– Connor! Gdzie ty byłeś!? – powitał nas Travis. – Z nią… – dodał chłodno.
A więc tak – Connor jest moim przyjacielem, co się nie tyczy do Travisa. Nienawidzimy się nawzajem. On mnie nienawidzi, bo jest zazdrosny, a ja go nienawidzę, bo mnie wkurza tą zazdrością! Sorry, ale jesteśmy tylko kumplami.
– W Wielkim Domu. Zajmowałem się chorą. – powiedział głosem winnego.
Kiedy mnie jeszcze nie było, Connor i Travis byli równi sobie… Teraz Travis się wywyższa, a Connor zawsze jest zawstydzony… Czy coś takiego. Nie wiem, nie znam się na ludziach.
– Bardzo mi chorą. Mała gorączka. A skoro jest chora to co tu robi? – powiedział.
– Już wyzdrowiałam. – wysyczałam.
Chwilę patrzył na mnie ze złością, tak jakby chciał mnie udusić. W końcu jednak dał sobie spokój i zwrócił się do Connora.
– To idziemy zrobić jakąś demolkę? – spytał z naciskiem.
Connor popatrzył na mnie przepraszająco.
– T-Tak. – westchnął.
Zmierzyłam Travisa wzrokiem, ale odpuściłam i położyłam się na swoim łóżku. Chwilę rozmyślałam nad tym, że jestem córką Kronosa… I o tym co mi powiedział Luke. Jeśli mnie nie znajdą, zabiją moją rodzinę i przyjaciół. A wara od nich!
– Przepraszam. – usłyszałam szept.
– Nie robisz demolki? – uniosłam brwi.
– Nie….
– Dajesz sobą pomiatać. Czemu Travis ma decydować co masz robić? – powiedziałam.
Connor tylko westchnął.
– Dobra. Nie gadajmy o tym. – stwierdziłam.
– Mi tam pasuję. – uśmiechnął się, a w jego oku pojawił się błysk.
Do domku wszedł jakiś facet w dresie. Rozpoznałam go. Zerwałam się z łóżka i założyłam kaptur na głowę. Próbowałam go ominąć.
– Tym razem nie uciekniesz. – odezwał się facet.
Westchnęłam i zdjęłam kaptur.
– Niech zgadnę, miła rodzinna pogawędka, tak? – powiedziałam smutna i zła.
– Tak. – Hermes uśmiechnął się do mnie.
– Co się stało? – spytał Connor. – Tata?
– Cześć, synek. – powiedział Hermes.
– Co tu robisz, tato? – zdziwił się Connor.
– Przyszedłem po twoją koleżankę. Zabieram ją na Olimp.
Hermes chwycił mnie za ramię i pociągnął mnie w kierunku drzwi.
– E-Ej! To naruszenie nietykalności! Paragraf 166! Mogę cię za to pozwać do sądu! – oburzyłam się.
– Wiem. Sam stworzyłem Kodeks Karny. – powiedział.
– Ale po co? – popatrzyłam na niego zdziwiona. – Jesteś bogiem złodziei i tworzysz na siebie paragrafy?
– Nie wiem po co, ale tak mi się podobało. – zamyślił się. – A teraz chodź.
– Nigdzie się nie ruszę bez adwokata. – oznajmiłam.
Hermes przystanął i westchnął ciężko.
– Connor, bądź jej adwokatem. – rzucił.
– Oczywiście. – Connor aż podskoczył z radości… W końcu to jego tata.
– Teraz już możemy iść.
– No dobra… – poddałam się.
Przeszliśmy przed domek.
– A tak w sumie, to jak my się na Olimp dostaniemy? – spytałam.
– Bogowie! – wrzasnął Hermes. – Gdzie ten Apollo znowu pojechał?!
W odpowiedzi na to pytanie, przed nami wylądował czerwony samochód.
– Byłem na koncercie. – westchnął. – Masakra.
– A kogo koncert? – spytałam.
– Justina Biebera. – wzdrygnął się. – Jak ci ludzie mogą go słuchać?
– Ja nie wiem. Ja go tam nie słucham. Tylko raz zrobiłam ten błąd. I przez ten błąd zwiędły mi wszystkie kwiatki, a pies do dzisiaj jest przygłuchy na lewe ucho. – przypomniałam sobie przerażoną minkę King’a.
– Współczuje. – powiedział Hermes krzywiąc się. – Ale jedźmy!
Wszyscy weszliśmy do samochodu. Był on bardzo wygodny i luksusowy. Ja i Connor usiedliśmy z tyłu, a Hermes usiadł koło Apolla na miejscu pasażera. Samochód uniósł się nad ziemię i z prędkością światła (dosłownie) zaczął lecieć. Trwało to chyba tylko kilka sekund, bo po chwili samochód był zaparkowany w niebie. To znaczy jak niebo, ale to Olimp. Wyglądał tak jakby ktoś wziął, odciął szczyt góry i powiesił na niebie. To znaczy góra była tak jakby krajobraz. My wylądowaliśmy na jakimś placu. Daleko przed nami mieliśmy piękny, olbrzymi, biały pałac, ozdobiony złotymi kolumnami. Był on najokazalszy i na ścianach miał wymalowane symbole władzy wszystkich Olimpijczyków. Z naszej prawej strony widniał złoty zameczek, z ogrodem, na którym poustawiane były sztalugi z zaczętymi obrazami lub walały się różne instrumenty. Z oddali słychać było muzykę klasyczną. Na samym szczycie zamku wisiało duże, świecące słońce. Po naszej lewej natomiast widziałam zameczek w jaskraworóżowym odcieniu. Wszędzie miał namalowane serduszka. W ogrodzie rosły same róże w otoczeniu kamiennych posągów zakochanych. Były też posągi kupidynków, tylko, że te nie były nieruchome, tylko strzelały z łuku strzałami Amora. Jak się spodziewałam ruszyliśmy w stronę złotego pałacu. Zatrzymaliśmy się przed złotymi wrotami, które jednak po chwili same się otworzyły. Bogowie popchnęli nas do przodu, a sami się ulotnili. Wrota zatrzasnęły się z hukiem.
– Miała być sama. – jęknął gruby, męski głos należący do wielkiego mężczyzny całego ubranego na czarno.
W ręce trzymał czarny hełm. Wyglądał na surowego. Obok niego siedział mężczyzna o blond włosach. Był ubrany na biało i bawił się złotym piorunem. Obok Zeusa na drewnianym krześle wędkarskim siedział facet ubrany w hawajską koszulę i szorty. Wyglądał na zwykłego rybaka, gdyby nie jego niesamowicie niebieskie oczy, no i oczywiście trójząb.
– Syn Hermesa. Mój drogi synek chce się trochę wywyższyć. – powiedział Zeus. – Albo po prostu chce zabić tego chłopca.
– Bracia. – westchnął Posejdon. – Mamy ważniejszą sprawę.
– No tak. – Zeus wyprostował się na swoim tronie. – Ale co robi tu ten chłopak?
– Nie poszłabym bez adwokata. – wytłumaczyłam. – Podejrzewam czemu mnie tu przywieziono, bez mojej zgody.
– Upodabniasz się charakterkiem do ojca. – stwierdził Hades.
Wielkie dzięki. Nie trzeba mi było tego przypominać. Nienawidzę ojca. Jest zły i chce zniszczyć Olimp… Ale w sumie co mi do tego? Bogowie chcą mnie zabić!
– Ta, ta… Już to kiedyś słyszałam. – przewróciłam oczami.
– I to bardzo. – powiedział Hades. – Jestem bogiem, więc do mnie zwracaj się z szacunkiem!
– Hadesie, nie strasz jej.
– I tak wiadomo, ze chcecie mnie zabić, bo jestem córką Kronosa. – westchnęłam. – Ale chwileczkę!
Pomyślałam chwilę. Tak! Miałam rację! W tym nie da się pomylić. Jak mogłam zapomnieć!
– Jestem córką Kronosa, tak samo jak wy i Hestia, Demeter i Hera. – przypomniałam im. – To tak jakbyście stwierdzili, że jesteście dla siebie zbyt dużym zagrożeniem i byście się nawzajem pozabijali! – powiedziałam.
Chyba poczuli się niezręcznie. Jeej! Bogowie czują się przy mnie niezręcznie! Jakie to fajne uczucie. Okazuje się mądrością i umiem się bronić w sądzie. Jeszcze chwilę było cicho.
– W sumie, to ona ma rację… – powiedział Posejdon.
– Dziękuję! – krzyknęłam.
– Ale ona jest heroską. A my bogami. – powiedział Zeus.
– Proszę nie zabijajcie mnie!
– Zamilcz! My rozmawiamy. – warknął Hades.
– Zamilcz? Gadka z średniowiecza. – zaśmiałam się. – Sorki.
Mężczyźni zmierzyli mnie wzrokiem.
– A jak inaczej? – spytał Hades.
– No nie wiem… – westchnęłam. – Cicho, Zamknij się, Ci…
– Ok. No to cicho! – warknął.
Stałam w ciszy, a oni szeptali coś między sobą.
– Dobrze. – rzekł w końcu Zeus. – Postanowiliśmy cię utrzymać jeszcze przy życiu.
– Jeej! – klasnęłam w dłonie. – Kocham was, braciszkowie!
Uśmiechnęłam się i obróciłam na pięcie. Otwarłam drzwi i wyszłam razem z Connor’em na plac. Apollo i Hermes czekali na nas przy samochodzie.
– I jak? – spytał Apollo. – Masz prawo żyć?
– Bardzo śmieszne. Gdybym nie miała, nie wyszłabym z tamtej sali. – warknęłam.
– To jedziemy na Obóz, tak? – westchnął Apollo.
– Nie na Karaiby. – przewróciłam oczami.
– A po co? – zdziwił się.
– Tak, na Obóz. – westchnęłam.
Po chwili samochód wystartował. Po następnych kilku sekundach byliśmy już na Obozie. Podziękowałam bogom za podrzucenie. Kiedy bogowie odeszli Connor powiedział.
– Cieszę się, że żyjesz.
Uśmiechnęłam się i poszliśmy do domku Hermesa. Travis siedział na ziemi z pochmurną miną. Connor do niego podszedł a ja rzuciłam się na łózko.
– Travis powiedział, ze jutro jest jakiś konkurs. – powiedział Connor.
– Jaki?
– Trzeba reklamować swojego boskiego rodzica. – westchnął.
– O nieee…. – przeczesałam ręka włosy. – A co ja mam zrobić?
– Może po prostu się przyznaj. – odpowiedział śmiertelnie poważnie.
Spojrzałam na niego zdziwiona. On mówił na serio?
– Czy ty nie zjadłeś czegoś zatrutego? – spytałam.
– Mówię serio.
– Wiem, i to mnie najbardziej martwi. – powiedziałam. – Nie chce się przyznawać do ojca.
– Rozumiem, ale tak oszukujesz innych. – szepnął.
– Ale nie ciebie. – uśmiechnęłam się.
– Tak. Ale resztę…
– Percy i Ann też wiedzą. – stwierdziłam.
– A inni?
– Mi wy wystarczycie. I tak już jeden za dużo wie. – popatrzyłam na niego i wybuchłam śmiechem. – Co? Ja mam się obwiesić jakimiś złotymi sierpami na tym konkursie?
– Mniej więcej. – wzruszył ramionami.
– Aha. Tyle, że ja nie mam zamiaru brać udziału w jutrzejszej zabawie.
Connor usiadł koło mnie i spojrzał mi w oczy. Wtedy zdałam sobie sprawę, jakie on ma piękne, błękitne oczy. Nachylił się nade mną i pocałował.
Cudo! Po prostu przecudowne. No… brak mi słów do komentarza. 😀 Jejku! A zakończenie po prostu wybitne! Ja chcę więcej! 😀
Zgadzam się z wawdar, ja też chcę więcej!!! :-D:-D:-D
To z Biebierem – jak zawsze mnie rozwala!!! Biedny Bimber… Bardzo fajne. Tekst o adwokacie też mi się podobał! Twoje poczucie humoru – również zachwycające. Czekam na CD ❗ 😀
Jedno ci powiem – twój humor zabija! Czyta się po prostu wspaniale, a to jak obrażasz JuBie to po prostu poezja! Więcej! Więcej!
Nie no, wszystkie teksty głoszące prawdę o szkodliwości muzyki JB są świetne! Ale ten szczególnie!
Uwielbiam to opowiadanie!!!
Super! A zakończenie cudowne! Plus za dowalenie Bimberowi. Ja też go nie cierpię. Biedny Apollo. Koncert Bimbera to obraza dla boga muzyki. 😉
Super:) Nie mogę się doczekać następnej części!!!
Super! Pięknie potrafisz opisac JB cudowny talent!(sarkazm) Aha i jeszcze jedno Annabelle. To nie obraza to… właściwie sama nie wiem co. A! Już wiem! To obraza oraz tortura.
To jest po prostu świetne.
Humor-wilelki +
Bieber – ogromny +
opowiadanie- gigantyczny +
Bardzo płynnie sie czyta i kocham to opowiadanie. Wyślij szybko cd.
Dodałabym zniszczenie Biebera, ale tak to idealne 😀
Ty! Właśnie! Można napisać, że Bieber jest potworem i herosi muszą go zabić! Buhahaha!
Serio, to by wcale nie było takie nielogiczne! Przecież jego muzyka zabija!
Ej no, gdzie kontynuacja???
super!
a to z biberem…
a moje kumpele twierdzą że on jest cudowny, a tu prosze słowo samego boga sztuki…
;-P
fajne