Od Autorki… Akcja dzieje się tydzień po ostatnim rozdziale, czyli po śmierci Catherine. Alex zakumplowała się bardziej z Percy’m, Annabeth i Connorem. Rozdział zaczyna się dokładnie kilka godzin po spaleniu całunu córki Afrodyty… Miłego czytania…
Nie znałam Catherine. Nie widziałam jej ciała. Byłam przy ceremonii spalania całunu. Zrobił go domek Afrodyty, więc czystą oczywistością było to, że całun miał kolor różowy. Ciało w trumnie odwieziono rodzicom dziewczyny od razu po jej śmierci. Chejron mówił, że wiozą ją jakoś bardzo daleko. Nie pytałam nawet gdzie. Mimo, że jej nie znałam aura reszty Obozu wdawała mi się we znaki. Chodziłam smutna po domku Hermesa zastanawiając się co by było gdybym to ja umarła zamiast Catherine. Nagle z zamyśleń wyrwało mnie szturchnięcie w ramię. Myślałam, że dostane zawału. Tak bardzo się przestraszyłam. Odwróciłam się, myśląc że nawrzeszczę na jakiegoś małolata. Ale zamiast tego zobaczyłam uśmiechniętą twarz Connora.
– Coś ty taki uchachany? Jest żałoba. – powiadomiłam go.
– Nie znałem jej. Zresztą ty też nie. – wzruszył ramionami. – Nad czym tak myślałaś?
– Nad śmiercią. – powiedziałam bez ogródek.
– Aha…. – odsunął się trochę ode mnie. – Co ci do łba strzeliło?
– No bo pomyśl co by było gdybym to ja bym umarła zamiast Catherine. – podzieliłam się z nim swoimi myślami.
– Jedno łóżko więcej? – uśmiechnął się.
No tak. Niedawno zwolniło się parę miejsc. Jakiś Dave okazał się synem Aresa, a dwie bliźniaczki – Tara i Tania córkami Aresa. Oprócz nich także jakaś Kelly okazała się córką Apollina, a jakaś Annabelle córką Dionizosa. A! I jakiś Mark został synem Hefajstosa. W sumie to było trochę do przewidzenia, bo patrzmy prawdzie w oczy – urodą to on nie grzeszył. A więc zwolniło się jedno łóżko, na które ja się tak szybko rzuciłam i inni zostali na podłodze.
– To też. – zaśmiałam się.
– A ty wiesz w ogóle czy jesteś córką boga czy bogini? – zmienił nagle temat.
No tak… Zapomniałam. Może przyjaźniłam się z Connorem i był on super kumplem, ale z racji, że był on synem Hermesa, wolałam mu nie ufać. Nie wie kogo jestem córką.
– Yyy… – jąkałam się – Moja matka jest śmiertelniczką.
Nie mogłam powiedzieć, że mój ojciec jest bogiem. Bo mój ojciec nim nie jest. Mój tatuś (jakże kochany :P) jest tytanem. TYTANEM.
– Czyli twój ojciec jest bogiem. – zastanawiał się. – Czemu nie powiedziałaś tego tak?
Zagryzłam wargę.
– Nie wiem.
– To teraz powiedz. – popatrzył mi w oczy.
Miałam skłamać?! Mój jeden z najlepszych kumpli pytał się mnie o ojca. Patrzył mi prosto w oczy oczekując na prawdę. Wypuściłam głośno powietrze. Zamknęłam oczy i zaczęłam się zastanawiać nad odpowiedzią. Connor jednak zauważył, że coś jest nie halo. Otwarłam oczy.
– Kim jest? Kim jest, skoro nie bogiem? – spytał ostro.
– T-T-Tytanem. – szepnęłam.
– Jakim konkretnie?
Bałam się, że jeśli powiem jakiego tytana, stracę przyjaciela.
– Nie wiem. – skłamałam.
Popatrzył mi głęboko w oczy, a ja poczułam się okropnie okłamując go. Wzruszył ramionami.
– Nie powiem nikomu. – zapewnił i ruszył w kierunku drzwi.
– Czekaj! – zawołałam. – Jestem córką Kronosa.
Nikogo nie było w domku. Tylko Connor. Na chwilę się zatrzymał, ale nie odwrócił się do mnie. Wyszedł z domku. Zostałam sama z myślą, że zaraz wszyscy się dowiedzą.
Byłam w Hadesie. Od tygodnia śniło mi się to miejsce. Nic jednak się nie działo, tylko stałam jak słup soli. Ten sen był jednak inny. Podszedł do mnie jakiś duch. Był on znajomy… Tylko skąd?
– Alex! – postać się uśmiechnęła.
Przekrzywiłam lekko głowę zastanawiając się kto to. I wtedy ją rozpoznałam.
– Cath? – spytałam. I coś do mnie dotarło. – Cath, to skrót od Catherine… Bosh! Ty nie żyjesz! Ty byłaś heroską!
A teraz krótkie wyjaśnienie. W duchu tej postaci rozpoznałam moją przyjaciółkę z Francji. Na wakacje zawsze znikała, a w tym roku w ogóle jej nie spotkałam. Teraz zrozumiałam dlaczego.
– Pewnie, ze tak! – uśmiechnęła się. – Jak widzę ty też.
– Czemu… Czemu umarłaś? – zapytałam z wyrzutem.
– Cóż… Taki los herosa. – westchnęła. – Każdego to spotka.
– Podobno byłaś doskonale wyszkolona! Co się stało?!
Dziewczyna popatrzyła na mnie z bólem i chwyciła moją dłoń. Obudziłam się zlana potem. Serce waliło mi jak młotem, a oczy przez chwilę znów były złote. Wzdrygnęłam się.
„To był tylko sen…” – błagałam w myślach.
Wstałam z łóżka i zaczęłam krążyć po pokoju. W końcu nie wytrzymałam. Przebrałam się błyskawicznie i pobiegłam na arenę. Był tam Chejron, czego się zresztą spodziewałam.
– Chejronie! – wydarłam się na całą arenę.
Nim minęła sekunda centaur był już koło mnie.
– Tak?
– Czy ta… Ta Catherine nie pochodziła przypadkiem z Francji? – spytałam.
– Tak, a co… – urwał. – Znałaś ją?
Złapałam się za głowę. Bosh! To działo się na prawdę!
– Tak… – szepnęłam słabo. Opowiedziałam z mniejsza Chejronowi o naszej przyjaźni. I o moim śnie.
Centaur tylko patrzył na mnie współczująco. Potem „poszedł” do Wielkiego Domu. Usiadłam na ziemi i rozpłakałam się.
– Co się stało? Dziewczynce zepsuła się lokówka? – usłyszałam drażniący głos Clarisse.
Otworzyłam oczy i spojrzałam na nią ze złością. Nie zdążyłam się powstrzymać. Wyciągnęłam mój scyzoryk i otwarłam go. Teraz to się ten babo-chłop doigrał! Zamachnęłam się mieczem. Nie widziałam kiedy ona wyjęła broń. Po prostu się obroniła. I znowu walczyłyśmy… Tylko tym razem ja na prawdę miałam ochotę ją zabić. Była zdziwiona moją nagłą zaciętością i siłą. Po chwili kilka osób przypatrywało się walce. Zaatakowała po raz setny. Ja po raz setny się obroniłam. Po chwili wytrąciłam jej miecz z ręki, a pół sekundy później mój miecz dotykał lekko jej gardła. Była zszokowana.
– Ostatnie życzenie? – wysyczałam.
– No coś ty…. – powiedziała z przerażeniem.
Bym jej gardło poderżnęła, ale ktoś mnie powstrzymał. Zaciągnął mnie do tyłu i wytrącił z dłoni miecz, który po chwili zmienił się w bezużyteczny scyzoryk. Odgarnęłam mokre kosmyki włosów z twarzy (mokre przez płacz… Chociaż pot trochę też) i odwróciłam się.
– Hood! – wydarłam się.
Patrzył na mnie poważnie. Widać było na jego twarzy przerażenie.
– Co ty robisz? Upodabniasz się do… – przerwał i rozglądnął się. Dookoła nas stała grupka oniemiałych nastolatków. Nachylił się do mnie i szepnął na ucho: – Kronosa.
Musiałam przyznać mu rację. Nie chciałam, ale tak było. Wszyscy odeszli. Został tylko Percy i Annabeth, oraz Connor trzymający mnie mocno za nadgarstki. Percy i Annabeth zaczęli obsypywać mnie pytaniami. Nie słuchałam ich. Patrzyłam na oddaloną trochę postać. Była biała… A raczej przeźroczysta. Byłam przerażona, zła i szczęśliwa jednocześnie! Przyszła do mnie! Wyrwałam się Coonor’owi i pobiegłam do ducha. Im byłam bliżej tym bardziej zwalniałam, aż w końcu zatrzymałam się tuż przed Catherine.
– Przyszłaś… do mnie? – spytałam.
Przytaknęła.
– Muszę ci opowiedzieć, dlaczego tak się stało. – powiedziała. – To straszna historia. I to nie ja jestem ofiarą… Tylko winowajcą. Ja złamałam komuś serce.
Popatrzyłam na nią pytająco. Niestety wtedy przybiegli Percy i Connor. Obydwoje patrzyli ze zdziwieniem na ducha. Percy z miną winnego. Catherine odwróciła się do niego i uśmiechnęła.
– Percy. To nie twoja wina. – powiedziała. – Nie ty jesteś winny mojej śmierci, tylko ja sama. Moja obojętność i zła decyzja.
– Moja… Chcesz mnie pocieszyć, ale to moja wina.
– A skąd ty się wzięłaś, ze świata Podziemi? – spytał oniemiały Connor.
– Przyszłam odwiedzić starych i dobrych przyjaciół. – popatrzyła na mnie.
– Ja cię za… – i stop. Raczej nie powiem „zabiję cię” do ducha, nie? – Ja się zabiję! Mogłam cię pilnować. – westchnęłam.
– Wy się znacie? – spytali Percy i Connor.
– Tak. – rzuciłam i popatrzyłam na Cath. – Gdybyś została we Francji…
– Umarłabym tylko wcześniej. To dawny błąd. – spuściła głowę. – Spotkamy się albo w twoim śnie, albo jeszcze tu przyjdę. Na razie uciekam. Erynie… – wzdrygnęła się na samą myśl.
Zrobiła to samo co w moim śnie. Tylko teraz bardziej się kapłam co ona robi. Chwyciła moją dłoń i palcem „narysowała” jakiś znak. I rozpłynęła się we mgle… A ja oczywiście zemdlałam.
W ustach miałam smak pysznego, francuskiego ciastka. Ale to nie mogło być to, bo było gęste jak jakiś budyń… Dodawało mi siły. Ambrozja. Już nie raz jadłam to na obozie i zawsze był ten sam smak. To się nie tyczy nektaru. Nektar smakował jak gorące, świeże cappuccino z podwójną pianką, posypaną kawałkami czekolady. Zawsze piłam cappuccino na śniadanie, a ciastka jadłam na deser. Znaczy się we Francji, więc smak mi pasował. Otworzyłam lekko oczy. Ktoś wkładał mi łyżki ambrozji do ust. Zamknęłam oczy. Westchnęłam i powoli zaczęłam sobie wszystko przypominać. Duch. Catherine. Francja. Clarisse. Kronos. Przychodziły mi do głowy pojedyncze słowa przypominające wszystko co miało ostatnio miejsce. Ktoś odgarnął mi włosy z twarzy i przyłożył zimny okład do czoła. Otwarłam szeroko oczy. Przerażony Connor odskoczył szybko.
– Niezły odrzut. – uśmiechnęłam się.
– To było tak nagle. – wyjaśniał, ale też się uśmiechnął.
– Gdzie ja jestem? – zaczęłam się rozglądać.
– W Wielkim Domu.
– A nie powinnam być w tym… – zaczęłam gorączkowo myśleć. – W tym waszym szpitalu?
– Nie. To tylko gorączka, ale w domku nie chcieliśmy cię mieć. – powiedział.
– Bardzo śmieszne. – powiedziałam i spróbowałam wstać.
Powtarzam – spróbowałam. Gdy tylko się podniosłam zakręciło mi się głowie i prawie upadłam. Connor mnie złapał. Zaczął mówić, że nie powinnam jeszcze chodzić i w ogóle, ale ja go w ogóle nie słuchałam. Podał mi szklankę z jakimś napojem. Wzięłam łyk i od razu wiedziałam co to jest. Moje kochane Cappuccino z podwójną pianką i kawałkami czekolady! A tak na serio był to nektar. Napój dodał mi sił. Usiadłam na łóżku.
– Jaki, w twoim przypadku, smak ma nektar i ambrozja? – spytałam pijąc moje Cappuccino.
– Nektar smakuje jak shake truskawkowy, a ambrozja jak guma do żucia. – uśmiechnął się. – A w twoim przypadku?
– Cappuccino z podwójną pianką, posypaną kawałkami czekolady to nektar. – odpowiedziałam – A ambrozja to świeże, pyszne ciasteczko francuskie z dżemem truskawkowym.
– Kawa? – zrobił krzywą minę. – Nie cierpię. Jest taka gorzka.
– Shake i guma do żucia? To dobre dla dzieciaków. – powiedziałam.
– Dla dzieciaków? Raczej dla młodzieży, która nie ma zamiaru dorosnąć.
– A co w tym dobrego? – spytałam zdziwiona. – Kawa i tak rządzi.
– Nigdy bym nie wypił kawy. Tylko raz zrobiłem ten błąd.
– Aha. Już wiem co ci kupić na urodziny. – zaczęłam się śmiać.
– Ja też. – dołączył do mojej śmiechawy.
Nie minęło 5 minut, a my już tarzaliśmy się za śmiechu. Tak zawsze się to kończyło – dziwna niby kłótnia, głupi żart (nawet nie śmieszny) i zwijanie się ze śmiechu. Zwykle powodem śmiechawy było to, że Connor śmiał się z mojego śmiechu, a ja z Connora. Ależ my jesteśmy debilni… W drzwiach stanął Pan D. w fioletowym szlafroku. Był zaspany i zły. Ale my to mieliśmy gdzieś. Śmialiśmy się dopóki jakieś zielsko nie zatkało nam ust. Pan D. odszedł a my zaczęliśmy się szarpać z natrętną winoroślą. W końcu uwolniliśmy się nawzajem. Nadal chcieliśmy się śmiać, ale, żeby nie skończyło się to nielegalnym wiązaniu wyszliśmy przed WD. Odetchnęłam świeżym powietrzem i zaczęłam się śmiać. I znów leżeliśmy na ziemi! Bosh, ale z nas idioci! Powstrzymał nas w końcu Chejron, który przykłusował do nas ze smutną miną. Od razu spoważnieliśmy.
– Wasze śmiechy słychać nawet na arenie. – powiedział. – Czy ty nie powinnaś leżeć w łóżku?
– Yyy… No. – pokiwałam głową. – Ale ja nie chce!
Podskakując jak kucyk z krainy tęczy ruszyłam w kierunku domku numer 11. Connor szedł koło mnie nabijając się z mojego chodu. Ten dzień był świetny.
„Jakiś Dave okazał się synem Aresa, a dwie bliźniaczki – Tara i Tania córkami Aresa.” – to trochę dziwnie brzmi, ale reszta super!
Cudowne! No po prostu… genialne! Na określenie tego opowiadania można by użyć każdego najlepszego określenia!!! Jesteś cudowną pisarką!
Już się nie mogę doczekać dalszej części!
Klub Fanek Kawy! Ja osobiście wolę espresso, ale cappuccino też jest dobre 😀 A co do opowiadania, to jest parę literówek, ale poza tym cudniaste!
Pan D.- Wróg Numer Jeden XD
świetne : D, kocham kawe : )
Dołączam się do klubu!!! Wyrombiaste. Nie wiem co jeszcze można o tym napisać. Czkam (tj. czekam ale mam czkawkę 😉 ) na ciąg dalszy (CD) ❗ ❗ ❗ ❗ ❗ ❗ ❗ ❗ 😀
Super! Strasznie mi się podoba!!!
genialne opowiadanie