Minęło kilka dni. W tym czasie było dość spokojnie. No dobra, na Obozie Herosów nigdy nie jest spokojnie. Raz o mało co nie usmażyłem się w lawie, wspinając się po ściance, innym razem podczas meczu w kosza podeptali mnie satyrowie, jeszcze do tego zasnąłem na jednej z lekcji greki i za karę musiałem zaiwaniać na zmywaku (w gorącej lawie). Mimo to nie miałem powodów do narzekania.
Na szermierce kilka razy pokonałem Percy’ego i Annabeth, właściwie tylko raz przegrałem z przeciwnikiem, którym nie był Apu. Walczyłem wtedy z Connorem Hoodem. Strasznie cwaniaczył. Uchylał się przed każdym atakiem, lecz sam nie potrafił wyprowadzić żadnego. Walczyliśmy tak około 15 minut, ale akurat za jego plecami szła jakaś laska od Afrodyty… Zagapiłem się, on wtedy skoczył za mnie i przyłożył miecz do gardła.
Po bitwie o sztandar, następnego dnia przyjechała Rachel, nasza wyrocznia. Nie miałem okazji poznać jej bliżej, ale z tego, co wiedziałem, nie znalazłbym z nią raczej wspólnego języka (mam raczej umysł ścisły, a ona jest artystką, a ja o sztuce wiem tyle, że Van Gogh sobie uciął ucho). Zaskoczyło mnie też to, że do domku Zeusa przybyło całkiem sporo ludzi, co najmniej siódemka. Myślałem, że Zeus raczej przez ostatnie kilkadziesiąt lat nie powinien mieć dzieci, słyszałem tylko o Thalii, która była teraz łowczynią Artemidy.
Okazało się, że oprócz mnie, Apu i Rosie, na obozie było całkiem sporo osób spoza Stanów. U Hermesa był Rosjanin i Rumun, u Hefajstosa Niemka (piękna to ona nie była), u Afrodyty kilkoro Francuzów, u Demeter Holenderka, u Apolla rodzeństwo z Finlandii, u Aresa japońskie trojaczki (nikt nie wiedział jak one się nazywają, wszyscy mówili na nich kamikadze), a u Zeusa Duńczyk. Na szczęście prawie wszyscy mówili po angielsku, więc nie było problemów z komunikacją.
Codziennie wieczorem spotykałem się z Rosie nad morzem, zawsze w tym samym miejscu. Nikt nam nie przeszkadzał, nie musieliśmy się bać, że ktoś nas podsłucha. Na Long Island są piękne zachody słońca. Czasem zobaczyliśmy jakiegoś hipokampa, czasami jakąś nereidę, ale głównie morze było czyste i spokojne. Może to mało istotne, ale z każdym dniem siadaliśmy coraz bliżej siebie…
Był dzień letniego przesilenia. Pan D. udał się na Olimp, a Chejron był czymś zajęty, więc nie mieliśmy zajęć. Siedziałem w części szpitalnej, gdzie Apu leżał poturbowany przez pegaza (nie wiadomo, dlaczego tak się stało, może dlatego, że zajęcia mieliśmy po śniadaniu, a mój wielce inteligentny kolega wszedł do stajni z kabanosem xD). Właśnie gadaliśmy… chyba coś o Pagani Zondzie R, gdy do szpitala wszedł Lars, ten Duńczyk od Zeusa. Zaprzyjaźniliśmy się z nim, bo okazało się, że on tak jak my nałogowo słucha metalu, poza tym gra na perkusji i zgodził się dołączyć do naszego zespołu.
– Chejron kazał wszystkim przekazać, że dziś po kolacji wszyscy mają się zebrać w amfiteatrze – powiedział.
– A to czemu? – zapytaliśmy z Apu jednocześnie.
– Mówił coś o jakimś wieczorku artystycznym. Podobno domek Afrodyty ma odegrać „Romea i Julię”.
– Świetnie – powiedział Apu.
– Zamknij się – odparłem. – Ty sobie tu będziesz leżał w wygodnym łóżku, a my będziemy musieli oglądać to i się nudzić. Założę się, że gdyby Dionizos tu był, zamieniłby w paprotkę tego, kto pierwszy zaśnie. A co oni będą mieć za to? – zwróciłem się do Larsa.
– Nie będą musieli zmywać przez dwa tygodnie.
– Zarąbiście. Jak trafię kiedyś do Tartaru powiedzcie, żeby mi zafundowali coś takiego. A jak chcą mnie torturować na całego, to niech zamienią mnie w mikrofon Justina Biebera.
– Może moglibyśmy zrobić coś podobnego – rzekł Apu. Próbował wstać, ale oparł się na uszkodzonej ręce i zawył z bólu.
– Nawet nie myśl o tym, żebym przebierał się za jakiegoś Romea! – krzyknął Lars. Jak chyba każde dziecko Zeusa łatwo się denerwował.
– Teatr nie, to zbyt nudne, ale może… – pomyślałem na głos. – Koncert?
***
Po kolacji Chejron jeszcze raz ogłosił, że wszyscy obozowicze mają się udać do amfiteatru. Przekazał nam wiadomość od Dionizosa, która brzmiała: „może nauczycie się trochę kultury, cholerne bachory”. Zastanawiałem się, jaki sens ma siedzenie przez półtorej godziny w bezruchu i oglądanie jakichś średniowiecznych dyrdymałów, zwłaszcza, że większość z nas ma ADHD. To się nie uda – pomyślałem, idąc razem z resztą towarzystwa w kierunku kamiennych ław. Usiadłem gdzieś z dala od sceny. Dzięki ambrozji, nektarowi i sztukom lekarskim Chejrona Apu zdołał się wyleczyć i teraz musiał nudzić się razem z nami. Pech chciał, że po mojej lewej stronie siedziała przysypiająca córka Hypnosa, więc mi też zaczęły się oczy kleić. Po mojej prawej stronie siedział mój brat krwi.
– Jak zasnę – powiedziałem do Apu. – Masz postarać się mnie obudzić, ale dopiero jak się skończy, albo coś się stanie. Jeśli ci się nie uda, zastosuj elektrowstrząsy.
– Spoko – odpowiedział z szelmowskim uśmiechem.
Przedstawienie się zaczęło. NUUUUUDY! Jedyne, co mi się podobało, to dziewczyna, która grała Julię i dekoracje, które, jak się dowiedziałem, namalowała Rachel. Córka Hypnosa siedząca obok mnie zasnęła już chyba na dobre, oparta o poduszkę, którą miała na kolanach. Mimowolnie oparłem głowę o jej ramię i zasnąłem. Moją ostatnią myślą było: żeby tylko Rosie mnie nie zobaczyła…
***
– Wstawaj! – krzyczał mi do ucha Apu.
– Ezezecoookwa? – wymamrotałem. Przez uchylone powieki zauważyłem, że prawie wszyscy wstawali z miejsc i wyciągali broń. Umilkły teksty w stylu: „Romeo! Dlaczego ty jesteś Romeo? Nie jestem Romeo, jestem Zbigniew, stróż nocny!”. Zamiast tego słyszałem straszny hałas, jakby szum skrzydeł i uderzenia spiżu.
– Wstawaj do cholery! – dotarło do mnie. Następnie poczułem dosyć mocne uderzenie w tył głowy i szarpnięcie w górę. Natychmiast odzyskałem przytomność i zrozumiałem co się dzieje.
Nad Obozem Herosów latały dziesiątki – nie – setki rdzawych kształtów, błyszczących dziobami i szponami ze srebrzystego spiżu.
Ptaki Stymfalijskie.
Apu wyciągnął z kieszeni łyżeczkę do herbaty, która natychmiast zmieniła się w obusieczny, spiżowy topór, którym zaczął rąbać ptaszyskom głowy. Dookoła mnie panował chaos. Ptaki dziobały, kuły i szarpały włosy niemal wszystkich obozowiczów, którzy bronili się jak mogli. Na scenie nie było już aktorów ani dekoracji, ustawili się tam za to wszyscy obozowicze z domku Apolla, strzelając w ptaszyska całymi kołczanami strzał. Kątem oka zauważyłem dziewczynę, która grała Julię, walczącą nie tyle z ptakami, co z własną kiecką. Założyłem medalion od Ateny, żeby mieć chwilę spokoju na pomyślenie.
Przepędzenie Ptaków Stymfalijskich było jedną z prac Heraklesa. Przepędził je hałasując grzechotkami, które dostał od Ateny. Czyli ptaszki nie lubią hałasu.
Kilka dni temu zorganizowaliśmy z kilkoma dzieciakami Apolla wieczorek karaoke (zająłem drugie miejsce w konkursie, wygrał jakiś satyr, który wybeczał „Smells Like Teen Spirit”). W tym celu domek Hermesa przytargał całkiem porządne kolumny nagłośnieniowe nieznanego pochodzenia. Obok miejsca, gdzie siedział Apu leżała jego gitara basowa. Wziąłem ją i pobiegłem na scenę. Podłączyłem bas do kolumn i podkręciłem głośność do oporu. Po chwili ziemia w obozie zaczęła drżeć od dźwięków mojej solówki. Ptaki w jednej chwili przerwały atak i z przeraźliwym jazgotem odleciały w bliżej nieokreślonym kierunku.
Odłączyłem gitarę i włożyłem do pokrowca. Wciąż niewidzialny, opuściłem amfiteatr i udałem się nad morze w miejsce, gdzie spędzam każdy wieczór. Tam zdjąłem medalion i odetchnąłem. Czułem jeszcze drżenie w klatce piersiowej, jak po dobrej imprezie albo koncercie. Wyciągnąłem z kieszeni kartkę i długopis i zacząłem przypominać sobie dźwięki tej solówki. Może kiedyś ją powtórzę.
Po jakichś 10 minutach usłyszałem, że ktoś się do mnie zbliża. Odwróciłem się i zauważyłem Apu (z basem) i Rosie. Mieli podarte ubrania, byli rozczochrani, a Rosie miała rozcięcie na policzku. Wstałem i podbiegłem do nich.
– Nic ci nie jest? – zapytałem Rosie, przytulając ją.
– Jak widać – odpowiedziała. – Jutro nie będzie śladu – córka boga uzdrowicieli spojrzała mi w oczy.
Poczułem szturchnięcie.
– Rozstroiłeś mi strunę, idioto! – krzyknął Apu, ale widziałem, że robi to dla żartu.
– I co z tego, nastroisz sobie!
– Ale ja nie wiem którą!
– Cicho bądźcie! – zawołała Rosie. – Skąd wiedziałeś, że ptaki uciekną po solówce na basie?
– A to był taki kawał – powiedziałem. – Idzie podróżnik przez sawannę w Afryce i nagle widzi, wielka chmura kurzu, uciekają zwierzęta, żyrafy, lwy, bawoły, antylopy, wszystkie mają wytrzeszczone z przerażenia oczy! Podróżnik usunął się zdziwiony pod drzewo, żeby uniknąć stratowania. Idzie dalej. Nagle – wielka ucieczka Murzynów – znów chmura kurzu, uciekają mężczyźni, dzieci, kobiety murzyńskie z dzbanami na głowach, murzyńscy starcy, inwalidzi na wózkach, wszyscy skrajnie przerażeni… Podróżnik łapie jednego i pyta: „Ej, co jest, dlaczego wszyscy uciekają???” A Murzyn: „BĘBNY UMILKŁY!!!” „No i co z tego?” ”ZARAZ BĘDZIE SOLO BASU!”.
Łał. Cudowne. Boskie. Możesz tu sobie dostawić każde miłe określenie do tego tekstu jakie ci przyjdzie do głowy. 😀 Jak dla mnie po prostu super, extra, i… Potrzebuję słownika wzbogaconego o nowe określenia. Jeszcze trochę i zacznę pisać komentarze na pół ekranu. Powiem tylko, że trudno było śmiać się tak, żeby nie obudzić nikogo w domu. Tortury w postaci zostania mikrofonem Justina Biebera mnie rozwaliły, podobnie jak Apu z kabanosem w stajni z pegazami. 😀 Tyle tego było, że faktycznie trudno nie zapisać połowy ekranu. No i ta część romantyczna była wspaniała. Bardzo niecierpliwie oczekuję na kolejną część. 😀
O Bogowie, to jest wspaniałe! Powiem, że najbardziej podoba mi się w twoich opowiadaniach to jak łączysz akcję i humor, nie psując przy tym opowiadania. Bardzo mi się podoba jak piszesz. Kiedy ciąg dalszy? bo nie mmogę się doczekać.
Naprawdę kocham twoje historie. Choć nie znalazłeś( narazie) wspólnego języka z Rachel to i tak piszesz zarą* opowiadania. Genialne jest twoje poczucie humoru. Rozwalają mnie niektóre teksty. Po prostu masz ogromny talent do pisania i go nie zmarnuj. Czekam na ciąg dalszy. 😛 😛 😛 😛 😛 😛
I LOVE IT!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
To z mikrofonem Sami-Wiecie-Kogo było zaje***!!!
Ogólnie twój humor jest powalający!
Kabanos! Kamikadze! Van Gogh! (A tak w ogóle to istnieje podejrzenie, że ucha nie uciachał se sam, tylko się z kumplem po pijaku pokłócił i ten kumpel się wściekł. Doszło do rękoczynów… A tak w ogóle wiesz, co Van Gogh potem z tym uchem zrobił? Zawiną w gazetę i dał w prezencie kobiecie! Odpał kompletny…)
Arachne do zaje*** dodaj jeszcze *** (3 gwiazdki 😉 ). Było zajefajne to opowiadanko. Tym razem twój humorek mnie nie zwiódł no i tortury z tym mikrofonem ******* ****** (imię i nazwsiko – ocenzurowane :D)… Cud, miód i orzeszki ;P
jeżeli chodzi o część 9, to musicie zrobić 2 rzeczy:
1.Poczekać do poniedziałku (wysyłałem część 8 i 9 jednym mailem)
2.Wystrzegać się Pana Czasu (żeby oczekiwanie nie trwało latami 😉 )
Te tortury w postaci byciem mikrofonu przeklętego przez Apollina Zjebera mnie rozwaliły!!! Cud,miód i KABANOS 😀 xd
Brawo. Duża dawka chumoru była bardzo dużym plusem
Humoru!
Spoko:)
niezłe