Od naszego przyjazdu minęły już niemal trzy tygodnie. Przez ten czas ja i mój brat krwi Apu zdążyliśmy się przyzwyczaić do Obozu Herosów i zasad tam panujących. Oficjalna pobudka była o ósmej, lecz wiele osób (w tym i ja) z różnych przyczyn wstawało znacznie wcześniej. Czasem z powodu koszmarów sennych, czasem z chęci zrobienia sobie porannej gimnastyki lub popływania w jeziorze albo morzu. Ja wstawałem wcześnie z dość prostej przyczyny – jak na chłopaka mam długie włosy, które w dodatku strasznie mi się pocą w nocy i rano wymagają dużo pracy. No cóż, walczę z wizerunkiem metala-brudasa. Po śniadaniu mieliśmy różne zajęcia, łacinę i grekę z Chejronem, biegi na stadionie z nimfami, graliśmy też w kosza i siatkówkę. Po obiedzie mieliśmy wspinaczkę, pływanie kajakami, łucznictwo i szermierkę, pomagaliśmy też na plantacjach truskawek. Na zajęciach z łucznictwa szło mi nieźle, czasem trafiłem w środek, ale raz też trafiłem jakiegoś gościa od Aresa w… no dobra, nieważne (powiem tylko, że przydał się medalion od Ateny). Apu nie radził sobie z łukiem, ale kiedy wziął kuszę, trafiał same dziesiątki. To chyba dlatego, że kiedyś chodził z tatą na polowania. Nie było tylko walki o sztandar, gdyż Chejron uznał, że jest nas za mało i że poczekamy, aż przyjedzie reszta obozowiczów.
Czekałem szczególnie na zajęcia z szermierki. Kiedyś, jeszcze w Polsce uprawiałem szermierkę sportową, ale odszedłem z klubu po nieporozumieniach z naszą panią trener. Kiedyś nawet chodziliśmy na to razem z Apu, ale jemu strasznie szybko to się znudziło. Mieliśmy jednak kiedyś kilka sukcesów, może nie na miarę Pucharu Świata, czy nawet Mistrzostwa Polski, ale i tak szło nam nieźle. Tak czy owak, chciałem dowiedzieć się, jak sprawdzą się moje umiejętności w walce na prawdziwe miecze.
Przed zajęciami udaliśmy się do zbrojowni. Wybierałem wśród mieczy ze wszystkich epok. Były między innymi metrowe greckie miecze, krótsze nieco rzymskie, ozdobne szable, takie z jakimi przedstawia się na obrazach polską szlachtę, francuskie szpady i cała masa innych, których pochodzenia nie potrafiłem określić. Spędziliśmy tam ponad godzinę, w końcu jednak udało mi się znaleźć coś dla siebie.
Był to rapier. Podobny do tych, które są używane w filmach o piratach lub muszkieterach, jednak ten był zrobiony w całości ze spiżu, poza tym wyglądał na dosyć nowy, chociaż wiedziałem, że niebiański spiż nie rdzewieje ani nie śniedzieje. Miał prostą gardę okrywającą całą dłoń, był zaskakująco lekki i doskonale wyważony. Była to broń przeznaczona głównie do zadawania pchnięć, lecz krawędzie były równie ostre jak czubek. Wybrałem sobie jeszcze zbroję i hełm. Musiałem wyglądać głupio, jak pomieszanie trzech różnych epok (starożytna zbroja i hełm, średniowieczna broń i w pełni nowoczesne bojówki), no ale cóż, jak mi dobrze pójdzie, nikt na to zwracał uwagi nie będzie.
Zajęcia prowadziła Annabeth. Podzieliła nas na pary. Ja miałem walczyć z jakimś gościem od Eris w moim wieku, natomiast Apu miał do pary dość wysokiego kolesia od Hefajstosa. Grupowa mojego domku pokazała nam kilka podstawowych cięć i zasłon, co nie różniło się jednak za bardzo od tego, czego się wcześniej nauczyłem. Kiedy dmuchnęła w gwizdek, wszyscy zaczęli walczyć. Johnny (bo tak miał na imię mój przeciwnik) zaatakował pierwszy, prostym cięciem z góry. Zablokowałem je jednak w taki sposób, że jego ostrze ześlizgnęło się po moim, a po chwili miał czubek mojego miecza przy gardle. Chwilę później znów zaatakował, tym razem z boku. Wyminąłem jego klingę i wycelowałem moją broń w jego twarz. Za trzecim razem, zauważyłem, że Johnny strasznie mocno zaciska dłonie na rękojeści. Dźgnąłem go lekko w przedramię, a jego miecz z hałasem uderzył w ziemię. Wszystko to zajęło mi jakieś półtorej minuty. Walczyłem też z kilkoma innymi osobami, lecz ani razu nie musiałem uznać wyższości przeciwnika. No, może oprócz tego razu, gdy walczyłem z Apu, który ma tą samą technikę co ja, w dodatku zawsze pokonywał mnie na długość ręki.
Tego samego dnia udałem się do kuźni, gdzie poprosiłem któregoś z synów Hefajstosa, żeby wprawił mój miecz w scyzoryk, na miejsce któregoś z ostrzy, a także umieścił w nim miniaturową kuszę. Po kilku dniach moja broń była już gotowa. Nie mogłem się doczekać piątkowego wieczoru – pierwszej bitwy o sztandar.
***
Tego dnia obudziłem się jak co rano, żeby doprowadzić się do porządku. Wiedziałem, że to ostatni spokojny dzień na obozie, ponieważ dzisiaj mieli się zjechać pozostali herosi, czyli będzie nas koło setki… Zwykle o tej porze, kiedy ja wstaję, moje rodzeństwo jeszcze śpi, ale tym razem Annabeth siedziała na łóżku i przeglądała jakąś książkę. Wiedziałem jednak, że nie czyta, bo od pięciu minut nie przewróciła ani razu kartki, poza tym raczej nie interesowałaby się książką „Produkcja wina dla opornych” – chyba Pan D. ją tu zostawił.
– *Nie śpisz już? – zapytałem.
– Obudziłam się gdzieś koło piątej i nie mogłam zasnąć, więc wzięłam sobie coś do czytania* – odpowiedziała. Wiedziałem jednak, że coś ję dręczy. Gdy wszedłem pod prysznic i odkręciłem kurek odgadłem co to może być – dzisiaj na obóz przyjeżdżał Percy, a ona pewnie zastanawiała się nad ich wspólną przyszłością (a może po prostu nie mogła się zdecydować, czy jak się spotkają, wycałować go na przywitanie, czy próbować go zabić).
Gdy się umyłem, wysuszyłem włosy i założyłem szkła kontaktowe akurat dochodziła ósma, a Chejron chodził po obozie i budził tych, którzy mamrotali „ejjj… jeszcze pięć minut…”. Chejron był w porządku, lecz nie tolerował niepunktualności. Kiedyś podobno gdy ktoś spóźnił się piętnaście minut na spotkanie grupowych za karę musiał myć kopyta wszystkim satyrom, Chejronowi i obcinać paznokcie Pana D. Masakra. W drodze na śniadanie spotkałem Apu, idącego razem ze swoimi braćmi i siostrami z domku Demeter.
– Elo ziom! – zawołałem.
– Siemano – odpowiedział. Przybiliśmy sobie piątkę.
– Jak życie?
– A debilny sen dzisiaj miałem – istotnie, większość jego snów załamałaby psychoanalityka. Tym razem śniło mu się, że gonił po Nowym Jorku za wielkim kabanosem, jadąc na tęczowym kucyku, a po drodze zabił olbrzyma przebranego za banana. W porównaniu z innymi wymysłami jego skrzywionej psychiki ta historia wydawała się nawet normalna.
– Dzisiaj odbędzie się jakby „nasza prezentacja”. Pamiętasz?
– Pamiętam – wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia.
Tego dnia nie było zajęć w planie, mieliśmy czas wolny. Co jakiś czas przyjeżdżali obozowicze, poznałem wiele osób, o których czytałem w książkach. Byli bracia Hood od Hermesa, Will Solace od Apolla, Nico di Angelo, Polluks, syn Dionizosa i wiele innych osób, których nie znałem. Około szesnastej do Annabeth przyszedł SMS, a ona jak oparzona wybiegła z domku w stronę bram obozu. Do domku Ateny przyjechało kilka osób, razem była nas ósemka. Apu nie był zbyt zadowolony, gdy do jego domku przyjechało z dziesięć osób, prawie same dziewczyny. W końcu się dowie, co to znaczy mieć siostry, pomyślałem.
Wieczorem wszyscy zebrali się na kolacji w stołówce. Była znacznie dłuższa kolejka do składania ofiary dla bogów, ale nie narzekałem, bo może wreszcie zacznie się coś na tym obozie dziać. Tego dnia nie było jeszcze obowiązku noszenia koszulki obozowej, więc całą halę zajmował wielobarwny tłum. Wrzuciłem część moich ziemniaków i prawie całą surówkę do ognia. Dla Ateny, żeby te wakacje były wspaniałe, pomyślałem i nagle sobie przypomniałem, że gdy przyjechaliśmy na obóz, Apollo mówił coś o jakimś prezencie dla mnie. Okej, dostałem medalion, ale to od Ateny, dobrze radzę sobie ostatnio z łukiem, ale to raczej nie prezent. I dla Apollina, z pozdrowieniami, żebym w końcu dowiedział się o jaki prezent chodzi.
Gdy wszyscy już zjedli, Chejron uciszył wszystkich stukając kopytem w drewnianą podłogę.
– *Witajcie drodzy herosi! Witajcie ponownie na Obozie Herosów! Za pół godziny rozpocznie się pierwsza w tym roku bitwa o sztandar, ale na początek, kilka słów od naszego dyrektora, Pana D!*
Rozległy się niemrawe oklaski, kilka osób z mojego stolika klaskało z grzeczności, no i wyjątkowo entuzjastycznie klaskał Polluks.
– *Co? – powiedział Pan D. Chyba uciął sobie drzemkę, ponieważ nie do końca kojarzył co się dzieje. – Aha. Tak. Witam was wszystkich w kolejnym roku mojej udręki. W tym roku nie grozi nam już atak ze strony tytanów, więc mam nadzieję, że będę miał spokój. Mamy też dwóch nowych obozowiczów – wskazał na nas – Vito i Patu – Chejron szturchnął go i coś szepnął do ucha – Aha, no tak. Voyt i Apu* – po czym znowu odchylił się do tyłu i stworzył sobie słomkowy kapelusz, który zakrył mu twarz.
Percy wstał od swojego stolika. Był dość wysoki, ale i tak niższy ode mnie, miał długie, ciemnobrązowe włosy i błękitne oczy. Z kieszeni dżinsów wystawał mu długopis.
– *Witajcie, jestem Percy Jackson, syn Posejdona, starszy grupowy obozu. Miło mi was poznać.
– Jackson? Darek! – spojrzałem na mojego kumpla. Jak na komendę wyciągnęliśmy instrumenty. Zaczęliśmy grać „Billie Jean”, ja śpiewałem. Planowaliśmy to od samego przyjazdu na obóz. Obaj dobrze śpiewamy, ale każdy z nas na swój sposób. Apu ma charakterystyczny głos pasujący do śpiewania ballad albo Nirvany. Ja za to potrafiłem świetnie naśladować głosy innych piosenkarzy, Briana Johnsona, Kurta Cobaina lub Michaela Jacksona. Uwaga wszystkich obozowiczów skoncentrowana była na nas. Percy stał, zaskoczony.
Gdy skończyliśmy, rozległy się oklaski. Szczególnie entuzjastycznie klaskali obozowicze z domku Apolla i Afrodyty, ale także dzieci Aresa. O dziwo, nasz występ podobał się też Chejronowi, który pokiwał głową z uznaniem, kiedy na niego spojrzałem. Syn Posejdona chciał coś powiedzieć, ale podeszła do niego Annabeth i przytuliła go. Dzięki siorka, pomyślałem, jakby się wkurzył, mógłby mi gitarę zamoczyć, a wtedy musiałbym go zastrzelić. Dobrze, że żadne z nich nie umie czytać w myślach.
Jedna rzecz przykuła moją uwagę. Przy stoliku Apollina siedziała dziewczyna, która wyróżniała się spośród swojego rodzeństwa. Była drobnej budowy, miała długie, proste, czarne włosy, sięgające jej prawie do talii, jasną cerę i błękitne oczy, które wyglądały, jakby świeciły. Ubrana była prawie całkowicie na czarno. Miała na sobie bluzkę z jakimiś wzorami, bolerko, krótką spódniczkę, legginsy i trampki Converse. Obwieszona była różnymi łańcuszkami i bransoletkami, miała też obozowy naszyjnik z jednym paciorkiem. Gdy zauważyła, że na nią patrzę, uśmiechnęła się. Po chwili wstała, i razem z resztą rodzeństwa udała się w stronę domków.
Annabeth powiedziała wszystkim przed kolacją, żebyśmy zostali na stołówce po kolacji, żebyśmy mogli omówić taktykę podczas bitwy o sztandar. Przy stoliku zostali wszyscy moi bracia i siostry, podeszli też do nas grupowi sprzymierzonych domków. Byliśmy w drużynie niebieskich z Apollem, Demeter, Posejdonem, Hermesem i Hekate. Nieźle. W domku Posejdona jest tylko Percy, ale on sam czasem może przesądzić o zwycięstwie, domek Demeter może okazać się przydatny w obronie, poza tym nie chciałem walczyć z Apu. Szybkość Hermesa zawsze się przydaje, podobnie jak strzały Apolla. Obawiać się musieliśmy głównie domków Aresa i Hefajstosa. Dowiedziałem się wcześniej, że w zeszłym roku obóz opuściła Clarisse LaRue, ponieważ wstąpiła do wojska, zrobiła licencję pilota i działa w Siłach Powietrznych. Ze strony Hefajstosa najniebezpieczniejsze były pułapki i grecki ogień, ale tym mieli zająć się synowie Hermesa. Mimo, że większość herosów była już określona, nadal było w nim z 20 osób, bo sam Hermes miał sporo dzieci. Plan był prosty. Dzieci Apolla chronią sztandaru z drzew, my atakujemy z dala sztandaru, żeby odwrócić ich uwagę, kiedy Hekate i Demeter zatrzymują przeciwników na ich połowie. Musiało się udać.
Ehh… Masz talent to trzeba ci przyznać.
Opowiadanie świetne.
Jedno z lepszych na blogu.
Czekam na ciąg dalszy z nieceirpliwością….
No cóż. Jak już wiesz zawsze pozytywnie komentuję twoje opowiadania, więc teraz tylko powiem, że naprawdę masz ogromny talent i piszesz tak genialne opowiadania, że siedzę w fotelu przy biurku i wpierdzielam kolejną paczkę żelków z podziwu. 😛
Fajne, jak mi się skończy ban na kompa to dam moje opowiadanie
Jak zwykle rozwalił mnie twój humor… 😀 Podobało mi się to ze śpiewaniem „Billie Jean” … I ta bezpośredniość podczas wrzucania jedzenia do ognia… Czekam na CD.
Świetne. 😀 Ale fragment z graniem ,,Billie Jean”… No w szoku jestem. Nie dość, że piosenka mojego ulubionego piosenkarza, to jeszcze to jak to opowiedziałeś… Śmiałam się tak pierwszy raz od miesiąca. A wizja Percy’ego w szoku była przekomiczna. Chciałabym tam wtedy być. 😀
Kilkakrotnie dostałam takiego napadu śmiechu, że aż mnie brzuch rozbolał. CUDNIASTE!!!
fajnie, że wam się podoba, mi cały czas się wydaje, że coś mi w tym opowiadaniu nie wyszło. Teraz będę pisał 10 rozdział, muszę tylko jakąś zgrabną przepowiednię wymyślić
Moje ulubione opowiadania!!!!!!!!!!!!!! Masz znakomite pomysły i bardzo fajnie piszesz! Lecę czytać kolejną część. 😀
Bardzo śmieszne! Clarisse nie będzie na obozie/ BUUUUUU!!!!!!!!! Ale w końcu wojsko to wprost IDEALNE miesce dla niej 😀
@Voyt Uuuu… zdradzasz co będzie dalej… Kto wyruszy na misje?
super