Krwawy listonosz (4 lata potem)…
Dryńńńńńń
Na Zeusa, która to godzina? Wygramoliłam rękę spod kołdry i sięgnęłam po budzik. Przetarłam ręką oczy i spojrzałam na godzinę. Była 8:45! Dziś był pierwszy dzień wakacji. Miało się roić od dzieciaków nowicjuszy i starych znajomych. Odłożyłam zegarek na komodę i powoli wstałam co było naprawdę trudne. Przeszłam przez pokój do mej szafy i wzięłam moje spodnie i koszulkę z obozu. Przy okazji od razu założyłam moje buty do treningu. Chciałam szybko pojść poćwiczyć ze Skyem. Jednym machnięciem ręki związałam włosy i wybiegłam z pokoju. Było całkiem cicho. Pewnie Sky już był na arenie (tej małej). Lalya i Kate nie było bo jechały do swych rodzin. Kate do ojca na Hawaje, a Lalya do babci która mieszka w Austrii. Zawsze cały rok było nudno bez nich. Zawsze ja ze Skyem zostawaliśmy z całego domku ( bo przez ostatnie lata nikt do nas nie dołączył). Codziennie rozmawialiśmy wieczorami, a w dzień ćwiczył ze mną. Najgorsze co jest gdy się zostaje w obozie to że moja nauczycielka Lani kazała mi mieć po kilka lekcji z innymi kapłankami. Na początku miałam z
Helią. Była to lekcja duchowa. Przy wejściu do obozu usiadłyśmy na ziemi i całą lekcję medytowałyśmy w pozycji lotosu. Helia była typową hipiską. Marzyła by wszyscy byli w pokoju. Szanowali matkę naturę i zwierzęta. Popijała zawsze herbatką rumiankową. Najgorsza była Tytania. Ona została stworzona po ty by nas męczyć. Na zamkniętym torze przeszkód gdzie były maszyny z nożami, ogniami, kolcami, wspinaczkami i inne niebezpieczne rzeczy. Nie zazdrościłam Lalyrze. Ja miałam raz w tygodniu a i tak miałam dosyć sportu na zawsze. A ona miała tak cały tydzień.
Ale na pewno to nie było to lepsze od lekcji Avril. Miałam z nią lekcje równowagi. Kazała, dosłownie jak na filmach o karate, kazała mi stawać na wysokim drewnie i stać tak na jednej nodze i trzymać w obu rękach wiadra z wodą. I próbuj tu trzymać równowagę, jak jeszcze rzuca w ciebie małymi kamyczkami. Uśmiechała się przy tym jak małe dziecko. Najlepszymi lekcjami były z Lani. Była prawie dla mnie jak siostra. Na lekcjach często żartowaliśmy, gadałyśmy i miala fajne sposoby treningu. Tylko cały czas czułam, że ukrywa coś przede mną.
Szybko przebiegłam po mój miecz. Każdy z nas dostał składany miecz z inicjałami. Wszyscy dostawaliśmy w innej formie. Ja miałam w formie bransoletki z malutkimi czaszkami. Sky miał składany miecz, Lalya ma w formie rękawicy bez palców, a Kate ma w długiej spince. Były bardzo poręczne. Gdy już tylko znalazłam bransoletkę i przebiegłam przez las z prędkością światła. Było już sporo ludu. Dzieciaki łaziły w te i we te podziwiając nowe miejsce. O mało nie wpadłam na jakiegoś dzieciaka. Musiałam omijać maluchy i starsze dzieciaki. Po tym jak przeszłam ten labirynt pobiegłam na małą arenę. Oczywiście wszystkie dzieciaki bały się tego miejsca bo my, dzieci Heakte, postaraliśmy się o to. Przy tej chatce użyliśmy wszystkich zmyślnych pułapek. Zaczynało się od małych wybuchów w pisaku, a kończyło się na krzykach wychodzących z chaty. Tylko my znaliśmy i potrafiliśmy wyłączyć te pułapki dla nas. Gdy już tylko znalazłam się w pobliżu pierwszej pułapki, szybko wypowiedziałam zaklęcie wyłączające pułapki
– Σιωπή – wypowiedziałam machając ręką
Obraz chatki lekko zafalował i teraz z przerażającej chaty wyłoniła się malutka, wygodna chatka. Kate wiele razy trenowała tam i zostało po niej sporo roślinek i pnączy wijących się wokół domku. Podeszłam do drzwi i weszłam do środka.
Od razu do głowy uderzył mi zapach piachu i dźwięki krzyczącego tłumu. Stałam w mały korytarzu prowadzącym na arenę. W korytarzach było zimno, a ściany były wilgotne i można było zauważyć małe ślady krwi. Było można usłyszeć hałas tłumu krzyczącego z radości. Na arenie był ruch. Podeszłam bliżej i dopiero zauważyłam, że w tym świecie jestem ubrana tylko w skąpą tunikę i sandały. Poczułam się lekko zawstydzona. Ale szybko zapomniałam o wstydzie gdy ujrzałam na arenie kto walczy. Walczył tam Sky ubrany w zbroję i dwa miecze, z przeciwnikiem, którego zbytnio nie mogłam zobaczyć bo miał hełm, miecz i tarczę. Był on tego samego wzrostu co on. Przeraziłam się gdy zobaczyłam jak miecz przeciwnika rani Skya w ramię, ale Sky od razu odpowiedział mu atakiem. Przeciwnik wydawał się zagubiony pod atakiem Skya, bezcelowo bronił się swoją małą tarczą. W końcu przeciwnik postanowił odeprzeć jeden z mieczy Skya i obronić się mieczem przed drugim mojego brata ostrzem celującym w jego twarz, po czym uderzył w twarz Skya mała tarczą tak, że Sky stracił na chwilę równowagę i się zachwiał. Przeciwnik to wykorzystał i kopnął Skya w pierś przez co on upadł na ziemię próbując załapać powietrze. Teraz przeciwnik powoli podszedł do Sky, podnosząc miecz i wykrzykując coś niezrozumiałego przeze mnie przez hełm. Już myślałam, że od razu zabije Sky gdyż on wił się pod nim próbując znaleźć coś by się bronić, ale przeciwnik po prostu zdjął hełm. Teraz na jego widok o mało nie upadłam. Piękne blond włosy powiewały na wietrze odbijając swój blask od słońca. Głębokie, widziane na kilometr błękitne oczy przeszywały przeciwnika.
Przeciwnik podniósł długi miecz nad głowę wymierzając prosto w Skya. Szybko przeniosłam wzrok z przeciwnika na Skya. Całe moje zmartwienie uleciało ponieważ mój brat właśnie wyciągnął rękę po miecz, który miał pod ręką. Szybkim unikiem przeturlał się i szybko powstał. Znów zaczęła się zacięta szermierka. Ręce mi się pociły od tego, chciałam pomóc bratu. Walka ciągnęła się nieubłaganie.
W końcu doszło do ostatecznego ciosu. Sky zamachnął się ostatni raz i wycelował mieczem prosto w jego szyję. Cała wyobraźnia rozsypała się. Nie było już nigdzie śladów krwi, okrzyków tłumu, dźwięku zgrzytających mieczy. Sky teraz stał tylko w zbroi wpatrzony w piach pod jego stopami. Szybkim krokiem wyszłam na arenę. Z lekka znów się zawstydziłam, a to dlatego, że Sky był teraz cały w pocie, a jego naga pierś wyglądała jak wykuta przez Michała Anioła. Nie za masywna ani za wątła. Mleczno biła i zawsze idealna bez żadnych skażeń. Jednak nawet takiemu wyglądowi od dziecka traktuje go jak najdroższego brata. Mogłam mu się wyżalić, a on zawsze umieszczał na mojej buzi uśmiech. Chyba był bardzo zmyślony, nie słyszał moich kroków. Nadal miał ręce zaciśnięte w pięść. Musiał być niezadowolony z siebie. Szybko podbiegłam do niego od tyłu i rzuciłam mu się na plecy. Chciałam go jakość pocieszyć, ale on, jak zwykle, zarzucił na mnie chwyt tak, że przerzucił mnie przez ramię, przyciągnąwszy mnie do ziemi i naciągając mi rękę, przycisnął mi nogę do piersi. Obejrzałam się na jego, a on stał osłupiały na widok tego co ze mną zrobił. Ale ja się już przyzwyczaiłam. Często mi robił coś. Kiedyś zamachnął się kijem i walną mnie w głowę, albo wrzucił mnie do lodowatej wody w zimie bo się przesadził ze swą mocą.
Leżałam teraz na ziemi sycząc z bólu. Sky, gdy tylko zrozumiał co zrobił, zdjął ze mnie uścisk i pomógł mi wstać. Już chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałam.
-Nic się nie stało. Jest dobrze. Ale się i tak na tobie odegram – dałam na zakończenie uśmiechając się
-Nie bądź taka pewna, nadal nie dorastasz mi do pięt, siostrzyczko. Ale teraz ty wyobrażasz sobie arenę.
-Dobra, pójdzie jak po maśle – powiedziałam zacierając ręce do roboty.
Stanęłam na środku areny i zamknęłam oczy. Skupiłam się na początku na pogodzie. Chciałam by było upalnie. Miało być tylko trochę chmurek. Po chwili poczułam jak moją skórę opiewa ciepłe słońce. Pogoda jest. Teraz widownia. Już zaczęłam słyszeć krzyki niezadowolonego tłumu. Domagali się walki. Więc zaraz jej dostaną. Teraz musiałam wyobrazić sobie walkę. Ja miałam być gladiatorem Dimachaerus, z dwoma mieczami, bez hełmu. A Skya wyobraziłam sobie jako Mirmillo, hełm z mieczem i tarczą. Otworzyłam oczy.
Teraz słońce paliło mnie w oczy, że ledwo co mogłam widzieć. To co udało mi się zobaczyć to tłum okrzykujący imię Skya, mojego brata gotowego do walki. Musiałam się przyszykować do walki. Nagle walka się zaczęła.
Walka ze Skyem nie była prosta. Pamiętam pierwsze lekcje z nim. Na początku w ogóle nie mogłam przytrzymać miecza, ale całkiem dobrze mi szło. ale gdy kończyłam ze Skyem wychodziłam cała w sińcach. Kiedyś wyszłam z śliwą pod okiem.
Gdy przechodziłam koło ludzi musiałam chować twarz we włosach. Tylko Eric chciał, gdy tylko się dowiedział, oddać Skyowi za to. Na szczęście udało mi się go powstrzymać zanim cokolwiek zrobił. Ale jak zgaduję chcecie wiedzieć co u mnie i Erica? To powiedzmy jesteśmy przyjaciółmi. Prawie każdymi nocami przychodziłam do jego domku i przyglądałam jego prace jakie robił codziennie. Wiem, że to nie ładnie komuś patrzeć w prace, ale i tak by mi pokazał. Cały czas pisał piosenki, wiersze o pięknych chwilach wolności. A w swoich obrazach potrafił pokazać swoje uczucia. Mógł pokazać złość, ukojenie, spokój, zakłopotanie i także inne uczucia. Pamiętacie jak wam mówiłam o tym obrazie gdy byłam u niego pierwszy raz. To Eric genialny ukrył ten obraz tak, że po prostu nawet detektyw by nie znalazł tego. Ale na pewno myślicie jak ja wychodzę z tego domku? To proste! Niedawno po tym nauczyłam się przenoszenia z wiatrem. Wystarczyło, że otworzyłam okno i powiewało mnie z wiatrem. Nadal miewałam mdłości i zawroty głowy, ale przyzwyczaiłam się.
Kolejne cięcie mieczem Sky zraniło mnie w ramię, tak że krew wypłynęła z rany na mą bladą cerę. Spojrzałam z nienawiścią na Skya. On tylko dyszał z wysiłku i leciutko uśmiechał.
-Mówiłem że nie będę cię oszczędzał! – krzyknął Sky z pewnej odległości
-Nic takiego nie mówiłeś! – powiedziałam i rzuciłam się do ataku, na początku atakując jego nogi ale on tylko odskoczył i zablokował mój ruch. Walka z nim była dosłownie jak na arenie w starożytnym Rzymie. Atakował mnie z taką siłą, że mógł mi rękę odciąć. Dlatego nauczyłam się nie atakować siłą, bo z porównaniem z nim było to niemożliwe, tylko sprytem. Atakowałam go w jego słabe punkty. Czyli w brzuch, lewe przedramię, w piętę i prawe kolano. Moich słabych punktów było o wiele więcej, ale jakoś nie szczególnie je atakował.
Nim się obejrzałam walka już powoli się kończyła. Sky atakował mnie z każdej strony czyli mogłam tylko odpychać jego ataki. Nim się obejrzałam Sky oddalił ode mnie na tyle by mnie kopnąć w klatkę piersiową co spowodowało, że na kilka sekund nie mogłam załapać oddechu i zatoczyłam się na ziemie. On uwielbiał coś takiego. Robienie show. Wiłam się pod nim. To był koniec walki. Ale on jak zwykle nie mógł skończyć. Podszedł do mnie powolnym krokiem, po czym nadepnął stopą moją rękę, która poszukiwała miecza. Wiłam się z bólu. Teraz ostateczny cios. Sky już wznosił swój miecz nade mnie. Przymknęłam czy, słońce raniło mnie w oczy. Miecz spadł na mnie jak gilotyna na delikatna szyję Marii Antoniny. Gdy nagle wszystko rozsypało się. Ostrze już dotykało mojej piersi, gdy nagle wszystko rozsypało się jak piach.
Sky szybko zdjął nogę z mojej ręki i pomógł mnie wstać. Otrzepałam się i spojrzałam na moje ramię. Całe spływało krwią, a ból był nie do wytrzymania, jeszcze ból wykrzywionej ręki przez Skya. Musiałam coś zrobić. Wyobraziłam sobie bandaż. Już poczułam że w ręce ma rulonik materiału. Szybko rozwinęłam go i zaczęłam owijać rękę nim. Gdy skończyłam obejrzałam się na Skya. Musiałam się o coś go zapytać. Siedział teraz na wyobrażonej ławce dysząc i pijąc wodę. Jego długa czarna grzywa przyklejała się do bladego czoła. Usiadłam koło niego.
-Czemu w pierwszej walce wyobraziłeś sobie Erica? – powiedziałam lekko dysząc
Teraz zapadła cisza. Jego oczy były wpatrzone w puste trybuny, na siedzenie gdzie ogółem zasiada cesarz lub ktoś wpływowy. Po chwili obrócił się w moją stronę i teraz patrzyliśmy sobie oczy, takie same, bliźniacze oczy.
-Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz, Joenna
Nie lubiłam jak wymawiał moje dłuższe imię. Tak szatańsko brzmiało to w jego ustach. Chciałam coś już odpowiedzieć mu gdy poczułam że zegarek na ręce zaświecił i zabrzmiał dzwonek. To był dla mnie znak by już stąd iść. Była już 10:47. Już muszę spadać bo się jeszcze spóźnię. Szybko wstałam i zaczęłam wychodzić w stronę drzwi
-Dokąd idziesz? – krzyknął za mną Sky, po czym chyba domyślił się dla czego.
Zamilkłam i szybko wybiegłam z małej areny. Gdy tylko wyszłam zauważyłam że już cały obóz jest przepełniony maluchami szukających swojego przydziału. I jak ja mam tam dotrzeć tam jeśli na drodze mam stado skrzatów? Odpowiedź była prosta. Teraz skupiłam się na tym by wiatr mnie poniósł. Już po chwili zaczęłam szybować w postaci wiatru pomiędzy małymi dziećmi. Musiałam być skupiona. Kiedyś przez przypadek znalazłam się w samy środku Manhattanu. Teraz wszystkie kolory zlewały się w jedną wielką pakę. Trudno było mi ująć gdzie jestem ale strzelałam i zatrzymałam się. Dobrze wybrała ponieważ znalazłam się koło jakiegoś drzewa więc mogłam się podtrzymać. Gdy już odzyskałam równowagę obejrzałam się. Byłam tuż przy wejściu do obozu. Parę osób wchodziło z małymi torbami podróżnymi z przerażonymi minami. Ja też pewnie tak wyglądałam tak 4 lata temu.
Wolałam teraz przybrać niewidzialną postać. Czułam się pewniej bo chciałam wyjść do szosy przy lesie. Na szczęście potwory robiły sobie wolne tego dnia. Wszyłam za obręb obozu i podbiegłam na szosę. Nikogo tam nie było. Tylko było słychać warkoty silników z daleka i śpiew ptaków. Ale wiem czyj to był warkot silnika. Stałam jak wryta gdy czarny motor zajechał mi przed twarzą. Zatrzymał się parę kroków koło mnie. Kierowca nie był sam. Za nim siedziała jakaś dziewczyna w kasku. Kierowca zdjął kask i aż mnie zamurowało. Eric był jeszcze ładniejszy niż ostatnim razem go widziałam. Miał piękne złociste loki na głowie opadające na lekko opalone czoło. Ubrany w skórzaną kurtę i jasne jeansy wyglądał jak z magazynu z ubraniami. Umięśnione ramiona było widać z kurtki. Jego pasażerka też była niczego sobie. Była ubrana w czarne jeansy, oficerki skórzane i buty. Zgrabnie zeszła z motoru, była takiego samego wzrostu co Eric. Po czym zdjęła kask i długie sięgające jej do pasa blond włosy opadły falując na wietrze. Jej cera była mleczno biała, oczy w kolorze nieba, usta pełne, bladoróżowe i piękna czarna grzywka opadająca na jeno oko (musiała sobie farbować). Groźnie spojrzała za siebie gdzie właśnie ja stałam w mojej „czapce niewidce”. Eric zaśmiał się lekko.
-Nie musisz się tak jeżyć, dziś nam nic nie grozi – powiedział zakładając plecak na plecy
– Nie jestem tego pewna braciszku, jeże się bo czuję, że ktoś nas obserwuje – powiedziała to po czym wyciągnęła z kieszeni mały prostokątny przedmiot, po czym nacisnęła i po chwili miała w ręce wielki miecz.
Wyglądała na starszą od Erica. Mówił mi coś że ma siostrę. Chyba ma na imię Alice.
Eric uściskał Alice i odszedł od wielkiej czarnej maszyny w kierunku obozu. Pognałam za nim, ostatni raz obejrzałam się na jego siostrę ale ona już była daleko pozostawiając za sobą tylko warkot silnika. Eric był już daleko więc musiałam przyspieszyć. Niestety jak znacie moje szczęście musiałam coś zepsuć. Gdy byłam parę centymetrów od pleców Erica nadepnęłam na gałąź. Gałąź głośno chrupnęła, a Eric gwałtownie się zatrzymał. Już myślałam, że wyciągnie swój miecz i przetnie mnie na pół ale ona tylko zaśmiał się cicho i powiedział:
-Ile masz zamiar się ukrywać?
Zbił mnie z tropu. Skąd on wie, że tu jestem? Dałam się na czymś? Czy mówi to do kogoś innego? Czyżby nie nadawała się na żeński model Jamesa Bond?
Odruchowo odwróciłam się by przypadkiem zobaczyć czy mówi to do mnie czy do kogoś innego. Byliśmy tylko ja i on. Szkoda, moja 4 letnia sztuka kamuflażu została odkryta i to właśnie przez jedyny cel śledzenia. Co mogłam teraz zrobić? Obeszłam go dookoła i stanęłam tuż przed nim i odetchnęłam, co musiał poczuć bo lekko się wzdrygnął.
Ściągnęłam z siebie niewidzialne przebranie, z lekką ulgą bo jednak ta sztuczka wyczerpuje lekko. Erica musiało trochę to zaskoczyć bo miał minę jakby zobaczył ducha. Ale czego mogłam się spodziewać? Cieszenia się na tyle, że zacznie skakać i krzyczeć? Teraz to mnie zastanawiało czy coś powie czy czeka aż ja coś powiem?
-Hej – odezwał się po chwili przerywając niezręczną ciszę.
-Siemka – szepnęłam lekko zawstydzona
-Więc nasza wróżka umie nowa sztuczkę – powiedział z tym swoim słodkim uśmieszkiem
-No, tylko teraz brakuje mi tylko różyczki i skrzydełek – powiedziałam śmiejąc się z nim – Skąd wiedziałeś, że tu jestem?
-Nie jesteś zbytnio cicha, twój głośny oddech było słychać przez warkot silnika
-A tak na marginesie, niezłe cacuszko
-Dzięki, właśnie o takie wrażenie chodziło – powiedział siadając na jednym z pni drzew – Usiądź, nie mam zbytnio zamiaru jeszcze wracać do obozu
Bez sprzeciwów usiadłam koło niego, nawet bliżej niż myślałam. Teraz pogrążyliśmy się w rozmowie. Mówił mi jak był w Barcelonie u rodziny, jak mu szło w szkole artystycznej i wiele innych historii. Mogliśmy tak siedzieć i gadać godzinami.
Nagle do moich uszu dobiegł szmer z krzaków. Erica pewnie też, bo nagle zesztywniał. Zaczęłam się nerwowo rozglądać dookoła. Eric wstał, a ja powtarzałam za nim jego ruch.
-Co to mogło być? – zapytałam przerywając cieszę
-Może jakiś królik czy inny futrzak – powiedział ale z lekką nutką niedowierzania we własne słowa.
Nagle jakby czas zwolnił. Szybki świst między krzakami i ryk bestii zza drzew. Poczułam jak coś odrzuca mnie na bok na ziemię i jedyne co zauważam to strzałę, ale nie normalną tylko z czarnego drewna. Mocno uderzyłam o ziemię, ale jeszcze bardziej zabolał mnie jęk Erica. Spojrzałam na niego. Podłużna czarna strzała wystawała z zakrwawionej rany na brzuchu Erica. Jego biały podkoszulek przesiąkał krwią zmieniając jej kolor z niebieskiego na odcień jego krwi. Teraz poczułam gniew przepływający moje ciało z prędkością światła. Szybko wstałam i wyciągnęłam z kieszeni podręczny miecz i wbiegłam w krzaki. Tam gdzie dochodził dźwięk bestii już nikogo nie było. Teraz bulgotałam ze złości. Ale porachunki z tą plugawą bestią musiałam zostawić na potem. Eric teraz mnie potrzebował. Szybko przybiegłam do niego. Leżał na ziemi jęcząc i wijąc się z bólu. Spojrzałam na ranę. Modliłam się teraz do wszystkich bogów by nic mu nie było.
-Eric! Eric nie zamykaj oczu! Błagam! Słuchaj mnie! Czemu to zrobiłeś? – zapytałam teraz już prawie we łzach. Muszę przywołać się do stanu trzeźwego by wykombinować jak go przenieść do obozu.
-Jena – powiedział cichym głosem Eric
-Jestem tutaj, już zaraz będzie dobrze – powiedziałam łapiąc jego zakrwawioną rękę
Myśl Jenna, myśl. Mam! Tylko musiałam teraz skupić cała swoją energię. Nie wiem gdzie się uda nas przenieść ale muszę spróbować.
-Eric musisz wstać, dasz radę. Tylko lekko się podnieś, a potem będzie już dobrze – powiedziałam podnosząc go lekko
Eric bez wahania ale jednak z bólem wstał i podparł się o mnie. Nie był zbyt ciężki dla mnie. Spojrzałam na jego twarz. Wykrzywiała się w grymas bólu. Nie mogłam dłużej czekać muszę szybko zmienić się w powietrze i być pod lecznicą. Nim się obejrzałam już leciałam z Ericem na ziemią. Musiałam trzymać strzałę by o nic nie uderzyła.
Udało mi się jakoś rozpoznać w rozmazanych kolorach, że już jesteśmy po lecznicą. Leciutko zwolniłam i zatrzymałam się ale Eric nie mógł utrzymać się na nogach i zaczął się chwiać. Leciutko, jak dziecko położyłam go na ziemi, nadal mając w ręku jego strzałę.
-Już jest dobrze –powiedziałam głaszcząc Erica po głowie – Pomóż ktoś! Błagam!
Wszyscy młodzi obozowicze zebrali się wokół nas. Ja prosiłam o pomoc nie o gapiów! Na szczęście przez tłum gapiów przedarł się Chejron w swej prawdziwej postaci.
-Co się tutaj stało!? – powiedział lekko klękając przy rannym
-Nie wiem kto to zrobił, ale ktoś go po prostu postrzelił! – powiedziałam cała we łzach
Po chwili podbiegło do nas dwóch obozowiczów w moim wieku z noszami. Jak najszybciej i delikatnie położyli go na nosze i pobiegli do lecznicy.
-Chejronie, wszystko z nim będzie dobrze? – zapytałam gdy tylko wstałam i pobiegłam za nim
-Nie wiem – powiedział i pognał do Erica
Nagle wszystko we mnie pękło. Nogi odmówiły posłuszeństwa, straciłam kontrolę nad odruchami. Poczułam się pokonana, przegrana. Upadłam na ziemię i podczołgałam się pod najbliższe drzewno i pozwoliłam łzą popłyną strużkami. Teraz zaczęły mnie dręczyć pytania: czemu on? Kto to zrobił? Po co? Czy z tego wyjdzie? Mogłam coś zrobić? Byłam na tyle blisko lecznicy, że słyszałam ryki Erica.
Nagle po chwili zauważyłam, że mam świstek papieru u ręki. Skąd się tam wziął? Przez głowę przeszła mi najgorsza myśl. Ta strzała była dla mnie. To była wiadomość. Listonosz. Krwawy listonosz. Szybko przeczytałam treść listu:
Wróciłam…
U dołu napis Steno.
Jak dla mnie to jest świetne. Super opisujesz uczucia, akcję i wogóle wszystko 😛 Dość długie, ale warte przeczytania. Wysyłaj już ciąg dalszy. Wciągnęłam się I mam nadzieję, że Eric’owi nic nie będzie.
Hura, hura mroczna rodzinka powraca w wielkim stylu. Boskie, super, herosowe.
Powtórzenia są na maksa irytujące, wkurzają mnie też błędy językowe, ale treść wynagradza wszystko. Opisy uczuć są świetne!
Super, naprawdę opisy uczuć są niezłe. Zgadzam się z Arachne, powtórzenia !!!
O ja… Ale dlaczego Steno chciała zabić Jenne? Tego akurat nie rozumiem… Ale opowiadanko – wielkie czekam na CD!!!
Kurczaki ziemniaki! Kiedy będzie CD???
hej! jak tak mozesz! czekam i czekam, a cd jak nie bylo tak nie ma!
to opo przeczytałam 2 miesiące temu!!!!!JA CIĄGLE CZEKAM CZEKAM CZEKAM CZEKAM I CZEKAM!!!!!!!!PISZ CD!!!!!BŁAGAM PADAM NA KOLANAAAAAAA!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
CZEMU NIE NAPISAŁAŚ „CD”??????NIE MÓW MI ,ŻE TO KONIEC!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
BLAGAM PISY CCCDDD!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
SORRY PISZ