Dzień nie zapowiadał się ciekawie. Miałam spędzić go nad jeziorem, całkiem sama. Do plecaka musiałam spakować namiot, jedzenie, śpiwór i dmuchany kajak.
– Milan! Pospiesz się, za chwilę odjeżdża twój autobus! – zawołał tata z sąsiedniego pokoju.
– Już idę tato! – odkrzyknęłam, dopinając plecak. Wychodząc z pokoju zerknęłam przez ramię. Na ścianie wisiał mój łuk, który miałam od dzieciństwa. Kocham z niego strzelać, ale nigdy do zwierząt. Moje zielone ściany pokryte były wieloma zdjęciami chudych dziewczyn z łukami w rękach i kołczanami na plecach. Wydawało mi się, że jedna z nich porozumiewawczo mrugnęła do mnie okiem, ale pewnie tylko mi się zdawało.
Powoli zeszłam po schodach do salonu. Zobaczyłam tatę z pakunkiem w rękach. Wyciągnął do mnie ręce , pokazując, żebym wzięła paczkę.
– Nie otwieraj go teraz, Milan. Otwórz go dopiero w odpowiednim momencie. – powiedział.
Zanim zdążyłam zapytać go o jaki „odpowiedni moment” mu chodzi, pomachał mi na pożegnanie i zniknął w kuchni.
– Co mam zrobić… – pomyślałam z westchnieniem. – Muszę spędzić ten nudny dzień nad wodą.
Założyłam plecak na ramię, włożyłam pakunek pod pachę i wyszłam z domu. Pobiegłam na szary przystanek autobusowy i w momencie, w którym usiadłam na ławce, obok mnie przeszedł jakiś mężczyzna, mówiąc do telefony, dziwnym, jakby nie swoim głosem:
– To się stanie dzisiaj. Ona dziś musi się dowiedzieć. Przecież jest jedyna w swoim rodzaju. To wyjątkowe dziecko.
Miałam okropne wrażenie, że mówił o mnie. Ale przecież na świecie było wiele dzieci, a ja na pewno nie jestem „jedyna w swoim rodzaju”. Wsiadłam do autobusu.
Gdy dojechałam na miejsce stwierdziłam, że jestem nad tym jeziorem prawie sama. Tylko dwie grupy, jedna składająca się z pięciu nastolatek, mających, tak jak ja około 14 lat i druga, w której było tylko dwóch starszych panów, mieszkała tutaj w namiotach. Rozstawiłam swój, blisko lasu, a daleko od wody, bo nie przepadałam za zimnym wiatrem ciągnącym od wody w nocy. Rozłożyłam w namiocie wszystko, co było mi potrzebne. Byłam zmęczona tą całą podróżą więc ułożyłam się w śpiworze i zamknęłam oczy, nawet się nie przebierając.
Przyśniło mi się, że byłam w lesie, gdzieś blisko jeziora. Zza drzew dochodziły odgłosy szybkiego biegu ludzi i napinania cięciw w łukach. Kiedy podeszłam bliżej, do miejsca tych dźwięków, jedna z osób, które tam biegały od tyłu przyłożyła mi sztylet do gardła. Lecz po chwili odsunęła go i odwróciła mnie do siebie. Miała narzucony kaptur na głowę, więc nie widziałam jej twarzy. Ta osoba powiedziała, niespodziewanie łagodnym głosem.
– Nie bój się. Jesteś jedną z nas.
Obudziłam się rano, zlana potem. Przebrałam się w czyste ubrania i wyszłam przed namiot. Koło mnie przeszły te nastolatki, które widziałam wczoraj. Usłyszałam strzępy ich rozmowy:
– … proszę, zorganizujmy wypad do lasu dzisiejszej nocy! Nic się nie stanie! – powiedziała pierwsza.
– Nie! Ona nie jest jeszcze gotowa! – odpowiedziała druga, kręcąc głową. – Pani mówiła, żeby zrobić to pojutrze!
– Ale jej już tu nie będzie pojutrze! – włączyła się trzecia.
Ona? Gotowa? Miałam tego dość. Kiedy dziewczyny się oddaliły, wyjęłam z plecaka kajak i nadmuchałam go. Po chwili wypłynęłam na jezioro. Nie było duże, ale za to bardzo płytkie. Położyłam się na plecach, i zaczęłam myśleć o swoim śnie i tych podejrzanych rozmowach. Nawet nie wiedziałam, kiedy zasnęłam.
Ale obudziłam się dopiero w nocy. Była pełnia księżyca. Białe światło odbijało się na niezmąconej tafli jeziora. Wstałam, trzęsąc się z zimna. Pewnie była północ. Chciałam wyjść z kajaku, i wyszłam. Zaraz, zaraz jak to wyszłam?! Stałam na ziemi, nie na wodzie. Kajak cały czas był na ziemi, czyli ktoś musiał mnie zaciągnąć na ląd. Poszłam odruchowo do namiotu, ale go nie było.
Znajdowałam się na malutkiej wysepce na środku jeziora. Co dziwne, nie widziałam jej przedtem. Na samym środku wyspy znajdował się las. Kiedy do niego weszłam poczułam się jak w moim śnie. Ale nie słyszałam kroków innych ludzi. Uspokoiłam się, ale kiedy zamierzałam wsiąść do kajaku za moimi plecami rozległ się kobiecy, spokojny głos:
– Zaczekaj.
Odwróciłam się powoli. To co ujrzałam było niewiarygodne. Zobaczyłam pięć nastolatek, które miały w rękach łuki i kołczany na plecach. Były ustawione w równym rzędzie. Rozpoznałam w nich pięć dziewczyn z nad jeziora. Ale przed nimi stał wilk. Ogromny, biały wilk na którym siedziała kobieta, chyba w wieku 20 lat. Miała długie brązowe włosy i grecką tunikę na sobie w kolorze jasnej, ale nie jaskrawej zieleni. Zsiadła z wilka i znów się odezwała:
– Jesteś jedną z nas.
Pomyślałam, że to już przesada. Wyglądała jak Artemida z greckich mitów. Była moją ulubioną boginią, bo zawsze dzierżyła łuk, tak jak ja. Mogłabym w to uwierzyć, ale ze względu na tego wilka. Ale zawsze lubiłam mity, bo były ciekawe i pełne niebezpiecznych przygód.
– Masz rację, Milan. Jestem Artemidą.
Jakby czytała mi w myślach.
– To są moje Łowczynie, pomagają mi w łowach. – wyjaśniła kobieta wskazując ręką na łuczniczki.
– Czy ja też mam nią być? – zapytałam z lekką nadzieją w głosie.
– Możesz, jeśli będziesz chciała. Szczerze mówiąc, jest ci to przeznaczone. Pewnie myślisz, że oszalałaś. Ale nie. Na świecie żyją Bogowie Olimpijscy. Jestem jedną z nich. A ty jesteś herosem, czyli…
– Wiem co to heros… Pani. – odpowiedziałam z szacunkiem.
– A więc pewnie zastanawiasz się kto jest twoim Olimpijskim rodzicem. – powiedziała Artemida
– Tak. – potwierdziłam, umierając z ciekawości.
– Więc odpowiedź jest oczywista. Jesteś jedyna w swoim rodzaju. Bo jesteś moją Córką. Moją Jedyną Córką…
Superowe opowiadanie, pomijając kilka powtórzeń już nie mogę się doczekać ciągu dalszego! Już uwielbiam bohaterkę, już od początku opowiadania kiedy była mowa o łuku. Sama uwielbiam łucznictwo, lubię sobie połazić po lesie i wilki też lubię. Pewnie dlatego mi się to bardzo spodobało.
Pisz szybko ciąg dalszy żebym nie zeszła na zawał.
😀
To moja interpretacja i może nie zgadzać się z Łowczyniami w książce Riordana. Ale mimo to mam nadzieję, że Wam się spodoba!
Jest cudne 😀
Nieprawda. Nie jest jedyna. Ktoś już pisał o”jedynej córce Artemidy” która zakochała się w satyrze. Ale mam nadzieję, że u Ciebie będzie na tyle „Artemidowa”, że się nie zakocha. Czekam na ciąg dalszy. 😉
Super opowiadanie, ale przecież Artemida najczęściej była w postaci 12-latki… No, w sumie mogła zmienić wygląd, ale to dla mnie takie… nieartemidowe
No i zgadzam się z Nemo – to nie jedyna córka Artemidy, bo w moim opowiadaniu też jedna występuje :p
Wykryłam kilka powtórzeń, ale to nic poważnego.
Jak na mój gust ona trochę za dużo śpi, ale poza tym spoko.
WIEEEEEEEEEELKI plus za Artemidę, to jedna z moich ulubionych bogiń.
Przykro mi, że pomyliłam że jest jedyna ale jestem w miarę nowa i za bardzo nie mam czasu by czytać opowiadania innych, bez obrazy.
Córka może i jedyna. Ja tam stworzyłam jej syna XD
Niech nie będzie ci przykro ;P Opowiadanie bardzo fajne, a drobnych błędów się nie czepiam, bo już inne blogowiczki skomentowały A no i oczywiście fajna „wilcza” Artemida 😛
Właśnie, niech nie będzie ci przykro Córek Artemidy wystarczy dla wszystkich :p
Ale co racja to racja – Przyjaciel stworzył jedynego (jak na razie) syna Artemidy 😀
Wow! Jest świetne. Naprawdę mi się podoba. I zgadzam się z tym, że dla Ciebie może być jedyna, przecież to TWOJE opowiadanie!
niezłe to opowiadanie