradzić. Po chwili lecieliśmy w stronę stolicy Francji na tle zachodzącego słońca.
Wspaniałe. Fajnie mieli na tym statku. Jak każda część genialne. Świetne było to z lodówką.
Pierwsza 😉
Super. 😀 Cudownie napisane. Tylko pozazdrościć talentu. 😀 Co się będę rozpisywać, po prostu boskie. 😀 Zwłaszcza wizja Apu z łyżeczką od herbaty, albo to z lodówką… Dobra, miałam się nie rozpisywać! 😀
A tak wogóle to przeoczyłam coś, czy ten miecz nie powinien się zapalić?
Ze względu na kryzys natchnienia proszę was o wsparcie. Jakiego potwora/potwory mogą jeszcze spotkać na swojej misji Voyt i Apu? Nie chcę po prostu opisywać kolejnego starcia z Lajstrygonami/Chimerą/Piekielnymi ogarami bo te potwory występują niemal w każdym opowiadaniu. Liczę na dobre pomysły. Aha! Byłoby miło, gdyby to były potwory z mitów greckich, ale jakieś inne znane (np z Wiedźmina) też będą mile widziane. I drugie Aha! Nie mam zamiaru opisywać czegoś typu „Spotkaliśmy Hannah Montana” która zamieniła się w harpię”. Nawet nie proście. A dlaczego? Dowiecie się już niebawem w następnym odcinku 😉
o! Ja wiem! Ja wiem! Niech spotkają wielkiego, ziejącego budyniem pomarańczowego demona! Proszę..
Ekstra opowiadanko zresztą jak każde. Apu z łyżeczką do herbaty – świetne i ta lodówka też. A może spotkali by coś zrobionego przez Chefajstosa? coś co mu uciekło np.
Widać, że czytałeś FNiN, opko zaczepiste, po prostu zaczynam się do Ciebie modlić.
Jak widzę na blogu wpis „Braterstwo krwi” to olewam wszystko inne i czytam z oczami na klawiaturze i szczęką na podłodze.
Arachne zgadzam się z Tobą w pełni . Opowiadanko jest nie doopisania . Brak słów . A do tych przygodach w następnym numerze pt „Braterstwo krwi” na misji to może byc Skiron . Cokolwiek wybierzesz i tak uda Ci się niektórych doprowadzi do turlania się po podłodze ze śmiechu . Tak na zapas Powodzenia .
„Ludzie się skończyły, jedz dżem” i „dwa megawiadra” to specjalnie, chciałem sprawdzić, czy ktoś oprócz mnie to czytał 😉
Nie mam słów… Po prostu nie wiem jak to opisać. Super? Ekstra? Wspaniałe? Niczego nie brakuje, wszystko jest!!! Boooooskie! Tak dalej 😀
Mam podobnie jak Arachne. 😀 Tylko że ja za każdym razem kiedy jestem sama a widzę że twoje opowiadanie doszło, skaczę po całym pokoju jak opętana. 😀
Co do potworów ciekawy byłby Chrysaor, chociaż niewiele o nim wiem. I może jeszcze Ketos, Feme albo Agdistis (ten to dopiero byłby straszny). A w razie gdyby było coś o Hadesie mógłbyś napisać o Eurynomosie.
Jak za mało potworów to chętnie mogę coś dopisać. 😀
PS: Ciekawy pomysł Apu. 😀
Kolejna świetna część. Nie chcę wiedzieć czemu mamy nie prosić o Hannah Montanę, więc wolę nie pytać. Robi sie coraz fajniej ( o ile to możliwe)
A co do potwora to pomysł Apu z „budyniowym potworem” jest zaczepisto – fantastyczny Jeśli chodzi o mnie mógłby się pojawić jakiś gigantyczny mutant pająka, czy coś takiego. Tak naprzykład na cześć Arachne ?
” Dowiecie się w niebawem w następnym odcinku” – te słowa mnie zaniepokoiły. Przepraszam, czy my oglądamy modę na sukces? No, ale czy na modę na sukces można czekać z takim zniecierpliwieniem…. Napewno nie
Ej, Voyt nie chce się zgodzić na budyniowego demona jak nie budyniowy, to może wielki, krwiożerczy tęczowy kucyk, który przeszedł na ciemną stronę przez słuchanie bibera..?
Eee… z wiedźmina? Ee utopce? o już wiem!!! Regis/z ten wampir:D
A za pamięcią. Kiedy mój brat będzie ewoluował?
A co powiesz na Lamię ?
PAJĄCZKI!!!
Zaczepiście będzie czytać o ataku paniki Voyta! 😀
PS:Fajna godzina, nie?
No, pająki byłyby super. 😀 Zwłaszcza ze względu na ten atak paniki. 😉 Ciekawa wizja. 😀
Ten tęczowy kucyk… Bardzo ciekawe wyobrażenie. 😀
A tak wogóle biorąc pod uwagę godzinę pisania niektórych komentarzy mam wrażenie że niektórzy piszą jeszcze przez sen. 😀
Genialne, jak zawsze. A jeśli chodzi o te potwory, było wspomniane o Wiedźminie, coś mi chodzi po głowie ale nie mogę sobie przypomnieć. Nie pamiętam, w której to było części, jedynie pamiętam, że ten potwór żył w wodzie i Geralt kłócił się z kimś, o to, co to jest za potwor. Nie mogę sobie przypomnieć.
to była żagnica.. A moze być inwazja wielkich zmutowanych myszy, próbujących zawładnąć olimpem ze względu na ładne widoczki?
Zmutowanych krwiożerczych myszy
Jutro ci powiem, co o tym myślę…
też Cie kocham :*
Bracie nie rób mi wstydu>:-(
Opowiadanko jest mega, super, hiper i genialne, ale i tak najbardziej spodobały mi się komentarze pod wpisem 😀 ^^ 😉
Świetne, świetne i jeszcze raz świetne!!! A cyklopy w magazynie? Jesteś wyrocznią z plakietką „Uczę się”. Podobna sytuacja jest w Zagubionym Herosie.
Jakim cudem ja czytam ten geniusz dopiero teraz?????????? Czytaam wcześniej tylko 12, al e chętnie ją przeczytam jeszcze raz.
ciekawe