Gdy stanęliśmy obok drzewa, ujrzeliśmy Obóz Herosów. Dokładnie taki jak w opisach, jedyną różnicą było to, że domków było więcej niż dwanaście, co najmniej dwadzieścia. Ludzi było niewiele, w końcu do wakacji zostało jeszcze kilka tygodni.
Podeszliśmy do Wielkiego Domu, gdzie na werandzie siedzieli Chejron (na wózku) i Dionizos. Centaur czytał czasopismo o jeździectwie, a bóg wina rozmawiał z Groverem. Gdy satyr nas zauważył, przeprosił i udał się w długą w bliżej nieokreślonym kierunku.
– *Witajcie w obozie Herosów! – zawołał Chejron.
– Tak, tak, witajcie – mruknął Pan D. i szepnął sam do siebie: – Kolejne bachory do niańczenia.
– Nazywam się Chejron i jestem tutaj wychowawcą. To jest Dionizos, bóg wina, obecnie na odwyku, dyrektor obozu. A wy to… – wziął kartkę leżącą przed nim na stoliku. – Woiiii… Fojjj…
– Voyt – wiedziałem, że skoro Chejron ma problemy z moim prawdziwym imieniem, to lepiej, żeby inni nas tu znali pod pseudonimami.
– Apu – przedstawił się mój kumpel
– Oczywiście – centaur spojrzał na nas z wdzięcznością. – Jesteście określeni?*
I jak na zawołanie nad naszymi głowami pojawiły się świecące symbole. Nad Apu – drzewko, symbol Demeter, a nade mną sowa. Ale nagle zaczęło dziać się coś dziwnego. Nasze symbole jakby na moment się zamieniły, żeby po chwili wrócić na swoje miejsce. Ja i mój kumpel patrzyliśmy na to z opadniętymi szczękami, Chejron zaczął się drapać po brodzie i nawet Dionizos musiał naprawdę się postarać, żeby nie okazać zdumienia.
– *Annabeth, widziałaś to?* – zapytał nasz nauczyciel patrząc za siebie.
W tym momencie za jego wózkiem zmaterializowała się szczupła blondynka, na oko 16-17 lat. Miała szare oczy – dokładnie takie jak moje. Ubrana była w pomarańczową koszulkę, jasne dżinsy i trampki, w ręku trzymała granatową czapkę z logiem NY.
– *Chejronie, nie wiem, co to mogło być – powiedziała. – A właśnie. Annabeth Chase, grupowa domku Ateny, miło mi was poznać.
Podaliśmy sobie ręce. Już miałem zapytać o Percy’ego, ale przypomniałem sobie, że oficjalnie o nim nic nie wiem. Apu pewnie pomyślał tak samo.
– *Wiem chyba co to – powiedział nagle Chejron po chwili milczenia. – Pokażcie dłonie.
Wystawiliśmy ręce przed siebie. Apu miał brudne dłonie od wspinania się na drzewo. Chejron obejrzał dokładnie nasze palce, w końcu zauważył to, czego szukał – małe, podłużne blizny pod paznokciami kciuków.
– Tak myślałem – mruknął.
– Mógłby nam pan wyjaśnić? – zauważyłem że Pan D. patrzy ze znudzeniem w niebo. Dziwne, ale zawsze wydawało mi się, że Dionizos to wesoły i przyjazny bóg. No, ale chyba tylko wtedy, gdy jest pijany, swego czasu zdarzało mu się to często.
– Oczywiście. Widzicie, zawarliście braterstwo krwi. Wiele ludzi myśli, że to tylko indiański zabobon, jednak prawda leży znacznie głębiej. Mieszając część swojej krwi, przekazujecie drugiej osobie część siebie, swojego pochodzenia, wiedzy i umiejętności. Dlatego Voyt ma teraz w sobie cząstkę Demeter, a Apu cząstkę Ateny.*
– Super! Czyli teraz naprawdę jesteśmy braćmi! – zawołał Apu.
– Zgadza się – odpowiedziałem wesoło. Chejron, Annabeth i pan D. skrzywili się na dźwięk naszego języka. No, ale uważam, że jak się jest za granicą, trzeba od czasu do czasu rozmawiać w swoim języku, bo inaczej po powrocie do kraju będzie się mówić jak Dżołana Krupa z Tap Madl.
– *No dobra, Annabeth, oprowadź kolegów po obozie. – powiedział Chejron. – Wychodzi na to, że Apu zamieszka w domku numer 4, a Voyt w numerze 6.
– Miłej zabawy, Vito i Pato – wysyczał Dionizos.
– Dobrze, panie Deukastosie* – odpowiedziałem z przekąsem. Chce się bawić w przekręcanie, proszę bardzo. Annabeth i Apu zaczęli chichotać, Chejron się uśmiechnął, natomiast twarz Pana D. zaczęła przybierać barwę jego ulubionego trunku.
Odeszliśmy szybkim krokiem od rozgniewanego boga i udaliśmy się na „wycieczkę krajoznawczą”.
– *Wiecie już o bogach, potworach i całej reszcie? – zapytała Annabeth.
– Grover nam opowiadał po drodze – odpowiedziałem. – Przy okazji, gdzie on jest?*
I jak na zawołanie, satyr wystawił głowę z pobliskiego krzaka. Nie był już przebrany za człowieka.
– *Chłopaki, wybaczcie, nie chciałem was zostawić, po prostu od jakiegoś czasu jestem trochę roztrzęsiony – wyjaśnił. – Co się stało z tym piekielnym ogarem?
– Odciąłem mu łeb – pochwalił się Apu.
– Nieźle – powiedziała Annabeth. – Niewielu udaje się przed dotarciem do obozu zabić potwora, i to bez wsparcia doświadczonych herosów.
– A dwa potwory w ciągu dwóch dni? – zapytałem.
– A co jeszcze? – widać Grover jeszcze nikomu nie powiedział o tym, co nas wcześniej spotkało.
– Klasyk – powiedział satyr. – Jedna z Łaskawych w przebraniu nauczycielki.
– W takim razie macie szczęście, że w ogóle jeszcze żyjecie – wyczułem uznanie w jej głosie. – Ale jak wy to zrobiliście?
– Działaliśmy wspólnie – rzekł Apu.
– Jak Connor i Travis…
– Kto? – zapytałem. Tak dla samego efektu, bo przecież już o nich słyszałem. Synowie Hermesa, co na zawołanie potrafią zrobić niezłe piekiełko.
– Wkrótce ich poznacie.*
Oprowadziła nas po obozie. Najpierw zaprowadziła nas do domków, gdzie zostawiliśmy bagaże. Pokazała nam las, jezioro, strzelnicę, kuźnie, ściankę wspinaczkową, amfiteatr i stadion. Przy amfiteatrze sprawdziliśmy, czy naprawdę głos ze sceny słychać aż na samej górze. Słychać, i to znakomicie, o czym przekonała się jakaś córeczka Afrodyty, na dodatek właśnie poprawiająca makijaż pod oczami… No dobra, wywrzaskiwanie tekstów Behemotha może być nie do zniesienia dla niektórych. Na stadionie podszedłem do bieżni i zaczerpnąłem trochę nawierzchni. Mączka granitowa… taka jak współcześnie stosuje się na stadionach żużlowych. Zacząłem się zastanawiać czy dałoby się skołować tu jakieś motocykle. Z zamyślenia wyrwała mnie Annabeth, informując, że za pół godziny kolacja.
– *Idźcie się ogarnąć – poradziła. Apu udał się do domku Demeter, a my do domku Ateny.
– Więc jesteś moją siostrą? – powiedziałem wielce inteligentnie.
– Zgadłeś – odpowiedziała. – Przyzwyczaj się.
– Jak długo tu jesteś?
– W tym roku minie dziesięć lat – wyciągnęła zza koszulki rzemyk z dziewięcioma koralikami, na których widniały niewielkie rysunki. – Siedzę tu cały rok, to jest mój dom, spędziłam tu większość życia.
– Co oznaczają te rysunki na koralikach?
– Najważniejsze wydarzenia z danego roku – przyjrzałem się niektórym symbolom. Był koralik z sosną, z piorunem, owcą, wieżowcem i kilka innych. Zapytałem się o ten ostatni.
– A to długa historia* – i zaczęła opowiadać.
***
Wszedłem do domku Ateny i rozpakowałem się. Rozejrzałem się po wnętrzu. Przede wszystkim było tu mnóstwo książek. Panował tu niezły bałagan, wszędzie walały się jakieś zeszyty, rulony papieru kreślarskiego, ołówki, linijki itp. Domyślałem się, kto za tym wszystkim stoi. Annabeth wskazała mi wolne łóżko. Dziwnym trafem wisiał nad nim obraz przedstawiający panoramę współczesnej Warszawy, z Pałacem Kultury pośrodku. Nie mając co robić wyciągnąłem z torby komputer i podłączyłem do ładowania (żeby ktoś nie myślał, że na obozie nie ma prądu). Położyłem sobie plecak pod głowę i odpaliłem jakąś gierkę.
– *Co to za gra? – zapytała Annabeth.
– Budujesz od podstaw greckie miasto, zapewniasz obywatelom utrzymanie, handlujesz, czcisz bogów i tak dalej.
– Dasz potem pograć?
– Nie wiem, czy zrozumiesz, to polska wersja językowa.
– Jakoś sobie poradzę – mruknęła.
W tym momencie rozległ się dźwięk konchy, wołającej na kolację.
Poszliśmy na stołówkę. Wziąłem talerz i nałożyłem sobie trochę jedzenia. Podszedłem do paleniska, żeby złożyć ofiarę dla bogów. Dla Ateny, za całokształt – pomyślałem wrzucając połowę mojego posiłku do ognia. Poczułem zapach koszonej trawy. Po chwili zastanowienia wrzuciłem resztę, myśląc: I dla Posejdona, bo chciałbym sobie dzisiaj jeszcze popływać w morzu. Usiadłem jednak przy stoliku nr 6, tak dla towarzystwa. Oprócz mnie i Annabeth siedział tam tylko jeden koleś, Malcolm, jak się okazało Kanadyjczyk z Vancouver. Szybko znaleźliśmy wspólny język, wieszając psy między innymi na organizatorach zimowej olimpiady (Annabeth: Ja bym to lepiej zaprojektowała) i na pewnej kanadyjskiej gwiazdce popu (Malcolm: Ten koleś to chyba został skrzywdzony przez Apolla). Spojrzałem na stolik Demeter. Mój brat krwi siedział tam i gadał z jakimś gościem, z tego co dosłyszałem, odgadłem, że opowiada o swoim buldogu. W końcu wszyscy wstali i udali się do domków. Wyciągnąłem z bagażu ręcznik, okulary pływackie i poszedłem na plażę.
Woda była dość chłodna, ale mimo wszystko cieplejsza niż w Bałtyku. Nie jestem synem boga mórz, powiem więcej, jestem synem jego największej przeciwniczki, ale mimo wszystko czułem się dobrze w wodzie. Pływałem jakieś piętnaście minut, w końcu wyszedłem na brzeg.
Gdy się wytarłem i przebrałem, zauważyłem, że ktoś się do mnie zbliża. Nie był to nikt z obozu, był to gościu około dwudziestu lat, z blond włosami niebieskimi oczami i o rysach sprawiających, że gdy go zobaczyłeś, mimowolnie sprawdzałeś, czy twój portfel na pewno jest na swoim miejscu. Ubrany był w granatową koszulkę polo ze znaczkiem trąbki (Poczta Polska?), szare bojówki do kolan i trampki ze skrzydełkami, na głowie miał czapkę z daszkiem, również ze skrzydełkami.
– Ty jesteś Voyt, zgadza się? – zapytał.
– Zgadza się. A ty jesteś Hermes, posłaniec Zeusa, bóg podróżników, kupców i złodziei? – odpowiedziałem. Rozmawialiśmy, o dziwo po polsku.
– Tak jest, do usług. Mam dla ciebie przesyłkę.
– Od kogo? – zapytałem, kiedy bóg był zajęty przeszukiwaniem swoich kieszeni. Pamiętałem, że Apollo wspominał coś o jakimś prezencie.
– Od Ateny – wyciągnął z kieszeni kopertę ze znajomym znaczkiem z sową i iPhone’a.
– Podpisz tutaj – wskazał miejsce na ekranie. Zauważyłem, że dookoła ekranu wygrawerowane były węże, które poruszyły się, jak go dotknąłem
– Aj, łaskocze! – usłyszałem głos w mojej głowie.
– Zachowuj się! – powiedział inny głos. – Przepraszam za niego. Zawsze był wkurzający, ale idzie się przyzwyczaić.
– To są George i Marta – powiedział Hermes. – Przywitajcie się.
– Witaj! – rzekła Marta.
– Czeeść – odezwał się George. – Pachniesz szczurami. Masz jednego?
– Znowu to samo… – westchnął drugi wąż.
– No dobra, czas nas goni, muszę jeszcze dostarczyć kwiaty dla Afrodyty od paru głupich satyrów i zestaw noży kuchennych dla Aresa. Trzymaj! – Hermes rzucił mi kopertę.
– Zaczekaj, jeszcze jedno pytanie – zatrzymałem go.
– Wal śmiało
– Czy wszyscy bogowie mówią po polsku?
– Mówimy we wszystkich językach świata, tak, żeby śmiertelnikom było nas łatwo zrozumieć.
– W suahilli też?
– Ndiyo. Vizuri, kwaheri, Voyt – powiedział z chytrym uśmieszkiem i zniknął.
Otworzyłem kopertę i wyciągnąłem z niej list i jakąś paczuszkę. Atena napisała do mnie kilka zdań:
Drogi synu!
Mam nadzieję, że mój prezent Ci się przyda. Zapytaj się swojej siostry Annabeth jak działa. Może wkrótce was odwiedzę, ale nie wiadomo. Przyszłością zajmuje się Apollo.
Z poważaniem
Atena
Bogini rzemiosła, wojowników i mądrości
Twoja matka
Uśmiechnąłem się. Atena pamięta o mnie. Otworzyłem paczuszkę i wyciągnąłem z niej srebrny medalion na łańcuszku. Z jednej strony miał wybitą nazwę METALLICA, z drugiej shuriken, logo tego zespołu. Mamuśka wie co dobre, pomyślałem. Założyłem go na szyję i w jednej chwili stałem się niewidzialny. Super!
Zdjąłem łańcuszek i poszedłem do obozu. Widać siedziałem na plaży dłużej niż pół godziny, bo synowie Hefajstosa rozpalali już ognisko. Na ławeczce siedział Apu i coś rzępolił na basie.
– Co jest, frajerze? – zagadnąłem po przyjacielsku.
– Kiełbasa – nie wiedziałem, czy chodzi mu o kiełbasę na ognisku, czy o to, że utwót, który właśnie grał nazywał się „Kiełbasa”.
Opowiedziałem mu o spotkaniu z Hermesem. Po jakimś czasie przy ognisku siedzieli wszyscy obozowicze. Nie chciałem przynosić mojego elektryka, więc wziąłem gitarę od jakiegoś gościa od Apolla i zagraliśmy parę klasyków rocka. O dziwo, większość obozowiczów znała teksty. Siedzielibyśmy tak pewnie do północy, gdyby nie to, że około 22:30 przyszedł Dionizos i oznajmił, że tych, co natychmiast nie pójdą do domków zamieni w rośliny doniczkowe. W domku umyłem zęby i rzuciłem się na łóżko, bo byłem nie wiadomo czemu wykończony.
Tak minął mój pierwszy dzień na Obozie Herosów.
Greg nie George i fajne
fajne, ale to nie był George tylko Greg
No ja to już czasami tylko leżałam i się śmiałam. 😀 Warto było czekać. To było po prostu wspaniałe. Cudowne. Świetne. Rewelacyjne. (Mogę tak cały dzień. 😀 ) I na pewno bardzo pomysłowe. Nie mogę się doczekać dalszej części.
No cóż. Trudno mi się przyznać, ale piszesz zdecydowanie jedne z najlepszych opowiadań.
Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę 😛
To było naprawdę fajne. Dodajesz dużo humoru,więc jest też zabawnie. Gdyby to było na facebooku to kliknęłabym LUBIE TO 😛
Już mówiłam, że to moje ulubione opowiadanie, ale powtórzę: TO OPOWIADANIE JEST CUDOWNE, ŚMIESZNE, BOSKIE, HEROSOWE, WSPANIAŁE, PIĘKNE … I JEST MOIM ULUBIONYM!!!!!!!!!!!!! Masz super pomysły Voyt, i za to Ci się kłaniam, i błagam abyć pisał dalej i najlepiej nie kończył.
Opisujesz to bardzo fajnie, na luzie i dodajesz własne cudowne komentarze. Już masz własny styl i mimo paru błędów (Grega, tramków i innych 😉 ) jest to fajnie, bardzo bardzo fajne opowiadanie… No i fajny patent z tymi więzami krwi… Czytałeś Wilkena 1 tom? Podobna nazwa… 😀
1.Grzesiek, przestań spamować
2.George zamiast Greg – w oryginale wąż miał na imię George, nie wiem dlaczego tłumacz to zmienił
3.Trampki to też specjalnie, chociaż skoro dałem, że Hermes mówi po polsku, to w sumie mogłem napisać, że nosi sandały i białe skarpetki
4.Wskażcie mi więcej błędów
Sorry Wojtek, ale telefon się zaciął
Słuchasz Metalliki?
Zarąbiste, boskie i co tam jeszcze chcesz.
Jak gadał z Dionkiem, to ze śmiechu zrąbałam się z krzesła.
Cud, miód i KIEŁBASA. 😀
Nie Voyt, chodzi mi p to że napisałeś „tramki” zamiast „trampki”… + Opisz tą „długą historię” którą opowiadała mu / Ci Annabeth, bo tak będzie … ciekawiej i jaśniej. 😉
No… z opowieścią Annabeth będzie ciekawiej
PS Lubisz Metalike, A Green Day’a?
Fajne, ale bez zachwytu.
super